eISSN: 1897-4252
ISSN: 1731-5530
Kardiochirurgia i Torakochirurgia Polska/Polish Journal of Thoracic and Cardiovascular Surgery
Current issue Archive Manuscripts accepted About the journal Supplements Editorial board Reviewers Abstracting and indexing Contact Instructions for authors Publication charge Ethical standards and procedures
Editorial System
Submit your Manuscript
SCImago Journal & Country Rank
2/2010
vol. 7
 
Share:
Share:

Listy do redakcji
Wspomnienia o prof. dr. hab. n. med. Wacławie Sitkowskim

Online publish date: 2010/06/30
Article files
- wspom_Suwalski.pdf  [0.11 MB]
- wspom_Wiechowski.pdf  [0.11 MB]
- wspom_Maruszewski.pdf  [0.19 MB]
- wspom_Zasłonka.pdf  [0.08 MB]
- wspom_Dziatkowiak.pdf  [0.08 MB]
- wspom_Biederman.pdf  [0.20 MB]
- wspom_Zembala.pdf  [0.16 MB]
- wspom_Kusztrzycki.pdf  [0.15 MB]
- wspom_Majstrak.pdf  [0.08 MB]
- wspom_Woś.pdf  [0.08 MB]
Get citation
 
 
Nestor i jeden z najwybitniejszych twórców polskiej kardiochi-rurgii

Mistrz i Nauczyciel wielu pokoleń polskich kardiochirur-gów


Życie jest piękne, a ludzie wspaniali.

1 kwietnia 2010 r. zmarł prof. Wacław Sitkowski, wspaniały człowiek, propagator rozwoju chirurgii w Polsce, znakomity naukowiec, wychowawca wielu pokoleń polskich kardiochirurgów, w tym prof. Zbigniewa Religii. Polska medycyna straciła wielką postać. Jego pracowite życie i dokonania naukowe budzą podziw i respekt. Od losu otrzymałem ogromny przywilej bycia jego uczniem.
Moje drogi skrzyżowały się z drogami Profesora w początkach lat 70., gdy rozpoczynałem pracę na kierowanym przez niego Oddziale Chirurgicznym Szpitala Wolskiego przy ul. Kasprzaka w Warszawie. Profesor był już wówczas autorytetem w dziedzinie kardiochirurgii, będąc wychowankiem i współpracownikiem wybitnego chirurga i uczonego prof. Leona Manteuffla. Chciałbym przedstawić choć kilka rzeczy, które uczynił Profesor w swoim pięknym życiu, rzeczy, o których będziemy pamiętać i o których będziemy nauczać nowe pokolenia.


Droga chirurga
Profesor Wacław Sitkowski urodził się w Warszawie
12 lutego 1924 r., w rodzinie lekarskiej. Był absolwentem szkoły średniej – gimnazjum i liceum im. Stefana Batorego w Warszawie, czym zawsze się szczycił. Z tego okresu często wspominał swoich kolegów szkolnych i późniejszych profesorów – Nielubowicza, Paplińskiego i wielu innych. Profesor Sitkowski składał egzamin maturalny w warunkach okupacji, a następnie w 1942 r. rozpoczął naukę na tajnych kompletach w Szkole Zaorskiego, którą kontynuował do sierpnia 1944 r. W tych trudnych latach 1940–1944 pracował dodatkowo jako laborant rentgenowski w Szpitalu Kolejowym w Warszawie przy ul. Brzeskiej 12. Profesor Sitkowski był czynnym uczestnikiem Powstania Warszawskiego – żołnierzem Armii Krajowej. Po upadku powstania został wywieziony do obozu „Stalag IV C” w Niemczech.
Po zakończeniu wojny rozpoczął studia medyczne na Uniwersytecie w Louvain. W 1946 r. wrócił do Polski i ukończył studia na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Warszawskiego. Dnia 14 lipca 1947 r. prof. Sitkowski uzyskał dyplom lekarza. Od roku 1947 do 1969 pracował w Klinice Chirurgicznej Instytutu Gruźlicy pod kierunkiem prof. Leona Manteuffla.
Pracował kolejno na stanowisku asystenta, starszego asystenta, adiunkta i kierownika oddziału tejże Kliniki. Równocześnie w latach 1948–1956 był starszym asystentem Oddziału Chirurgicznego Instytutu Onkologii, gdzie pracował pod kierunkiem prof. Tadeusza Koszarowskiego.
W okresie służby wojskowej (1949–1956) przez rok prof. Sitkowski był kierownikiem Oddziału Zabiegowego
w Sanatorium Wojskowym w Otwocku, jednak przez resztę czasu pracował w Klinice prof. Leona Manteuffla. W okresie od stycznia 1958 r. do lutego 1959 r. prof. Sitkowski, prowadząc już Oddział Torakochirurgiczny w Otwocku, rozpoczął wykonywanie resekcji tkanki płucnej. Podobne operacje płuc Profesor przeprowadzał jako konsultant w Wojskowym Szpitalu Okręgowym Nr 1 (od 1960 r.) oraz w Dziekanowie Leśnym (w latach 1954–1961), gdzie wprowadził także badania bronchoskopowe. Ponadto w latach 1958–1961
w Sanatorium Gruźlicy Kostno-Stawowej wraz z docentem Sowińskim wprowadził metody leczenia gruźlicy kręgosłupa.
W 1961 r. Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) delegowała prof. Sitkowskiego na 12 miesięcy do pracy w Kongo. Z okresu pracy chirurgicznej w Afryce Profesor przekazywał później wiele niezwykłych doświadczeń.
Od 1964 r. prof. Sitkowski był konsultantem kardiochirurgii w Akademii Medycznej w Krakowie, gdzie w ramach dawnej II Kliniki Chirurgicznej prowadzonej przez prof. Jana Oszackiego rozpoczął leczenie chirurgiczne chorób serca: najpierw metodami zamkniętymi, następnie w powierzchniowej hipotermii, wreszcie w krążeniu pozaustrojowym. Prowadził również wykłady dla studentów Akademii
Medycznej w Krakowie w ramach zajęć z chirurgii. W latach 1974–1975 pomagał we wprowadzeniu leczenia chorób serca przy użyciu krążenia pozaustrojowego w II Klinice Pediatrycznej w Warszawie. W 1969 r. został ordynatorem Oddziału Chirurgii Szpitala Wolskiego przy ul. Kasprzaka 17
w Warszawie, gdzie rozpoczął działalność kardiochirurgiczną w pełnym zakresie. Wykonywane były tam również operacje z zakresu chirurgii naczyniowej – tak naczyń obwodowych, jak i wieńcowych – oraz pełen zakres torakochirurgii płuca, przełyku i narządów śródpiersia, a także równolegle pełen profil zabiegów ogólnochirurgicznych.
Rok 1980 otworzył nowy rozdział w karierze Profesora. Profesor Sitkowski objął wówczas kierownictwo nowo utworzonej II Kliniki Kardiochirurgii Instytutu Kardiologii
w Warszawie przy ul. Spartańskiej, której standardy postępowania utrzymywał na poziomie europejskim.
W roku 1994 prof. Wacław Sitkowski przeszedł na emeryturę, a kierownikiem Kliniki został jego uczeń – doc. Kazimierz Suwalski, który kontynuował dotychczasową działalność Kliniki Kardiochirurgii.
Profesor Wacław Sitkowski w Akademii Medycznej w Warszawie uzyskał stopień doktora medycyny dnia 26 kwietnia 1952 r. na podstawie pracy pt. „Leczenie operacyjne ślinianek”. Promotorem Profesora był prof. Tadeusz Budkiewicz.
W marcu 1964 r. na podstawie rozprawy doświadczalno-
-klinicznej pt. „Leczenie operacyjne zwężenia lewego ujścia tętniczego” prof. Sitkowski uzyskał stopień doktora habilitowanego. Pracę wykonał w Klinice prof. Manteuffla.
Na tytuł profesora czekał 16 lat, ale jak sam wspominał
– był to wynik przedziwnych wichrów historii i polityki.


