Archiwum prywatne
Dr Zmora o prognozach na czwartą i kolejne fale epidemii SARS-CoV-2
Redaktor: Krystian Lurka
Data: 09.10.2021
Źródło: Biuletyn Wielkopolskiej Izby Lekarskiej/Przemysław Ciupka
Tagi: | Paweł Zmora |
– Możliwe, że SARS-CoV-2 zmutuje tak, że stanie się kolejnym koronawirusem wywołującym przeziębienie. To może nastąpić jednak dopiero za 5–6 lat, ponieważ SARS-CoV-2 mutuje sześciokrotnie wolniej niż wirus grypy – twierdzi dr Paweł Zmora, kierownik Zakładu Wirusologii Molekularnej Instytutu Chemii Bioorganicznej PAN w Poznaniu.
Analizując dane z ostatnich dni, okazuje się, że każdej doby odnotowujemy o kilkadziesiąt zakażeń COVID-19 więcej niż w analogicznym okresie ubiegłego roku. O czym to świadczy?
– Świadczy to o tym, że mamy zupełnie nowego wirusa, wariant delta, który jest wariantem absolutnie dominującym w tej chwili. To wirus, który trochę inaczej się zachowuje niż chociażby wariant alfa – zdecydowanie szybciej i łatwiej wnika do komórek i zdecydowanie szybciej się roznosi. Ostatnie doniesienia z CDC (Centers for Disease Control and Prevention – przyp. red.) wskazują na to, że ryzyko zakażenia wariantem delta jest 5-krotnie większe, a ryzyko hospitalizacji lub śmierci 10-krotnie większe u osób niezaszczepionych, zatem gdyby nie było szczepień, liczbę przypadków mnożylibyśmy co najmniej razy pięć.
Kiedy mamy się spodziewać szczytu czwartej fali w Polsce?
– Ja się spodziewam w ciągu kilku tygodni, na przełomie października i listopada. Sądzę, że to będzie taki sam przedział czasowy, jaki obserwowaliśmy w zeszłym roku, i po raz kolejny będzie to związane z powrotem dzieci do szkół. Widzimy to już teraz – minęło niewiele dni od rozpoczęcia roku szkolnego i widzimy już wzrost liczby zachorowań. Współczynnik R z dnia na dzień rośnie, jest już powyżej jedności, co oznacza, że statystycznie jeden zakażony zakaża więcej niż jedną osobę. Możemy więc spodziewać się, że zachorowań będzie coraz więcej. Im szybciej się zaszczepimy, tym mniej będzie zakażeń. Przy czym nie oszukujmy się – obecnie nie jesteśmy w stanie zaszczepić się na tyle, żeby całkowicie zastopować tę czwartą falę. Musimy pamiętać o tym, że większość szczepionek potrzebuje co najmniej 6 tygodni, aby w pełni chronić przed chorobą.
Za kilka tygodni powinniśmy się spodziewać ponad 30 tys. zakażeń, co obserwowaliśmy jeszcze wiosną?
– Najbardziej pesymistyczne prognozy matematyczne grupy ekspertów z Warszawy wskazują, że możemy osiągnąć poziom nawet 50 tys. Natomiast ja jestem większym optymistą i sądzę, że liczba nowych dziennych zakażeń oscylować będzie wokół 15 tys. Wszystko zależy od nas, z jednej strony – od tego, czy będziemy się dalej szczepić, bo nawet jedna dawka częściowo chroni, a z drugiej strony – od tego, jak będziemy się zachowywać. Dlatego kolejne apele i prośby o stosowanie się do tego, o czym mówią wszyscy eksperci: nośmy maseczki w każdym miejscu użyteczności publicznej oraz dbajmy o higienę dłoni – to naprawdę ogranicza ryzyko transmisji SARS-CoV-2. Mając na uwadze również fakt, że poprzednie fale były związane z powrotem do nauki stacjonarnej, powinniśmy wprowadzić pewne zasady, o których mówi chociażby Komitet ds. COVID-19 PAN pod kierownictwem prof. Jerzego Duszyńskiego: wietrzenie, maseczki i testowanie – trzy podstawowe elementy. Trzeba wietrzyć jak najwięcej i jak najdłużej, a lekcje prowadzić nawet przy otwartych oknach. Zdaję sobie sprawę, że to może być niekomfortowe, ale zdecydowanie zmniejszy ryzyko zakażenia SARS-CoV-2. Potrzebne są też obowiązkowe maseczki w trakcie lekcji, wymieniane co najmniej dwa razy dziennie, oraz testowanie na obecność nowego koronawirusa. Powinno się umożliwić testowanie osób, które zaczynają mieć objawy grypopodobne, jak również wykonywać testy przesiewowe wyłapujące osoby zakażone i nieświadome tego faktu. Musimy pamiętać, że dzieci mogą przechodzić COVID-19 bardzo łagodnie, ale równocześnie bardzo łatwo przenoszą patogen na innych, np. na rodziców. A statystyki pokazują, że rodzice dzieci w wieku szkolnym są w większości niezaszczepieni, a tym samym – podatni na zakażenie.
