Grzegorz Celejewski/Agencja Wyborcza.pl

A może jednak powrót kas chorych? ►

Udostępnij:

– Postuluję, aby wrócić do systemu finansowania w kasach chorych i uzależnienia wszystkich pieniędzy od liczby wykonanych świadczeń – mówi w „Menedżerze Zdrowia” Andrzej Sośnierz z koła Polskie Sprawy.

Poseł Prawa i Sprawiedliwości Bolesław Piecha w rozmowie z „Menedżerem Zdrowia” powiedział: „Czasami się zastanawiam, czy centralizacja nie byłaby skuteczniejszym i tańszym rozwiązaniem – wykupić szpitale razem z długami, oddłużyć i byłby spokój”. Jak pan skomentuje tę propozycję?

Dziś, kiedy jest potworny bałagan w systemie ochrony zdrowia – w organizacji, w finansowaniu – każde rozwiązanie porządkujące wydaje się dobre. Można wyjść z założenia, że skoro już nic nie da się zrobić, można chociaż powrócić do starego systemu, który… był przynajmniej jakimś systemem. Mówię to z przekąsem – to takie schadenfreude. Skoro jednak rządzący rozważają model budżetowy, to może jest dobry moment, aby wziąć pod uwagę przywrócenie kas chorych. To było rozwiązanie, które rokowało – poprawiało i porządkowało system – a które, niestety, przerwano i następował powrót „do budżetu”, do rozwiązań centralistycznych, i… nic z tego dobrego z tego nic nie wyniknęło – tylko wielki bałagan. Centralizacja się nie sprawdziła. Sugestie pana Piechy to chyba krzyk rozpaczy w sytuacji, kiedy już tak się nabałaganiło, że powrót do starego – niedobrego, ale znanego – jest jedynym rozwiązaniem.

Proponuje pan zatem powrót do kas chorych?

W systemie opieki zdrowotnej uporządkowania wymaga przede wszystkim finansowanie, które jest dzisiaj absolutnie bałaganiarskie.

W tej chwili dyrektorzy, na przykład szpitali, otrzymują pieniądze na różnych, niepowiązanych zasadach. Jednym źródłem jest ryczałt, którego wielkość nie jest zależna od liczby wykonanych świadczeń, czyli według zasady „im mniej pacjentów, tym oszczędniej”. Zarządzający dostają też jednak pieniądze za wykonanie poszczególnych świadczeń – „im więcej pacjentów, tym więcej pieniędzy”. Kolejnym źródłem środków są programy lekowe, czasem programy pilotażowe, programy terapeutyczne. Innym źródłem pieniędzy są dotacje budżetowe na niektóre zadania oraz znakowane pieniądze na podwyżki wynagrodzeń. Te znakowane pieniądze mogą pochodzić z puli ryczałtu lub świadczeń. Żeby było gorzej, minister, znakując pieniądze, często nie zmienia wysokości środków ryczałtowych lub nie zmienia wyceny świadczeń. Totalny bałagan. Nie da się tego ująć w żadne rozsądne karby, a impulsy do pozyskiwania poszczególnych środków często się wzajemnie wykluczają.

Zdecydowanie lepiej byłoby wrócić do systemu finansowania, jaki stosowały kasy chorych, a główny strumień pieniędzy uzależnić od liczby wykonanych świadczeń. Nie wyklucza to innych źródeł finansowania, ale główne pieniądze powinny być związane z czasem wykonanych prac. To jednak wymaga też zdecydowanej korekty ich wycen.

Jestem zwolennikiem utworzenia kas chorych powiązanych z urzędami marszałkowskimi, a także urzędu nadzoru ubezpieczeń zdrowotnych i związku kas chorych. Urząd sprawdzałby, czy decyzje podejmowane przez jedną z szesnastu kas są zgodne z prawem, a związek upowszechniałby dobre wzorce i koordynowałby działania. Decentralizacja systemu usprawnia jego funkcjonowanie. Przy wielości problemów i zdarzeń, które występują w obszarze ochrony zdrowia jednocześnie w krótkim czasie, zbyt scentralizowane struktura i decyzyjność skutkują niewydolnością systemu. Organizacja kas chorych była zdecydowanie lepsza niż organizacja Narodowego Fundusz Zdrowia właśnie dlatego, że wiele decyzji mogłoby zapadać „na dole”. Do tego potrzebna jest jednak ekipa aktywnych polityków zdrowotnych, a nie administratorów.

Narodowy Fundusz Zdrowia powinien mieć przede wszystkim koncepcję, jak mają funkcjonować placówki medyczne, a następnie sprawdzać, czy działają zgodnie z zasadami. Jednak z powodu nieprzytomnej centralizacji pionu kontroli dyrektorzy oddziałów właściwie nie mają narzędzia do nadzorowania, bo całą kontrolę podporządkowano centrali. Kontrole stały się nieruchawe, dyrektor oddziału nie ma narzędzia umożliwiającego wysłanie inspektorów do placówki albo nie chce tego robić, aby nie narażać się przełożonemu. W takiej sytuacji lepiej, aby czekał na rozkaz z góry i wykonywał go posłusznie. Dyrektorzy oddziałów, z których zrobiono marionetki, po prostu czekają na rozkaz – każdy scentralizowany system tak działa i w żadnym wypadku nie jest to dobre.

Wywiad w całości do obejrzenia poniżej.


Przeczytaj także: „Są plany oddłużenia szpitali”.

 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.