Moja żona jest psychologiem
Tagi: | Jerzy Bralczyk, lekarz, lekarka, feminatywy |
– Czy droga do równości musi być wywalczana ustawowo? Czy wolność językowa, w której uwzględnia się zdroworozsądkową tradycję, nie jest wartością większą? – pyta językoznawca i profesor nauk humanistycznych Jerzy Bralczyk, odnosząc się do rozważań o używaniu feminatywów w środowisku lekarskim. Podaje też przykład ze swojej rodziny.
Skandynawskie lekarki protestowały niedawno przeciw zaznaczaniu ich płci, wolały neutralne określenie, niewskazujące na to, czy są lekarkami, czy lekarzami. W skandynawskich (nie wszystkich) językach rodzaj gramatyczny nie jest „płciowo” nacechowany, ale postulat uniezależnienia od stereotypów jest tu wyraźny. Lekarze to lekarze i już. Jakiś czas temu protestowały też panie z angielskiej strefy językowej przeciw zaznaczaniu stanu cywilnego, sugerując neutralne ms zamiast wskazujących na ten stan miss czy mrs. Co komu do tego, czy jestem wolna?
U nas wiele kobiet walczy o stosowanie wobec nich feminatywów, czyli nazw żeńskich. Ministerki, marszałkinie, wójtki, posłanki – choć gramatycznie powinno być poślice, jak karlice od karzeł, diablice od diabeł – chcą zaznaczać kobiecość. To ważne i uprawnione. Być może są i panie, którym nie odpowiada zbiorcze określenie nauczyciele na nauczycieli i nauczycielki, chciałyby obu tych form naraz wobec różnopłciowego zbioru używać; być może są też i panie, którym formuły oficjalne i nazwy urzędu przeszkadzają, chętnie mówiłyby o wyborach na prezydenta, prezydentkę i widziałyby szyldy, pieczątki i wskazania w ustawach zawierające dwupłciowe nazwy urzędów, typu naczelnik, naczelniczka, starosta, starościna, wojewoda, wojewodzina. Są panie dumne z bycia kierowniczką raczej niż kierownikiem, dyrektorką niż dyrektorem, ale coś mi mówi, że jest ich mniej. W słownikach są psycholożki i socjolożki, forma filolożki bywa wskazywana jako niepoprawna – może dlatego, że to panie filolożki najczęściej opracowują te hasła?
Ponad 100 lat temu panie wykonujące zawód lekarza protestowały przeciw nazywaniu ich lekarkami, co sugerowali ówcześni językoznawcy. Mimo znacznej feminizacji tego szlachetnego zawodu wolały być nadal lekarzami. Pewnie trochę i dlatego, że słowo lekarka, dobrze zadomowione w polszczyźnie, odnosiło się do zielarek, akuszerek, a nawet znachorek. Potem się przyjęło w odniesieniu do kobiet lekarzy, ale... Lud mówi do dziś doktorka, czasem doktórka, ale czy to wszystkie lekarki cieszy? Czy raczej panie doktor?
Środowisko medyczne zdaje się stosunkowo odporne na politycznopoprawnościowe trendy, sugestie i wymagania. Zręczność formuł doktorka nauk medycznych, doktorka medycyny czy doktorka neurolożka jest oczywiście wątpliwa, sama doktorka brzmi dziwnie, podobnie jak profesorka nadzwyczajna (nadzwyczajnych pań profesor znałem i znam wiele). Ale i sama lekarka nie wyzbyła się odcienia zbędnego podkreślania płci. Formy neurolożka komputer mi nie podkreśla, diabetolożka też, ale chirurżka i chirurgiczka – tak. Czy pani doktor psychiatra chciałaby być psychiatrką, czy wolałaby być psychiatryczką (komputer woli to drugie)?
Język bywa oporny wobec ideologii, bywa również niekonsekwentny. Wpływa też na rzeczywistość, to jasne. Ale czy droga do równości musi być wywalczana ustawowo? Czy wolność językowa, w której uwzględnia się zdroworozsądkową tradycję, nie jest wartością większą?
Więcej jest chyba doktorów pediatrii, a także lekarzy o tej specjalności, którzy swojej tożsamości nie muszą gramatycznie zaznaczać, będąc kobietami. O mojej pani doktor diabetolog wolę tak mówić, wskazując na płeć tylko brakiem odmiany (bo: nie o doktorze diabetologu), zamiast żeńską formą podkreślać jej płeć.
A moja żona jest psychologiem.
Tekst językoznawcy i profesora nauk humanistycznych Jerzego Bralczyka.
Artykuł opublikowano w Miesięczniku Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie „Puls” 12/2022.
Przeczytaj także: „O feminatywach” i „Dlaczego chirurżka podnosi ciśnienie?”.