Zaszczepieni mogą sobie pozwolić na zdjęcie masek i większe rozluźnienie?
– Musimy podejść do tego zdroworozsądkowo. Ta maseczka nie jest przecież niczym wielkim. Ja jestem zaszczepiony, Pan również, a mimo wszystko rozmawiamy w maseczkach, dlatego że maseczki zmniejszają ryzyko zakażenia. Musimy pamiętać, że obecnie mamy kilka wariantów genetycznych, ale tak naprawdę kwestią tygodni lub miesięcy jest pojawienie się nowego wariantu lub szczepu, który może być odporniejszy na szczepionki. Dlatego też dla własnego bezpieczeństwa w zamkniętym pomieszczeniu zawsze noszę maseczkę i myślę, że to jest dobre rozwiązanie.
W krajach, gdzie czwarta fala nabrała już rozpędu, odnotowuje się wysoki stopień zachorowalności, ale niższy niż wcześniej współczynnik hospitalizacji – to kwestia szczepień czy również innych czynników?
– To wyłącznie kwestia szczepień. Dane z USA, Izraela czy Wielkiej Brytanii, czyli krajów, które są najbardziej dotknięte w tej chwili czwartą falą, wskazują jednoznacznie – hospitalizowani to w ponad 90 proc. osoby niezaszczepione. Świadczy to o tym, że szczepionki skutecznie chronią przed ciężkim przebiegiem i hospitalizacją.
Izrael, o którym pan wspomniał, to ciekawy przykład. Media obiegł cytat z komunikatu Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa z Baltimore: „Izrael, niegdyś lider w światowym wyścigu w walce z COVID-19, stał się na początku września krajem z najwyższym wskaźnikiem infekcji na mieszkańca”. Co poszło nie tak?
– Poziom zaszczepienia. Na początku szło genialnie i wszyscy podziwialiśmy tempo szczepień. Potem stało się coś podobnego do tego, co widzimy też w Polsce – w pewnym momencie doszli do szklanego sufitu, którego nie udało się przebić. Pytanie dlaczego? Możemy dywagować, bazując na doniesieniach medialnych, gdyż zgodnie z moją wiedzą brakuje publikacji naukowych opisujących tę sytuację. Przede wszystkim nie wiadomo, kto się nie zaszczepił. Nieoficjalne informacje mówią o tym, że szczepienia odrzuciły grupy ortodoksyjnie religijne. Należy mieć na uwadze również fakt, że Izrael to kraj pełen napięć politycznych, różnic kulturowych – to wszystko sprawiło, że poziom zaszczepienia zatrzymał się na 60 proc. populacji, co z kolei przyczyniło się do ogromnej czwartej fali. Warto podkreślić, że chorują w znakomitej większości osoby niezaszczepione. To powinien być również pewien sygnał alarmowy dla nas – jeżeli w zdecydowanie mniejszym państwie o wyższym poziomie szczepień (w Polsce to 50 proc. – red.) sytuacja stała się bardzo trudna, to co może wydarzyć się w Polsce?
