Archiwum
Były zalecenia, nie było działania
Redaktor: Krystian Lurka
Data: 16.02.2022
Źródło: Biuletyn Wielkopolskiej Izby Lekarskiej/Przemysław Ciupka
– Pracowaliśmy w zasadzie codziennie. Każdego dnia wymienialiśmy między sobą dziesiątki informacji – nowe publikacje naukowe, najnowsze dane – dyskutowaliśmy, przygotowywaliśmy materiały dla ministra zdrowia i rządu. Ale stwierdziliśmy, że ta praca w zasadzie niczego nie zmieniała – przyznaje prof. Jacek Wysocki, były członek Rady Medycznej przy premierze Mateuszu Morawieckim, opisuje działalność wspomnianego gremium organizacji.
14 stycznia Polskę obiegła informacja o rezygnacji znacznej części członków Rady Medycznej przy premierze z dalszej pracy w tym gremium. W tym gronie znalazł się również pan profesor. Co było powodem takiej decyzji?
– We wspólnym oświadczeniu podpisanym przez 13 osób opuszczających Radę Medyczną napisaliśmy, że rada w tej formule wyczerpała swoje możliwości. Sugerowane rozwiązania, które podsuwaliśmy właściwie od lata, takie jak np. umożliwienie pracodawcy kontrolowanie paszportu covidowego czy wprowadzenie pewnych ograniczeń dla osób niezaszczepionych, nie zostały zrealizowane. Obiecywano nam, że to się pojawi w Sejmie w sierpniu, potem we wrześniu – tak się nie stało. Potem zobaczyliśmy, że jak już się ukazał poselski projekt ustawy posła Hoca, to napotkał na ogromne przeszkody w parlamencie i widać było, że to się nie uda. Na spotkaniach często podnosiliśmy, że dla powodzenia akcji szczepień potrzebny jest jeden głos i jednomyślne wypowiedzi przedstawicieli władzy. Niestety, spotykaliśmy się z powątpiewaniem w skuteczność szczepień, powątpiewaniem w zasadność naszych rad. Nie było reakcji rządu na to, że urzędnik państwowy wygłasza takie poglądy publicznie.
Pracowaliśmy w zasadzie codziennie. Oprócz spotkań, o których było najgłośniej, myśmy każdego dnia wymieniali między sobą dziesiątki informacji – nowe publikacje naukowe, najnowsze dane – dyskutowaliśmy, przygotowywaliśmy materiały dla ministra zdrowia, dla rządu. Stwierdziliśmy, że cała ta praca w zasadzie niczego nie zmienia, nie jest wykorzystywana. To wzbudziło naszą frustrację i uznaliśmy, że dalsze funkcjonowanie rady w ten sposób nie ma sensu.
Prof. Krzysztof Pyrć w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” powiedział wręcz o kneblowaniu rady. Podpisałby się pan pod takim stwierdzeniem?
– Były momenty, gdy nasze stanowiska pojawiały się z pewnym opóźnieniem. Wszystko było uzgodnione, a na stronie internetowej nic się nie pojawiało. Myślę, że mówiąc o kneblowaniu, prof. Pyrć mógł mieć na myśli właśnie te sytuacje. Jednak publikacja stanowisk to jedno – znacznie ważniejsze było podejmowanie działań, a tych, niestety, też nie widzieliśmy.
Centrum Informacji Rządowej po państwa odejściu z rady wystosowało komunikat, w którym czytamy m.in.: „Poszczególne decyzje były konsultowane z wieloma środowiskami – w tym z medykami, przedsiębiorcami, ekspertami od edukacji i psychologami”. Trzeba jednak podkreślić, że opinie poszczególnych gremiów były często odmienne. Pokazywano w ten sposób wiele dróg na radzenie sobie z pandemią oraz jej skutkami społeczno-gospodarczymi. To rolą rządu jest podejmowanie decyzji na bazie zróżnicowanych stanowisk ekspertów – Rady Medycznej, ekonomistów, ekspertów z innych obszarów, na które wpływa epidemia. Powstaje pytanie, czy jeśli mówimy o walce z pandemią, to pierwszeństwa przed ekspertami z innych dziedzin nie powinno mieć jednak zdanie Rady Medycznej?
