123RF
O feminatywach
Redaktor: Krystian Lurka
Data: 20.12.2022
Źródło: Miesięcznik Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie „Puls”/Michał Niepytalski
Tagi: | Michał Niepytalski, lekarz, lekarka, feminatywy |
Co zrobić – kiedy tematem rozmów staną się żeńskie formy nazw zawodów i funkcji – by rozważania na ten temat w środowisku medycznym mogły być toczone merytorycznie, w atmosferze wzajemnego szacunku i bez zbędnych negatywnych emocji?
Tekst Michała Niepytalskiego z Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie:
Na temperaturę dyskusji o żeńskich rzeczownikach osobowych ma niewątpliwie wpływ przekonanie, że język kształtuje świadomość, w myśl tzw. hipotezy Sapira-Whorfa (od nazwisk dwóch amerykańskich językoznawców). To hipoteza dyskusyjna, w postaci „silnej” mówiąca wręcz o determinizmie lingwistycznym, a więc o decydującej roli języka dla sposobu myślenia, a w postaci „słabej” – o relatywizmie lingwistycznym, czyli subtelnej korelacji myślenia i usystematyzowanej ludzkiej mowy. Sapir i Whorf naukowo ujęli to, co wiele osób wyczuwa instynktownie. Że roślina zwana różą pod inną nazwą również pięknie by pachniała, ale gdyby tą nazwą był „skunkssmrodek brzydkolistny”, niekoniecznie kwiat ów kojarzyłby się z miłością.
Za sporem o feminatywy kryje się więc głębsze zjawisko. Dla jednych popularyzacja żeńskich form jest próbą narzucenia sposobu myślenia, orwellowską nowomową, dla drugich obrona męskich (choć uznawanych za neutralne) form – bastionem określonej struktury społecznej. Nie jest to wymysł ostatniej dekady czy nawet XXI w.
– Kategoria rodzaju znaczeniowo neutralnego jest w języku polskim niewątpliwa, ale nie da się zaprzeczyć, że jest faktem odosobnionym, bo występuje tylko ubocznie, toteż zwalcza ją zasada naczelna, która przeprowadza ostre przeciwieństwo między rzeczownikami męskimi a żeńskimi. Powstaje wskutek tego tendencja do ścisłego, nie tylko znaczeniowego, lecz i gramatycznego odróżniania rodzaju żeńskiego i męskiego. Która z tych dwóch zwalczających się dzisiaj wzajemnie tendencji zwycięży, trudno przewidzieć... Pierwsza przynosi z sobą prostotę i w tym leży jej potężna siła rozwoju. Druga czerpie swą żywotność w społecznych czynnikach rozwoju językowego – w walce o te formy do pierwszych szeregów stają przede wszystkim kobiety. Widocznie chcą, żeby najzaszczytniejszy nawet zawód nie przysłaniał ich kobiecości. „Das ewig Weibliche” i tu święci swoje triumfy, a ten triumf może się stać triumfem także tendencji językowej, bo kobiety to przecież „większa połowa” naszej społeczności językowej, chyba że się dadzą porwać bardziej neutralnej w tym względzie mniejszości męskiej i na znak pojednania wspólnymi siłami utworzą formę neutralną, która wprawdzie zewnętrznie jest męska, ale znaczeniowo nie jest ani męska, ani żeńska, lecz jest formą neutralną, gatunkową – tak w 1937 r. pisał językoznawca, autor „Słownika ortoepicznego” (poprawnej polszczyzny) Stanisław Szober. Brzmi całkiem współcześnie.
Rzeczywiście współczesne, bo ledwie sprzed trzech lat, jest natomiast stanowisko Rady Języka Polskiego przy Prezydium PAN, która stwierdziła: „w polszczyźnie potrzebna jest większa, możliwie pełna symetria nazw osobowych męskich i żeńskich w zasobie słownictwa”. Ale zaznaczyła też: „Sporu o nazwy żeńskie nie rozstrzygnie ani odwołanie się do tradycji (różnorodnej pod tym względem), ani do reguł systemu. Dążenie do symetrii systemu rodzajowego ma podstawy społeczne, językoznawcy mogą je wyłącznie komentować. Prawo do stosowania nazw żeńskich należy zostawić mówiącym, pamiętając, że obok nagłaśnianych ostatnio w mediach wezwań do tworzenia feminatywów istnieje opór przed ich stosowaniem. Nie wszyscy będą mówić o kobiecie »gościni« czy »profesorka«, nawet jeśli ona sama wyartykułuje takie oczekiwanie”.
