Archiwum
Działania rządu spóźnione o co najmniej kilka tygodni
Autor: Monika Stelmach
Data: 22.10.2020
Tagi: | Jarosław Drobnik, szpitale polowe |
– Przekształcenie dużego szpitala w jednoimienny, „obudowanie” go szpitalami drugiego i trzeciego stopnia oraz izolatorniami jest lepszym rozwiązaniem niż organizowanie szpitala polowego – mówi prof. dr hab. n. med. Jarosław Drobnik, naczelny epidemiolog Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu.
Czy szpitale polowe to dobre rozwiązanie?
– Trudno na to pytanie odpowiedzieć jednoznacznie. Na szpitale polowe należy patrzeć w kontekście uwarunkowań danego regionu. Niemniej, kluczowym elementem jest konsolidacja świadczeń, ponieważ ta forma organizacji jest łatwiejsze w zarządzaniu niż kiedy są one rozproszone. Na początku pandemii Ministerstwo Zdrowia wprowadziło strategię rozproszonej opieki wyznaczając 11 szpitali koordynujących na najwyższym poziomie, które były de facto jednoimiennymi. A tworzenie pojedynczych izolatek zleciło pozostałym szpitalom, co wydawało się mało praktycznym, spóźnionym i niewystarczającym rozwiązaniem.
Mamy gwałtowny wzrost zachorowań. W szpitalach dedykowanych leczeniu COVID-19 brakuje miejsc. Co pana zdaniem należy zrobić w tej sytuacji?
– Przekształcenie dużego szpitala w jednoimienny, „obudowanie” go szpitalami drugiego i trzeciego stopnia oraz izolatorniami jest lepszym rozwiązaniem niż organizowanie szpitala polowego. W takim przekształconym szpitalu jednoimiennym jest już zdefiniowana kadra medyczna. Łatwiej zarządzać placówką ze zgranym i doświadczonym zespołem personelu medycznego niż tworzenie takiego zespołu od podstaw. Poza tym budowa szpitali polowych, poza strukturami jednostek ochrony zdrowia, powoduje, że musi się to odbyć czyimś kosztem. Będą wysysały kadry z innych placówek ochrony zdrowia, a personelu medycznego brakuje wszędzie. Mamy kryzys kadr, który pogłębia się w Polsce od wielu lat i od wielu lat jest bagatelizowany. Służby mundurowe mogą w jaki sposób wspomóc ochronę zdrowia, ale nie są rozwiązaniem problemów. Oczywiście, jeśli nie ma takiej możliwości, to jakieś działania przecież trzeba zastosować, chociażby szpitale polowe, które moim zdaniem powinny one być ostatecznością, a nie systemowym rozwiązaniem.
Czy jesteśmy przygotowani pod względem wyposażenia?
– Myślę, że sprzętowo sobie powadzimy, łóżek nie powinno zabraknąć, pewnie znajdą się respiratory. Największy problem dotyczy kadry medycznej. Nie wiem, jaki będzie charakter szpitali polowych, czy będą to ośrodki wyskospecjalistyczne, które zajmą się pacjentem kompleksowo; czy będą tam trafiali pacjenci w stanie niewymagającym intensywnego nadzoru medycznego; czy też chorzy w zaawansowanej postaci choroby. Nie wiem też, jaki Ministerstwo Zdrowia ma pomysł na pozyskanie anestezjologów i pielęgniarek anestezjologicznych, których dramatycznie brakuje w czasie względnego spokoju. Dziury kadrowe łatamy jak się da, ludzie pracują w kliku miejscach. Na szczęście POZ włączył się w procedury związane z koronawirusem i w wyraźny sposób odciąża szpitale. Te wszystkie działania są jednak spóźnione o co najmniej kilka tygodni, jeśli nie miesięcy.
Pacjentami covodowymi mają się zajmować lekarze wszystkich specjalizacji oraz studenci medycyny. Czy chorzy mogą się czuć bezpiecznie?
– To zależy jak zdefiniujemy opiekę covidową w danym miejscu. W zakresie leczenia objawowego każdy lekarz ma podstawową wiedzę ogólną z medycyny. Każdy poradzi sobie z leczeniem np. duszności nie wymajających specjalistycznych procedur, uzupełnianiem płynów i monitorowaniem pacjenta. Chorzy w ciężkim stanie, z zaawansowanymi chorobami współistniejącymi wymagają opieki konkretnych specjalistów. Rzadko jednak mamy pacjenta z COVID-19 bez chorób współistniejących. Szpitale jednoimienne mają już doświadczenie w opiece nad tymi pacjentami. To olbrzymi kapitał, który należy wykorzystać.
Podkreśla pan też, jak ważne jest organizowanie izolatoriów.
– Rola izolatoriów, których obecnie nie ma w systemie, jest kluczowa. Trafialiby tam pacjenci, którzy już nie potrzebują intensywnego nadzoru medycznego lub go nie potrzebowali. Nie ma po co tych pacjentów trzymać na oddziałach w szpitalach . Bez izolatoriów system sobie nie poradzi. A to jest kluczowa rzecz, jeśli chodzi o wsparcie tych dużych oddziałów i szpitali, które będą leczyć chorych. Izolatoriów jest dziś za mało.
Przeczytaj także: „Prof. Horban: 10 tys. zakażeń dziennie to granica wydolności obecnie wdrożonego systemu”, „Leczenie COVID-19 w szpitalach powiatowych to zadanie karkołomne” i „Andrzej Sośnierz: W tym pomyśle jest dużo uproszczonego myślenia wojskowego”.
