Arłukowicz sieje zamęt wśród pacjentów
Autor: Małgosia Michalak
Data: 28.03.2014
Źródło: JM
Zapowiadany pakiet kolejkowy stał się faktem – już wiemy, że go nie było, nie ma i nie będzie. W zamian otrzymaliśmy pakiet haseł, które świadczą o tym, że minister coś wreszcie zrobił – nabył wiedzę o sytuacji w prowadzonym przez siebie resorcie. Wiemy też, że zadowolił premiera, bo konferencyjne show było na najwyższym poziomie… medialnym.
- Był to zabieg PR-owy takie show, które może wydawać się pacjentom troską o ich zdrowie, choć też nie bardzo w to wierzę, natomiast lekarze na pewno tego nie kupią – twierdzi prezes NRL Maciej Hamankiewicz.
Prezes Hamankiewicz nie jest odosobniony w swoim osądzie, większość ekspertów zarzuca ministrowi stosowanie wybiegów i składanie deklaracji bez pokrycia. Na żadne rozwiązanie nie ma choćby papierka na kolanie spisanego, który świadczyłby o tym, że szef resortu swoje przemyślenia z kimkolwiek konsultował. No może z wyjątkiem twórców Cancer Planu, z którego skorzystał niemalże w 100%. I za to mu chwała, bo przynajmniej sięgnął po wzorzec właściwy.
Minister zapowiedział także, że są ustawy, które czekają na konsultacje społeczne i one są gotowe - tutaj też powiedział prawdę, bo przez dwa lata nicnierobienia trochę się tego musiało uzbierać. Cieszmy się zatem, że w połowie kadencji się zorientował.
Dr Tomasz Tomasik, prezes KLRwP, w stanowisku kolegium do przedstawienia planu ministra zgłasza prośbę o to, by raczył pan minister skonsultować ze środowiskiem lekarzy rodzinnych propozycje zmian, które „mają charakter ogólny i znamy je wyłącznie z przekazu ustnego oraz informacji medialnych. Z tego powodu trudno jest odnieść się do nich na tym etapie. Według słów ministra Arłukowicza, gotowe są już wszystkie akty prawne i będą przekazywane do konsultacji społecznych. Czekamy więc na szczegółowe propozycje. Kolegium Lekarzy Rodzinnych w Polsce jest gotowe do konstruktywnej współpracy” – piszą lekarze rodzinni w stanowisku.
Minister jawi się jako bard zdrowia i to dokładnie w średniowiecznym wydaniu, bo choć wykorzystuje współczesne technologie, to jednak tradycyjnie hasłowo przekazuje swoje propozycje i sugestie jedynie werbalnie, co potem przekłada się na to, że „wieść gminna niesie”. Niby to ładne, choć nie bardzo bezpieczne dla wizerunku ministra, bo ta wieść gminna przypomina w większości przypadków „głuchy telefon”. Takiego ustnego przekazu mógłby się wyprzeć, gdyby nie to, że mamy już XXI w .
Efektem przedstawienia programu Arłukowicz show jest zamęt w środowisku pacjentów. Najwięcej kontrowersji budzi sloganowa „zielona karta”. Przykładem jest kobieta, której ojciec jest po udarze, wizytę planowaną ma na październik. Nie jest pacjentem onkologicznym. I tu pojawia się strach córki. Czy mój ojciec wypadnie z kolejki, zostanie przesunięty, bo pojawią się pacjenci z zielonymi kartami, którzy go wypchną – pyta zdesperowana kobieta.
Chorzy są zdezorientowani, nie rozumieją tych haseł, nie znają klucza, który mógłby naprowadzić ich na właściwą drogę, ale tego klucza nie zna sam minister, bo na pytania zadawane przez dziennikarzy przed ujawnieniem rzekomego pakietu odpowiadał, że najpierw pokaże go premierowi, a teraz twierdzi, że wszystko jest przygotowane i wystarczy do niego przyjść po poradę, a on chętnie… opowie, jak w dowcipie o leciwym staruszku, który skarżył się psychologowi, że jego koledzy to opowiadają, że nawet z kilkoma partnerkami jeszcze mogą, a on nie wie, co ma zrobić. Lekarz zalecił, by też opowiadał.
Minister przygotował wiele haseł, niektóre faktycznie pokrzepiające, bo lekarz rodzinny będzie tym, który prowadzi od urodzin po dni ostatnie, czyli będzie z pacjentem do końca… jego lub swojego. Ale też sypnął hasełkiem wprowadzenia „porady receptowej”, która przecież istniała, istnieje i będzie nadal, bo naprawdę nie trzeba czekać ani do specjalisty, ani do rodzinnego, by uzyskać receptę, gdy skończą się leki. Nowatorstwem byłoby, gdyby lekarz mógł przepisać pakiet leków na cały rok, w wypadku chorych kontynuujących leczenie. Ale na to minister nie wpadł, bo nie pytał ekspertów albo ich nie słuchał, bo większość sugestii naprawczych przedstawionych przez ministra, to treści zasłyszane i – niestety – w wielu przypadkach nieudolnie przekazane dalej, czyli do publicznej wiadomości.
- Nadal niczego nie mamy, otrzymaliśmy kolejne zapowiedzi, że coś będzie – przyznaje Bożena Janicka, prezes PPOZ. – Efektem tych działań jest wzrost roszczeniowości pacjentów i ich niepokój. Minister nie zdaje sobie sprawy, że zdrowie nie może być narzędziem politycznym – dodaje z żalem.
