Grzegorz Celejewski/Agencja Wyborcza.pl

Era oświecenia?

Udostępnij:
– Po wiekach, gdy wiele prawd trzeba było przyjmować na wiarę, miał nastać czas oświecenia, gdy prawdę trzeba udowodnić – jeśli coś nie zgadza się z rzeczywistością, przyjmuje się, że to nieprawda. Coś się świeciło, ale czy ostatnio nie przygasło? – zastanawia się w „Menedżerze Zdrowia” Andrzej Sośnierz.
Felieton posła koła Polskie Sprawy Andrzeja Sośnierza:
Przysłuchując się niektórym medialnym dyskusjom o ochronie zdrowia, analizując niektóre decyzje dotyczące tego sektora, odnoszę wrażenie, że kondycja idei oświeceniowych ma się marnie.

Od kilku już lat ze zmiennym nasileniem trwa się dyskusja o tym, że w Polsce brakuje lekarzy, że wskaźniki dotyczące osób wykonujących ten zawód stawiają nas na dalekich miejscach wśród krajów z naszego regionu. Przerażenie mają budzić wskaźniki publikowane przez z pozoru poważne instytucje, w tym międzynarodowe, i na to przerażenie odpowiadają politycy, decydenci i media. I w reakcji na to przerażenie podejmowane są różne decyzje, między innymi takie, jak radykalne zwiększenie kształcenia lekarzy na wzrastającej liczbie uczelni medycznych. Można nawet odnieść wrażenie, że ambicja władz streszcza się w hasłach: „Uczelnia medyczna w każdej gminie” lub „1050 uczelni na 1050-lecie”.

A teraz poważnie. Według dostępnych danych pochodzących z rejestru lekarzy prowadzonych przez Naczelną Izbę Lekarską w Polsce mamy czynnych lekarzy na poziomie nieco przewyższających średnią z krajów OECD. Skąd w takim razie tak powszechne przekonanie, że w Polsce lekarzy brakuje? Mało kto pamięta, że alarmujące informacje o deficycie lekarzy pojawiły się tuż po wprowadzeniu w życie ustawy o sieci szpitali. Ustawa ta wymuszała na placówkach medycznych wykazywanie się odpowiednią, znormalizowaną liczbą zatrudnionego personelu medycznego. Aby sprostać tym wymaganiom, placówki medyczne zostały zmuszone do zwiększenia liczby pracowników, ostro przy tym konkurując o pracowników niektórych specjalności, bo wymogi wprowadzano, nie biorąc pod uwagę istniejących w Polsce zasobów i w ten sposób wygenerowano sztuczny deficyt niektórych specjalności. Niezależnie jednak od tego, że ministerstwo, poruszając się po systemie opieki zdrowotnej jak słoń w składzie porcelany, nasila niektóre problemy, to jednak deficyt lekarzy w placówkach publicznych występuje. A dlaczego nie występuje w sektorze prywatnej ochrony zdrowia? Proszę zwrócić uwagę, że kiedy pacjent nie może otrzymać świadczenia medycznego w sektorze publicznym, często otrzymuje radę, aby udał się do lekarza sektora prywatnego i to często do tego samego, do którego nie może się dostać w sektorze publicznym i tam otrzymuje świadczenie często dużo szybciej. Dlatego pytanie powinno brzmieć, dlaczego mamy deficyt lekarzy w sektorze publicznym, a nie dlaczego mamy za mało lekarzy w Polsce. Niektórzy z moich politycznych kolegów mają na to prostą receptę, należy zakazać lekarzom funkcjonowania jednocześnie w dwóch sektorach - publicznym i prywatnym. Ale kochani, czy taką receptą nie spowodujemy jeszcze większych trudności w sektorze publicznym? Pytanie powinno być postawione inaczej, a mianowicie, dlaczego mamy za mało lekarzy w sektorze publicznym, co jest takiego w polskim systemie ochrony zdrowia, że właśnie dzieje się to w tym sektorze. Odpowiedź na to pytanie jest bardzo złożona, nie ma tutaj miejsca, aby ten temat rozwijać, bo potrzeba działań wielokierunkowych. Natomiast przypominając erę oświecenia, która nastała, chcę zwrócić uwagę, że posługując się błędnymi danymi, państwo prowadzi błędną politykę, podejmuje błędne decyzje i nie rozwiąże żadnego istniejącego problemu, a z pewnością wygeneruje nowe.

Ale brak krytycznego rozumu występuje nie tylko w związku z problemami kadrowymi. Dużo się mówi o niesprawnym systemie udzielania nocnej i świątecznej pomocy lekarskiej, o tym, że szpitalne oddziały ratunkowe są przeciążone, że trafiają tam pacjenci, którzy powinno być zaopatrzeni gdzieś indziej. I znów zapomina się, że nie jest to jakiś przypadkowy dopust Boży, tylko rezultat decyzji podjętych swego czasu między innymi przez ministra Konstantego Radziwiłła. Połączenie pod jednym dachem, u jednego decydenta tejże pomocy z funkcjonowaniem SOR musiało dać taki efekt. I co na to resort. Otóż, resort odpowiada, że będzie tak samo, tylko jeszcze więcej. To ciągle ta sama filozofia – socjalizm – tak, wypaczenia – nie.

Ale czemu się dziwić, kiedy w tak podstawowej sprawie jak to, skąd się biorą pieniądze w ochronie zdrowia, panuje niezłe poplątanie prawdy z nieprawdami i to na wszystkich szczeblach funkcjonowania państwa. Będąc już wiele lat członkiem parlamentu mimo wielokrotnych prób nie udało mi się wyjaśnić kolegom, jak powstaje budżet Narodowego Funduszu Zdrowia i jak nieprawdziwym jest stwierdzenie, że „rząd zwiększył nakłady na ochronę zdrowia”. Mało tego, kiedy ostatnio rząd zmniejszył te nakłady, wstrzymując dotację budżetową o kilkanaście miliardów złotych, nadal bez żenady wielu wypowiada się, jak to nakłady dzięki rządzącej koalicji wzrosły. A słuchacze, media, interlokutorzy biorą to za dobrą monetę. I tak „klaskaniem mając obrzękłe prawice”, coraz to zaprzeczamy przekonaniu, że oto mamy oświecone czasy kierujące się rozumem.

Przeczytaj także: „A może jednak powrót kas chorych?”, „Mission impossible po polsku” i „Dzień świstaka”.

 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.