Zachęcamy do polubienia profilu „Menedżera Zdrowia” na Facebooku: www.facebook.com/MenedzerZdrowia i obserwowania kont na Twitterze i LinkedInie: www.twitter.com/MenedzerZdrowia i www.linkedin.com/MenedzerZdrowia.
– Trudno na to pytanie odpowiedzieć jednoznacznie. Na szpitale polowe należy patrzeć w kontekście uwarunkowań danego regionu. Niemniej, kluczowym elementem jest konsolidacja świadczeń, ponieważ ta forma organizacji jest łatwiejsze w zarządzaniu niż kiedy są one rozproszone. Na początku pandemii Ministerstwo Zdrowia wprowadziło strategię rozproszonej opieki wyznaczając 11 szpitali koordynujących na najwyższym poziomie, które były de facto jednoimiennymi. A tworzenie pojedynczych izolatek zleciło pozostałym szpitalom, co wydawało się mało praktycznym, spóźnionym i niewystarczającym rozwiązaniem.
Mamy gwałtowny wzrost zachorowań. W szpitalach dedykowanych leczeniu COVID-19 brakuje miejsc. Co pana zdaniem należy zrobić w tej sytuacji?
– Przekształcenie dużego szpitala w jednoimienny, „obudowanie” go szpitalami drugiego i trzeciego stopnia oraz izolatorniami jest lepszym rozwiązaniem niż organizowanie szpitala polowego. W takim przekształconym szpitalu jednoimiennym jest już zdefiniowana kadra medyczna. Łatwiej zarządzać placówką ze zgranym i doświadczonym zespołem personelu medycznego niż tworzenie takiego zespołu od podstaw. Poza tym budowa szpitali polowych, poza strukturami jednostek ochrony zdrowia, powoduje, że musi się to odbyć czyimś kosztem. Będą wysysały kadry z innych placówek ochrony zdrowia, a personelu medycznego brakuje wszędzie. Mamy kryzys kadr, który pogłębia się w Polsce od wielu lat i od wielu lat jest bagatelizowany. Służby mundurowe mogą w jaki sposób wspomóc ochronę zdrowia, ale nie są rozwiązaniem problemów. Oczywiście, jeśli nie ma takiej możliwości, to jakieś działania przecież trzeba zastosować, chociażby szpitale polowe, które moim zdaniem powinny one być ostatecznością, a nie systemowym rozwiązaniem.
Czy jesteśmy przygotowani pod względem wyposażenia?
– Myślę, że sprzętowo sobie powadzimy, łóżek nie powinno zabraknąć, pewnie znajdą się respiratory. Największy problem dotyczy kadry medycznej. Nie wiem, jaki będzie charakter szpitali polowych, czy będą to ośrodki wyskospecjalistyczne, które zajmą się pacjentem kompleksowo; czy będą tam trafiali pacjenci w stanie niewymagającym intensywnego nadzoru medycznego; czy też chorzy w zaawansowanej postaci choroby. Nie wiem też, jaki Ministerstwo Zdrowia ma pomysł na pozyskanie anestezjologów i pielęgniarek anestezjologicznych, których dramatycznie brakuje w czasie względnego spokoju. Dziury kadrowe łatamy jak się da, ludzie pracują w kliku miejscach. Na szczęście POZ włączył się w procedury związane z koronawirusem i w wyraźny sposób odciąża szpitale. Te wszystkie działania są jednak spóźnione o co najmniej kilka tygodni, jeśli nie miesięcy.
Pacjentami covodowymi mają się zajmować lekarze wszystkich specjalizacji oraz studenci medycyny. Czy chorzy mogą się czuć bezpiecznie?
– To zależy jak zdefiniujemy opiekę covidową w danym miejscu. W zakresie leczenia objawowego każdy lekarz ma podstawową wiedzę ogólną z medycyny. Każdy poradzi sobie z leczeniem np. duszności nie wymajających specjalistycznych procedur, uzupełnianiem płynów i monitorowaniem pacjenta. Chorzy w ciężkim stanie, z zaawansowanymi chorobami współistniejącymi wymagają opieki konkretnych specjalistów. Rzadko jednak mamy pacjenta z COVID-19 bez chorób współistniejących. Szpitale jednoimienne mają już doświadczenie w opiece nad tymi pacjentami. To olbrzymi kapitał, który należy wykorzystać.
Podkreśla pan też, jak ważne jest organizowanie izolatoriów.
– Rola izolatoriów, których obecnie nie ma w systemie, jest kluczowa. Trafialiby tam pacjenci, którzy już nie potrzebują intensywnego nadzoru medycznego lub go nie potrzebowali. Nie ma po co tych pacjentów trzymać na oddziałach w szpitalach . Bez izolatoriów system sobie nie poradzi. A to jest kluczowa rzecz, jeśli chodzi o wsparcie tych dużych oddziałów i szpitali, które będą leczyć chorych. Izolatoriów jest dziś za mało.
Przeczytaj także: „Prof. Horban: 10 tys. zakażeń dziennie to granica wydolności obecnie wdrożonego systemu”, „Leczenie COVID-19 w szpitalach powiatowych to zadanie karkołomne” i „Andrzej Sośnierz: W tym pomyśle jest dużo uproszczonego myślenia wojskowego”.
Zachęcamy do polubienia profilu „Menedżera Zdrowia” na Facebooku: www.facebook.com/MenedzerZdrowia i obserwowania kont na Twitterze i LinkedInie: www.twitter.com/MenedzerZdrowia i www.linkedin.com/MenedzerZdrowia.