Specjalizacje, Kategorie, Działy
iStock

Co z rządowym programem ochrony zdrowia prokreacyjnego?

Udostępnij:
6250 par ma być objętych nowym programem leczenia niepłodności, z czego 80 proc. przystąpi do diagnostyki – wynika z projekt rządowego programu kompleksowej ochrony zdrowia prokreacyjnego. Dokument jest w konsultacjach – udostępniamy go, cytując jednocześnie ocenę prof. Mariusza Zimmera.
6250 par to niewiele.

W projekcie autorzy informują, że „problem z zapłodnieniem dotyczy około 20 proc. społeczeństwa w wieku rozrodczym w Polsce – około 1,5 mln par”. – Z każdym rokiem problem niepłodności dotyka nowe pary, dlatego konieczne jest podjęcie działań nakierowanych na zapewnienie możliwości diagnostyki i leczenia opartego na dowodach naukowych w systemie skoordynowanym, przy zastosowaniu nowoczesnego sprzętu – wynika z projektu.

Jeśli chcesz ściągnąć dokument, kliknij w: Rządowy program kompleksowej ochrony zdrowia prokreacyjnego w Polsce w 2021 roku.

Co o programie sądzi prof. Mariusz Zimmer z Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu, prezes Polskiego Towarzystwa Ginekologów i Położników?

– Nie wymagajmy, by jeden program mógł znacząco wpłynąć na demografię kraju – mówi prof. Zimmer w rozmowie z „Dziennikiem Gazetą Prawną”. – Może za to pomóc poszczególnym parom w zdiagnozowaniu ich problemu. W tym kontekście każde dofinansowanie ośrodków medycznych ma sens. Obecna planowana odsłona programu do 2023 r. jest znacznie poszerzona w stosunku do pierwowzoru. Została ukierunkowana nie tylko na zdiagnozowanie problemu prokreacyjnego, ale również na doprowadzenie do ciąży w odpowiednim standardzie, na poród, połóg, opiekę nad noworodkiem, a także wsparcie psychologiczne, jeśli pojawią się niepowodzenia na poszczególnych etapach. Dobrym rozwiązaniem jest też to, że program ma być kontynuowany na bazie obecnych 16 ośrodków referencyjnych, bez szukania nowych. Mamy już doświadczenie i sprzęt zakupiony ze środków programu – przyznaje profesor.

Czy dofinansowanie, jakie zakłada program, jest wystarczające?

– W naszym przypadku 2 mln zł na rok to kropla w morzu potrzeb. Choć, jak wspominałem, istotna. Niestety nie rozwiązuje ona problemu czynnika ludzkiego, bo brakuje specjalistów, którzy chcieliby pracować w szpitalach. Gros nadal wybiera prywatne praktyki, gdzie może liczyć na lepsze uposażenie. Bez pieniędzy na pensje tego nie zmienimy – odpowiada ekspert.

„Dziennik Gazeta Prawna” pyta, czy program zasługuje na miano kompleksowego.

Prof. Zimmer przyznaje, że „to pilotaż, z którego wnioski będziemy wyciągali w 2023 roku”.

Przeczytaj także: „Prof. Mariusz Zimmer apeluje o szczepienie przeciw COVID-19 kobiet w ciąży”.

 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.