iStock
Smartfonoza, upadek rodziny, stres – o zdrowiu psychicznym polskich dzieci
Niskie płace nauczycieli, doświadczenie pandemii, kryzys kadrowy i wyzwania związane z integracją licznej grupy ukraińskich dzieci to tylko część problemów polskiej oświaty, które pogłębiają bardzo poważny kryzys zdrowia psychicznego wśród polskiej młodzieży. Koniecznie trzeba poszukać przyczyn tego zjawiska i odnaleźć możliwe rozwiązania.
Artykuł Anny Byrskiej, członka zarządu Klubu Jagiellońskiego, absolwentki historii i pedagogiki – w przeszłości koordynatorki Akademii Nowoczesnego Patriotyzmu i innych projektów młodzieżowych:
W 2019 roku zaczął się największy w historii Polski strajk nauczycieli i pracowników oświaty, do którego przystąpiło ok. 75 proc. szkół, przedszkoli i placówek oświatowych. Strajk stanowił trudne doświadczenie dla tysięcy polskich nauczycieli, ale także dla uczniów, zwłaszcza części maturzystów, którzy właściwie do ostatniej chwili, czyli do momentu zawieszenia strajku albo wprowadzenia tzw. ustawy maturalnej, nie mieli pewności, czy przystąpią do egzaminu dojrzałości.
Kiedy wydawało się, że największy kryzys w szkole udało się załagodzić, niecały rok później nadeszła pandemia, a wraz z nią zawieszenie pracy placówek oświatowych i przejście na zdalny tryb prowadzenia zajęć. Najwyższa Izba Kontroli w raporcie z 2021 roku po zbadaniu skutków wprowadzenia edukacji zdalnej zaalarmowała o obniżeniu jakości kształcenia, pogłębieniu nierówności edukacyjnych oraz pogorszeniu kondycji uczniów i nauczycieli.
Brak systemowego podejścia do nauczania na odległość był widoczny przede wszystkim w niedostosowaniu zakresu i sposobu realizacji podstawy programowej, niedookreśleniu standardów higieny cyfrowej uczniów i nauczycieli, niedostatecznej dostępności narzędzi czy niewystarczającej pomocy psychologiczno-pedagogicznej w szkołach. To wszystko destabilizowało pracę szkół oraz stanowczo nie spełniło wymagań prawidłowej organizacji kształcenia dzieci i młodzieży.
Wydawać by się mogło, że wszyscy z utęsknieniem czekali na powrót do normalności i szkolnego środowiska. Okazuje się jednak, że dla wielu okazał się on wydarzeniem trudnym, skutkującym stanami lękowymi, atakami paniki czy depresją.
Nagłe, przymusowe odseparowanie od rówieśników i zamknięcie w domu (nie zawsze wspierającym i bezpiecznym) z wieloma obostrzeniami miało ogromny wpływ na stan psychiczny uczniów. Tak osłabieni musieli stanąć przed kolejnym wyzwaniem – powtórną integracją z rówieśnikami i nauczycielami oraz skonfrontowaniem się z tym, czego się nauczyli bądź nie, często z niezależnych od nich przyczyn – w trakcie pracy stacjonarnej.
Powrót do szkoły wiązał się także z podjęciem na nowo takich wyzwań, jak relacje rówieśnicze, presja ze strony nauczycieli, rodziców, samych siebie czy przeciążenie obowiązkami. Środowisko szkolne samo w sobie zawsze jest dla dzieci źródłem mniejszego lub większego stresu. Ten zaś był pogłębiany ciągłym rollercoasterem związanym z zamykaniem i otwieraniem szkół.
Sytuacja z pandemią nie zdążyła się uspokoić, a na wszystkich spadł kolejny kryzys. Oto wybucha wojna w Ukrainie, do Polski napływa ogromna fala uchodźców zza wschodniej granicy ze wszystkimi tego konsekwencjami dla systemu polskiej oświaty, czyli przede wszystkim wyzwaniem dla dzieci i nauczycieli. Do tej pory sytuacja nie została opanowana.
Minister edukacji szacuje, że we wrześniu do polskich szkół może trafić nawet pół miliona dzieci. To ok. 10 proc. populacji polskich uczniów. Zakładając, że Ukraińcy zostają głównie w dużych miastach, możemy przyjąć, że w niektórych oddziałach ich liczba może sięgać nawet 30 proc. klasy. Nie trzeba mieć specjalnie bujnej wyobraźni, by wiedzieć, że praca w takich grupach nie będzie prosta.
To zaledwie najważniejsze z wydarzeń, które dotknęły szkołę, a w tle mamy jeszcze takie zawirowania i konsekwencje wcześniejszych zdarzeń, jak przepełnione szkoły, podwójne roczniki, trudności w rekrutacji czy wreszcie zapowiedź ogromnych braków kadrowych, które na niespełna dwa tygodnie przed rozpoczęciem roku szkolnego wynoszą ok. 20 tys. wakatów (w analogicznym okresie rok wcześniej liczba ta wynosiła 13 tys.) i utrzymującego się trendu odchodzenia nauczycieli ze szkół.
A przecież i bez tych okoliczności od dawna wiedzieliśmy, że oświata nie jest najbardziej uporządkowanym i pozbawionym problemów miejscem. Nie da się więc powiedzieć inaczej – szkoła jest dzisiaj w głębokim i permanentnym kryzysie.