Premier Tusk też jednak z tego narzędzia korzysta, bo pewnie nie trzeba być ekspertem, by znać historię, która daje przykłady, że kolejne rządy wyłożyły się właśnie na reformach służby zdrowia, więc po co zmieniać i narażać się na klęskę. I to jest chyba odpowiedź, dlaczego niezależnie od błędów i porażek, szef resortu pozostanie nietykalny.
Prezes Hamankiewicz nie jest odosobniony w swoim osądzie, większość ekspertów zarzuca ministrowi stosowanie wybiegów i składanie deklaracji bez pokrycia. Na żadne rozwiązanie nie ma choćby papierka na kolanie spisanego, który świadczyłby o tym, że szef resortu swoje przemyślenia z kimkolwiek konsultował. No może z wyjątkiem twórców Cancer Planu, z którego skorzystał niemalże w 100%. I za to mu chwała, bo przynajmniej sięgnął po wzorzec właściwy.
Minister zapowiedział także, że są ustawy, które czekają na konsultacje społeczne i one są gotowe - tutaj też powiedział prawdę, bo przez dwa lata nicnierobienia trochę się tego musiało uzbierać. Cieszmy się zatem, że w połowie kadencji się zorientował.
Dr Tomasz Tomasik, prezes KLRwP, w stanowisku kolegium do przedstawienia planu ministra zgłasza prośbę o to, by raczył pan minister skonsultować ze środowiskiem lekarzy rodzinnych propozycje zmian, które „mają charakter ogólny i znamy je wyłącznie z przekazu ustnego oraz informacji medialnych. Z tego powodu trudno jest odnieść się do nich na tym etapie. Według słów ministra Arłukowicza, gotowe są już wszystkie akty prawne i będą przekazywane do konsultacji społecznych. Czekamy więc na szczegółowe propozycje. Kolegium Lekarzy Rodzinnych w Polsce jest gotowe do konstruktywnej współpracy” – piszą lekarze rodzinni w stanowisku.
Minister jawi się jako bard zdrowia i to dokładnie w średniowiecznym wydaniu, bo choć wykorzystuje współczesne technologie, to jednak tradycyjnie hasłowo przekazuje swoje propozycje i sugestie jedynie werbalnie, co potem przekłada się na to, że „wieść gminna niesie”. Niby to ładne, choć nie bardzo bezpieczne dla wizerunku ministra, bo ta wieść gminna przypomina w większości przypadków „głuchy telefon”. Takiego ustnego przekazu mógłby się wyprzeć, gdyby nie to, że mamy już XXI w .
Efektem przedstawienia programu Arłukowicz show jest zamęt w środowisku pacjentów. Najwięcej kontrowersji budzi sloganowa „zielona karta”. Przykładem jest kobieta, której ojciec jest po udarze, wizytę planowaną ma na październik. Nie jest pacjentem onkologicznym. I tu pojawia się strach córki. Czy mój ojciec wypadnie z kolejki, zostanie przesunięty, bo pojawią się pacjenci z zielonymi kartami, którzy go wypchną – pyta zdesperowana kobieta.
Chorzy są zdezorientowani, nie rozumieją tych haseł, nie znają klucza, który mógłby naprowadzić ich na właściwą drogę, ale tego klucza nie zna sam minister, bo na pytania zadawane przez dziennikarzy przed ujawnieniem rzekomego pakietu odpowiadał, że najpierw pokaże go premierowi, a teraz twierdzi, że wszystko jest przygotowane i wystarczy do niego przyjść po poradę, a on chętnie… opowie, jak w dowcipie o leciwym staruszku, który skarżył się psychologowi, że jego koledzy to opowiadają, że nawet z kilkoma partnerkami jeszcze mogą, a on nie wie, co ma zrobić. Lekarz zalecił, by też opowiadał.
Minister przygotował wiele haseł, niektóre faktycznie pokrzepiające, bo lekarz rodzinny będzie tym, który prowadzi od urodzin po dni ostatnie, czyli będzie z pacjentem do końca… jego lub swojego. Ale też sypnął hasełkiem wprowadzenia „porady receptowej”, która przecież istniała, istnieje i będzie nadal, bo naprawdę nie trzeba czekać ani do specjalisty, ani do rodzinnego, by uzyskać receptę, gdy skończą się leki. Nowatorstwem byłoby, gdyby lekarz mógł przepisać pakiet leków na cały rok, w wypadku chorych kontynuujących leczenie. Ale na to minister nie wpadł, bo nie pytał ekspertów albo ich nie słuchał, bo większość sugestii naprawczych przedstawionych przez ministra, to treści zasłyszane i – niestety – w wielu przypadkach nieudolnie przekazane dalej, czyli do publicznej wiadomości.
- Nadal niczego nie mamy, otrzymaliśmy kolejne zapowiedzi, że coś będzie – przyznaje Bożena Janicka, prezes PPOZ. – Efektem tych działań jest wzrost roszczeniowości pacjentów i ich niepokój. Minister nie zdaje sobie sprawy, że zdrowie nie może być narzędziem politycznym – dodaje z żalem.
Premier Tusk też jednak z tego narzędzia korzysta, bo pewnie nie trzeba być ekspertem, by znać historię, która daje przykłady, że kolejne rządy wyłożyły się właśnie na reformach służby zdrowia, więc po co zmieniać i narażać się na klęskę. I to jest chyba odpowiedź, dlaczego niezależnie od błędów i porażek, szef resortu pozostanie nietykalny.