Życie niezwykłego człowieka
Bardzo trudno napisać o osiągnięciach człowieka uznanego na nestora polskiej kardiochirurgii. Profesor rzadko kiedy zajmował się tylko jednym zagadnieniem czy jedną kliniką. W tej sytuacji pozostaje mi tylko pobieżny i daleki od kompletności wybór ważniejszych osiągnięć. Cieszę się, że chociaż w części z nich mogłem uczestniczyć i je podziwiać.
Osiągnięcia prof. Sitkowskiego wynikały z pewnością
z jego rozległych doświadczeń i zainteresowań medycznych obejmujących kardiochirurgię, torakochirurgię, onkologię
i anestezjologię. W czasie gdy w Polsce nie było jeszcze wyodrębnionej tej ostatniej specjalności, prof. Wacław Sitkowski był już współautorem podręcznika dla anestezjologów.
Pierwsze lata kariery zawodowej Profesora były związane z wybitnym chirurgiem i uczonym prof. Leonem Manteufflem. Profesor Sitkowski całe swoje życie podziwiał swojego nauczyciela, podkreślał, jak wiele jemu zawdzięczał. To właśnie w tamtym czasie prof. Sitkowski uczestniczył w pierwszej w Polsce operacji na otwartym sercu. Brał udział w badaniach doświadczalnych i wprowadzaniu do praktyki klinicznej krążenia pozaustrojowego. Dziś nikt nie wyobraża sobie kardiochirurgii bez tej techniki. Jej rozpowszechnienie w kilku ośrodkach w Polsce prof. Sitkowski uznawał za jeden ze swoich najważniejszych, strategicznych sukcesów. Oczywiście nie można zapomnieć o wielu osiągnięciach szczegółowych, w tym pionierskich operacjach m.in. wszczepienia zastawki aortalnej, wszczepienia wewnątrzkomorowej elektrody do stymulacji serca czy pierwszej operacji zatoru tętnicy płucnej w krążeniu pozaustrojowym, a także pierwszej operacji zespołu Ebsteina, pierwszej operacji zeszycia przegrody międzykomorowej, pękniętej wskutek urazu, pierwszego opublikowanego przypadku zeszycia ubytku międzykomorowego spowodowanego przez zawał czy pierwszej operacji zatoru tętnicy płucnej w krążeniu pozaustrojowym. Jego doskonalenie się w kardiochirurgii obejmowało także własne badania hemodynamiczne i staże w doskonałych ośrodkach chirurgicznych we Francji, Danii, Szwecji, USA i w Niemczech.
Nie powinno być więc zaskoczeniem, że gdy w 1969 r. został ordynatorem Oddziału Chirurgii Szpitala Wolskiego przy ul. Kasprzaka, wdrożył kardiochirurgię z pełnym zakresem operacji. Mimo początkowo skromnych warunków
w krótkim czasie Oddział stał się jednym z czołowych ośrodków kardiochirurgii w Polsce. Wykonywano tam rocznie ponad 300 operacji w krążeniu pozaustrojowym. Oczywiście chirurgia na najwyższym poziomie to nie tylko sprawność przy stole operacyjnym. Profesor Sitkowski zorganizował nowoczesny system pracy zespołu, umożliwiający przeprowadzanie nagłych operacji kardiochirurgicznych o dowolnej porze dnia i nocy.
Za prof. Sitkowskim trudno było nadążyć. Gdy pracował w Instytucie Gruźlicy, to doskonalił jednocześnie swój warsztat onkologiczny w Instytucie Onkologii. Operując
i koordynując pracę w Szpitalu Wolskim, równolegle dojeżdżał do Krakowa – i to przez kilkanaście lat. Tam przeprowadzał operacje serca w II Klinice Chirurgii. Operował także w Instytucie Pediatrii Akademii Medycznej. Kiedyś podczas podróży pociągiem do Gdańska opowiedział mi
o jednym ze swoich dni, które jako chirurg mógł uznać za bardzo udany. Był to dzień, w którym wykonał dwie operacje wady mitralnej, dwie resekcje płuca i amputację kończyny w trzech różnych szpitalach w Warszawie. Dodał także, że owego dnia nie mógł sam kierować samochodem z powodu kolki nerkowej i musiał korzystać z karetki.
Profesor Sitkowski był niezwykłym człowiekiem i miał zdolność gromadzenia wokół siebie ludzi, którzy wiążąc się z nim, długo podążali wspólną drogą. Gdy w 1980 r. objął kierownictwo nowej II Kliniki Kardiochirurgii Instytutu Kardiologii w Warszawie przy ul. Spartańskiej, pracę podjęło tam wielu dotychczasowych współpracowników – chirurgów, anestezjologów i pielęgniarek.
Kierując II Kliniką Kardiochirurgii, prof. Sitkowski niezmiennie utrzymywał ją na europejskim poziomie, przeprowadzając pełen zakres operacji serca w krążeniu pozaustrojowym. W Klinice poza operacjami rutynowymi przeprowadzano zabiegi pionierskie w skali kraju i świata. We współpracy z prof. Jerzym Polańskim z Katedry i Kliniki Chirurgii AM w Warszawie przeprowadzano np. operacje
w głębokiej hipotermii raka nerki z przerzutami do serca.
We współpracy z Instytutem Chirurgii Serca i Naczyń
w Moskwie rozpoczęto wykonywanie operacji antyarytmicznych. Zaczęto operować zespoły preekscytacji, w tym także u dzieci. Zabiegi te wykonywano przy użyciu nowatorskich technik i różnych źródeł energii. W następnych latach
w II Klinice Kardiochirurgii wykonywano leczenie istotnych komorowych zaburzeń rytmu serca z użyciem mappingu epikardialnego i endokardialnego.
Profesor Sitkowski zapewne nie wytrzymałby jedynie w roli kierownika kliniki, dlatego jednocześnie przez 10 lat pełnił trudne obowiązki specjalisty krajowego w dziedzinie chirurgii. Wielu dzisiejszych świetnych chirurgów musiało stanąć przed jego obliczem jako przewodniczącym Państwowej Komisji Egzaminacyjnej dla kandydatów na specjalistów kardiochirurgów.
Lista osiągnięć prof. Sitkowskiego poza salą operacyjną jest równie długa. To niezliczone publikacje, wielu wyszkolonych specjalistów, wiele nagród i odznaczeń oraz członkostwo
w prestiżowych organizacjach naukowych w kraju i za granicą.
Ale prof. Sitkowski to nie tylko człowiek-instytucja
i wybitny chirurg. To erudyta, wielki humanista, humorysta, człowiek o wielkiej kulturze i etyce. Kiedy zapytałem go
o „sprawność chirurgiczną”, odpowiedział mi, że dopiero po latach zdał sobie sprawę, że „sprawność chirurgiczna” to to, z czym człowiek się rodzi, to suma doświadczeń przejętych od nauczyciela, to zakres zdobytych wiadomości przez szkolącego się, to stopień zaangażowania w leczenie chorych i wreszcie zdrowy rozsądek. Ten zakres „sprawności chirurgicznej” decyduje, że ręka działa, jak jej nakazuje rozum, że pośród wielu możliwości wybierana jest właściwa, że wybierane jest najlepsze działanie dla chorego, a nie dla zaspokojenia ambicji leczącego.
Niewiele osób wie, że prof. Sitkowski znakomicie rysował. Z opisów operacji Profesora można było się uczyć jak z podręcznika. Niemal wszystkie operacje poza szczegółowym opisem zaopatrywał w szkice.
Innym razem rozmawialiśmy, jak żyć. Profesor Sitkowski niechętny był stawianiu tez, bo przecież każdemu coś innego daje w życiu zadowolenie. Jednego był pewien, że życie bez przyjaciół jest nie do zniesienia. Mówił: „W każdym ludzkim życiu jest tyle nieszczęścia, bólu, cierpienia, załamań, niepowodzeń, że bardzo trudno zmagać się z nimi samemu. Kiedy wiemy, że inni są z nami, to jesteśmy bardziej odporni na zło tego świata. Widzimy, że są ludzie, dla których nasze niepowodzenia, cierpienia są też ich niepowodzeniami i cierpieniami, więc czujemy się lepiej i mamy więcej siły i odwagi”. Czy to nie budujące słowa?