Dorastanie w dobie cyfrowej rewolucji
Funkcjonowanie w niestabilnym i tak zmiennym systemie jest trudne dla każdego, a tutaj mamy przecież ludzi, którzy są na najbardziej wrażliwym etapie swojego życia. Lata szkolne przypadają na okres dojrzewania. To nie tylko burze hormonalne, które powodują intensywne zmiany w budowie, fizjologii i wyglądzie zewnętrznym nastolatka, ale przede wszystkim zmiany neurobiologiczne.
Około 11. roku życia zaczyna się przebudowa mózgu, właściwie tak intensywna, jak ta z okresu poniemowlęcego. Między 5. a 20. r. ż. mózg pozbywa się, w sensie neurobiologicznym, wszystkiego, co zbędne. Zmienia się układ limbiczny odpowiadający za reakcje i emocje. Kształtuje się dopiero układ nagrody, mający kluczowe znaczenie w kontekście skłonności do uzależnień. Wreszcie jako jedna z ostatnich dojrzewa kora czołowa, odpowiedzialna za racjonalne decyzje, przewidywanie konsekwencji, planowanie i integrowanie informacji.
Układ nerwowy zmienia się praktycznie każdego dnia, możemy więc, zostając przy wcześniejszym nazewnictwie, powiedzieć, że system nerwowy i hormonalny młodego człowieka jest w stanie ciągłej destabilizacji. Nawet wtedy, gdy nie przejawia się to tzw. nastoletnim buntem. Destabilizacja nie wynika oczywiście tylko z biologii, a zmiany w mózgu nie są czymś nowym.
Oprócz problemów „starych jak świat”, czyli przemocy, nieśmiałości, nieakceptowania wyglądu, problemów z rówieśnikami, używkami czy seksualnością, mamy też nowe albo niesamowicie zintensyfikowane zjawiska. Jednym z najważniejszym z nich jest cyfrowa rewolucja, która niesie za sobą mnóstwo szans, ale co najmniej tyle samo zagrożeń.
Cyberprzestrzeń i nowoczesne technologie dokładają tylko nowych trudności do starych problemów – osłabiają tym samym rodzinne więzi. Na długofalowe skutki tych procesów jeszcze poczekamy, ale już teraz widzimy, że dzieci zyskały de facto drugie środowisko życia, równoległe do realnego, a często dużo bardziej angażujące.
Z raportu „Nastolatki 3.0”, opublikowanego przez NASK, dowiemy się, że polski nastolatek w 2020 roku korzystał z komputera lub smartfona ok. 12 godzin dziennie! Nawet jeśli odliczymy od tego czas nauki zdalnej, zauważymy, że młodzież spędza w sieci średnio 4 godziny i 50 minut na dobę w czasie wolnym. Co gorsza, badanie pokazuje, że rodzice często nie wiedzą, co ich dzieci robią w sieci, nie doszacowują spędzonych tam przez nie godzin, a nawet okazuje się, że jest to często jedyny pomysł rodziców na organizację czasu wolnego dzieciom.
Rodzice niejednokrotnie nie mają nie tylko kontroli nad tym, co się dzieje w sieci, ale nawet świadomości skali tego zjawiska. Upraszczając, można stwierdzić, że 20 lat temu, gdy ktoś rozbił nam na boisku albo za szkołą nos, mogliśmy co najwyżej próbować oszukać rodziców na temat tego, co się dzieje, a pewnie i tak prędzej czy później pojawiłaby się sąsiadka, która wszystko widziała.
Dzisiaj nierzadko aż do ostatniego momentu rodzice i nauczyciele nie wiedzą, że dziecko jest gdzieś w sieci gnębione lub doświadcza innych problemów. To zjawisko potwierdzają badania NASK. Tylko nieco ponad połowa badanej młodzieży (56,2 proc.) przyznała, że nie doświadczyła bezpośrednio przemocy w internecie. Prawie trzy czwarte rodziców młodych respondentów stwierdziło, że ten problem nie dotyczy ich dzieci.
Dawniej, gdy ktoś chciał nas wyszydzić, rozpuszczał w szkole plotkę albo przerabiał zdjęcie, które zobaczyło kilkadziesiąt osób. Dzisiaj w sekundę wrzuca się kompromitujący materiał do sieci, gdzie nic nie ginie, a dziecko nie jest nawet w stanie z tej przestrzeni uciec, bo przecież bez internetu nie da się dziś funkcjonować.
Problem nie jest oczywiście jednostronny. Niestety często rodzice, nawet bezwiednie, tworzą barierę między sobą a dziećmi ze względu na nowe technologie. Coraz częściej naukowcy badają takie zjawiska jak phubbing, które polega na lekceważeniu naszego rozmówcy na rzecz korzystania z telefonu oraz technoferencji rodzicielskiej (parental technoference), czyli regularnych przerw w bezpośredniej interakcji z dzieckiem w czasie rzeczywistym, np. podczas zabawy z powodu korzystania z technologii. Telefon często staje się więc narzędziem, za pomocą którego okradamy bliskich z uwagi i czasu, który powinniśmy im poświęcić.
Stres, przeładowanie zajęciami i presja rówieśnicza
Drugi aspekt to permanentny stres i presja, przed którymi nie sposób uciec. To świat nastawiony na ciągły sukces i wyniki, a przy tym presja ze strony rodziców, nauczycieli i nieprzerwana obecność w sieci.
Siatka zajęć dzisiejszego siódmoklasisty to 32–34 godziny lekcji w tygodniu. Gdy dodamy do tego zajęcia dodatkowe, korepetycje, aktywności pozaszkolne, mamy ponad 40 godzin zorganizowanych zajęć, które są dla młodych same w sobie, bez dodatkowych okoliczności, źródłem stresu. Najczęściej nie chodzi w nich bowiem o samorozwój w tematach, które ich interesują, ale o wynik, by móc dostać się do najlepszego liceum, na studia lub drużyny sportowej.
