Krzysztof Miller/Agencja Wyborcza.pl
Do upadłego, całodobowo ►
Autor: Iwona Konarska
Data: 20.02.2023
Z najnowszych badań wynika, że Polacy wracają do wschodniego, najniebezpieczniejszego modelu picia. W tym kontekście dziwi decyzja warszawskich radnych, którzy nie chcą zakazu sprzedaży alkoholu w nocy. O tym „Menedżer Zdrowia” rozmawia z psychiatrą dr. n. med. Bohdanem Woronowiczem.
Pretekstem do rozmowy z dr. n. med. Bohdanem Woronowiczem, psychiatrą, specjalistą i superwizorem psychoterapii uzależnień z Centrum Konsultacyjnego AKMED są dwa wydarzenia.
Po pierwsze radni i urzędnicy warszawskiego Ratusza nie chcą zakazu nocnej sprzedaży alkoholu w sklepach w Warszawie. Przeciwko była zarówno Komisja Bezpieczeństwa i Porządku Publicznego Rady miasta stołecznego Warszawy, jak i Komisja Polityki Społecznej i Rodziny. Na rozpatrzenie petycji od wakacji czekali aktywiści ze stowarzyszeń Miasto Jest Nasze i Porozumienie dla Pragi. Chodziło im o zakaz nocny, w godz. 22–6, który miałby obowiązywać w sklepach. W lokalach gastronomicznych można byłoby nadal kupować alkohol nocą bez przeszkód. Ostatecznie obydwie komisje nie poparły petycji społeczników o wprowadzeniu zakazu. Pomysłodawcy prohibicji nie rezygnują jednak i chcą doprowadzić do konsultacji społecznych w tej sprawie.
Drugi pretekst to badanie „Zmiana profilu konsumpcji napojów alkoholowych w Polsce w trakcie i po pandemii”, które potwierdza dane zebrane przez OECD, a mówiące o zwiększonej konsumpcji alkoholu w okresie dwóch lat pandemii, szczególnie wśród konsumentów, którzy już przed pandemią pili nadmiernie i ryzykownie. Zostało zrealizowane w sierpniu 2022 roku na ogólnopolskiej próbie dorosłych respondentów przez zespół działający pod kierunkiem prof. dr. hab. med. Andrzeja M. Fala. Badacze zauważają, że negatywne zachowania związane z piciem alkoholu utrwaliły się – jest to binge drinking i rosnące spożycie napojów spirytusowych. Dr Bohdan Woronowicz, jako lekarz i superwizor psychoterapii uzależnień, warszawskim radnym przedstawiał argumenty wspierające sens nocnej prohibicji.
Wywiad z ekspertem do przeczytania poniżej.
Jak przebiegały obrady obu komisji?
– Prosiłem, żeby się zastanowili, komu potrzebny jest alkohol w nocy. Prosiłem nawet o podniesienie ręki osoby, które po godz. 22 kupują alkohol. I była cisza. A przecież alkohol kupują osoby, które mają większy czy mniejszy problem z alkoholem, to znaczy pijące szkodliwie lub uzależnione. Wydawało mi się, że będzie to w miarę ważnym argumentem.
Spotkałem się z dwiema komisjami, jednak ani Komisja Porządku Publicznego i Bezpieczeństwa, ani Komisja Polityki Społecznej i Rodziny, nie potraktowały problemu poważnie. W pierwszej tylko 3 osoby były za ograniczeniem, a w drugiej „aż” jedna. Ich decyzja jest ułatwianiem ludziom wchodzenia w różne problemy wywoływane czy powodowane alkoholem. Pijący ryzykownie, szkodliwie, także ci już uzależnieni, nie są w stanie zaplanować, ile wypiją, i bardzo często, gdy zaczynają pić, muszą później szukać właśnie otwartych sklepów, dokupywać kolejne butelki. Zarządzający miastem, także zarządzający państwem, otwierając stoiska na stacjach benzynowych czy sklepy nocne, ułatwiają takie pozostawanie w alkoholowym ciągu.
