Sławomir Kamiński/Agencja Wyborcza.pl
Dlaczego Piotr Warczyński odszedł z resortu?
Redaktor: Krystian Lurka
Data: 07.02.2017
– Dostawałem wynagrodzenie nieprzekraczające 7 tys. zł. Osoby z moim wykształceniem i doświadczeniem to nie satysfakcjonuje – mówi „Menedżerowi Zdrowia” Piotr Warczyński.
Stanisław Karczewski w rozmowie z dziennikarzem RMF FM przyznał, że pana odejście z Ministerstwa Zdrowia związane jest ze sprawami rodzinnymi. To prawda?
– Bardziej trafnym określeniem będą „powody osobiste”. Powiedzenie, że nie chcę dalej pracować w Ministerstwie Zdrowia, nie jest do końca prawdziwe. Czy po tylu latach, tylu rządach – przypomnę, że prawie wszystkich po 1989 r. – po współpracy z czternastoma ministrami zdrowia i setką wiceministrów, nagle można stwierdzić, że nie chcę dalej pracować w Ministerstwie Zdrowia? Czy wydarzyło się coś wyjątkowego w ostatnim czasie w porównaniu z poprzednimi latami? Odpowiem tak – w każdym układzie politycznym, przy odpowiedniej tolerancji, można zrealizować cele dobre dla rozwoju systemu ochrony zdrowia, dla państwa i jego obywateli. To zawsze przyświecało mojej działalności. Czy cele, które realizowałem, rzeczywiście takie były, pozostawiam do oceny pacjentów, ekspertów i – niechętnie - polityków. Ale przyznam, że na razie wygląda to optymistycznie.
Co zatem było tym „powodem osobistym”?
– W Ministerstwie Zdrowia pracuję od października 2000 r. Zostałem tam zatrudniony w wyniku postępowania konkursowego na stanowisko głównego specjalisty w Departamencie Ubezpieczenia Zdrowotnego. W tym czasie równocześnie – poza godzinami pracy w resorcie – mogłem praktykować w prywatnym gabinecie i pracować jako lekarz w szpitalu, co mimo wysokich zarobków w resorcie – rzeczywiście za czasów AWS podniesiono wielokrotnie zarobki urzędników – stanowiło, ze względu na moje oczekiwania, komfortowe uzupełnienie głównej działalności. Zrezygnowałem z działalności naukowej, co dla świeżo upieczonego doktoranta było dużym wyzwaniem. To jedyny moment w moim życiu zawodowym, kiedy decyzje zawodowe związały się ze sprawami rodzinnymi. Potem stopniowo awansowałem i w tym samym czasie, jak najbardziej słusznie, nastąpił rozwój instytucji służby cywilnej, która ograniczała wszelkie pozazawodowe aktywności potencjalnie mające jakikolwiek wpływ na pracę i pośrednio lub bezpośrednio wpływ na urzędnicze decyzję. Konsekwencją był zakaz jakiejkolwiek działalności gospodarczej. Pozostała wyłącznie praca dydaktyczna. Jednocześnie zarobki urzędnicze pozostały na tym samym poziomie. Mniej więcej od 2006 r. wszyscy urzędnicy państwowi na stanowiskach wyższych zostali pozbawieni możliwości dodatkowej działalności. Do 2009 r. corocznie waloryzowano ich zarobki zgodnie z inflacją. Od tego roku fundusze na wynagrodzenia zostały zamrożone. Dlaczego o tym mówię? Otóż jednym z istotnych powodów mojego odejścia jest czynnik finansowy.
Byłem wiceministrem, który dostawał co miesiąc wynagrodzenie nieprzekraczające 7 tys. zł. Dla osoby, która ukończyła trudne studia, uzyskała stopień naukowy, ma na swoim koncie pięć dodatkowych fakultetów i wieloletnie doświadczenie zawodowe, zarobki w tej wysokości nie są satysfakcjonujące. Przez ponad trzy lata bycia ministrem wydałem wszystkie swoje oszczędności i zorientowałem się, że za jakiś czas nie będę w stanie spłacać rat kredytu wziętego na codzienne życie.
Poza uwarunkowaniami finansowymi były oczywiście inne powody. Rozterki merytoryczne i polityczne wielokrotnie miałem w swojej urzędniczej pracy. Tak też było ostatnio. Jednak większość poprzednich ministrów, podobnie jak minister Radziwiłł, szanowała moje zdanie, nie żądając realizacji zadań niemożliwych do realizacji…
Był pan odpowiedzialny z resorcie za mnóstwo ważnych projektów. Między innymi za pakiet onkologiczny. Co jest jego największą zaletą, a co należałoby poprawić?