Zwłaszcza w tym roku rekrutacja do szkół była wyjątkowo trudna, głównie ze względu na wcześniejsze reformy (likwidację gimnazjów i rozpoczęcie nauki w szkołach sześciolatków) oraz dodatkowych uczniów z Ukrainy.
Zagrożeniem, którego często nie dostrzegamy, jest presja zdobycia uznania wśród rówieśników i bycia „fajnym”, niestety zazwyczaj w pozornym świecie mediów społecznościowych. Nastolatki, które nawet połowę swojej doby spędzają w internecie, nieustannie są bombardowane wyidealizowanymi, nierealistycznymi zdjęciami i filmikami.
Jak pokazują badania Fundacji „Dajemy Dzieciom Siłę” z 2021 roku, co trzecia dziewczyna i co piąty chłopak czują presję, by poprawić swój wygląd. 37 proc. młodych stresuje się tym, jak zostanie ocenionych po wrzuceniu zdjęcia na profil, 43 proc. dziewcząt stosuje filtry przed publikacją i tyle samo chciałoby wyglądać na co dzień tak, jak na zdjęciach w sieci.
Kryzys rodziny
Nie chcę oczywiście umniejszać innych problemów. Pragnę tylko zauważyć, że dawniej rodzicom naprawdę łatwiej było zorientować się, co dzieje się z ich dzieckiem. Z raportu „Nastolatki 3.0” wyczytamy jeszcze, że tylko co czwarty nastolatek (24,1 proc.) zgłasza problem doświadczania cyberprzemocy rodzicom. Jednocześnie aż 75 proc. rodziców utrzymuje, że dziecko właśnie do nich zgłosi się po pomoc. To wszystko obraca się też wokół tak szeroko dyskutowanego zjawiska, jakim jest kryzys rodziny.
O tym, że rodziny są dzisiaj mniej stabilne, pisaliśmy na naszych łamach niejednokrotnie piórem Karoliny Pilawy, Piotra Kaszczyszyna i Jacka Kaniewskiego. Analizowaliśmy dane, takie jak liczba rozwodów i dynamika ich wzrostu, a także poszukiwaliśmy źródeł tych problemów.
Przemiany kulturowe opisane przez wyżej wymienionych autorów uzupełniłabym jeszcze wnioskiem prof. de Barbaro. Podczas konferencji „Rodzina polska dziś: przemiany, zagrożenia, perspektywy – wyzwania dla Kościoła”, zorganizowanej przez KAI, mówił on, że dzisiaj bardziej niż kiedykolwiek widzimy upadek autorytetu rodzica.
W świecie, gdzie dziecko ma dostęp do wiedzy z internetu w kilka sekund, nie szuka już rady lub informacji wśród rodziców czy dziadków, tylko przenosi się z wszelkimi wątpliwościami do sieci. Zwłaszcza gdy rodzice są niedostępni, bo pracują dzisiaj więcej niż kiedykolwiek w historii.
Idąc dalej, mamy też zmianę modelu rodziny z wielopokoleniowej, mieszkającej w jednym domu, na rodzinę atomową, często patchworkową, która z zasady jest dla dziecka mniej stabilna. Do tego dochodzi malejące w niezwykle wolnym tempie zjawisko przemocy domowej. To wszystko sprawia, że dzieci, ale przecież i dorośli, są dzisiaj bardzo samotni.
Niestabilne środowisko w niestabilnym okresie powoduje kryzys, co potwierdzają dobitnie wyniki badań.
Pomoc psychologiczna potrzebna od zaraz
Lekarze i specjaliści biją na alarm, pokazują, że kondycja psychiczna młodzieży jest dzisiaj dramatyczna. Przyglądając się najdrastyczniejszym danym z raportu projektu „Życie warte jest rozmowy”, dowiemy się, że tylko w 2021 roku w Polsce próbę samobójczą podjęło 1496 osób poniżej 18. roku życia. 127 z tych prób zakończyło się śmiercią. W ubiegłym roku każdego dnia 4 dzieci próbowało odebrać sobie życie. W porównaniu z 2020 rokiem jest to wzrost o 77 proc. prób oraz o 19 proc. śmierci samobójczych.
Dodać należy, że są to jedynie dane z oficjalnych rejestrów policji. WHO szacuje, że na każdą odnotowaną w rejestrze śmierć przypada od 100 do 200 prób. Przyjmując te szacunki dla naszego kraju, można wnioskować, że w ubiegłym roku nawet 25 400 nieletnich mogło się targnąć na własne życie. Byłoby to 70 osób każdego dnia.
Dane wyglądają jeszcze gorzej, jeśli spojrzymy szerzej na stan zdrowia psychicznego młodzieży. Według badania EZOP II pół miliona dzieci w wieku 7–17 lat, czyli co ósmy młody człowiek, ma za sobą doświadczenia zaburzeń psychicznych. Podobne wyniki znajdziemy w badaniach zleconych przez rzecznika praw dziecka w 2021 roku.
Odpowiednie resorty próbują na problem reagować. Także MEiN, który w lutym tego roku ogłosił specjalny program i przeznaczył 700 mln zł na organizację pomocy psychologiczno- pedagogicznej w szkołach. 180 mln zł wdrażanych od 1 marca 2022 roku przeznaczono na dodatkowe zajęcia z zakresu pomocy psychologiczno-pedagogicznej.
