Senat
Dyrektorów szpitali zastąpią ci z nadania politycznego ►
Autor: Krystian Lurka
Data: 06.02.2021
Tagi: | Marcin Pakulski |
Marcin Pakulski komentuje zapowiedź centralizacji szpitali. – Część samorządów może dojść do wniosku, że nie opłaca się inwestować w szpitale, skoro mają je im „zabrać”. A zarządzający stracą motywację, by walczyć o swoje placówki, skoro zastąpią ich menadżerowie z nadania politycznego – mówi były prezes NFZ w rozmowie z „Menedżerem Zdrowia”.
Komentarz Marcina Pakulskiego, byłego prezesa Narodowego Funduszu Zdrowia:
– Z zapowiedzi Ministerstwa Zdrowia wynika, że czeka nas druga w ciągu pięciu lat „reforma szpitalnictwa”. Ta pierwsza miała poprawić dostęp do świadczeń, zwłaszcza specjalistycznych, stabilność finansowania oraz gospodarowanie kadrami medycznymi. To oficjalnie. Mniej oficjalnie sieć miała ustabilizować publiczne wydatki na zdrowie, w tym przede wszystkim budżet płatnika. Z biegiem lat przekonaliśmy, że doskonale udało się to ostatnie. Sieć okazała się prawdziwą pułapką dla szpitali, doskonale blokując rozwój świadczeń czy też możliwości elastycznego dostosowywania struktury podmiotu leczniczego do zmieniającej się sytuacji.
Dlaczego o tym wspominam?
Otóż jednym z argumentów ministra Niedzielskiego za upaństwowieniem szpitali jest ponoć brak chęci porozumienia się poszczególnych placówek w zakresie optymalizacji profilów wykonywanych świadczeń.
Wracając do obecnej sytuacji, na początek wypada przyznać rację Ministerstwu Zdrowia. Tak, system opieki zdrowotnej wymaga redefinicji. Z tą tezą nie mam problemu, tym bardziej że pisałem o tym o wiele wcześniej. Pandemia pokazała, że nasz system jest w złej sytuacji, bez rezerw, bez procedur, z kiepską infrastrukturą i deficytem kadr. Diagnoza jest więc podobna. Pytanie, czy faktycznie celem „upaństwowienia” ma być poprawienie efektywności systemu opieki zdrowotnej. Tego do końca nie wiemy, bo nie znamy szczegółów planowanych zmian. Oficjalnie nawet Ministerstwo Zdrowia nie mówi w szczegółach, co chce zrobić, choć wie, że chce dokonać zmian w pierwszym półroczu tego roku. Wszelkie informacje pochodzą z wypowiedzi ministra zdrowia i jego zastępców. Wiadomo zatem, że planowane jest takie przekształcenie własności podmiotów leczniczych, aby miały jednolity organ tworzący, choć nie wiemy kto miałby nim być. Mowa jest o wojewodzie lub samorządzie na poziomie wojewódzkim. Wiemy też, że resort planuje stworzyć „korpus restrukturyzatorów” i „korpus dyrektorów”.
Z projektu zarządzenia ministra zdrowia z 23 grudnia 2020 r. w sprawie utworzenia zespołu do spraw przygotowania rozwiązań legislacyjnych dotyczących restrukturyzacji podmiotów leczniczych wykonujących działalność leczniczą w rodzaju świadczenia szpitalne wynikają główne oficjalne cele zmian, którymi są:
– restrukturyzacja szpitali, w tym ich zobowiązań,
– przekształcenia właścicielskie,
– konsolidacja sektora szpitalnictwa, przeprofilowanie szpitali oraz zmiana struktury świadczeń opieki zdrowotnej udzielanych przez szpitale,
– zwiększenie efektywności i jakości procesów zarządczych oraz nadzorczych,
– utworzenie podmiotu odpowiedzialnego za centralny nadzór nad procesami restrukturyzacyjnymi w sektorze szpitalnictwa i za jego rozwój,
– utworzenie korpusu restrukturyzacyjnego, w którego skład będą wchodzić certyfikowani doradcy restrukturyzacyjni w ochronie zdrowia,
– utworzenie korpusu menadżerskiego, którego skład będą wchodzić certyfikowani menadżerowie w ochronie zdrowia,
– uwzględnienie specyfiki instytutów badawczych nadzorowanych przez ministra właściwego do spraw zdrowia oraz samodzielnych publicznych zakładów opieki zdrowotnej, dla których podmiotem tworzącym jest uczelnia medyczna.