Niezapomniane sytuacje kliniczne
Honor pracy u boku Profesora przynosił również niezapomniane sytuacje, które my wszyscy już jako doświadczeni chirurdzy często wspominamy. Jako pierwszą przytoczyć muszę tę, która miała miejsce podczas pilnej operacji pacjenta, ofiary wypadku komunikacyjnego z podejrzeniem radiologicznym tętniaka rozwarstwiającego aorty. Po otwarciu klatki piersiowej ku zdziwieniu operujących
i całego personelu ów tętniak okazał się gigantycznych rozmiarów wolem zamostkowym. Zapanowała konsternacja
i wszyscy wstrzymali oddech, oczekując reakcji Profesora... Tę ciszę przerwało wejście na salę operacyjną czarnoskórego studenta, jeszcze niezorientowanego w sytuacji. Spojrzał on na zdjęcie rentgenowskie wiszące na negatoskopie i powiedział głośno: „O kurczę, jaka duża tarczyca!?”...
Co się później działo...
Pewnego dnia operowaliśmy pacjenta wyznającego
islam. Zarówno dla chorego, jak i dla zespołu była to bardzo trudna operacja. Pacjent ów był ważną osobistością
i aktywnym działaczem politycznym w innym kraju, a dodatkowo napięcie podnosiła uzbrojona ochrona czekająca pod drzwiami bloku operacyjnego. Przebieg operacji nie był pomyślny, serce nie chciało pracować i po kilkugodzinnym masażu wewnętrznym zdecydowaliśmy się poprosić Profesora na salę. Nie chcieliśmy podejmować decyzji o zaprzestaniu naszych czynności samodzielnie. Profesor podszedł do stołu operacyjnego, chwycił serce pacjenta i po kilku uciskach – ku zdumieniu wszystkich – przywrócił akcję serca. Wychodząc z sali operacyjnej, zwrócił się z poleceniem do grupy rosłych, mocno zaniepokojonych i zdawało się zdolnych do wszystkiego ochroniarzy, aby przyklękli i zaczęli się modlić aż do chwili, gdy pacjent nie wyjedzie z bloku operacyjnego. W ten sposób Profesor rozładował tak bardzo nerwową i stresującą atmosferę panującą w zespole operującym.
Inną sytuacją, którą doskonale pamiętam i która pomaga mi przybliżyć sylwetkę Profesora, jest znana części naszego środowiska przypowieść o „królu hiszpańskim”. Otóż Profesor był bardzo miły, ale dużo wymagał od zespołu w trakcie operacji. W przypadku gdy asysta nie spełniała oczekiwań operatora, Profesor przestawał zwracać się do nas po imieniu i ze spokojem mówił do nas „królu hiszpański”. Przyjmowaliśmy to z niekłamaną radością i jako znak awansu lub nawet koronacji. Po kilku latach nasz zachwyt nad samymi sobą nagle zgasł. Otóż jeden z anestezjologów sprowadził nas na ziemię, proponując, abyśmy przypomnieli sobie, jakie imię nosił ów „król hiszpański”... Niemniej po każdej operacji Profesor zawsze dziękował zespołowi, mówiąc: „Byliście wspaniali”.

Kilka wspomnień Profesora o jego uczniu
– prof. Relidze

Profesor Sitkowski często wspominał pracę na Oddziale Chirurgicznym Szpitala Wolskiego. We wspomnieniach tych zawsze mówił o prof. Relidze bardzo ciepło. Widział go jako młodego, pełnego entuzjazmu lekarza. W późniejszym okresie prof. Sitkowski podkreślał, jak wielką rolę odegrał prof. Religa w zrewolucjonizowaniu sposobu szkolenia młodych kardiochirurgów. Odrzucił on ówczesne zasady, które powodowały długi i niewydolny tok szkolenia. Pozwolił natomiast młodym, dynamicznym lekarzom na własną inicjatywę. Stwarzał perspektywę działania i dbał, by nowe wizje młodych ludzi miały szansę się spełnić. Po latach to myślenie zaowocowało postępem w polskiej kardiochirurgii i myślę, że właśnie w ten sposób prof. Sitkowski wspominał swojego wielkiego ucznia – prof. Religę.

Profesor Sitkowski czuł radość i dumę, gdy uczestniczyliśmy w uroczystości nadania tytułu Doctor honoris causa Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego prof. Relidze.


Czas poza kardiochirurgią
Właściwie dopiero po przejściu na emeryturę prof.
Sitkowski miał więcej czasu dla siebie. Najchętniej spędzał go poza miastem, w domu w Poddębiu, z ukochaną żoną Basią i oczywiście zawsze z psem.
Profesor Sitkowski kochał psy. Widział w nich szczerość, podziwiał ich oddanie i zdolność do miłości człowieka. Towarzyszyły mu całe życie i cieszyły się jego bezgranicznymi przywilejami. Pewnego dnia prof. Sitkowski znalazł dwa porzucone szczeniaki, zwinięte w niewielkim koszyku, zostawione w lesie. Zaopiekował się nimi, wybrał imiona i polecił mi wzięcie jednego z nich. Oczywiście jako mój nauczyciel pozostawił sobie pierwszeństwo wyboru i zdecydował, że sam weźmie pieska, a mnie przydzielił śliczną suczkę. Po kilku tygodniach okazało się, że oba stworzenia są jednak tej samej żeńskiej płci.


Pożegnanie
Panie Profesorze, Drogi Nauczycielu, Serdeczny Przyjacielu.
Nigdy nie przypuszczałem, że dzień i chwila pożegnania nadejdą tak szybko, o wiele za szybko. Nigdy nie zacząłem się do tej chwili przygotowywać. Bo nie można się do niej przygotować. Tym bardziej trudno mi w to uwierzyć teraz – odszedł prof. Sitkowski. Zadaję sobie pytanie, czy dzisiaj kończy się wielka era polskiej medycyny, czy zamyka się wielka epoka polskiej kardiochirurgii? Zapewne tak. Ale przede wszystkim czuję jednak głęboką pustkę. Pustkę,
której nic już nie wypełni, bo nic nie może wypełnić nieobecności mojego pierwszego i jedynego Nauczyciela medycyny, mojego Mistrza, który wprowadził mnie w świat chirurgii serca, który pokazał mi, jak leczyć pacjentów, który dał nam wielu możliwość wykonywania operacji, które po dziś dzień przeprowadzamy i przeprowadzają nasi uczniowie
i przeprowadzać będą ich uczniowie. Panie Profesorze – dziękujemy Panu za kardiochirurgię i za wszystko, co nam przyniosła ta dziedzina medycyny.
Kilka tygodni temu miałeś, Profesorze, poprowadzić sesję naukową na zaproszenie Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Usiadłem tam bez Ciebie – lecz nie sam, byli moi koledzy, Twoi uczniowie, byli studenci i młodzi lekarze. Ludzie, dla których zawsze będziesz wielkim autorytetem medycznym i moralnym oraz niedoścignionym wzorem człowieka i lekarza.
Drogi Przyjacielu, do końca życia będzie mi bardzo brakowało rozmów z Tobą, blasku Twojego intelektu, niespotykanej percepcji świata, wiedzy i mądrości oraz tego, że przy Tobie czułem się jak młody, niedoświadczony człowiek. Lecz wiem, że kiedyś się spotkamy, Profesorze. I jeśli tam, gdzie zmierzamy, będą potrzebować naszej pracy, to będzie dla mnie zaszczytem asystować Tobie do jeszcze jednej operacji.
prof. dr hab. n. med. Kazimierz Suwalski