Będą to zajęcia korekcyjno-kompensacyjne, logopedyczne, rozwijające kompetencje emocjonalno-społeczne oraz inne o charakterze terapeutycznym dla uczniów, u których rozpoznano potrzebę wsparcia psychologiczno-pedagogicznego w tym zakresie. Ma to dać ok. 3 mln godzin dodatkowych zajęć dla uczniów w tym roku. Podział zostanie dokonany na podstawie liczby dzieci w szkołach.
Kolejne 520 mln od 1 września 2022 roku to środki na pierwszy etap standaryzacji zatrudnienia nauczycieli psychologów, pedagogów, logopedów, terapeutów pedagogicznych i pedagogów specjalnych. MEIN chce, by do 2024 roku liczba etatów dla specjalistów wzrosła z obecnych 21 tys. do 51 tys.
To z całą pewnością krok w dobrą stronę, szczególnie jeśli oznaczać będzie obecność specjalistów w szkołach na dłużej i na stałe. Przynajmniej w teorii. Założenia ministerstwa, przede wszystkim co do dostępności specjalistów, zwłaszcza w obszarach, gdzie o takowych trudno, są bardzo optymistyczne. Zastanawiać się możemy także, czy tę doraźną pomoc, jaką wdrożono od marca, uda się utrzymać i stale rozwijać. No i wreszcie, czy wprowadzone działania będą wystarczające w starciu z taką skalą problemu.
Zbudujmy solidną siatkę wsparcia
Musimy także pamiętać, że szkoła nie jest miejscem psychoterapii. Pracujący tam w większości nauczyciele, którzy zresztą sami w ogromnym stopniu są zagrożeni lub zmagają się z kryzysami zawodowymi czy zdrowia psychicznego, nie są specjalistami w dziedzinie psychiatrii lub psychologii. Nie możemy wymagać od nich, że będą potrafili pomóc dziecku w sposób specjalistyczny. Musimy jednak wyposażyć ich w umiejętności dostrzegania niepokojących sygnałów, reagowania na nie i kierowania dziecka po odpowiednią pomoc, na przykład do szkolnego psychologa.
To nauczyciel niejednokrotnie jest pierwszą, a czasami jedyną osobą, która ma kompetencje i warunki do tego, by coś dostrzec. Nieocenionym zasobem są także sami uczniowie. Programy rówieśnicze to dość znana praktyka w psychoprofilaktyce. Najczęściej są to działania zaplanowane z udziałem naturalnych liderów szkolnych. Doskonale wiemy, że ludzie funkcjonujący w rozwiniętej sieci wsparcia lepiej radzą sobie w trudnych sytuacjach. Warto rozmawiać na ten temat z młodzieżą i uświadamiać ich, jak ważną, choć trudną funkcję pełnią w społecznym systemie.
Szkoła sama sobie nie poradzi. Do całej tej układanki należy dodać jeszcze jeden, kluczowy element, czyli rodzinę. Choć zewsząd słyszymy o jej kryzysie wynikającym m.in. ze zdestabilizowania znanego dotąd modelu rodziny, kryzysu relacji, pandemii samotności i cyfrowej rewolucji, to właśnie rodzina powinna stanowić fundament wsparcia dla dziecka. Usłyszeć mogliśmy to zresztą na ostatniej debacie Klubu Jagiellońskiego w Warszawie, gdzie dr Tomasz Rowiński podkreślał, że „wolałby zmienić myślenie specjalistów”. – Każda rodzina ma zasób do radzenia sobie z problemem, czasami wystarcza małe wsparcie ze strony specjalisty, żeby potrafiła przejść przez kolejny kryzys. To byłaby optymalna sytuacja – mówił.
Tak wtórowała mu Lucyna Kicińska. – Poszłabym tą samą drogą, inwestowała w rodziców i ich kompetencje. Rodzic powinien razem z dzieckiem pójść do psychiatry czy psychoterapeuty. To nie jest jak u dentysty – sami nie umiemy zrobić dziecku leczenia kanałowego zęba, ale będziemy umieli pomóc dziecku w kolejnym kryzysie, jeśli on nastąpi – przyznała.
Zresztą przy myśleniu o projektach wsparcia kierowanych do szkół warto wziąć pod uwagę jeszcze jedną okoliczność. Pierwszym krokiem do pomocy uczniom często nie jest zapewnienie im specjalisty, ale przekonanie, że warto z jego pomocy mądrze skorzystać. Nawet najbardziej rozbudowana kadra lekarzy i pedagogów nie pomoże, jeżeli korzystanie z pomocy psychologa będzie nadal czymś wstydliwym i wyśmiewanym albo traktowanym instrumentalnie jako miejsce, do którego można przyjść po zaświadczenie, zwolnienie lub tabletki.
Na całą tę opowieść można spojrzeć z przerażeniem. Właśnie opisałam, że trzy filary rzeczywistości ucznia, czyli rodzina, szkoła i on sam, są, przynajmniej w ujęciu statystycznym, w głębokim kryzysie. Chciałabym jednak wierzyć, że wszystkie te kryzysy będą dla nas mocnym sygnałem alarmowym i będziemy potrafili się zatrzymać, uważnie patrzeć na siebie nawzajem i budować mądre sieci wsparcia.
Mądrze inwestując w ludzi – rodziny, nauczycieli i specjalistów – możemy dzieciom odpowiednio pomagać. Młodzieży życzmy nie tylko zdrowego roku szkolnego, ale przede wszystkim poczucia (mającego odzwierciedlenie w rzeczywistości), że może na nas, dorosłych, liczyć.