W Warszawie jest dużo wyższe spożycie alkoholu na głowę jednego mieszkańca niż ogólnie w Polsce. Otóż w Warszawie pije się ponad 13 litrów czystego alkoholu na mieszkańca, podczas gdy statystyki krajowe mówią o ponad 9 litrach, a podejrzewa się, że może to być nawet około 12 litrów. Ale zawsze Warszawa góruje. Widziałem niedawno zdjęcie grupki osób, które zbierały podpisy pod petycją, a stały przed sklepem monopolowym, i nasunęło mi się skojarzenie z latami 80. Miałem wtedy kontakt z ruchem „Otrzeźwienie”, który stawiał pikiety przed sklepami monopolowymi, najczęściej w sierpniu, ogłoszonym jako miesiąc trzeźwości. Chcieli w ten sposób zwrócić uwagę na niebezpieczne spożycie prowadzące do degeneracji narodu. Ale wtedy mówiło się, że spożycie alkoholu wynosi około 8 litrów na głowę, tymczasem dzisiaj jest w Warszawie około 13 litrów. Ludzie znów protestują, a mnie się wydaje, że historia zatoczyła koło. To jest bardzo smutne i niebezpieczne.
O tym, że historia zatoczyła koło, świadczy też fakt, że mamy najnowsze analizy dotyczące spożycia alkoholu m.in. w Polsce i mówi się o powrocie do modelu wschodniego, czyli pije się coraz więcej mocnych alkoholi i coraz częściej się upijamy. Jak by pan to skomentował?
– Niestety, tak się dzieje. Pamiętam czasy, gdy przygotowywano ustawę o wychowaniu w trzeźwości i wtedy, rzeczywiście, struktura spożycia była bardzo niepokojąca, bo z jednej strony było to głównie picie wódki, czyli tych mocnych napojów alkoholowych, natomiast dużo mniej piło się słabszych napojów alkoholowych. W latach 80. rozmawialiśmy o tym, że dobrze by było zmienić tę strukturę, czyli odejść od wschodniego modelu, w którym tuż po wojnie wódka stanowiła ponad 90 proc. sprzedawanego w Polsce alkoholu, a piwo około 10 proc. Natomiast później, w latach 80., wódka stanowiła ponad 70 proc. spożywanego alkoholu, reszta to było wino i piwo. Struktura spożywanego alkoholu powoli się zmieniała, aż wreszcie około 2000 roku 30 proc. sprzedaży to były mocne alkohole, natomiast zaczęła wyraźnie rosnąć sprzedaż lekkich alkoholi, by utrzymywać się na poziomie ok. 50 proc.
Natomiast teraz znowu wraca się do picia mocnych alkoholi, czyli tych napojów spirytusowych, które – jak wiadomo – są znacznie bardziej szkodliwe dla organizmu niż słabsze. Jest jeszcze jeden problem – nie sposób jest doprosić się, żeby ustalono na przykład cenę minimalną alkoholu. Gdyby ją określono, młodzi ludzie – jeśliby już koniecznie chcieliby się czegoś napić – mając mało pieniędzy, wybieraliby słabsze alkohole, bo byłyby tańsze. A jeżeli nie ma minimalnej ceny alkoholu, to wszystkie chwyty są dozwolone – widziałem nawet promocje „kup dwa piwa, to dostaniesz dwa za darmo”. Generalnie polityka jest przeciwko nam.
Polityka jest przeciwko nam, ale przeciwko nam była też pandemia. Jak by pan ocenił minione lata, jaki one miały wpływ na model picia?
– Spotkałem sporo osób, które zaczęły ostrzej pić w pandemii, przeważnie ci ludzie i tak pili szkodliwie, czy nadużywali – jak to się kiedyś mówiło – alkoholu, ale teraz, ze względu na mniejszą kontrolę społeczną, zaczęli pić jeszcze więcej. Wcześniej było trudniej – trzeba było dziecko odwieźć do szkoły, szło się do pracy i nie wypadało być w stanie wskazującym. Natomiast gdy praca została zorganizowana online i można było poza zasięgiem kamery postawić półlitrówkę, ludzie zaczęli pić więcej. Właśnie takie ostrzejsze, w większych ilościach picie, pojawiło się w trakcie lockdownu, w czasie pandemii. Wiele osób przekroczyło granicę między szkodliwym czy ryzykownym piciem a uzależnieniem. Przekroczyli granicę, za którą już jest choroba, zaczęli codziennie „sączyć” alkohol.