W dniu 9 kwietnia 2010 r. pożegnaliśmy na zawsze jednego z pionierów kardiochirurgii polskiej, współtwórcę Klubu Kardiochirurgów Polskich, a zarazem dobrego kolegę i szczerego przyjaciela.

Profesor Wacław Sitkowski był wszechstronnie wykształconym chirurgiem, cechującym się niezwykłą i nieprzeciętną indywidualnością. Zawsze prezentował własny punkt widzenia problemów klinicznych i często oryginalną interpretację przedstawianych zagadnień. Był niekwestionowanym autorytetem w naszym środowisku, zarówno pod względem zawodowym, jak i etycznym. Będąc przez wiele lat rzecznikiem etyki zawodowej w Klubie Kardiochirurgów Polskich, w trudnych niekiedy sprawach przedstawiał bezstronną, wyważoną opinię. Pomimo sędziwego wieku emanowała od niego energia
i radość życia. Potrafił cieszyć się z sukcesów młodszych kolegów i chętnie służył im swoją radą.

Osobiście wiele się od niego nauczyłem i skorzystałem z jego mądrych rad.

Odszedł od nas wybitny lekarz, prawy człowiek i serdeczny przyjaciel – takim na zawsze pozostanie w naszej pamięci.

prof. dr hab. n. med. Seweryn Wiechowski



Profesor Wacław Sitkowski był przede wszystkim wielkim chirurgiem. Był jednym z najwybitniejszych pionierów kardiochirurgii w Polsce i współtworzył wszystkie kolejne etapy jej rozwoju, od lat 50. aż po początek obecnego XXI w. Był człowiekiem bezkompromisowym i nieugiętym. Miał odwagę mówienia rzeczy niepopularnych i bronił swojego zdania wobec każdego. Przewodnicząc przez wiele lat komisji egzaminacyjnej w dziedzinie kardiochirurgii, był egzaminatorem wymagającym, ale także sprawiedliwym. Zawsze uważał naszą specjalność za bardzo elitarną i zobowiązującą do najwyższego profesjonalizmu. Wymagał wiedzy, ale również umiejętności jej przekazania. Cenił odwagę, uczciwość, ale także elegancję. Sam był człowiekiem niezwykle zdyscyplinowanym i zawsze eleganckim. Pełen męskiego uroku, z uśmiechem i pogodą życia, emanował optymizmem i radością. Nigdy nie okazywał słabości, nawet wówczas, kiedy walczył z chorobą. Umiał bardzo ostro skrytykować, potrafił także serdecznie pochwalić, ale jedynie wówczas, kiedy był po temu prawdziwy powód. Był dla nas wzorem, punktem odniesienia. W sytuacjach trudnych zastanawialiśmy się, jakie jest jego zdanie i jak on by postąpił. Miał zwyczaj mówić: „Kiedy nie wiadomo, jak się zachować, należy się zachować przyzwoicie”. To zdanie przytoczyłem w czasie pogrzebu prof. Sitkowskiego i powtarzam je dziś, bo wydaje mi się najbardziej dla niego charakterystyczne i ma dla mnie duże znaczenie w moim własnym życiu zawodowym i osobistym.

Odszedł wielki chirurg, lekarz i człowiek. Jakże będzie nam brakować jego wiedzy, doświadczenia, jego przenikliwości i radości życia. Jakże będzie nam brakować jego krytycznych ocen i przyjaźni, takiej prawdziwej, trudnej, czasem bardzo wymagającej i jakże potrzebnej.

prof. dr hab. n. med. Bohdan Maruszewski



Spełniam prośbę prof. Mariana Zembali związaną z napisaniem wspomnienia o prof. Wacławie Sitkowskim, jednakże z dużą dozą onieśmielenia i pokory.
Nie czuję się na siłach, aby przedstawiać sylwetkę tak znakomitą, niemniej pomijając całokształt pracy naukowej tego znakomitego chirurga i naukowca, przytoczę garść osobistych wspomnień i wrażeń z licznych spotkań z Profesorem.
Profesora Wacława Sitkowskiego poznałem w roku 1979, gdy przedstawiałem mu do recenzji moją pracę habilitacyjną, którą obroniłem w roku 1981. Od tej pory często miałem okazje spotykać się z nim, zarówno na posiedzeniach naukowych w Instytucie Kardiologii w Warszawie, jak i na licznych zjazdach. W roku 1988 zostałem, w wyniku poparcia mojej osoby przez prof. Jana Molla oraz prof. Wacława Sitkowskiego, przyjęty (z numerem 9) do powstałego pięć lat wcześniej Klubu Kardiochirurgów Polskich.
Profesor Wacław Sitkowski był człowiekiem otwartym na wszystkie problemy, nie tylko te związane z medycyną.
W jego gabinecie, jako człowieka o apolitycznych, lecz monarchistycznych zapatrywaniach, na honorowym miejscu wisiał portret Franciszka Józefa.
Osobiście wiele nauczyłem się od Profesora, zarówno w aspekcie merytorycznym, jak i moralnym. Podczas zjazdów, zwłaszcza zagranicznych, podziwiałem jego znajomość kultury i historii zwiedzanych krajów. Traktował mnie, tak to odczuwałem, niemal po ojcowsku. Pamiętam jego słynne powiedzenie: „Januszu (tak się do mnie zwracał), podróże kształcą, ale wykształconych”.
Z czułością wspominam nasze wspólne przechadzki po Nowym Jorku i pełną odwagi wędrówkę przez Harlem. Profesor był odważny, co niewątpliwie wiązało się z jego konspiracyjną działalnością w Szarych Szeregach w czasach II wojny światowej. Wraz z prof. Jarosławem Stodulskim był uczestnikiem walk podczas Powstania Warszawskiego.
Profesor Wacław Sitkowski był dla mnie wzorem lekarza, znakomitego chirurga i człowieka niezwykle oddanego swojemu zespołowi. W odróżnieniu od wielu innych ludzi nie hamował rozwoju młodych ludzi i promował ich wyjazdy za granicę w celu odbycia edukacji i możliwości rozwoju naukowego. Profesor był niezwykle dociekliwy w swoich pracach
i zawsze bardzo wymagający.
Jest mi niezmiernie przykro, że te słowa, płynące prosto z serca, opisujące człowieka dla mnie doskonałego, kreślę
w chwili, gdy jest on fizycznie nieobecny.