Materiał w „Menedżerze Zdrowia” publikujemy za zgodą i dzięki uprzejmości Klubu Jagiellońskiego.
Przeczytaj także: „Po rozmrożeniu system ochrony zdrowia okazał się zepsuty?”.
W 2019 roku zaczął się największy w historii Polski strajk nauczycieli i pracowników oświaty, do którego przystąpiło ok. 75 proc. szkół, przedszkoli i placówek oświatowych. Strajk stanowił trudne doświadczenie dla tysięcy polskich nauczycieli, ale także dla uczniów, zwłaszcza części maturzystów, którzy właściwie do ostatniej chwili, czyli do momentu zawieszenia strajku albo wprowadzenia tzw. ustawy maturalnej, nie mieli pewności, czy przystąpią do egzaminu dojrzałości.
Kiedy wydawało się, że największy kryzys w szkole udało się załagodzić, niecały rok później nadeszła pandemia, a wraz z nią zawieszenie pracy placówek oświatowych i przejście na zdalny tryb prowadzenia zajęć. Najwyższa Izba Kontroli w raporcie z 2021 roku po zbadaniu skutków wprowadzenia edukacji zdalnej zaalarmowała o obniżeniu jakości kształcenia, pogłębieniu nierówności edukacyjnych oraz pogorszeniu kondycji uczniów i nauczycieli.
Brak systemowego podejścia do nauczania na odległość był widoczny przede wszystkim w niedostosowaniu zakresu i sposobu realizacji podstawy programowej, niedookreśleniu standardów higieny cyfrowej uczniów i nauczycieli, niedostatecznej dostępności narzędzi czy niewystarczającej pomocy psychologiczno-pedagogicznej w szkołach. To wszystko destabilizowało pracę szkół oraz stanowczo nie spełniło wymagań prawidłowej organizacji kształcenia dzieci i młodzieży.
Wydawać by się mogło, że wszyscy z utęsknieniem czekali na powrót do normalności i szkolnego środowiska. Okazuje się jednak, że dla wielu okazał się on wydarzeniem trudnym, skutkującym stanami lękowymi, atakami paniki czy depresją.
Nagłe, przymusowe odseparowanie od rówieśników i zamknięcie w domu (nie zawsze wspierającym i bezpiecznym) z wieloma obostrzeniami miało ogromny wpływ na stan psychiczny uczniów. Tak osłabieni musieli stanąć przed kolejnym wyzwaniem – powtórną integracją z rówieśnikami i nauczycielami oraz skonfrontowaniem się z tym, czego się nauczyli bądź nie, często z niezależnych od nich przyczyn – w trakcie pracy stacjonarnej.
Powrót do szkoły wiązał się także z podjęciem na nowo takich wyzwań, jak relacje rówieśnicze, presja ze strony nauczycieli, rodziców, samych siebie czy przeciążenie obowiązkami. Środowisko szkolne samo w sobie zawsze jest dla dzieci źródłem mniejszego lub większego stresu. Ten zaś był pogłębiany ciągłym rollercoasterem związanym z zamykaniem i otwieraniem szkół.
Sytuacja z pandemią nie zdążyła się uspokoić, a na wszystkich spadł kolejny kryzys. Oto wybucha wojna w Ukrainie, do Polski napływa ogromna fala uchodźców zza wschodniej granicy ze wszystkimi tego konsekwencjami dla systemu polskiej oświaty, czyli przede wszystkim wyzwaniem dla dzieci i nauczycieli. Do tej pory sytuacja nie została opanowana.
Minister edukacji szacuje, że we wrześniu do polskich szkół może trafić nawet pół miliona dzieci. To ok. 10 proc. populacji polskich uczniów. Zakładając, że Ukraińcy zostają głównie w dużych miastach, możemy przyjąć, że w niektórych oddziałach ich liczba może sięgać nawet 30 proc. klasy. Nie trzeba mieć specjalnie bujnej wyobraźni, by wiedzieć, że praca w takich grupach nie będzie prosta.
To zaledwie najważniejsze z wydarzeń, które dotknęły szkołę, a w tle mamy jeszcze takie zawirowania i konsekwencje wcześniejszych zdarzeń, jak przepełnione szkoły, podwójne roczniki, trudności w rekrutacji czy wreszcie zapowiedź ogromnych braków kadrowych, które na niespełna dwa tygodnie przed rozpoczęciem roku szkolnego wynoszą ok. 20 tys. wakatów (w analogicznym okresie rok wcześniej liczba ta wynosiła 13 tys.) i utrzymującego się trendu odchodzenia nauczycieli ze szkół.
A przecież i bez tych okoliczności od dawna wiedzieliśmy, że oświata nie jest najbardziej uporządkowanym i pozbawionym problemów miejscem. Nie da się więc powiedzieć inaczej – szkoła jest dzisiaj w głębokim i permanentnym kryzysie.
Dorastanie w dobie cyfrowej rewolucji
Funkcjonowanie w niestabilnym i tak zmiennym systemie jest trudne dla każdego, a tutaj mamy przecież ludzi, którzy są na najbardziej wrażliwym etapie swojego życia. Lata szkolne przypadają na okres dojrzewania. To nie tylko burze hormonalne, które powodują intensywne zmiany w budowie, fizjologii i wyglądzie zewnętrznym nastolatka, ale przede wszystkim zmiany neurobiologiczne.