Zależy, czego te rady dotyczyły. Zostaliśmy powołani z końcem października 2020 r., a więc już w trakcie drugiej fali. Oczywiście, gdy w trakcie posiedzeń, również z udziałem pana premiera, toczyły się dyskusje np. dotyczące ewentualnego lockdownu, zamykania takich czy innych instytucji, byliśmy informowani, że brane pod uwagę będą też inne głosy. Wiadomo, że zamknięcie np. centrów handlowych ma swoją cenę. My w takie kwestie nie wnikaliśmy. Mówiliśmy, co zalecamy od strony medycznej. Zgadzaliśmy się z tym, że doradzamy i nie zawsze rząd będzie postępował zgodnie z tymi wskazówkami. Doszliśmy jednak do momentu, w którym nadchodziła czwarta fala, zaczęło się to tak naprawdę latem. Spodziewaliśmy się uderzenia, jednak mimo naszych sugestii nie zrobiono nic w kierunku przygotowań. Nie neguję tego, że o możliwe rozwiązania pytano przedstawicieli różnych środowisk, ale kogo pytano o przygotowania do czwartej fali, tego nie wiem.
Ze strony prezesa NRL prof. Andrzeja Matyi padła zapowiedź zaproszenia wszystkich naukowców, którzy wyszli z Rady Medycznej, jako ekspertów Naczelnej Rady Lekarskiej ds. walki z COVID-19. Przyjąłby pan profesor takie zaproszenie?
– Do wszelkich tego typu formalnych ciał jestem trochę zniechęcony. Obawiam się, na ile taka rada przy NRL będzie miała wpływ na bieg wydarzeń, skoro nie miała go rada przy premierze. To jednak kwestia formy działania. My nawet odchodząc z Rady Medycznej, dawaliśmy sygnał, że jeśli ktoś z nas już nie jako członek rady, ale specjalista chorób zakaźnych lub przedstawiciel innych dziedzin zostanie poproszony o opinię, to nigdy nie odmówi. Całą pracę wykonywaliśmy bez jakiegokolwiek wynagrodzenia, pojmowaliśmy ją jako pewnego rodzaju misję na rzecz społeczeństwa. Analogicznie – jeżeli Naczelna Rada Lekarska zwróci się do nas o jakąkolwiek pomoc, radę, na pewno jej nie odmówimy. Czy tworzyć nową, formalną radę? Mam co do tego pewne wątpliwości, ale może wynikają one z mojej frustracji.
Panie profesorze, jeżeli wyobrazilibyśmy sobie, że dziś ma pan bezpośredni wpływ na działania rządu, uwzględniając dzisiejsze [wywiad przeprowadzony 19 stycznia 2022 r. – przyp. redakcja] informacje z Ministerstwa Zdrowia – ponad 30 tys. zachorowań i tendencja mocno wzrostowa – jakie wydałby pan rekomendacje do natychmiastowego wdrożenia, żeby próbować tę piątą falę ograniczyć?
– Obawiam się, że jest już za późno. Podstawowej drogi, którą wiele krajów wykorzystywało w postaci szczepień, my już zastosować nie zdążymy. Można próbować bardzo zachęcać ludzi do przyjęcia trzeciej dawki. Jeżeli ktoś się w ogóle nie zaszczepił, do uzyskania pełnej odporności potrzebuje przynajmniej miesiąca. Wiele krajów wprowadza w newralgicznych miejscach większą liczbę testów. Testowanie ludzi przychodzących do pracy robią np. Czesi. To pomogłoby wykryć większą liczbę osób bez poważnych objawów i poprawić nadzór w postaci kwarantann. Wielokrotnie podkreślaliśmy, że np. podawana dziś liczba 30 tys. to liczba zakażeń ujawnionych, rzeczywista liczba zakażeń jest większa. I jeżeli jakiś procent z tej faktycznej liczby zakażonych trafi do szpitali, a jeszcze dzieje się to w populacji słabo zaszczepionej, to obawiamy się, że liczba osób wymagających hospitalizacji będzie bardzo wysoka. Obawiam się, że to, co było do zrobienia – działania na rzecz poprawy szczepienia populacji, silniejszego szczepienia grup ryzyka – to okres lata i jesieni ubiegłego roku. I w tamtym momencie przegraliśmy.
Artykuł opublikowano w Biuletynie Wielkopolskiej Izby Lekarskiej 2/2022.