Drugim państwem, które długo było liderem, jeżeli chodzi o tempo szczepień, była Wielka Brytania, gdzie również akcja wyhamowała, przekraczając poziom 60 proc. Teraz tamtejszy minister zdrowia Sajid Javid zapowiada, że nie będzie wymogu certyfikatów covidowych na wejście do klubów i imprezy masowe. Bardzo poważnie rozważane jest zniesienie testów PCR po powrocie i przyjeździe do kraju. Zaskakujące?
– Naprawdę nie rozumiem podejścia niektórych polityków. Politycy nie są ekspertami, powinni polegać na wiedzy osób, które poświęciły życie nauce, wirusom, szczepionkom. Wszyscy epidemiolodzy, wirusolodzy i wakcynolodzy mówią jednym głosem: szczepienia, szczepienia, szczepienia. Jeżeli teraz powrócimy do standardów sprzed wybuchu pandemii, to będzie się to wiązało z tym, że może nie w ciągu kilku tygodni, ale kilku miesięcy pojawi się całkowicie nowy szczep SARS-CoV-2. Szczep o zupełnie innych właściwościach, który może być odporny na obecne szczepionki, i cofniemy się znów do punktu wyjścia. O ile same szczepionki nie są wielkim problemem, ponieważ te produkowane w technologii mRNA mogą być łatwo i stosunkowo szybko modyfikowane, o tyle ponowne namówienie społeczeństwa do szczepień i dotarcie do pacjentów może okazać się wyzwaniem zdecydowanie trudniejszym.
Sięgając dalej – czym będzie SARS-CoV-2 nie w perspektywie miesięcy, ale lat? Nadal wirusem wywołującym groźną chorobę i szerzącym spustoszenie na całym globie, grypą, a może COVID-19 stanie się chorobą wieku dziecięcego i jedno przechorowanie da nam odporność na całe życie?
– Każdy z tych scenariuszy jest możliwy, a wiele zależy tak naprawdę od nas samych i działań podejmowanych w skali globalnej. Mam nieodparte wrażenie, że jako społeczeństwo przyglądamy się pandemii z punktu widzenia – jeżeli mogę sobie pozwolić na takie porównanie – tłustego kota na luksusowej kanapie. Patrzymy na to wszystko z perspektywy kraju mimo wszystko rozwiniętego i bogatego, który nie ma problemu z dostępem do szczepionek. Jednak pandemia z samej nazwy jest problemem ogólnoświatowym. W wielu krajach afrykańskich i azjatyckich poziom zaszczepienia oscyluje w granicach 1–10 proc., tam wirus będzie się nadal namnażał i mutował, nawet jeżeli w Polsce i innych krajach rozwiniętych zdołamy zaszczepić większość populacji. Możliwe, że SARS-CoV-2 zmutuje w taki sposób, że stanie się kolejnym koronawirusem wywołującym przeziębienie. To może nastąpić jednak dopiero za 5–6 lat, ponieważ SARS-CoV-2 mutuje sześciokrotnie wolniej niż wirus grypy. Przy czym, obserwując ostatnie warianty genetyczne, obawiam się, że wirus wcale nie musi stać się łagodniejszy, a coraz bardziej zjadliwy i śmiercionośny. Wiele zależy od tego, czy i jak szybko zaszczepimy światową populację.
Lekarze to jedna z najlepiej wyszczepionych grup zawodowych w Polsce, na poziomie ponad 90 proc. Co lekarze mogą jeszcze zrobić, by przekonać swoich pacjentów do pójścia tą samą drogą?
– Kluczem do sukcesu jest edukacja. Jak słyszę argumenty podawane przez antyszczepionkowców, to czasami łapię się za głowę. Takich bzdur, jakie oni wygadują, nie słyszałem nigdy wcześniej. To, co możemy robić my – naukowcy, lekarze – to edukacja. Musimy cierpliwie tłumaczyć, czym są szczepienia, że są skuteczne, przede wszystkim bezpieczne, że nie jest to żaden spisek koncernów farmaceutycznych i medyków. Jest to ogólnoświatowy problem, który musimy rozwiązać wspólnie. Jeżeli połowa społeczeństwa będzie to negować, wirus będzie miał przestrzeń, by dalej mutować, mogą powstawać nowe warianty, a w ostateczności zupełnie nowe szczepy. To będzie niosło ze sobą zachorowania i zgony, a przeciągająca się pandemia będzie oddziaływać negatywnie również na nasze zdrowie psychiczne, gospodarkę i w zasadzie na każdy aspekt życia.