Około 11. roku życia zaczyna się przebudowa mózgu, właściwie tak intensywna, jak ta z okresu poniemowlęcego. Między 5. a 20. r. ż. mózg pozbywa się, w sensie neurobiologicznym, wszystkiego, co zbędne. Zmienia się układ limbiczny odpowiadający za reakcje i emocje. Kształtuje się dopiero układ nagrody, mający kluczowe znaczenie w kontekście skłonności do uzależnień. Wreszcie jako jedna z ostatnich dojrzewa kora czołowa, odpowiedzialna za racjonalne decyzje, przewidywanie konsekwencji, planowanie i integrowanie informacji.
Układ nerwowy zmienia się praktycznie każdego dnia, możemy więc, zostając przy wcześniejszym nazewnictwie, powiedzieć, że system nerwowy i hormonalny młodego człowieka jest w stanie ciągłej destabilizacji. Nawet wtedy, gdy nie przejawia się to tzw. nastoletnim buntem. Destabilizacja nie wynika oczywiście tylko z biologii, a zmiany w mózgu nie są czymś nowym.
Oprócz problemów „starych jak świat”, czyli przemocy, nieśmiałości, nieakceptowania wyglądu, problemów z rówieśnikami, używkami czy seksualnością, mamy też nowe albo niesamowicie zintensyfikowane zjawiska. Jednym z najważniejszym z nich jest cyfrowa rewolucja, która niesie za sobą mnóstwo szans, ale co najmniej tyle samo zagrożeń.
Cyberprzestrzeń i nowoczesne technologie dokładają tylko nowych trudności do starych problemów – osłabiają tym samym rodzinne więzi. Na długofalowe skutki tych procesów jeszcze poczekamy, ale już teraz widzimy, że dzieci zyskały de facto drugie środowisko życia, równoległe do realnego, a często dużo bardziej angażujące.
Z raportu „Nastolatki 3.0”, opublikowanego przez NASK, dowiemy się, że polski nastolatek w 2020 roku korzystał z komputera lub smartfona ok. 12 godzin dziennie! Nawet jeśli odliczymy od tego czas nauki zdalnej, zauważymy, że młodzież spędza w sieci średnio 4 godziny i 50 minut na dobę w czasie wolnym. Co gorsza, badanie pokazuje, że rodzice często nie wiedzą, co ich dzieci robią w sieci, nie doszacowują spędzonych tam przez nie godzin, a nawet okazuje się, że jest to często jedyny pomysł rodziców na organizację czasu wolnego dzieciom.
Rodzice niejednokrotnie nie mają nie tylko kontroli nad tym, co się dzieje w sieci, ale nawet świadomości skali tego zjawiska. Upraszczając, można stwierdzić, że 20 lat temu, gdy ktoś rozbił nam na boisku albo za szkołą nos, mogliśmy co najwyżej próbować oszukać rodziców na temat tego, co się dzieje, a pewnie i tak prędzej czy później pojawiłaby się sąsiadka, która wszystko widziała.
Dzisiaj nierzadko aż do ostatniego momentu rodzice i nauczyciele nie wiedzą, że dziecko jest gdzieś w sieci gnębione lub doświadcza innych problemów. To zjawisko potwierdzają badania NASK. Tylko nieco ponad połowa badanej młodzieży (56,2 proc.) przyznała, że nie doświadczyła bezpośrednio przemocy w internecie. Prawie trzy czwarte rodziców młodych respondentów stwierdziło, że ten problem nie dotyczy ich dzieci.
Dawniej, gdy ktoś chciał nas wyszydzić, rozpuszczał w szkole plotkę albo przerabiał zdjęcie, które zobaczyło kilkadziesiąt osób. Dzisiaj w sekundę wrzuca się kompromitujący materiał do sieci, gdzie nic nie ginie, a dziecko nie jest nawet w stanie z tej przestrzeni uciec, bo przecież bez internetu nie da się dziś funkcjonować.
Problem nie jest oczywiście jednostronny. Niestety często rodzice, nawet bezwiednie, tworzą barierę między sobą a dziećmi ze względu na nowe technologie. Coraz częściej naukowcy badają takie zjawiska jak phubbing, które polega na lekceważeniu naszego rozmówcy na rzecz korzystania z telefonu oraz technoferencji rodzicielskiej (parental technoference), czyli regularnych przerw w bezpośredniej interakcji z dzieckiem w czasie rzeczywistym, np. podczas zabawy z powodu korzystania z technologii. Telefon często staje się więc narzędziem, za pomocą którego okradamy bliskich z uwagi i czasu, który powinniśmy im poświęcić.
Stres, przeładowanie zajęciami i presja rówieśnicza
Drugi aspekt to permanentny stres i presja, przed którymi nie sposób uciec. To świat nastawiony na ciągły sukces i wyniki, a przy tym presja ze strony rodziców, nauczycieli i nieprzerwana obecność w sieci.
Siatka zajęć dzisiejszego siódmoklasisty to 32–34 godziny lekcji w tygodniu. Gdy dodamy do tego zajęcia dodatkowe, korepetycje, aktywności pozaszkolne, mamy ponad 40 godzin zorganizowanych zajęć, które są dla młodych same w sobie, bez dodatkowych okoliczności, źródłem stresu. Najczęściej nie chodzi w nich bowiem o samorozwój w tematach, które ich interesują, ale o wynik, by móc dostać się do najlepszego liceum, na studia lub drużyny sportowej.