Zdarzały się sytuacje, gdy szefowie firm kierowali do mnie pracowników, u których zauważyli dziwne zachowanie podczas konferencji online. I okazywało się, że ten ktoś ma poważniejszy problem z alkoholem. Poza tym z charakterystycznych zmian w sposobie picia trzeba odnotować, że spadła sprzedaż tzw. małpek. Są relatywnie droższe, lepiej kupić pół litra i postawić poza zasięgiem kamerki niż przepłacać, kupując małe buteleczki, które mieszczą się w kieszeni albo w damskiej torebce.
Pandemia ukształtowała nowe, alkoholowe obyczaje i zmieniła skalę spożycia alkoholu, właściwie skalę alkoholizmu. Proszę powiedzieć w takim razie, jakie są w tej chwili terapie leczenia, które określiłby pan jako najskuteczniejsze?
– Warto najpierw wspomnieć, że tylko niewielka część osób, które są uzależnione, podejmuje leczenie. Jako specjaliści zastanawialiśmy się, co zrobić, żeby więcej osób przyciągnąć do placówek terapii uzależnień. Przygotowano tzw. program ograniczania picia, przez krytyków określany jako program kontrolowania picia, co jest nieprawdą. Dla mnie program ograniczania picia polega na tym, że człowiek pod okiem specjalisty ma szansę przekonać się, że jemu nie udaje się pić „normalnie”, czyli w sposób kontrolowany. Jeśli kontrolowanie byłoby możliwe, to pacjent akceptowałby stwierdzenie, które słyszałby na dzień dobry od terapeuty: „Od dzisiaj pan przestaje pić, jeżeli w ogóle chce się leczyć”. Dla wielu osób to jest abstrakcja, nie wyobrażają sobie, że w ogóle mogą nie pić, już nie mówiąc o tym, że od dzisiaj czy od jutra.
Aktualnie, oczywiście informuje się pacjenta, że najlepszym rozwiązaniem byłoby całkowite odstawienie alkoholu. Natomiast osoby, które liczą jeszcze na to, że są w stanie kontrolować picie, mogą podczas spotkań z terapeutą określać częstotliwość, ilość, rodzaj alkoholu, czas picia itd. Jeżeli tym osobom uda się spełnić warunki i dotrzymać limitów, to znaczy, że być może dopiero ten problem się zaczął. Jeśli na przykład zdefiniujemy 11 objawów świadczących o uzależnieniu, a ktoś ma ich dwa, to jest jeszcze szansa, że może wrócić na drogę kontrolowania picia. Jeżeli tych objawów jest więcej, szanse są minimalne. I dlatego najlepszym rozwiązaniem jest wówczas uczestniczenie w programie nastawionym na całkowitą abstynencję. Proponujemy programy psychoterapeutyczne, na które wiele osób przychodzi i wielu osobom się udaje.
Natomiast mam w mojej praktyce wiele przypadków, gdy osoby, które na początku usiłowały sprawdzić, czy kontrolują picie, w pewnym momencie, kiedy przekonały się, że ograniczanie nie jest możliwe, przechodziły na program całkowitej abstynencji. Tak jest w kontrakcie, który podpisuję z pacjentem. Dla uzupełnienia przypomnę, że jest Wspólnota Anonimowych Alkoholików, która mówi o bezsilności wobec alkoholu i propaguje pełną, całkowitą wstrzemięźliwość, całkowite odstawienie alkoholu. To jest miejsce dla tych, którzy się wstydzą, boją się, nie chcą się ujawniać – mogą tam pójść i uzyskać anonimowe wsparcie.
Wracając do punktu wyjścia, czyli do ograniczenia sprzedaży alkoholu w nocy w Warszawie – jakie są doświadczenia innych państw, innych miast w Polsce?