– W trakcie tworzenia pakietu onkologicznego proponowałem, żeby większość jego zapisów znalazła się w aktach niższej rangi niż ustawa. Efekt byłby ten sam, a możliwości modyfikacji znacznie łatwiejsze. Jednak wtedy rząd nie mógłby się ustawą i - w konsekwencji - pakietem pochwalić. Pakiet wprowadzony rozporządzaniem byłby sukcesem prezesa NFZ, a nie rządzących.
Największym plusem pakietu jest rezygnacja z limitów w onkologii oraz określenie maksymalnych terminów, w jakich pacjent musi być zdiagnozowany i poddany leczeniu. Czas w onkologii jest niesłychanie ważny.
Między innymi dzięki mnie pierwsze czytanie nowelizacji pakietu odbyło się w styczniu tego roku. Pozostałe działania legislacyjne wydają się formalnością. Zmiany są po części realizacją moich wcześniejszych zamierzeń oraz wynikają z dwuletnich doświadczeń funkcjonowania pakietu.
Jak pan skomentuje słowa Krzysztofa Kwiatkowskiego, prezesa NIK, który powiedział: „Pacjenci nie mają równego dostępu do leczenia” i „Wnioski z kontroli wymagają zastanowienia się, co zrobić, żeby pakiet onkologiczny był kompleksowym działaniem obejmującym wszystkich pacjentów z chorobą nowotworową”.
– Ależ przepisy pakietu obejmują wszystkich pacjentów onkologicznych. To przecież lekarze decydują o wypisaniu karty DILO i skierowaniu pacjenta na szybką ścieżkę. Dlaczego czasami tego nie robią? Mam swoją teorię, ale to temat na inną rozmowę. Pakiet obejmuje coraz większą liczbę pacjentów i działa coraz sprawniej. Aktualne poprawki są prawdopodobnie ostatnimi.
Jak pan ocenia swoją pracę w Ministerstwie Zdrowia?
– Nie ja powinienem oceniać swoją działalność. Zawsze byłem w stosunku do siebie krytyczny.
Jakie są pana najbliższe plany zawodowe?
– Jeszcze nie zdecydowałem. Złożono mi kilka propozycji, ale chcę najpierw wrócić do normalnego życia i po prostu przyzwyczaić się do niego, obniżyć poziom adrenaliny. Kusi powrót do zawodu lekarza [Piotr Warczyński jest specjalistą chorób wewnętrznych, a tytuł doktora nauk medycznych uzyskał w dziedzinie gastroenterologii – przypomina redakcja], bo gwarantuje to co najmniej trzykrotny wzrost zarobków i stabilne życie mojej rodzinie.
– Bardziej trafnym określeniem będą „powody osobiste”. Powiedzenie, że nie chcę dalej pracować w Ministerstwie Zdrowia, nie jest do końca prawdziwe. Czy po tylu latach, tylu rządach – przypomnę, że prawie wszystkich po 1989 r. – po współpracy z czternastoma ministrami zdrowia i setką wiceministrów, nagle można stwierdzić, że nie chcę dalej pracować w Ministerstwie Zdrowia? Czy wydarzyło się coś wyjątkowego w ostatnim czasie w porównaniu z poprzednimi latami? Odpowiem tak – w każdym układzie politycznym, przy odpowiedniej tolerancji, można zrealizować cele dobre dla rozwoju systemu ochrony zdrowia, dla państwa i jego obywateli. To zawsze przyświecało mojej działalności. Czy cele, które realizowałem, rzeczywiście takie były, pozostawiam do oceny pacjentów, ekspertów i – niechętnie - polityków. Ale przyznam, że na razie wygląda to optymistycznie.
Co zatem było tym „powodem osobistym”?
– W Ministerstwie Zdrowia pracuję od października 2000 r. Zostałem tam zatrudniony w wyniku postępowania konkursowego na stanowisko głównego specjalisty w Departamencie Ubezpieczenia Zdrowotnego. W tym czasie równocześnie – poza godzinami pracy w resorcie – mogłem praktykować w prywatnym gabinecie i pracować jako lekarz w szpitalu, co mimo wysokich zarobków w resorcie – rzeczywiście za czasów AWS podniesiono wielokrotnie zarobki urzędników – stanowiło, ze względu na moje oczekiwania, komfortowe uzupełnienie głównej działalności. Zrezygnowałem z działalności naukowej, co dla świeżo upieczonego doktoranta było dużym wyzwaniem. To jedyny moment w moim życiu zawodowym, kiedy decyzje zawodowe związały się ze sprawami rodzinnymi. Potem stopniowo awansowałem i w tym samym czasie, jak najbardziej słusznie, nastąpił rozwój instytucji służby cywilnej, która ograniczała wszelkie pozazawodowe aktywności potencjalnie mające jakikolwiek wpływ na pracę i pośrednio lub bezpośrednio wpływ na urzędnicze decyzję. Konsekwencją był zakaz jakiejkolwiek działalności gospodarczej. Pozostała wyłącznie praca dydaktyczna. Jednocześnie zarobki urzędnicze pozostały na tym samym poziomie. Mniej więcej od 2006 r. wszyscy urzędnicy państwowi na stanowiskach wyższych zostali pozbawieni możliwości dodatkowej działalności. Do 2009 r. corocznie waloryzowano ich zarobki zgodnie z inflacją. Od tego roku fundusze na wynagrodzenia zostały zamrożone. Dlaczego o tym mówię? Otóż jednym z istotnych powodów mojego odejścia jest czynnik finansowy.