Tyle informacji z oficjalnych dokumentów.
W tym wszystkim zadziwia pośpiech i niejawność prac nad znaczącą zmianą funkcjonowania systemu opieki zdrowotnej. Pisząc o niejawności, mam na myśli brak wiedzy na temat przesłanek skłaniających ministra zdrowia do kolejnych zmian i brak wiedzy o konkretnych osobach projektujących te zmiany. Przy czym nie chodzi o ciekawość, tylko o możliwość dyskusji i ewentualnej polemiki.
Zdrowia nie można traktować w kategoriach czysto politycznych. Takie lub zbliżone deklaracje bardzo często słychać z ust polityków zwłaszcza koalicji rządowej. Jestem przekonany, że już od dawna sprawy zdrowia powinny być przedmiotem merytorycznej dyskusji z udziałem ekspertów i samych zainteresowanych. Wydaje się, że komunikacja resortu zdrowia jest niewłaściwa. Z dość niejasnych wypowiedzi urzędników można wnioskować, że czeka nas nie tylko rewolucja „własnościowa” szpitali, ale i kadrowa. Czy pandemia jest najlepszym momentem do wysyłania tak potencjalnie demotywujących komunikatów? Po pierwsze, część samorządów będących organami tworzącymi może dojść do wniosku, że nie opłaca się już inwestować w szpitale, skoro i tak maję je „zabrać”. Po drugie, część zarządzających może stracić motywację, by walczyć o swoje szpitale, skoro mają ich zastąpić menadżerowie z nadania politycznego.
A przecież system opieki zdrowotnej ciągle jest w momencie krytycznym.
Zatem bardziej oczekiwałbym precyzyjnego planu ponownego „restartu” szpitali – do tego potrzeba przejrzystej sytuacji, znanego planu dalszego finansowania i ogromnej motywacji pracowników, zarządzających i właścicieli. W zamian za to Ministerstwo Zdrowia funduje nam zapowiedź kolejnej reformy, z której nie wynika, kto ją „przetrwa”, a kto nie.
To nie jest dobry czas na takie zmiany – obawiam się, że może nas to kosztować przedłużeniem się chaosu i kolejnymi ofiarami, których można było uniknąć.
Jest też problem z brakiem wiedzy na temat przesłanek do podjęcia decyzji o zmianach.
Na jakiej podstawie wywnioskowano, że problemem szpitali jest powszechna niska kompetencja zarządzających? Czy ktoś to przeanalizował, czy dokonano jakiegoś benchmarku? Należy przypomnieć, że w ostatnich kilku latach Ministerstwo Zdrowia pozbawiało menadżerów narzędzi do zarządzania kadrami. Mam na myśli składowe wynagrodzeń pracowników wyłączone z decyzji zarządzających. I to, co jest jednym z podstawowych elementów zarządzania działalnością, czyli wpływ na przychody podmiotów medycznych. Jak wspominałem na początku, to Ministerstwo Zdrowia, wprowadzając „sieć szpitali”, skutecznie zamroziło możliwość modyfikowania działalności podstawowej. Zarzut, że brak zmian w szpitalach jest winą niechętnych im właścicieli i zarządzających, jest więc chybiony. To system finansowania „zabetonował” na lata zakres i poziom finansowania.
W dyskusji publicznej pojawia się dość często argument, że jeden właściciel szpitali rozwiąże problemy koordynacji działalności, braku pracowników czy dublowania się inwestycji. Moje pytanie jest proste. Na jakiej podstawie ktoś wysnuł taki wniosek? Jakiś przykłady, analizy benchmarki? Bo mam przekonanie, że nie ma to żadnego znaczenia. Samorządy wojewódzkie najliczniej zamieszkanych województw są organami tworzącymi kilkudziesięciu podmiotów medycznych. Czy ktoś zna przykłady lepszej koordynacji, bardziej profesjonalnego doboru kadr czy przemyślanych inwestycji, nie dublujących istniejącego potencjału, ale odpowiadających na luki w dostępie do świadczeń? I znowu zapytam o te opracowania, analizy czy benchmarki.
Co czeka nasz system opieki zdrowotnej, co czeka nas, jeżeli znowu okaże się, że kolejna reforma to kolejne pudło?