– Już w samej okolicy Warszawy jest wiele gmin i miejscowości, takich jak Brwinów, Michałowice, Raszyn, Zielonka, Grodzisk Mazowiecki czy Milanówek, które ograniczają godziny sprzedaży alkoholu. Są też duże i mniejsze miasta, np. Poznań, Wrocław, Bydgoszcz, Sopot, Katowice, Zakopane, Mielno, Bytom, gdzie w centrum obowiązuje zakaz handlu alkoholem w godzinach nocnych. Czyli udało się przekonać radnych. Tak, bo tam wybrano osoby mądrzejsze niż my. Tymczasem w Warszawie – tak, jak wcześniej mówiłem – za ograniczeniem były 3 osoby dbające o nasze bezpieczeństwo i tylko jedna z tych podobno dbających o rodzinę. A pamiętajmy o australijskich badaniach, w których wyraźnie pokazano, że w momencie, kiedy zlikwidowano nocną sprzedaż, bardzo wyraźnie spadła tam liczba wykroczeń, bójek, awantur. A więc Komisja Porządku Publicznego i Bezpieczeństwa powinna być za tym ograniczeniem, podobnie jak Komisja Polityki Społecznej i Rodziny. Jednak obie były przeciw, czyli działały wbrew interesom rodziny, którą powinny chronić. Dlaczego tak postępują? Przecież wśród radnych jest wiele osób światłych, mądrych – dziwi zatem, że nie potrafiły głębiej spojrzeć, komu służy sprzedaż alkoholu w godzinach od 22 czy 23 do 6 rano. Czyżby wypełniali zadanie zlecone przez szefów – polityków? Nocną sprzedażą alkoholu i sprzedażą na stacjach paliw zainteresowane jest 17 proc. społeczeństwa, bo taki procent naszych rodaków wypija 70 proc. alkoholu konsumowanego w Polsce.
Poza tym Światowa Organizacja Zdrowia sugeruje, że jeden punkt sprzedaży alkoholu powinien przypadać na 1000 czy 1500 osób, a w Polsce przypada na poniżej 30. Spójrzmy na Litwę, bo tam był ogromny problem i olbrzymie spożycie. Litwini potrafili się jednak jakoś zorganizować i zmobilizować – w tej chwili sprzedaż alkoholu jest tam możliwa w godzinach 10–20, i koniec. Śmiejemy się z Rosjan, że oni tak piją, ale u nich, podobnie jak na Litwie, nie kupi się alkoholu na stacji benzynowej, a u nas tak. To, co się u nas dzieje, to jest jakiś obłęd.
Rozmowa do obejrzenia w całości poniżej.
Posiedzenia Komisji Bezpieczeństwa i Porządku Publicznego Rady miasta stołecznego Warszawy oraz Komisji Polityki Społecznej i Rodziny Rady miasta stołecznego Warszawy odbyły się 7 lutego 2023 r.
Przeczytaj także: „Społeczny wymiar zdrowia osób uzależnionych” i „Alkohol – ojciec polskich chorób”.
Po pierwsze radni i urzędnicy warszawskiego Ratusza nie chcą zakazu nocnej sprzedaży alkoholu w sklepach w Warszawie. Przeciwko była zarówno Komisja Bezpieczeństwa i Porządku Publicznego Rady miasta stołecznego Warszawy, jak i Komisja Polityki Społecznej i Rodziny. Na rozpatrzenie petycji od wakacji czekali aktywiści ze stowarzyszeń Miasto Jest Nasze i Porozumienie dla Pragi. Chodziło im o zakaz nocny, w godz. 22–6, który miałby obowiązywać w sklepach. W lokalach gastronomicznych można byłoby nadal kupować alkohol nocą bez przeszkód. Ostatecznie obydwie komisje nie poparły petycji społeczników o wprowadzeniu zakazu. Pomysłodawcy prohibicji nie rezygnują jednak i chcą doprowadzić do konsultacji społecznych w tej sprawie.
Drugi pretekst to badanie „Zmiana profilu konsumpcji napojów alkoholowych w Polsce w trakcie i po pandemii”, które potwierdza dane zebrane przez OECD, a mówiące o zwiększonej konsumpcji alkoholu w okresie dwóch lat pandemii, szczególnie wśród konsumentów, którzy już przed pandemią pili nadmiernie i ryzykownie. Zostało zrealizowane w sierpniu 2022 roku na ogólnopolskiej próbie dorosłych respondentów przez zespół działający pod kierunkiem prof. dr. hab. med. Andrzeja M. Fala. Badacze zauważają, że negatywne zachowania związane z piciem alkoholu utrwaliły się – jest to binge drinking i rosnące spożycie napojów spirytusowych. Dr Bohdan Woronowicz, jako lekarz i superwizor psychoterapii uzależnień, warszawskim radnym przedstawiał argumenty wspierające sens nocnej prohibicji.