prof. dr hab. n. med. Janusz Zasłonka



Po raz pierwszy o doktorze Wacławie Sitkowskim usłyszałem od dr. Jana Molla w Poznaniu w 1953 r. Było to na Oddziale Chirurgii Torakalnej. Doktor Moll wymienił to nazwisko podczas operacji komisurotomii mitralnej. Powiedział wtedy, że tak do końca to nie wiadomo, czy pierwszą w Polsce komisurotomię mitralną wykonał Sitkowski, czy Manteuffel. Mnie to wówczas mało interesowało, byłem studentem II roku medycyny i jako famulus asystowałem dr. Mollowi podczas tej operacji. A była ona jedną z pierwszych w Poznaniu i wiązała się z dużym napięciem nerwowym.
Później dowiedziałem się, że doc. Wacław Sitkowski był ulubionym wychowankiem prof. Leona Manteuffla w Instytucie Gruźlicy w Warszawie i jako jeden z nielicznych z tej szkoły zapisał się złotymi zgłoskami w rozwoju polskiej kardiochirurgii. Jego zawodowy i naukowy dorobek lepiej opiszą Jego wychowankowie. Ja przywołam z pamięci niektóre wydarzenia związane z Wackiem, bo był on bardzo komunikatywny i przyjazny młodszym kolegom, więc dość wcześnie byliśmy „po imieniu”.
W latach 50. ub. wieku na spotkaniach w Zakopanem u prof. Wita Rzepeckiego i w następnych „Dniach Ftyzjochirurgicznych i Torakochirurgicznych” brał czynny udział z wykładami i w dyskusjach na tematy torakochirurgii i zaczątków kardiochirurgii. Docent Jan Moll bardzo uważnie słuchał Jego wypowiedzi, bo oparte były na własnych i na Leona Manteuffla doświadczeniach klinicznych. Już wtedy Wacek dał się poznać jako rasowy chirurg, który ma znakomite przygotowanie z podstaw chirurgii i śmiało zmierza w kierunku kardiochirurgii. I jak to w rozwoju nauki bywa, były pewne rozbieżności między Janem Mollem i Wacławem Sitkowskim w metodyce operowania wad wrodzonych serca: Moll wdrażał głęboką hipotermię, a Sitkowski normotermię. Wacek był zafascynowany teorią Manteuffla o tzw. obwodowym taranie krążenia, który pomimo zatrzymania czynności serca nadal podtrzymuje obwodowy przepływ krwi.
W latach 60. ub. wieku systematycznie raz w tygodniu dojeżdżał z Warszawy do Krakowa do II Kliniki Chirurgicznej prof. Jana Oszackiego przy ul. Kopernika, gdzie wraz z dr. Jerzym Lewandowskim wykonywał operacje wad wrodzonych i nabytych serca bez krążenia pozaustrojowego, głównie komisurotomie mitralne. Docentowi Wacławowi Sitkowskiemu Kraków zawdzięcza wzrost zapotrzebowania na własną kardiochirurgię, bowiem wyniki operacji serca miał dobre, ale nie spełniał oczekiwań środowiska krakowskiego, bo w trybie dojazdowym nie było to możliwe. Właściwie to On wzmógł u krakowian apetyt na kardiochirurgię i przygotował dobry grunt pod moje późniejsze przeniesienie się z Łodzi do Krakowa w 1979 r. Podobnie zresztą też prof. Irena Smólska, która, jak On, dojeżdżała do Krakowa i stworzyła podstawy krakowskiej kardiochirurgii dziecięcej w Klinice Chirurgii Dziecięcej prof. Jana Grochowskiego w Instytucie Pediatrii
w Prokocimiu.
Wacław Sitkowski był najzdolniejszym uczniem Leona Manteuffla. Jako pierwszy odszedł z Instytutu Gruźlicy na samodzielne stanowisko ordynatora Oddziału Chirurgii w Szpitalu Wolskim. Był odważnym i samokrytycznym chirurgiem. Profesor Manteuffel Jego poprosił o operowanie siebie w krytycznej sytuacji zakrzepu tętnicy krezkowej górnej. W 1965 r. Wacław Sitkowski wykonał pierwszą w Polsce operację protezowania tętniaka aorty brzusznej u dr. Andrzeja Wejrocha. Doktor Wejroch był na imieninowym przyjęciu u swego brata; na podstawie nagłych bólów brzucha jego żona Danuta (pielęgniarka) rozpoznała pęknięcie tętniaka. Skrwawionego do brzucha pacjenta bez tętna dyżurny szpital warszawski nie chciał przyjąć. Sitkowski był już na swoim oddziale, przyjął kolegę Wejrocha i wspólnie z dr. Zbigniewem Bednarskim zoperował go. Wszył w miejsce tętniaka protezę naczyniową, którą Bednarski przywiózł z Houston od dr. De Bakeya,
u którego przez rok (1963/1964) uczył się kardio-angiochirurgii. Wtedy jeszcze nie mieliśmy w Polsce protez naczyniowych. Doktor Wejroch przeżył ten zabieg. Profesor Jan Nielubowicz okazał zaciekawienie.
Znam te szczegóły bezpośrednio od pani Danuty Wejroch i od doc. Zbigniewa Bednarskiego, którego poznałem
w czerwcu 1964 r. w Houston, obejmując po nim roczne stypendium u dr. De Bakeya. Doktor Bednarski powrócił do kraju
w sierpniu 1964 r. ze skrawkami protez naczyniowych „z odzysku” i to zdecydowało o losie dr. Wejrocha. W 1967 r. na Zjeździe Towarzystwa Chirurgów Polskich w Łodzi wysłuchałem referatu znanego i sławnego polskiego chirurga, który przekonywał, że jedynym sposobem ratowania chorych z tętniakiem aorty brzusznej jest wypełnienie tętniaka zwojami żyłki rybackiej, by jak najszybciej doprowadzić do wykrzepienia w jamie tętniaka, a najlepiej owinąć go łatą z sztucznego tworzywa, by zapobiec pęknięciu i skrwawieniu. Zabrałem wówczas głos w dyskusji i wyraziłem zdziwienie, ponieważ wstawienie protezy naczyniowej w miejsce tętniaka jest najprostszą operacją naczyniową.
Profesor Wacław Sitkowski znakomicie współpracował w duecie z kardiologią, wspólnie z krajowym specjalistą
w dziedzinie kardiologii – prof. Marią Hoffman – tworzyli programowe i materialne podstawy obecnej, będącej na europejskim poziomie, kardiologii i kardiochirurgii.
Miał dystans do kolegów-rywali w kardiochirurgii, w działalności zawodowej i w opiniowaniu niektórych ich działań jako biegły, był rzetelny i sprawiedliwy, ale zawsze zatroskany o spójność środowiska. Miał uzasadnione poczucie swej wartości, istotnie był lepszy, ale na co dzień skromny.
Wacław Sitkowski jest współzałożycielem Klubu Kardiochirurgów Polskich, a właściwie był jego mózgiem i duchowym przywódcą. Wspólnie z prof. Marianem Śliwińskim stanowili uzupełniający się duet. W Klubie stwarzał warunki do przyjacielskiej wymiany poglądów na wszelkie tematy, był erudytą, miał wysoki IQ ze swoistym poczuciem humoru, jednak bez autoironii. Dyżurnym tematem rozmów i dowcipów były ludzkie słabości i przywary, a treścią dysput ze mną były zemsty ubitych przeze mnie dzików. Po skasowaniu przez dzika mojego nowego peugeota Wacek stwierdził, że wreszcie sprawiedliwości stało się zadość. Gdyby był politykiem, stałby na czele politycznych graczy.
Przez ponad 10 lat był przewodniczącym Państwowej Komisji Egzaminacyjnej dla kandydatów na specjalistów kardiochirurgów. Był wymagającym, ale sprawiedliwym egzaminatorem. Większość obecnie czynnych w Polsce kardiochirurgów przeszła przez Jego egzaminacyjne sito.
Wypowiadam się o Wacku szczerze i próbuję ocenić Go jako człowieka, kardiochirurga i nauczyciela akademickiego. O człowieku mówi jego życiorys i dokonania. Swoim życiem zapisał się w środowisku lekarskim w sposób godny naśladowania. Był normalnym wspaniałym mężczyzną, przyzwoitym człowiekiem, dobrym kolegą w zawodzie i przyjacielem, twórczym lekarzem, który wniósł istotny wkład do polskiej kardiochirurgii, a jakim był nauczycielem – lepiej powiedzą Jego wychowankowie.