Byłem wiceministrem, który dostawał co miesiąc wynagrodzenie nieprzekraczające 7 tys. zł. Dla osoby, która ukończyła trudne studia, uzyskała stopień naukowy, ma na swoim koncie pięć dodatkowych fakultetów i wieloletnie doświadczenie zawodowe, zarobki w tej wysokości nie są satysfakcjonujące. Przez ponad trzy lata bycia ministrem wydałem wszystkie swoje oszczędności i zorientowałem się, że za jakiś czas nie będę w stanie spłacać rat kredytu wziętego na codzienne życie.
Poza uwarunkowaniami finansowymi były oczywiście inne powody. Rozterki merytoryczne i polityczne wielokrotnie miałem w swojej urzędniczej pracy. Tak też było ostatnio. Jednak większość poprzednich ministrów, podobnie jak minister Radziwiłł, szanowała moje zdanie, nie żądając realizacji zadań niemożliwych do realizacji…
Był pan odpowiedzialny z resorcie za mnóstwo ważnych projektów. Między innymi za pakiet onkologiczny. Co jest jego największą zaletą, a co należałoby poprawić?
– W trakcie tworzenia pakietu onkologicznego proponowałem, żeby większość jego zapisów znalazła się w aktach niższej rangi niż ustawa. Efekt byłby ten sam, a możliwości modyfikacji znacznie łatwiejsze. Jednak wtedy rząd nie mógłby się ustawą i - w konsekwencji - pakietem pochwalić. Pakiet wprowadzony rozporządzaniem byłby sukcesem prezesa NFZ, a nie rządzących.
Największym plusem pakietu jest rezygnacja z limitów w onkologii oraz określenie maksymalnych terminów, w jakich pacjent musi być zdiagnozowany i poddany leczeniu. Czas w onkologii jest niesłychanie ważny.
Między innymi dzięki mnie pierwsze czytanie nowelizacji pakietu odbyło się w styczniu tego roku. Pozostałe działania legislacyjne wydają się formalnością. Zmiany są po części realizacją moich wcześniejszych zamierzeń oraz wynikają z dwuletnich doświadczeń funkcjonowania pakietu.
Jak pan skomentuje słowa Krzysztofa Kwiatkowskiego, prezesa NIK, który powiedział: „Pacjenci nie mają równego dostępu do leczenia” i „Wnioski z kontroli wymagają zastanowienia się, co zrobić, żeby pakiet onkologiczny był kompleksowym działaniem obejmującym wszystkich pacjentów z chorobą nowotworową”.
– Ależ przepisy pakietu obejmują wszystkich pacjentów onkologicznych. To przecież lekarze decydują o wypisaniu karty DILO i skierowaniu pacjenta na szybką ścieżkę. Dlaczego czasami tego nie robią? Mam swoją teorię, ale to temat na inną rozmowę. Pakiet obejmuje coraz większą liczbę pacjentów i działa coraz sprawniej. Aktualne poprawki są prawdopodobnie ostatnimi.
Jak pan ocenia swoją pracę w Ministerstwie Zdrowia?
– Nie ja powinienem oceniać swoją działalność. Zawsze byłem w stosunku do siebie krytyczny.
Jakie są pana najbliższe plany zawodowe?
– Jeszcze nie zdecydowałem. Złożono mi kilka propozycji, ale chcę najpierw wrócić do normalnego życia i po prostu przyzwyczaić się do niego, obniżyć poziom adrenaliny. Kusi powrót do zawodu lekarza [Piotr Warczyński jest specjalistą chorób wewnętrznych, a tytuł doktora nauk medycznych uzyskał w dziedzinie gastroenterologii – przypomina redakcja], bo gwarantuje to co najmniej trzykrotny wzrost zarobków i stabilne życie mojej rodzinie.