Wywiad – który przeprowadził Przemysław Ciupka – opublikowano w Biuletynie Wielkopolskiej Izby Lekarskiej 10/2021.
Przeczytaj także: „Rozsypany system płac”.
– Świadczy to o tym, że mamy zupełnie nowego wirusa, wariant delta, który jest wariantem absolutnie dominującym w tej chwili. To wirus, który trochę inaczej się zachowuje niż chociażby wariant alfa – zdecydowanie szybciej i łatwiej wnika do komórek i zdecydowanie szybciej się roznosi. Ostatnie doniesienia z CDC (Centers for Disease Control and Prevention – przyp. red.) wskazują na to, że ryzyko zakażenia wariantem delta jest 5-krotnie większe, a ryzyko hospitalizacji lub śmierci 10-krotnie większe u osób niezaszczepionych, zatem gdyby nie było szczepień, liczbę przypadków mnożylibyśmy co najmniej razy pięć.
Kiedy mamy się spodziewać szczytu czwartej fali w Polsce?
– Ja się spodziewam w ciągu kilku tygodni, na przełomie października i listopada. Sądzę, że to będzie taki sam przedział czasowy, jaki obserwowaliśmy w zeszłym roku, i po raz kolejny będzie to związane z powrotem dzieci do szkół. Widzimy to już teraz – minęło niewiele dni od rozpoczęcia roku szkolnego i widzimy już wzrost liczby zachorowań. Współczynnik R z dnia na dzień rośnie, jest już powyżej jedności, co oznacza, że statystycznie jeden zakażony zakaża więcej niż jedną osobę. Możemy więc spodziewać się, że zachorowań będzie coraz więcej. Im szybciej się zaszczepimy, tym mniej będzie zakażeń. Przy czym nie oszukujmy się – obecnie nie jesteśmy w stanie zaszczepić się na tyle, żeby całkowicie zastopować tę czwartą falę. Musimy pamiętać o tym, że większość szczepionek potrzebuje co najmniej 6 tygodni, aby w pełni chronić przed chorobą.
Za kilka tygodni powinniśmy się spodziewać ponad 30 tys. zakażeń, co obserwowaliśmy jeszcze wiosną?
– Najbardziej pesymistyczne prognozy matematyczne grupy ekspertów z Warszawy wskazują, że możemy osiągnąć poziom nawet 50 tys. Natomiast ja jestem większym optymistą i sądzę, że liczba nowych dziennych zakażeń oscylować będzie wokół 15 tys. Wszystko zależy od nas, z jednej strony – od tego, czy będziemy się dalej szczepić, bo nawet jedna dawka częściowo chroni, a z drugiej strony – od tego, jak będziemy się zachowywać. Dlatego kolejne apele i prośby o stosowanie się do tego, o czym mówią wszyscy eksperci: nośmy maseczki w każdym miejscu użyteczności publicznej oraz dbajmy o higienę dłoni – to naprawdę ogranicza ryzyko transmisji SARS-CoV-2. Mając na uwadze również fakt, że poprzednie fale były związane z powrotem do nauki stacjonarnej, powinniśmy wprowadzić pewne zasady, o których mówi chociażby Komitet ds. COVID-19 PAN pod kierownictwem prof. Jerzego Duszyńskiego: wietrzenie, maseczki i testowanie – trzy podstawowe elementy. Trzeba wietrzyć jak najwięcej i jak najdłużej, a lekcje prowadzić nawet przy otwartych oknach. Zdaję sobie sprawę, że to może być niekomfortowe, ale zdecydowanie zmniejszy ryzyko zakażenia SARS-CoV-2. Potrzebne są też obowiązkowe maseczki w trakcie lekcji, wymieniane co najmniej dwa razy dziennie, oraz testowanie na obecność nowego koronawirusa. Powinno się umożliwić testowanie osób, które zaczynają mieć objawy grypopodobne, jak również wykonywać testy przesiewowe wyłapujące osoby zakażone i nieświadome tego faktu. Musimy pamiętać, że dzieci mogą przechodzić COVID-19 bardzo łagodnie, ale równocześnie bardzo łatwo przenoszą patogen na innych, np. na rodziców. A statystyki pokazują, że rodzice dzieci w wieku szkolnym są w większości niezaszczepieni, a tym samym – podatni na zakażenie.