Wywiad z ekspertem do przeczytania poniżej.
Jak przebiegały obrady obu komisji?
– Prosiłem, żeby się zastanowili, komu potrzebny jest alkohol w nocy. Prosiłem nawet o podniesienie ręki osoby, które po godz. 22 kupują alkohol. I była cisza. A przecież alkohol kupują osoby, które mają większy czy mniejszy problem z alkoholem, to znaczy pijące szkodliwie lub uzależnione. Wydawało mi się, że będzie to w miarę ważnym argumentem.
Spotkałem się z dwiema komisjami, jednak ani Komisja Porządku Publicznego i Bezpieczeństwa, ani Komisja Polityki Społecznej i Rodziny, nie potraktowały problemu poważnie. W pierwszej tylko 3 osoby były za ograniczeniem, a w drugiej „aż” jedna. Ich decyzja jest ułatwianiem ludziom wchodzenia w różne problemy wywoływane czy powodowane alkoholem. Pijący ryzykownie, szkodliwie, także ci już uzależnieni, nie są w stanie zaplanować, ile wypiją, i bardzo często, gdy zaczynają pić, muszą później szukać właśnie otwartych sklepów, dokupywać kolejne butelki. Zarządzający miastem, także zarządzający państwem, otwierając stoiska na stacjach benzynowych czy sklepy nocne, ułatwiają takie pozostawanie w alkoholowym ciągu.
W Warszawie jest dużo wyższe spożycie alkoholu na głowę jednego mieszkańca niż ogólnie w Polsce. Otóż w Warszawie pije się ponad 13 litrów czystego alkoholu na mieszkańca, podczas gdy statystyki krajowe mówią o ponad 9 litrach, a podejrzewa się, że może to być nawet około 12 litrów. Ale zawsze Warszawa góruje. Widziałem niedawno zdjęcie grupki osób, które zbierały podpisy pod petycją, a stały przed sklepem monopolowym, i nasunęło mi się skojarzenie z latami 80. Miałem wtedy kontakt z ruchem „Otrzeźwienie”, który stawiał pikiety przed sklepami monopolowymi, najczęściej w sierpniu, ogłoszonym jako miesiąc trzeźwości. Chcieli w ten sposób zwrócić uwagę na niebezpieczne spożycie prowadzące do degeneracji narodu. Ale wtedy mówiło się, że spożycie alkoholu wynosi około 8 litrów na głowę, tymczasem dzisiaj jest w Warszawie około 13 litrów. Ludzie znów protestują, a mnie się wydaje, że historia zatoczyła koło. To jest bardzo smutne i niebezpieczne.
O tym, że historia zatoczyła koło, świadczy też fakt, że mamy najnowsze analizy dotyczące spożycia alkoholu m.in. w Polsce i mówi się o powrocie do modelu wschodniego, czyli pije się coraz więcej mocnych alkoholi i coraz częściej się upijamy. Jak by pan to skomentował?
– Niestety, tak się dzieje. Pamiętam czasy, gdy przygotowywano ustawę o wychowaniu w trzeźwości i wtedy, rzeczywiście, struktura spożycia była bardzo niepokojąca, bo z jednej strony było to głównie picie wódki, czyli tych mocnych napojów alkoholowych, natomiast dużo mniej piło się słabszych napojów alkoholowych. W latach 80. rozmawialiśmy o tym, że dobrze by było zmienić tę strukturę, czyli odejść od wschodniego modelu, w którym tuż po wojnie wódka stanowiła ponad 90 proc. sprzedawanego w Polsce alkoholu, a piwo około 10 proc. Natomiast później, w latach 80., wódka stanowiła ponad 70 proc. spożywanego alkoholu, reszta to było wino i piwo. Struktura spożywanego alkoholu powoli się zmieniała, aż wreszcie około 2000 roku 30 proc. sprzedaży to były mocne alkohole, natomiast zaczęła wyraźnie rosnąć sprzedaż lekkich alkoholi, by utrzymywać się na poziomie ok. 50 proc.
