Specjalizacje, Kategorie, Działy

Nie lobbujemy za nowoczesnymi lekami dla naszej kieszeni, ale dla pacjenta

Udostępnij:
Jesteśmy fachowcami i o tym, czy dany lek ma być refundowany, nie może decydować człowiek z Narodowego Funduszu Zdrowia. Urzędnicy nie zawsze nas, niestety, pytają o zdanie, a jeśli pytają, niekoniecznie tę opinię biorą pod uwagę – mówi w rozmowie z portalem edermatologia.pl prof. Andrzej Kaszuba, konsultant krajowy w dziedzinie dermatologii i wenerologii.
- Dermatologia i wenerologia nie znalazły się w Narodowym Programie Zdrowia. Czy to oznacza marginalizację tych dziedzin medycyny?
- Należałoby wszystkie specjalności w tym programie umieścić, a to jest niemożliwe. Muszą być priorytety. Środowisko nie odczuwa tej dyskryminacji, chociaż równocześnie uważamy, że dermatologia - zwłaszcza w ostatnim czasie - zyskuje na znaczeniu społecznym. Głównym powodem jest to, że w 70 proc. ta dziedzina dotyczy ludzi starszych, chorych, opuszczonych - takich, którzy wymagają kompleksowej opieki. Teraz gerontologia bardzo się rozwija, społeczeństwo się starzeje, młodzież wyjeżdża i zostawia swoich rodziców na łasce - niełasce Narodowego Funduszu Zdrowia. Schorzeń związanych ze starością w dermatologii jest bardzo dużo - mocno wpływają one na jakość życia. Niestety, najczęściej współistnieją z innymi schorzeniami, dlatego konieczne jest leczenie interdyscyplinarne.
- Pacjenci z jakimi schorzeniami dermatologicznymi są dziś w najtrudniejszej sytuacji?
-W najcięższej sytuacji są pacjenci z ciężkimi zapalnymi chorobami skóry, jak ciężka postać łuszczycy i atopowego zapalenia skóry. Bardzo trudną sytuację mają również osoby z owrzodzeniami goleni na tle żylakowym. Te schorzenia wymagają kompleksowego leczenia. U nas takiego interdyscyplinarnego leczenia nie ma. Nie ma współdziałania dyscyplin. Ludzie, zwłaszcza starsi, nie mają dostępu do najnowocześniejszych metod leczenia. To dużo kosztuje. Te leki albo nie są refundowane, albo są refundowane w niewystarczającym stopniu. Mamy program leczenia biologicznego ciężkiej postaci łuszczycy. On funkcjonuje dzięki temu, że środowisko nasze zgodziło się, żeby wskaźnik nasilenia aktywności łuszczycy wynosił 18 punktów, a poza tym, żeby kwalifikowano do niego pacjentów, którzy wcześniej byli leczeni co najmniej dwoma systemowymi terapiami przez trzy miesiące. Zakładaliśmy, że z programu skorzysta osiemset do tysiąca osób, ale w tej chwili ze względu na trudne kryteria do spełnienia zakwalifikowało się tylko 136 osób. Powinno ich być znacznie więcej! W cywilizowanym świecie, do którego pretendujemy, obowiązuje PASI 10 (psoriasis area and severity index), funkcjonuje kryterium tzw. trzech dziesiątek. Mówię tu np. o łuszczycy, ale to dotyczy też innych schorzeń. Dziesięć, a nie 18 PASI, 10 proc. - jeśli mówimy o zajęciu powierzchni ciała (BSA) i 10 punktów, jeśli chodzi o jakość życia. Gdy pacjent nie spełnia tych warunków, ale ma na przykład zajęte paznokcie, ręce, twarz, głowę, to jest kwalifikowany od razu ze względu na znaczne obniżenie jakości życia. W Polsce powstały specjalne komisje złożone ze specjalistów, zajmujące się kwalifikowaniem takich pacjentów, ale są one kontrolowane przez przedstawicieli NFZ, którzy opierając się na narzędziach elektronicznych, nie dopuszczają do jakichkolwiek niezgodności. Nie wiedzą, że jeżeli lekarz kieruje takiego pacjenta, to robi to po to, żeby go leczyć – to przecież właśnie lekarz ma największą wiedzę. Tych wszystkich aspektów nie da się przedstawić na stronie elektronicznej.
-Pan podczas swojego wykładu na Sympozjum Sekcji Alergologicznej Polskiego Towarzystwa Dermatologicznego wspominał o ważnej relacji, jaka powinna wiązać pacjenta z lekarzem.