System opieki zdrowotnej, a nawet powiem, szerzej myśląc, system ochrony zdrowia wymaga zmian. Ale żeby ich dokonać, powinniśmy wiedzieć, co i dlaczego chcemy zmieniać. Zmiana dla zmieniania jest działaniem PR-owo politycznym. Zmiana na podstawie przejrzystej diagnozy stanu obecnego będzie działaniem profesjonalnym i merytorycznym. Nasze zasoby ludzkie, infrastrukturalne, ale domyślam się, że i finansowe w systemie ochrony zdrowia są wyczerpane. Zarówno pacjenci, jak i personel medyczny są przemęczeni, wypaleni zawodowo, psychicznie zmaltretowani trwającą pandemią. Dlatego kolejna reforma musi być przeprowadzona „bez pudła”. Musi dawać nadzieję, że choć być może będzie inaczej, ale będzie lepiej. Lepiej wszystkim. Serdeczna rada dla ministra zdrowia. Niech nie liczy na kredyt zaufania „w ciemno”, wychodząc z kolejną propozycją reformy. Jedynym pewnym, co może spotkać, jest zmęczenie, udręka i rozpacz wszystkich uczestników systemu. Tę zmianę trzeba przygotować dobrze. Trzeba ludzi do niej przekonać, znaleźć sojuszników zachęcić do zaangażowania się.
System opieki zdrowotnej wymaga spojrzenia kompleksowego. To nie tylko szpitale. Ba, to nie tylko szpitale przychodnie i podstawowa opieka zdrowotna. To również promocja, profilaktyka, pomoc społeczna. Kryzys wywołany pandemią spowoduje narastanie nierówności w zdrowiu z rozmaitych powodów. Planując kolejną reformę, w mojej ocenie trzeba wziąć to pod uwagę. Ewentualne zmiany w profilu działania jednostek powinny odpowiadać na te wyzwania. Nie można sobie pozwolić na generowanie wyrw w systemie bez alternatywnych propozycji. Nie da się bardziej „dokręcić śruby”. Nie zaoszczędzimy na wydatkach na zdrowie. Możemy tylko więcej stracić, o czym boleśnie wszystkich przekonuje doświadczenie pandemii.
Przeczytaj także: „Podczas lotu starym kukuruźnikiem chcemy wymienić silnik”, „Ale to już było…”, „Centralizacja nie jest rozwiązaniem kłopotów” i „Adam Niedzielski potwierdził – będzie upaństwowienie szpitalnictwa”.
– Z zapowiedzi Ministerstwa Zdrowia wynika, że czeka nas druga w ciągu pięciu lat „reforma szpitalnictwa”. Ta pierwsza miała poprawić dostęp do świadczeń, zwłaszcza specjalistycznych, stabilność finansowania oraz gospodarowanie kadrami medycznymi. To oficjalnie. Mniej oficjalnie sieć miała ustabilizować publiczne wydatki na zdrowie, w tym przede wszystkim budżet płatnika. Z biegiem lat przekonaliśmy, że doskonale udało się to ostatnie. Sieć okazała się prawdziwą pułapką dla szpitali, doskonale blokując rozwój świadczeń czy też możliwości elastycznego dostosowywania struktury podmiotu leczniczego do zmieniającej się sytuacji.
Dlaczego o tym wspominam?
Otóż jednym z argumentów ministra Niedzielskiego za upaństwowieniem szpitali jest ponoć brak chęci porozumienia się poszczególnych placówek w zakresie optymalizacji profilów wykonywanych świadczeń.
Wracając do obecnej sytuacji, na początek wypada przyznać rację Ministerstwu Zdrowia. Tak, system opieki zdrowotnej wymaga redefinicji. Z tą tezą nie mam problemu, tym bardziej że pisałem o tym o wiele wcześniej. Pandemia pokazała, że nasz system jest w złej sytuacji, bez rezerw, bez procedur, z kiepską infrastrukturą i deficytem kadr. Diagnoza jest więc podobna. Pytanie, czy faktycznie celem „upaństwowienia” ma być poprawienie efektywności systemu opieki zdrowotnej. Tego do końca nie wiemy, bo nie znamy szczegółów planowanych zmian. Oficjalnie nawet Ministerstwo Zdrowia nie mówi w szczegółach, co chce zrobić, choć wie, że chce dokonać zmian w pierwszym półroczu tego roku. Wszelkie informacje pochodzą z wypowiedzi ministra zdrowia i jego zastępców. Wiadomo zatem, że planowane jest takie przekształcenie własności podmiotów leczniczych, aby miały jednolity organ tworzący, choć nie wiemy kto miałby nim być. Mowa jest o wojewodzie lub samorządzie na poziomie wojewódzkim. Wiemy też, że resort planuje stworzyć „korpus restrukturyzatorów” i „korpus dyrektorów”.