Natomiast teraz znowu wraca się do picia mocnych alkoholi, czyli tych napojów spirytusowych, które – jak wiadomo – są znacznie bardziej szkodliwe dla organizmu niż słabsze. Jest jeszcze jeden problem – nie sposób jest doprosić się, żeby ustalono na przykład cenę minimalną alkoholu. Gdyby ją określono, młodzi ludzie – jeśliby już koniecznie chcieliby się czegoś napić – mając mało pieniędzy, wybieraliby słabsze alkohole, bo byłyby tańsze. A jeżeli nie ma minimalnej ceny alkoholu, to wszystkie chwyty są dozwolone – widziałem nawet promocje „kup dwa piwa, to dostaniesz dwa za darmo”. Generalnie polityka jest przeciwko nam.
Polityka jest przeciwko nam, ale przeciwko nam była też pandemia. Jak by pan ocenił minione lata, jaki one miały wpływ na model picia?
– Spotkałem sporo osób, które zaczęły ostrzej pić w pandemii, przeważnie ci ludzie i tak pili szkodliwie, czy nadużywali – jak to się kiedyś mówiło – alkoholu, ale teraz, ze względu na mniejszą kontrolę społeczną, zaczęli pić jeszcze więcej. Wcześniej było trudniej – trzeba było dziecko odwieźć do szkoły, szło się do pracy i nie wypadało być w stanie wskazującym. Natomiast gdy praca została zorganizowana online i można było poza zasięgiem kamery postawić półlitrówkę, ludzie zaczęli pić więcej. Właśnie takie ostrzejsze, w większych ilościach picie, pojawiło się w trakcie lockdownu, w czasie pandemii. Wiele osób przekroczyło granicę między szkodliwym czy ryzykownym piciem a uzależnieniem. Przekroczyli granicę, za którą już jest choroba, zaczęli codziennie „sączyć” alkohol.
Zdarzały się sytuacje, gdy szefowie firm kierowali do mnie pracowników, u których zauważyli dziwne zachowanie podczas konferencji online. I okazywało się, że ten ktoś ma poważniejszy problem z alkoholem. Poza tym z charakterystycznych zmian w sposobie picia trzeba odnotować, że spadła sprzedaż tzw. małpek. Są relatywnie droższe, lepiej kupić pół litra i postawić poza zasięgiem kamerki niż przepłacać, kupując małe buteleczki, które mieszczą się w kieszeni albo w damskiej torebce.
Pandemia ukształtowała nowe, alkoholowe obyczaje i zmieniła skalę spożycia alkoholu, właściwie skalę alkoholizmu. Proszę powiedzieć w takim razie, jakie są w tej chwili terapie leczenia, które określiłby pan jako najskuteczniejsze?
– Warto najpierw wspomnieć, że tylko niewielka część osób, które są uzależnione, podejmuje leczenie. Jako specjaliści zastanawialiśmy się, co zrobić, żeby więcej osób przyciągnąć do placówek terapii uzależnień. Przygotowano tzw. program ograniczania picia, przez krytyków określany jako program kontrolowania picia, co jest nieprawdą. Dla mnie program ograniczania picia polega na tym, że człowiek pod okiem specjalisty ma szansę przekonać się, że jemu nie udaje się pić „normalnie”, czyli w sposób kontrolowany. Jeśli kontrolowanie byłoby możliwe, to pacjent akceptowałby stwierdzenie, które słyszałby na dzień dobry od terapeuty: „Od dzisiaj pan przestaje pić, jeżeli w ogóle chce się leczyć”. Dla wielu osób to jest abstrakcja, nie wyobrażają sobie, że w ogóle mogą nie pić, już nie mówiąc o tym, że od dzisiaj czy od jutra.
Aktualnie, oczywiście informuje się pacjenta, że najlepszym rozwiązaniem byłoby całkowite odstawienie alkoholu. Natomiast osoby, które liczą jeszcze na to, że są w stanie kontrolować picie, mogą podczas spotkań z terapeutą określać częstotliwość, ilość, rodzaj alkoholu, czas picia itd. Jeżeli tym osobom uda się spełnić warunki i dotrzymać limitów, to znaczy, że być może dopiero ten problem się zaczął. Jeśli na przykład zdefiniujemy 11 objawów świadczących o uzależnieniu, a ktoś ma ich dwa, to jest jeszcze szansa, że może wrócić na drogę kontrolowania picia. Jeżeli tych objawów jest więcej, szanse są minimalne. I dlatego najlepszym rozwiązaniem jest wówczas uczestniczenie w programie nastawionym na całkowitą abstynencję. Proponujemy programy psychoterapeutyczne, na które wiele osób przychodzi i wielu osobom się udaje.