-My to nazywamy compliance lub adherence. (Przeprowadzaliśmy w Polsce badanie i okazało się, że od 46 proc. do 50 proc. pacjentów - szczególnie z przewlekłą chorobą skóry – którzy wychodzą z gabinetu ze szczegółowymi wskazaniami, jakie leki przyjmować i jak je dawkować, nie stosuje się w ogóle do zaleceń lekarza. Nie wykupują leków. Taki chory udaje się do lekarza tylko ze względu na presję, jaką wywiera na nim rodzina. Dlatego trudne do stosowania leki, np. preparaty do smarowania zmienionych miejsc – jeszcze bardziej komplikują compliance. Można powiedzieć, że część pacjentów nie stosuje się w ogóle do zaleceń lekarza, a druga część nie stosuje się do zaleceń konkretnych. Choremu jest trudno, bo on pracuje, nie może mieć np. tłustej głowy czy twarzy itp. Jak wówczas oceniać poprawę u takiego pacjenta? To jest bardzo trudne. Dlatego staramy się wprowadzać takie metody, jak chociażby terapia bioaktywna w atopowym zapaleniu skóry, gdzie przechodzimy później –po stwierdzeniu remisji - na stosowanie preparatów miejscowych trzy lub dwa razy w tygodniu. Te działania mają ułatwić pacjentowi compliance. Pacjenci lubią się leczyć tabletkami, wolą je niż jakiekolwiek leki miejscowe. Natomiast chociażby w atopowym zapaleniu skóry nie da się leczyć tylko ogólnie. Musimy odbudować barierę naskórkową, która jest zaburzona, a jest podstawą działania wszystkich egzogennych zewnętrznych czynników drażniących. Z jednej strony, te czynniki działają od zewnątrz - jak chemia w wodzie, chemia w powietrzu, w ubraniach - z drugiej strony, od wewnątrz. To chemia w produktach spożywczych, a do tego dochodzi stres, czyli ogólnie czynniki cywilizacyjne. One mają ogromny wpływ na stan naszej skóry. Trzeba jasno powiedzieć - choroby skóry są chorobami cywilizacyjnymi, a ich czynnikami wyzwalającymi są też często leki. Jest to wiele preparatów stosowanych w nadciśnieniu, betablokery, niesteroidowe leki przeciwzapalne powszechnie nadużywane. Mamy zatem coraz więcej pacjentów w dermatologii, których choroby wywołane są przez cywilizację.
- Jakie najbliższe cele stawia sobie pan jako konsultant krajowy?
- Kierujemy prośby do ministra zdrowia o obniżenie kryteriów dotyczących programu terapeutycznego łuszczycy plackowatej. Chcemy, żeby w niedługim czasie do tego programu zarówno na łuszczycę stawową, jak i plackowatą dołączyły nowe generacje leków. Wkrótce będziemy mieli leki w postaci iniekcji, które podawane raz na trzy miesiące czy raz na pół roku mogą spowodować remisję choroby. Musimy mieć dostęp do tych leków. Jesteśmy przecież cywilizowanym krajem!
- W innych krajach te leki są już dostępne?
- Oczywiście i nie ma tam problemu, żeby pacjenta do takiej terapii zakwalifikować. Walczymy również o to, aby najlepsze maści sterydowe, w których steryd połączony jest z Calcipotriolem i z witaminą D3 - czyli maści mające najlepsze działanie w łuszczycy, były refundowane. Jednym z moich priorytetów jest doprowadzenie do refundacji emolientów u chorych z atopowym zapaleniem skóry. Emolienty są niezbędne do prawidłowego leczenia tego schorzenia. Są one zresztą konieczne nie tylko w atopowym zapaleniu skóry, ale także w łuszczycy. Do tego dochodzi także potrzeba refundacji sterydów, nowych leków na nowotwory skóry, miejscowe inhibitory kalcyneuryny. Przed nami zatem dużo działań. Niestety, wiadomo, że dermatologia jest na szarym końcu… I tak cieszę się, z tego, co już się udało za mojej kadencji zrobić. A jeżeli ktoś mi mówi, że my lobbujemy za określonym lekiem, to wcale nie dlatego, że to jest opłacalne dla naszej kieszeni. To się opłaca pacjentowi ze względu na jego zdrowie. My jesteśmy fachowcami i o tym, czy dany lek ma być refundowany, nie może decydować człowiek z Narodowego Funduszu Zdrowia. Urzędnicy nie zawsze nas, niestety, pytają o zdanie, a jeśli pytają, niekoniecznie tę opinię biorą pod uwagę.

Rozmawiała Ewa Gosiewska

Prof. Andrzej Kaszuba był wykładowcą podczas zakończonego 12 października w Poznaniu XXV Jubileuszowego Sympozjum Sekcji Alergologicznej Polskiego Towarzystwa Dermatologicznego.
 
 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.