Prof. dr hab. med. Jacek Wysocki to członek Okręgowej Rady Lekarskiej Wielkopolskiej Izby Lekarskiej, wiceprezes Polskiego Towarzystwa Wakcynologii, ordynator Oddziału Obserwacyjno-Zakaźnego Specjalistycznego Zespołu Opieki Zdrowotnej nad Matką i Dzieckiem w Poznaniu, kierownik Katedry i Zakładu Profilaktyki Zdrowotnej UM w Poznaniu.
– We wspólnym oświadczeniu podpisanym przez 13 osób opuszczających Radę Medyczną napisaliśmy, że rada w tej formule wyczerpała swoje możliwości. Sugerowane rozwiązania, które podsuwaliśmy właściwie od lata, takie jak np. umożliwienie pracodawcy kontrolowanie paszportu covidowego czy wprowadzenie pewnych ograniczeń dla osób niezaszczepionych, nie zostały zrealizowane. Obiecywano nam, że to się pojawi w Sejmie w sierpniu, potem we wrześniu – tak się nie stało. Potem zobaczyliśmy, że jak już się ukazał poselski projekt ustawy posła Hoca, to napotkał na ogromne przeszkody w parlamencie i widać było, że to się nie uda. Na spotkaniach często podnosiliśmy, że dla powodzenia akcji szczepień potrzebny jest jeden głos i jednomyślne wypowiedzi przedstawicieli władzy. Niestety, spotykaliśmy się z powątpiewaniem w skuteczność szczepień, powątpiewaniem w zasadność naszych rad. Nie było reakcji rządu na to, że urzędnik państwowy wygłasza takie poglądy publicznie.
Pracowaliśmy w zasadzie codziennie. Oprócz spotkań, o których było najgłośniej, myśmy każdego dnia wymieniali między sobą dziesiątki informacji – nowe publikacje naukowe, najnowsze dane – dyskutowaliśmy, przygotowywaliśmy materiały dla ministra zdrowia, dla rządu. Stwierdziliśmy, że cała ta praca w zasadzie niczego nie zmienia, nie jest wykorzystywana. To wzbudziło naszą frustrację i uznaliśmy, że dalsze funkcjonowanie rady w ten sposób nie ma sensu.
Prof. Krzysztof Pyrć w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” powiedział wręcz o kneblowaniu rady. Podpisałby się pan pod takim stwierdzeniem?
– Były momenty, gdy nasze stanowiska pojawiały się z pewnym opóźnieniem. Wszystko było uzgodnione, a na stronie internetowej nic się nie pojawiało. Myślę, że mówiąc o kneblowaniu, prof. Pyrć mógł mieć na myśli właśnie te sytuacje. Jednak publikacja stanowisk to jedno – znacznie ważniejsze było podejmowanie działań, a tych, niestety, też nie widzieliśmy.
Centrum Informacji Rządowej po państwa odejściu z rady wystosowało komunikat, w którym czytamy m.in.: „Poszczególne decyzje były konsultowane z wieloma środowiskami – w tym z medykami, przedsiębiorcami, ekspertami od edukacji i psychologami”. Trzeba jednak podkreślić, że opinie poszczególnych gremiów były często odmienne. Pokazywano w ten sposób wiele dróg na radzenie sobie z pandemią oraz jej skutkami społeczno-gospodarczymi. To rolą rządu jest podejmowanie decyzji na bazie zróżnicowanych stanowisk ekspertów – Rady Medycznej, ekonomistów, ekspertów z innych obszarów, na które wpływa epidemia. Powstaje pytanie, czy jeśli mówimy o walce z pandemią, to pierwszeństwa przed ekspertami z innych dziedzin nie powinno mieć jednak zdanie Rady Medycznej?
Zależy, czego te rady dotyczyły. Zostaliśmy powołani z końcem października 2020 r., a więc już w trakcie drugiej fali. Oczywiście, gdy w trakcie posiedzeń, również z udziałem pana premiera, toczyły się dyskusje np. dotyczące ewentualnego lockdownu, zamykania takich czy innych instytucji, byliśmy informowani, że brane pod uwagę będą też inne głosy. Wiadomo, że zamknięcie np. centrów handlowych ma swoją cenę. My w takie kwestie nie wnikaliśmy. Mówiliśmy, co zalecamy od strony medycznej. Zgadzaliśmy się z tym, że doradzamy i nie zawsze rząd będzie postępował zgodnie z tymi wskazówkami. Doszliśmy jednak do momentu, w którym nadchodziła czwarta fala, zaczęło się to tak naprawdę latem. Spodziewaliśmy się uderzenia, jednak mimo naszych sugestii nie zrobiono nic w kierunku przygotowań. Nie neguję tego, że o możliwe rozwiązania pytano przedstawicieli różnych środowisk, ale kogo pytano o przygotowania do czwartej fali, tego nie wiem.