Zwłaszcza w tym roku rekrutacja do szkół była wyjątkowo trudna, głównie ze względu na wcześniejsze reformy (likwidację gimnazjów i rozpoczęcie nauki w szkołach sześciolatków) oraz dodatkowych uczniów z Ukrainy.
Zagrożeniem, którego często nie dostrzegamy, jest presja zdobycia uznania wśród rówieśników i bycia „fajnym”, niestety zazwyczaj w pozornym świecie mediów społecznościowych. Nastolatki, które nawet połowę swojej doby spędzają w internecie, nieustannie są bombardowane wyidealizowanymi, nierealistycznymi zdjęciami i filmikami.
Jak pokazują badania Fundacji „Dajemy Dzieciom Siłę” z 2021 roku, co trzecia dziewczyna i co piąty chłopak czują presję, by poprawić swój wygląd. 37 proc. młodych stresuje się tym, jak zostanie ocenionych po wrzuceniu zdjęcia na profil, 43 proc. dziewcząt stosuje filtry przed publikacją i tyle samo chciałoby wyglądać na co dzień tak, jak na zdjęciach w sieci.
Kryzys rodziny
Nie chcę oczywiście umniejszać innych problemów. Pragnę tylko zauważyć, że dawniej rodzicom naprawdę łatwiej było zorientować się, co dzieje się z ich dzieckiem. Z raportu „Nastolatki 3.0” wyczytamy jeszcze, że tylko co czwarty nastolatek (24,1 proc.) zgłasza problem doświadczania cyberprzemocy rodzicom. Jednocześnie aż 75 proc. rodziców utrzymuje, że dziecko właśnie do nich zgłosi się po pomoc. To wszystko obraca się też wokół tak szeroko dyskutowanego zjawiska, jakim jest kryzys rodziny.
O tym, że rodziny są dzisiaj mniej stabilne, pisaliśmy na naszych łamach niejednokrotnie piórem Karoliny Pilawy, Piotra Kaszczyszyna i Jacka Kaniewskiego. Analizowaliśmy dane, takie jak liczba rozwodów i dynamika ich wzrostu, a także poszukiwaliśmy źródeł tych problemów.
Przemiany kulturowe opisane przez wyżej wymienionych autorów uzupełniłabym jeszcze wnioskiem prof. de Barbaro. Podczas konferencji „Rodzina polska dziś: przemiany, zagrożenia, perspektywy – wyzwania dla Kościoła”, zorganizowanej przez KAI, mówił on, że dzisiaj bardziej niż kiedykolwiek widzimy upadek autorytetu rodzica.
W świecie, gdzie dziecko ma dostęp do wiedzy z internetu w kilka sekund, nie szuka już rady lub informacji wśród rodziców czy dziadków, tylko przenosi się z wszelkimi wątpliwościami do sieci. Zwłaszcza gdy rodzice są niedostępni, bo pracują dzisiaj więcej niż kiedykolwiek w historii.
Idąc dalej, mamy też zmianę modelu rodziny z wielopokoleniowej, mieszkającej w jednym domu, na rodzinę atomową, często patchworkową, która z zasady jest dla dziecka mniej stabilna. Do tego dochodzi malejące w niezwykle wolnym tempie zjawisko przemocy domowej. To wszystko sprawia, że dzieci, ale przecież i dorośli, są dzisiaj bardzo samotni.
Niestabilne środowisko w niestabilnym okresie powoduje kryzys, co potwierdzają dobitnie wyniki badań.
Pomoc psychologiczna potrzebna od zaraz
Lekarze i specjaliści biją na alarm, pokazują, że kondycja psychiczna młodzieży jest dzisiaj dramatyczna. Przyglądając się najdrastyczniejszym danym z raportu projektu „Życie warte jest rozmowy”, dowiemy się, że tylko w 2021 roku w Polsce próbę samobójczą podjęło 1496 osób poniżej 18. roku życia. 127 z tych prób zakończyło się śmiercią. W ubiegłym roku każdego dnia 4 dzieci próbowało odebrać sobie życie. W porównaniu z 2020 rokiem jest to wzrost o 77 proc. prób oraz o 19 proc. śmierci samobójczych.
Dodać należy, że są to jedynie dane z oficjalnych rejestrów policji. WHO szacuje, że na każdą odnotowaną w rejestrze śmierć przypada od 100 do 200 prób. Przyjmując te szacunki dla naszego kraju, można wnioskować, że w ubiegłym roku nawet 25 400 nieletnich mogło się targnąć na własne życie. Byłoby to 70 osób każdego dnia.
Dane wyglądają jeszcze gorzej, jeśli spojrzymy szerzej na stan zdrowia psychicznego młodzieży. Według badania EZOP II pół miliona dzieci w wieku 7–17 lat, czyli co ósmy młody człowiek, ma za sobą doświadczenia zaburzeń psychicznych. Podobne wyniki znajdziemy w badaniach zleconych przez rzecznika praw dziecka w 2021 roku.
Odpowiednie resorty próbują na problem reagować. Także MEiN, który w lutym tego roku ogłosił specjalny program i przeznaczył 700 mln zł na organizację pomocy psychologiczno- pedagogicznej w szkołach. 180 mln zł wdrażanych od 1 marca 2022 roku przeznaczono na dodatkowe zajęcia z zakresu pomocy psychologiczno-pedagogicznej.
Będą to zajęcia korekcyjno-kompensacyjne, logopedyczne, rozwijające kompetencje emocjonalno-społeczne oraz inne o charakterze terapeutycznym dla uczniów, u których rozpoznano potrzebę wsparcia psychologiczno-pedagogicznego w tym zakresie. Ma to dać ok. 3 mln godzin dodatkowych zajęć dla uczniów w tym roku. Podział zostanie dokonany na podstawie liczby dzieci w szkołach.