Z projektu zarządzenia ministra zdrowia z 23 grudnia 2020 r. w sprawie utworzenia zespołu do spraw przygotowania rozwiązań legislacyjnych dotyczących restrukturyzacji podmiotów leczniczych wykonujących działalność leczniczą w rodzaju świadczenia szpitalne wynikają główne oficjalne cele zmian, którymi są:
– restrukturyzacja szpitali, w tym ich zobowiązań,
– przekształcenia właścicielskie,
– konsolidacja sektora szpitalnictwa, przeprofilowanie szpitali oraz zmiana struktury świadczeń opieki zdrowotnej udzielanych przez szpitale,
– zwiększenie efektywności i jakości procesów zarządczych oraz nadzorczych,
– utworzenie podmiotu odpowiedzialnego za centralny nadzór nad procesami restrukturyzacyjnymi w sektorze szpitalnictwa i za jego rozwój,
– utworzenie korpusu restrukturyzacyjnego, w którego skład będą wchodzić certyfikowani doradcy restrukturyzacyjni w ochronie zdrowia,
– utworzenie korpusu menadżerskiego, którego skład będą wchodzić certyfikowani menadżerowie w ochronie zdrowia,
– uwzględnienie specyfiki instytutów badawczych nadzorowanych przez ministra właściwego do spraw zdrowia oraz samodzielnych publicznych zakładów opieki zdrowotnej, dla których podmiotem tworzącym jest uczelnia medyczna.
Tyle informacji z oficjalnych dokumentów.
W tym wszystkim zadziwia pośpiech i niejawność prac nad znaczącą zmianą funkcjonowania systemu opieki zdrowotnej. Pisząc o niejawności, mam na myśli brak wiedzy na temat przesłanek skłaniających ministra zdrowia do kolejnych zmian i brak wiedzy o konkretnych osobach projektujących te zmiany. Przy czym nie chodzi o ciekawość, tylko o możliwość dyskusji i ewentualnej polemiki.
Zdrowia nie można traktować w kategoriach czysto politycznych. Takie lub zbliżone deklaracje bardzo często słychać z ust polityków zwłaszcza koalicji rządowej. Jestem przekonany, że już od dawna sprawy zdrowia powinny być przedmiotem merytorycznej dyskusji z udziałem ekspertów i samych zainteresowanych. Wydaje się, że komunikacja resortu zdrowia jest niewłaściwa. Z dość niejasnych wypowiedzi urzędników można wnioskować, że czeka nas nie tylko rewolucja „własnościowa” szpitali, ale i kadrowa. Czy pandemia jest najlepszym momentem do wysyłania tak potencjalnie demotywujących komunikatów? Po pierwsze, część samorządów będących organami tworzącymi może dojść do wniosku, że nie opłaca się już inwestować w szpitale, skoro i tak maję je „zabrać”. Po drugie, część zarządzających może stracić motywację, by walczyć o swoje szpitale, skoro mają ich zastąpić menadżerowie z nadania politycznego.
A przecież system opieki zdrowotnej ciągle jest w momencie krytycznym.
Zatem bardziej oczekiwałbym precyzyjnego planu ponownego „restartu” szpitali – do tego potrzeba przejrzystej sytuacji, znanego planu dalszego finansowania i ogromnej motywacji pracowników, zarządzających i właścicieli. W zamian za to Ministerstwo Zdrowia funduje nam zapowiedź kolejnej reformy, z której nie wynika, kto ją „przetrwa”, a kto nie.
To nie jest dobry czas na takie zmiany – obawiam się, że może nas to kosztować przedłużeniem się chaosu i kolejnymi ofiarami, których można było uniknąć.
Jest też problem z brakiem wiedzy na temat przesłanek do podjęcia decyzji o zmianach.