Ze strony prezesa NRL prof. Andrzeja Matyi padła zapowiedź zaproszenia wszystkich naukowców, którzy wyszli z Rady Medycznej, jako ekspertów Naczelnej Rady Lekarskiej ds. walki z COVID-19. Przyjąłby pan profesor takie zaproszenie?
– Do wszelkich tego typu formalnych ciał jestem trochę zniechęcony. Obawiam się, na ile taka rada przy NRL będzie miała wpływ na bieg wydarzeń, skoro nie miała go rada przy premierze. To jednak kwestia formy działania. My nawet odchodząc z Rady Medycznej, dawaliśmy sygnał, że jeśli ktoś z nas już nie jako członek rady, ale specjalista chorób zakaźnych lub przedstawiciel innych dziedzin zostanie poproszony o opinię, to nigdy nie odmówi. Całą pracę wykonywaliśmy bez jakiegokolwiek wynagrodzenia, pojmowaliśmy ją jako pewnego rodzaju misję na rzecz społeczeństwa. Analogicznie – jeżeli Naczelna Rada Lekarska zwróci się do nas o jakąkolwiek pomoc, radę, na pewno jej nie odmówimy. Czy tworzyć nową, formalną radę? Mam co do tego pewne wątpliwości, ale może wynikają one z mojej frustracji.
Panie profesorze, jeżeli wyobrazilibyśmy sobie, że dziś ma pan bezpośredni wpływ na działania rządu, uwzględniając dzisiejsze [wywiad przeprowadzony 19 stycznia 2022 r. – przyp. redakcja] informacje z Ministerstwa Zdrowia – ponad 30 tys. zachorowań i tendencja mocno wzrostowa – jakie wydałby pan rekomendacje do natychmiastowego wdrożenia, żeby próbować tę piątą falę ograniczyć?
– Obawiam się, że jest już za późno. Podstawowej drogi, którą wiele krajów wykorzystywało w postaci szczepień, my już zastosować nie zdążymy. Można próbować bardzo zachęcać ludzi do przyjęcia trzeciej dawki. Jeżeli ktoś się w ogóle nie zaszczepił, do uzyskania pełnej odporności potrzebuje przynajmniej miesiąca. Wiele krajów wprowadza w newralgicznych miejscach większą liczbę testów. Testowanie ludzi przychodzących do pracy robią np. Czesi. To pomogłoby wykryć większą liczbę osób bez poważnych objawów i poprawić nadzór w postaci kwarantann. Wielokrotnie podkreślaliśmy, że np. podawana dziś liczba 30 tys. to liczba zakażeń ujawnionych, rzeczywista liczba zakażeń jest większa. I jeżeli jakiś procent z tej faktycznej liczby zakażonych trafi do szpitali, a jeszcze dzieje się to w populacji słabo zaszczepionej, to obawiamy się, że liczba osób wymagających hospitalizacji będzie bardzo wysoka. Obawiam się, że to, co było do zrobienia – działania na rzecz poprawy szczepienia populacji, silniejszego szczepienia grup ryzyka – to okres lata i jesieni ubiegłego roku. I w tamtym momencie przegraliśmy.
Artykuł opublikowano w Biuletynie Wielkopolskiej Izby Lekarskiej 2/2022.
Prof. dr hab. med. Jacek Wysocki to członek Okręgowej Rady Lekarskiej Wielkopolskiej Izby Lekarskiej, wiceprezes Polskiego Towarzystwa Wakcynologii, ordynator Oddziału Obserwacyjno-Zakaźnego Specjalistycznego Zespołu Opieki Zdrowotnej nad Matką i Dzieckiem w Poznaniu, kierownik Katedry i Zakładu Profilaktyki Zdrowotnej UM w Poznaniu.