Antoni Jan Dziatkowiak
Kraków, 16 czerwca 2010 r.



W dniu 1 kwietnia 2010 r. odszedł od nas na zawsze jeden z pionierów, a właściwie twórców polskiej kardiochirurgii, Profesor Wacław Sitkowski. Jego dokonania zostały na stale wpisane w historię polskiej kardiochirurgii. Był prawdziwym pionierem, gdy rozwijał kardiochirurgię
w Szpitalu Wolskim – w niezwykle trudnych warunkach, trudnych do wyobrażenia dzisiaj.
Wystarczy spojrzeć na zdjęcie z ówczesnej sali operacyjnej i porównać z tym, czym obecnie dysponujemy.
W miejskim szpitalu, bez wielu urządzeń czy aparatów, które dziś uważamy za niezbędne, przeprowadzał z sukcesem skomplikowane operacje. Dzięki swojej osobowości
i determinacji stworzył zespół, w którym pracowało wielu znanych potem kardiochirurgów, jak Religa, Suwalski czy Borkowski. Jego dokonania będą opisywane i wspominane przez wielu. Ja chciałbym podzielić się kilkoma osobistymi refleksjami.
Moje osobiste wspomnienia znajomości z Profesorem sięgają końca lat 70., kiedy spotkałem go po raz pierwszy. Musiał wywrzeć na mnie duże wrażenie, bo szczegóły tego spotkania pamiętam do dziś. Pamiętam jego osobistą książkę operacyjną, w której każda operacja była pięknie narysowana w naturalnych kolorach. Muszę się przyznać, że tak mi się to spodobało, że natychmiast zacząłem go naśladować. Drugi szczegół z tego spotkania to portret cesarza Franciszka Józefa w gabinecie i otwarte głoszenie przekornie monarchistycznych poglądów, co w tamtych czasach nie było dobrze widziane i nie ułatwiało kariery, nawet naukowej.
Kilka lat później już w Instytucie Kardiologii pamiętam go z relacji z moim szefem Profesorem Śliwińskim. Mimo bardzo istotnych różnic w poglądach politycznych i pewnych nieporozumień w przeszłości obaj panowie po kilku latach bardzo serdecznie się zaprzyjaźnili, a Profesor Sitkowski wspomagał nas w trudnych początkach kardiochirurgii w Aninie.
A potem wielokrotnie jeszcze miałem okazję podróżować na kongresy za granicą czy w Polsce i przy tych okazjach ten bardzo zasadniczy i pryncypialny w swych poglądach Profesor okazywał się pełnym uroku i dowcipu kompanem, przy którym nie czuło się różnicy wieku czy stanowiska.
Profesor Sitkowski pozostanie w mojej pamięci nie tylko przez wspomnienia, ale również przez stałe i niezwykle miłe kontakty z jego córką Ewą, wspaniałym anestezjogiem i synową Hanią Janaszek-Sitkowską, kardiologiem. Chyba jest coś bardzo dobrego w rodzinie Sitkowskich, co ich wyróżnia wśród wielu.
Andrzej Biederman

PS Dziękuję Hani Janaszek-Sitkowskiej za udostępnienie zdjęć z rodzinnych archiwów.



Spotkanie kardiochirurgów polskich – pamięci Profesora Wacława Sitkowskiego


Warszawa, piątek 9 kwietnia 2010 r.
W tym dniu, w kościele pod wezwaniem św. Karola Boromeusza na Starych Powązkach zebrało się, obok Bliskich
i Przyjaciół Profesora, wyjątkowo dużo lekarzy – kardiochirurgów, kardioanestezjologów, kardiologów – aby pożegnać i oddać hołd człowiekowi, który swoim zawodowym życiem uosabiał polską kardiochirurgię i jej historię,
a przez kilkanaście ostatnich lat był symbolem jej twórców i pionierów.
Do bardzo wielu napisanych i wypowiedzianych ciepłych słów chciałbym dołączyć kilka osobistych refleksji.


Wrocław, wiosna 1981 r.
Posiedzenie naukowe Wrocławskiego Oddziału Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego – jednym z zaproszonych gości jest ówczesny doc. dr hab. Wacław Sitkowski z Warszawy. Tematem jego wystąpienia jest diagnostyka i leczenie pozawałowego tętniaka lewej komory serca. Mój ówczesny szef, doc. Anatol Kurzycki, świeżo po powrocie z USA i po osobistym spotkaniu z wybitnym amerykańskim kardiochirurgiem dr. Donaldem Efflerem, bardzo chciał nam bardziej przybliżyć trudną dla środowiska kardiologicznego i kardiochirurgicznego problematykę powikłań zawału serca, wymagających pilnego leczenia kardiochirurgicznego.
Zapamiętałem to posiedzenie. Rozpoczął je doc. Bronisław Olejak, w tamtym czasie ekspert w zakresie kardiologii in-terwencyjnej, demonstrując na przykładzie szczegółowych badań kilku młodych chorych skalę problemu i stopień trudności w diagnostyce i terapii. Docent. Anatol Kustrzycki, lider wrocławskiej kardiochirurgii w tamtym okresie, bardzo szczegółowo omówił nowe podejście do trudnego problemu chirurgicznego leczenia pozawałowego ubytku
w przegrodzie międzykomorowej, posiłkując się schematami i odręcznymi rysunkami dokonanymi przez dr. Efflera.
Zapamiętałem z tego bardzo ciekawego wrocławskiego posiedzenia znakomite wystąpienie ówczesnego doc. Sitkowskiego, który z wielką pasją, ale i znajomością anatomii i patofizjologii mówił o różnicowaniu dyskinezy z akinezą u chorych po zawale serca i wskazywał w oparciu o swoje własne doświadczenie, kiedy należy usunąć akinezę, a kiedy pozostawić
i „broń Boże nie ruszać serca”.
Od tego wykładu, mimo iż minęło prawie 30 lat, określenia „pozawałowa akineza i dyskineza” mimowolnie kojarzą mi się z prof. Sitkowskim i jego spójną anatomopatologiczną, ale także patofizjologiczną i hemodynamiczną definicją aktualną do dzisiaj.