Tekst opublikowano w Miesięczniku Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie „Puls” 12/2022.
Na temperaturę dyskusji o żeńskich rzeczownikach osobowych ma niewątpliwie wpływ przekonanie, że język kształtuje świadomość, w myśl tzw. hipotezy Sapira-Whorfa (od nazwisk dwóch amerykańskich językoznawców). To hipoteza dyskusyjna, w postaci „silnej” mówiąca wręcz o determinizmie lingwistycznym, a więc o decydującej roli języka dla sposobu myślenia, a w postaci „słabej” – o relatywizmie lingwistycznym, czyli subtelnej korelacji myślenia i usystematyzowanej ludzkiej mowy. Sapir i Whorf naukowo ujęli to, co wiele osób wyczuwa instynktownie. Że roślina zwana różą pod inną nazwą również pięknie by pachniała, ale gdyby tą nazwą był „skunkssmrodek brzydkolistny”, niekoniecznie kwiat ów kojarzyłby się z miłością.
Za sporem o feminatywy kryje się więc głębsze zjawisko. Dla jednych popularyzacja żeńskich form jest próbą narzucenia sposobu myślenia, orwellowską nowomową, dla drugich obrona męskich (choć uznawanych za neutralne) form – bastionem określonej struktury społecznej. Nie jest to wymysł ostatniej dekady czy nawet XXI w.
– Kategoria rodzaju znaczeniowo neutralnego jest w języku polskim niewątpliwa, ale nie da się zaprzeczyć, że jest faktem odosobnionym, bo występuje tylko ubocznie, toteż zwalcza ją zasada naczelna, która przeprowadza ostre przeciwieństwo między rzeczownikami męskimi a żeńskimi. Powstaje wskutek tego tendencja do ścisłego, nie tylko znaczeniowego, lecz i gramatycznego odróżniania rodzaju żeńskiego i męskiego. Która z tych dwóch zwalczających się dzisiaj wzajemnie tendencji zwycięży, trudno przewidzieć... Pierwsza przynosi z sobą prostotę i w tym leży jej potężna siła rozwoju. Druga czerpie swą żywotność w społecznych czynnikach rozwoju językowego – w walce o te formy do pierwszych szeregów stają przede wszystkim kobiety. Widocznie chcą, żeby najzaszczytniejszy nawet zawód nie przysłaniał ich kobiecości. „Das ewig Weibliche” i tu święci swoje triumfy, a ten triumf może się stać triumfem także tendencji językowej, bo kobiety to przecież „większa połowa” naszej społeczności językowej, chyba że się dadzą porwać bardziej neutralnej w tym względzie mniejszości męskiej i na znak pojednania wspólnymi siłami utworzą formę neutralną, która wprawdzie zewnętrznie jest męska, ale znaczeniowo nie jest ani męska, ani żeńska, lecz jest formą neutralną, gatunkową – tak w 1937 r. pisał językoznawca, autor „Słownika ortoepicznego” (poprawnej polszczyzny) Stanisław Szober. Brzmi całkiem współcześnie.
Rzeczywiście współczesne, bo ledwie sprzed trzech lat, jest natomiast stanowisko Rady Języka Polskiego przy Prezydium PAN, która stwierdziła: „w polszczyźnie potrzebna jest większa, możliwie pełna symetria nazw osobowych męskich i żeńskich w zasobie słownictwa”. Ale zaznaczyła też: „Sporu o nazwy żeńskie nie rozstrzygnie ani odwołanie się do tradycji (różnorodnej pod tym względem), ani do reguł systemu. Dążenie do symetrii systemu rodzajowego ma podstawy społeczne, językoznawcy mogą je wyłącznie komentować. Prawo do stosowania nazw żeńskich należy zostawić mówiącym, pamiętając, że obok nagłaśnianych ostatnio w mediach wezwań do tworzenia feminatywów istnieje opór przed ich stosowaniem. Nie wszyscy będą mówić o kobiecie »gościni« czy »profesorka«, nawet jeśli ona sama wyartykułuje takie oczekiwanie”.
Tekst opublikowano w Miesięczniku Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie „Puls” 12/2022.