Natomiast mam w mojej praktyce wiele przypadków, gdy osoby, które na początku usiłowały sprawdzić, czy kontrolują picie, w pewnym momencie, kiedy przekonały się, że ograniczanie nie jest możliwe, przechodziły na program całkowitej abstynencji. Tak jest w kontrakcie, który podpisuję z pacjentem. Dla uzupełnienia przypomnę, że jest Wspólnota Anonimowych Alkoholików, która mówi o bezsilności wobec alkoholu i propaguje pełną, całkowitą wstrzemięźliwość, całkowite odstawienie alkoholu. To jest miejsce dla tych, którzy się wstydzą, boją się, nie chcą się ujawniać – mogą tam pójść i uzyskać anonimowe wsparcie.
Wracając do punktu wyjścia, czyli do ograniczenia sprzedaży alkoholu w nocy w Warszawie – jakie są doświadczenia innych państw, innych miast w Polsce?
– Już w samej okolicy Warszawy jest wiele gmin i miejscowości, takich jak Brwinów, Michałowice, Raszyn, Zielonka, Grodzisk Mazowiecki czy Milanówek, które ograniczają godziny sprzedaży alkoholu. Są też duże i mniejsze miasta, np. Poznań, Wrocław, Bydgoszcz, Sopot, Katowice, Zakopane, Mielno, Bytom, gdzie w centrum obowiązuje zakaz handlu alkoholem w godzinach nocnych. Czyli udało się przekonać radnych. Tak, bo tam wybrano osoby mądrzejsze niż my. Tymczasem w Warszawie – tak, jak wcześniej mówiłem – za ograniczeniem były 3 osoby dbające o nasze bezpieczeństwo i tylko jedna z tych podobno dbających o rodzinę. A pamiętajmy o australijskich badaniach, w których wyraźnie pokazano, że w momencie, kiedy zlikwidowano nocną sprzedaż, bardzo wyraźnie spadła tam liczba wykroczeń, bójek, awantur. A więc Komisja Porządku Publicznego i Bezpieczeństwa powinna być za tym ograniczeniem, podobnie jak Komisja Polityki Społecznej i Rodziny. Jednak obie były przeciw, czyli działały wbrew interesom rodziny, którą powinny chronić. Dlaczego tak postępują? Przecież wśród radnych jest wiele osób światłych, mądrych – dziwi zatem, że nie potrafiły głębiej spojrzeć, komu służy sprzedaż alkoholu w godzinach od 22 czy 23 do 6 rano. Czyżby wypełniali zadanie zlecone przez szefów – polityków? Nocną sprzedażą alkoholu i sprzedażą na stacjach paliw zainteresowane jest 17 proc. społeczeństwa, bo taki procent naszych rodaków wypija 70 proc. alkoholu konsumowanego w Polsce.
Poza tym Światowa Organizacja Zdrowia sugeruje, że jeden punkt sprzedaży alkoholu powinien przypadać na 1000 czy 1500 osób, a w Polsce przypada na poniżej 30. Spójrzmy na Litwę, bo tam był ogromny problem i olbrzymie spożycie. Litwini potrafili się jednak jakoś zorganizować i zmobilizować – w tej chwili sprzedaż alkoholu jest tam możliwa w godzinach 10–20, i koniec. Śmiejemy się z Rosjan, że oni tak piją, ale u nich, podobnie jak na Litwie, nie kupi się alkoholu na stacji benzynowej, a u nas tak. To, co się u nas dzieje, to jest jakiś obłęd.
Rozmowa do obejrzenia w całości poniżej.
Posiedzenia Komisji Bezpieczeństwa i Porządku Publicznego Rady miasta stołecznego Warszawy oraz Komisji Polityki Społecznej i Rodziny Rady miasta stołecznego Warszawy odbyły się 7 lutego 2023 r.
Przeczytaj także: „Społeczny wymiar zdrowia osób uzależnionych” i „Alkohol – ojciec polskich chorób”.