Zabrze, 15 sierpnia 1985 r.
Otwieramy w Zabrzu nowy oddział kardiochirurgiczny w budynku Wojewódzkiego Ośrodka Kardiologii, obecnie Śląskie Centrum Chorób Serca. Inicjator i twórca nowej zabrzańskiej kardiochirurgii, a zarazem uczeń doc. Sitkowskiego,
doc. Zbigniew Religa – za punkt honoru postawił sobie i nam zadanie, aby pierwszy zabieg inaugurujący działalność Kliniki w Zabrzu został wykonany przez jego wieloletniego Nauczyciela. Pamiętam, z jaką radością przyjął potwierdzenie przyjazdu Honorowego Gościa do Zabrza po dość trudnym dla obu stron rozstaniu w Warszawie. Wspólnie z kolegami Andrzejem Bochenkiem i Jerzym Wołczykiem odpowiadaliśmy za przygotowanie „dobrych kandydatów” na dobre rozpoczęcie działalności kardiochirurgicznej naszego ośrodka.
Wybraliśmy młodego chorego bez obciążeń do wymiany zastawki aortalnej, ale wcześniej zapytaliśmy doc. Sitkowskiego, czy ta propozycja mu odpowiada, zwłaszcza że mamy pilnie czekającą młodą chorą z obrzękami płuc w przebiegu ciasnej stenozy mitralnej. Po krótkiej i zdecydowanej rozmowie doc. Sitkowski stwierdził: Chciałbym operować tę trudniejszą chorą. Po pierwsze, są życiowe wskazania do zabiegu, a także bardzo bym nie chciał, abyście wy ze Zbyszkiem mieli na początku niepowodzenia w leczeniu, lepiej będzie, aby to ryzyko było wyłącznie na moim koncie.
Chora operowana przez doc. Sitkowskiego bardzo dobrze zniosła zabieg zamkniętej komisurotomii i już wieczorem była ekstubowana. Miała także szczęście, ponieważ nikt z ówczesnych kardiochirurgów polskich nie miał większego doświadczenia w zabiegach zamkniętej komisurotomii aniżeli doc. Wacław Sitkowski. Radość całego zespołu i obecnych na fotografii sympatyków stała się trwałym dokumentem historii zabrzańskiej kardiochirurgii.


Czerniejewo, jesień 1988 r.
Zostaliśmy zaproszeni przez Klub Kardiochirurgów Polskich, aby zgodnie z przyjętym zwyczajem na wspólnym posiedzeniu przedstawić założenia i wyniki uzyskanych badań stanowiących treść naszych habilitacji. To był zaszczyt, ale zarazem duża dodatkowa trema. Wystąpić przed wymagającym i surowym gremium nauczycieli i profesorów to dodatkowy stres i jeszcze większe zobowiązanie. Wieczorem w przeddzień prezentacji naszego dorobku, po zakończeniu uroczystej kolacji, podszedł do nas doc. Sitkowski i wyraźnie określił, czego oczekuje od nas podczas jutrzejszego spotkania.
Po pierwsze, logicznego celu pracy, aby wszyscy zrozumieli, o co chodzi, ale ważniejsze, aby większość była przekonana, że ten cel został w pracy zrealizowany. (Jego słynne „negatywne wnioski są wyjątkowo ważne i odważne – zapamiętajcie”). Po drugie, zdecydowanego udokumentowania nowatorskiego charakteru badań, ich oryginalności. Po trzecie, jak będziecie odpowiadać na pytania, musi być wyraźnie widoczna własna opinia, własne doświadczenie naukowe i kliniczne, a nie kopia „z zapożyczonych prac”.
Kiedy rano prezentowałem założenia mojej habilitacji, mojego szefa – doc. Religi – już nie było; z ważnych powodów wyjechał wcześnie rano do Warszawy, ale patrzyłem na reakcje doc. Sitkowskiego i bardzo się starałem, aby te jego uwagi i życzenia wypełnić co do joty.
Udało się i mnie, i moim kolegom. Stanął za nami młodymi, mocno i stanowczo wspierając nas w dyskusji, w podsumowaniu zachęcając do finalizowania tej pracy i jej szybkiego zakończenia. Czuliśmy jego wsparcie.

Tak było zawsze. Towarzyszył nam i polskiej kardiochirurgii przez kilkanaście minionych lat. Był uosobieniem życia, jego uroku i radości i on sam stanowił najlepszy przykład na pokonywanie własnych słabości z odchodzeniem na zasłużoną emeryturę w naturalny i bardzo godny sposób.
Dlatego będzie nam brakowało Profesora. Odczujemy to zarówno wtedy, kiedy stanie przed naszym środowiskiem trudny problem, który, jak niespodziewana powódź, dokona podtopień autorytetu naszych kolegów lekarzy, ale także wtedy, kiedy w codziennym dniu będziemy się starali cieszyć naszymi kardiochirurgicznymi sukcesami i radościami.

Profesor Wacław Sitkowski dla tych, którzy go poznali, pozostanie człowiekiem ponadczasowym, tak jak wtedy, kiedy żył, działał i był dla nas najlepszym lekarstwem na trudne i niespodziewane wydarzenia, a także na przewlekłe choroby trapiące nasze środowisko.
Wiem także, że z jego szczerym i naturalnym optymizmem i radością życia łatwiej nam dzisiaj wypełniać coraz trudniejszą misję ratowania chorego najtrudniejszego.
Za to wszystko dziękujemy Ci, Kochany Profesorze!

prof. dr hab. n. med. Marian Zembala



Przypadł mi w udziale zaszczyt dołączenia się kilkoma osobistymi słowami do wspólnego pożegnania prof. Wacława Sitkowskiego, które na łamach i na zaproszenie „Kardiologii i Torakochirurgii Polskiej” redagują przedstawiciele naszego środowiska. Nie ma chyba wśród nas osoby, która nie traktowałaby Profesora w sposób szczególny, jako niedościgłego wzorca i swoistej wyroczni, o której uznanie nie było łatwo, dzięki czemu było ono cenniejsze.
Moje osobiste kontakty z Profesorem zaczęły się względnie wcześnie – byłem chyba początkującym studentem medycyny (rok 1975–1977?), kiedy mój ojciec, przyjaciel Profesora, zabrał mnie do Warszawy i spotkaliśmy się w gabinecie w Instytucie przy ul. Spartańskiej. Pamiętam, jak wielkie zainteresowanie wzbudził we mnie portret cesarza Franciszka Józefa wiszący
w centralnym miejscu. Mam lwowskie korzenie i znam z domu różne wydarzenia z historii Polski, o których ówczesna administracja zdawała się czasem nie chcieć pamiętać. Rozmawialiśmy o monarchistycznych poglądach gospodarza, który z wielką nostalgią wracał do czasów, kiedy Austro-Węgry nieśmiało próbowały budować jedność Europy.
Minęło kilka lat, mój ojciec odszedł, a ja po 2-letnim przeszkoleniu w Niemczech postanowiłem swe dalsze życie związać z Polską i z kardiochirurgią. I wszędzie tam, gdzie ważyły się losy mojej dalszej kariery, zawsze był prof. Sitkowski:
w czasie egzaminu specjalizacyjnego, podczas przedstawienia pracy habilitacyjnej w Zakopanem, przy przyjęciu do Klubu Kardiochirurgów Polskich – zawsze ten sam uścisk dłoni.
Poczułem, jak z pozycji ucznia, studenta, adepta wchodzę w rolę ciągle młodszego, ale już kolegi, z którym inaczej się rozmawia, którego się już nie wychowuje, ale raczej przekazuje cenne prawdy życiowe. Bardzo sobie ceniłem takie nasze kontakty, korzystając z każdej okazji do zaproszenia Profesora do Wrocławia. On też chyba chętnie przyjeżdżał, zaszczycił nas w domu, w którym i wcześniej bywał. Poznał tym razem moją rodzinę, my poznaliśmy wiele ciekawych wspomnień i ponadczasowych skojarzeń.
Pamiętam jedną naszą rozmowę, prowadzoną chyba
w 2007 r. Mówiliśmy wówczas o sytuacji w kraju i w środowisku. Ja starałem się wydobywać pozytywy, ale nie byłem w stanie pokonać jego sceptycyzmu. Niezależnie od perspektyw, jakie ma teraz młode pokolenie i względnie szybko rozwijający się kraj, Profesor miał wiele zastrzeżeń do elit (jeśli takowe istnieją) i był zdegustowany otaczającą rzeczywistością, o którą najpierw walczył z bronią w ręku, a następnie budował ciężką pracą. W ubiegłym roku zacząłem przyznawać mu rację, ale nie znalazłem okoliczności, żeby mu to powiedzieć.