Na jakiej podstawie wywnioskowano, że problemem szpitali jest powszechna niska kompetencja zarządzających? Czy ktoś to przeanalizował, czy dokonano jakiegoś benchmarku? Należy przypomnieć, że w ostatnich kilku latach Ministerstwo Zdrowia pozbawiało menadżerów narzędzi do zarządzania kadrami. Mam na myśli składowe wynagrodzeń pracowników wyłączone z decyzji zarządzających. I to, co jest jednym z podstawowych elementów zarządzania działalnością, czyli wpływ na przychody podmiotów medycznych. Jak wspominałem na początku, to Ministerstwo Zdrowia, wprowadzając „sieć szpitali”, skutecznie zamroziło możliwość modyfikowania działalności podstawowej. Zarzut, że brak zmian w szpitalach jest winą niechętnych im właścicieli i zarządzających, jest więc chybiony. To system finansowania „zabetonował” na lata zakres i poziom finansowania.
W dyskusji publicznej pojawia się dość często argument, że jeden właściciel szpitali rozwiąże problemy koordynacji działalności, braku pracowników czy dublowania się inwestycji. Moje pytanie jest proste. Na jakiej podstawie ktoś wysnuł taki wniosek? Jakiś przykłady, analizy benchmarki? Bo mam przekonanie, że nie ma to żadnego znaczenia. Samorządy wojewódzkie najliczniej zamieszkanych województw są organami tworzącymi kilkudziesięciu podmiotów medycznych. Czy ktoś zna przykłady lepszej koordynacji, bardziej profesjonalnego doboru kadr czy przemyślanych inwestycji, nie dublujących istniejącego potencjału, ale odpowiadających na luki w dostępie do świadczeń? I znowu zapytam o te opracowania, analizy czy benchmarki.
Co czeka nasz system opieki zdrowotnej, co czeka nas, jeżeli znowu okaże się, że kolejna reforma to kolejne pudło?
System opieki zdrowotnej, a nawet powiem, szerzej myśląc, system ochrony zdrowia wymaga zmian. Ale żeby ich dokonać, powinniśmy wiedzieć, co i dlaczego chcemy zmieniać. Zmiana dla zmieniania jest działaniem PR-owo politycznym. Zmiana na podstawie przejrzystej diagnozy stanu obecnego będzie działaniem profesjonalnym i merytorycznym. Nasze zasoby ludzkie, infrastrukturalne, ale domyślam się, że i finansowe w systemie ochrony zdrowia są wyczerpane. Zarówno pacjenci, jak i personel medyczny są przemęczeni, wypaleni zawodowo, psychicznie zmaltretowani trwającą pandemią. Dlatego kolejna reforma musi być przeprowadzona „bez pudła”. Musi dawać nadzieję, że choć być może będzie inaczej, ale będzie lepiej. Lepiej wszystkim. Serdeczna rada dla ministra zdrowia. Niech nie liczy na kredyt zaufania „w ciemno”, wychodząc z kolejną propozycją reformy. Jedynym pewnym, co może spotkać, jest zmęczenie, udręka i rozpacz wszystkich uczestników systemu. Tę zmianę trzeba przygotować dobrze. Trzeba ludzi do niej przekonać, znaleźć sojuszników zachęcić do zaangażowania się.
System opieki zdrowotnej wymaga spojrzenia kompleksowego. To nie tylko szpitale. Ba, to nie tylko szpitale przychodnie i podstawowa opieka zdrowotna. To również promocja, profilaktyka, pomoc społeczna. Kryzys wywołany pandemią spowoduje narastanie nierówności w zdrowiu z rozmaitych powodów. Planując kolejną reformę, w mojej ocenie trzeba wziąć to pod uwagę. Ewentualne zmiany w profilu działania jednostek powinny odpowiadać na te wyzwania. Nie można sobie pozwolić na generowanie wyrw w systemie bez alternatywnych propozycji. Nie da się bardziej „dokręcić śruby”. Nie zaoszczędzimy na wydatkach na zdrowie. Możemy tylko więcej stracić, o czym boleśnie wszystkich przekonuje doświadczenie pandemii.
Przeczytaj także: „Podczas lotu starym kukuruźnikiem chcemy wymienić silnik”, „Ale to już było…”, „Centralizacja nie jest rozwiązaniem kłopotów” i „Adam Niedzielski potwierdził – będzie upaństwowienie szpitalnictwa”.