Kolejne 520 mln od 1 września 2022 roku to środki na pierwszy etap standaryzacji zatrudnienia nauczycieli psychologów, pedagogów, logopedów, terapeutów pedagogicznych i pedagogów specjalnych. MEIN chce, by do 2024 roku liczba etatów dla specjalistów wzrosła z obecnych 21 tys. do 51 tys.
To z całą pewnością krok w dobrą stronę, szczególnie jeśli oznaczać będzie obecność specjalistów w szkołach na dłużej i na stałe. Przynajmniej w teorii. Założenia ministerstwa, przede wszystkim co do dostępności specjalistów, zwłaszcza w obszarach, gdzie o takowych trudno, są bardzo optymistyczne. Zastanawiać się możemy także, czy tę doraźną pomoc, jaką wdrożono od marca, uda się utrzymać i stale rozwijać. No i wreszcie, czy wprowadzone działania będą wystarczające w starciu z taką skalą problemu.
Zbudujmy solidną siatkę wsparcia
Musimy także pamiętać, że szkoła nie jest miejscem psychoterapii. Pracujący tam w większości nauczyciele, którzy zresztą sami w ogromnym stopniu są zagrożeni lub zmagają się z kryzysami zawodowymi czy zdrowia psychicznego, nie są specjalistami w dziedzinie psychiatrii lub psychologii. Nie możemy wymagać od nich, że będą potrafili pomóc dziecku w sposób specjalistyczny. Musimy jednak wyposażyć ich w umiejętności dostrzegania niepokojących sygnałów, reagowania na nie i kierowania dziecka po odpowiednią pomoc, na przykład do szkolnego psychologa.
To nauczyciel niejednokrotnie jest pierwszą, a czasami jedyną osobą, która ma kompetencje i warunki do tego, by coś dostrzec. Nieocenionym zasobem są także sami uczniowie. Programy rówieśnicze to dość znana praktyka w psychoprofilaktyce. Najczęściej są to działania zaplanowane z udziałem naturalnych liderów szkolnych. Doskonale wiemy, że ludzie funkcjonujący w rozwiniętej sieci wsparcia lepiej radzą sobie w trudnych sytuacjach. Warto rozmawiać na ten temat z młodzieżą i uświadamiać ich, jak ważną, choć trudną funkcję pełnią w społecznym systemie.
Szkoła sama sobie nie poradzi. Do całej tej układanki należy dodać jeszcze jeden, kluczowy element, czyli rodzinę. Choć zewsząd słyszymy o jej kryzysie wynikającym m.in. ze zdestabilizowania znanego dotąd modelu rodziny, kryzysu relacji, pandemii samotności i cyfrowej rewolucji, to właśnie rodzina powinna stanowić fundament wsparcia dla dziecka. Usłyszeć mogliśmy to zresztą na ostatniej debacie Klubu Jagiellońskiego w Warszawie, gdzie dr Tomasz Rowiński podkreślał, że „wolałby zmienić myślenie specjalistów”. – Każda rodzina ma zasób do radzenia sobie z problemem, czasami wystarcza małe wsparcie ze strony specjalisty, żeby potrafiła przejść przez kolejny kryzys. To byłaby optymalna sytuacja – mówił.
Tak wtórowała mu Lucyna Kicińska. – Poszłabym tą samą drogą, inwestowała w rodziców i ich kompetencje. Rodzic powinien razem z dzieckiem pójść do psychiatry czy psychoterapeuty. To nie jest jak u dentysty – sami nie umiemy zrobić dziecku leczenia kanałowego zęba, ale będziemy umieli pomóc dziecku w kolejnym kryzysie, jeśli on nastąpi – przyznała.
Zresztą przy myśleniu o projektach wsparcia kierowanych do szkół warto wziąć pod uwagę jeszcze jedną okoliczność. Pierwszym krokiem do pomocy uczniom często nie jest zapewnienie im specjalisty, ale przekonanie, że warto z jego pomocy mądrze skorzystać. Nawet najbardziej rozbudowana kadra lekarzy i pedagogów nie pomoże, jeżeli korzystanie z pomocy psychologa będzie nadal czymś wstydliwym i wyśmiewanym albo traktowanym instrumentalnie jako miejsce, do którego można przyjść po zaświadczenie, zwolnienie lub tabletki.
Na całą tę opowieść można spojrzeć z przerażeniem. Właśnie opisałam, że trzy filary rzeczywistości ucznia, czyli rodzina, szkoła i on sam, są, przynajmniej w ujęciu statystycznym, w głębokim kryzysie. Chciałabym jednak wierzyć, że wszystkie te kryzysy będą dla nas mocnym sygnałem alarmowym i będziemy potrafili się zatrzymać, uważnie patrzeć na siebie nawzajem i budować mądre sieci wsparcia.
Mądrze inwestując w ludzi – rodziny, nauczycieli i specjalistów – możemy dzieciom odpowiednio pomagać. Młodzieży życzmy nie tylko zdrowego roku szkolnego, ale przede wszystkim poczucia (mającego odzwierciedlenie w rzeczywistości), że może na nas, dorosłych, liczyć.
Materiał w „Menedżerze Zdrowia” publikujemy za zgodą i dzięki uprzejmości Klubu Jagiellońskiego.
Przeczytaj także: „Po rozmrożeniu system ochrony zdrowia okazał się zepsuty?”.