prof. dr hab. n. med. Wojciech Kustrzycki



W dniu 1 kwietnia 2010 r. w wieku 86 lat zmarł prof. Wacław Sitkowski, nestor kardiochirurgii polskiej. Wybitny lekarz i nauczyciel, wieloletni kierownik II Kliniki Kardiochirurgii Instytutu Kardiologii w Warszawie. Szanowany specjalista chorób serca, znakomity operator, wspaniały szef.
Na ostatnim pożegnaniu, które odbyło się na warszawskich Starych Powązkach, licznie zgromadzili się przyjaciele, współpracownicy, znakomitości świata medycznego z całego kraju. Przybyłem na tę smutną uroczystość oddać hołd mojemu pierwszemu szefowi i nauczycielowi.
Dla mnie wszystko zaczęło się ponad 30 lat temu, w listopadzie 1979 r., kiedy będąc studentem drugiego roku medycyny, rozpocząłem pracę jako wolontariusz na ostrych dyżurach Oddziału Chirurgii Szpitala Wolskiego w Warszawie, którym kierował wówczas doc. Wacław Sitkowski. Ciąg dalszy to praca w zespole II Kliniki Kardiochirurgii Instytutu Kardiologii
w Warszawie przy ul. Spartańskiej.
„Stary” – bo tak go wszyscy nazywali – to szczupły, energiczny facet z bujną czupryną i krzaczastymi brwiami. Zza okularów czasami groźne spojrzenie, ale często serdeczny uśmiech na pogodnej twarzy. No i oczywiście (niestety) przez lata nieodłączny papieros. Człowiek o niezłomnych zasadach, całym sobą oddany medycynie, a szczególnie ukochanej kardiochirurgii. Niebywale skromny, zawsze służył radą i pomocą. Miałem to szczęście, że mogłem skorzystać z ogromnej wiedzy i doświadczenia Pana Profesora, którego byłem ostatnim specjalizantem. Nauki, jakie przyjąłem od Mistrza, procentują do dzisiaj zarówno przy łóżku chorego, jak i na sali operacyjnej. „Staremu” zawdzięczam umiejętność podejmowania decyzji, szczególnie tych trudnych, których on nigdy nie unikał. Zawsze „bił się” o chorego do końca.
Był to też trudny czas, kiedy przyszło stanąć po drugiej stronie barykady. Mam tu na myśli chorobę Profesora, która wymagała leczenia kardiochirurgicznego. Pomimo licznych propozycji ośrodków krajowych i zagranicznych bez wahania wybrał leczenie w macierzystej Klinice, manifestując w ten sposób bezgraniczne zaufanie do swojego zespołu. Operacja szefa to nie lada wyzwanie i wielkie przeżycie. Asystowałem dr. Borkowskiemu do tego zabiegu. Następnego dnia rano spotkanie z Profesorem, pacjentem na sali pooperacyjnej, miało zaskakujący przebieg. Wkrótce po rozintubowaniu Pan Profesor rzeczowo zapytał o przebieg operacji, a następnie poprosił o filiżankę kawy, papierosa i świeżą gazetę. Po zabiegu i krótkiej rekonwalescencji bardzo szybko wrócił do pracy przy stole operacyjnym, podejmując, jak zwykle, najtrudniejsze wyzwania. Tak naprawdę wzorowe relacje między szefem a zespołem nie powinny dziwić.
„Stary” traktował swoją załogę jak rodzinę. Tutaj wracają wspomnienia uroczystych corocznych spotkań z okazji Wigilii Bożego Narodzenia i Wielkanocy. Były to spotkania zawsze w ciepłej, serdecznej atmosferze. Wspólne śpiewanie kolęd, często przy akompaniamencie gitary, dzielenie się opłatkiem czy wielkanocnym jajkiem. Niezapomniana, praktycznie domowa atmosfera tych spotkań na zawsze pozostanie w mojej pamięci.
Mijały kolejne lata. Pomimo przejścia na zasłużoną emeryturę nadal uczestniczył w życiu Kliniki, zawsze służąc radą
i wsparciem. Do końca brał udział w wielu spotkaniach naukowych, zarówno kardiochirurgicznych, jak i kardiologicznych, śledząc na bieżąco postępy i rozwój wiedzy w tych dziedzinach medycyny.
Mógł więcej czasu spędzać w umiłowanym Poddębiu, uroczym leśnym zakątku nad Bugo-Narwią. Kochał zwierzęta. Zawsze w życiu towarzyszył mu pies. Był to wciąż temat rzeka, opowieściom nie było końca.
Odszedł wspaniały człowiek. Pozostały wspomnienia i drogowskazy, zarówno życiowe, jak i zawodowe, którymi zawsze będę się starał kierować. Wierny wpojonym dobrym zasadom etycznym i moralnym pozostaniesz dla mnie, Profesorze,
wzorem do naśladowania.
Dziękuję, mój Profesorze!
Franek


dr n. med. Franciszek Majstrak



Profesor Wacław Sitkowski – współtwórca pol-skiej kardiochirurgii

Dzisiejsza uroczystość pożegnalna Profesora Sitkowskiego – tu, na Powązkach – to chwila zadumy nad tym, co było, co minęło z udziałem zmarłego.
Jako konsultant krajowy chciałbym serdecznie pożegnać dostojnego seniora w imieniu całego zasmuconego środowiska kardiochirurgów polskich – tych najstarszych, jak i tych najmłodszych, którym starał się przekazać wiedzę i wiele mądrości życiowych.
Kieruję również wyrazy serdecznego współczucia do Rodziny Profesora.
Profesor Sitkowski – dla nas tu obecnych – to nie tylko wybitny, śmiały i zręczny chirurg umiejący się pewnie
i z jednakową swobodą poruszać zarówno w chirurgii klatki piersiowej, jak i jamy brzusznej, uczestnik zespołu pierwszej historycznej operacji na otwartym sercu w klinice prof. Leona Manteuffela, autor pionierskich operacji serca w krążeniu pozaustrojowym.
Dla nas wszystkich prof. Wacław Sitkowski to przede wszystkim wspaniały człowiek o wielkiej wrażliwości osobistej, erudyta, humanista, nauczyciel wielu pokoleń kardiochirurgów.
Żegnamy Cię dzisiaj, Profesorze, Drogi Wacku, z dobrymi myślami. Dziękujemy za wszystko, co uczyniłeś dla naszego środowiska przez wiele lat długiego życia.
Niechaj to odejście od nas, Profesorze, nie będzie końcem bytu dla Ciebie, lecz początkiem spotkania z nowym należnym ci dobrem z żoną Basią i przyjaciółmi, którzy wcześniej odeszli, a z którymi tak dzielnie budowałeś podwaliny polskiej kardiochirurgii.
Spoczywaj w pokoju.

Przemówienie prof. Stanisława Wosia – konsultanta krajowego
w dziedzinie kardiochirurgii – podczas uroczystości pogrzebowej na Powązkach
Copyright: © 2010 Polish Society of Cardiothoracic Surgeons (Polskie Towarzystwo KardioTorakochirurgów) and the editors of the Polish Journal of Cardio-Thoracic Surgery (Kardiochirurgia i Torakochirurgia Polska). This is an Open Access article distributed under the terms of the Creative Commons Attribution-NonCommercial-ShareAlike 4.0 International (CC BY-NC-SA 4.0) License (http://creativecommons.org/licenses/by-nc-sa/4.0/), allowing third parties to copy and redistribute the material in any medium or format and to remix, transform, and build upon the material, provided the original work is properly cited and states its license.
Quick links
© 2024 Termedia Sp. z o.o.
Developed by Bentus.