Zaszczepieni mogą sobie pozwolić na zdjęcie masek i większe rozluźnienie?
– Musimy podejść do tego zdroworozsądkowo. Ta maseczka nie jest przecież niczym wielkim. Ja jestem zaszczepiony, Pan również, a mimo wszystko rozmawiamy w maseczkach, dlatego że maseczki zmniejszają ryzyko zakażenia. Musimy pamiętać, że obecnie mamy kilka wariantów genetycznych, ale tak naprawdę kwestią tygodni lub miesięcy jest pojawienie się nowego wariantu lub szczepu, który może być odporniejszy na szczepionki. Dlatego też dla własnego bezpieczeństwa w zamkniętym pomieszczeniu zawsze noszę maseczkę i myślę, że to jest dobre rozwiązanie.
W krajach, gdzie czwarta fala nabrała już rozpędu, odnotowuje się wysoki stopień zachorowalności, ale niższy niż wcześniej współczynnik hospitalizacji – to kwestia szczepień czy również innych czynników?
– To wyłącznie kwestia szczepień. Dane z USA, Izraela czy Wielkiej Brytanii, czyli krajów, które są najbardziej dotknięte w tej chwili czwartą falą, wskazują jednoznacznie – hospitalizowani to w ponad 90 proc. osoby niezaszczepione. Świadczy to o tym, że szczepionki skutecznie chronią przed ciężkim przebiegiem i hospitalizacją.
Izrael, o którym pan wspomniał, to ciekawy przykład. Media obiegł cytat z komunikatu Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa z Baltimore: „Izrael, niegdyś lider w światowym wyścigu w walce z COVID-19, stał się na początku września krajem z najwyższym wskaźnikiem infekcji na mieszkańca”. Co poszło nie tak?
– Poziom zaszczepienia. Na początku szło genialnie i wszyscy podziwialiśmy tempo szczepień. Potem stało się coś podobnego do tego, co widzimy też w Polsce – w pewnym momencie doszli do szklanego sufitu, którego nie udało się przebić. Pytanie dlaczego? Możemy dywagować, bazując na doniesieniach medialnych, gdyż zgodnie z moją wiedzą brakuje publikacji naukowych opisujących tę sytuację. Przede wszystkim nie wiadomo, kto się nie zaszczepił. Nieoficjalne informacje mówią o tym, że szczepienia odrzuciły grupy ortodoksyjnie religijne. Należy mieć na uwadze również fakt, że Izrael to kraj pełen napięć politycznych, różnic kulturowych – to wszystko sprawiło, że poziom zaszczepienia zatrzymał się na 60 proc. populacji, co z kolei przyczyniło się do ogromnej czwartej fali. Warto podkreślić, że chorują w znakomitej większości osoby niezaszczepione. To powinien być również pewien sygnał alarmowy dla nas – jeżeli w zdecydowanie mniejszym państwie o wyższym poziomie szczepień (w Polsce to 50 proc. – red.) sytuacja stała się bardzo trudna, to co może wydarzyć się w Polsce?
Drugim państwem, które długo było liderem, jeżeli chodzi o tempo szczepień, była Wielka Brytania, gdzie również akcja wyhamowała, przekraczając poziom 60 proc. Teraz tamtejszy minister zdrowia Sajid Javid zapowiada, że nie będzie wymogu certyfikatów covidowych na wejście do klubów i imprezy masowe. Bardzo poważnie rozważane jest zniesienie testów PCR po powrocie i przyjeździe do kraju. Zaskakujące?
– Naprawdę nie rozumiem podejścia niektórych polityków. Politycy nie są ekspertami, powinni polegać na wiedzy osób, które poświęciły życie nauce, wirusom, szczepionkom. Wszyscy epidemiolodzy, wirusolodzy i wakcynolodzy mówią jednym głosem: szczepienia, szczepienia, szczepienia. Jeżeli teraz powrócimy do standardów sprzed wybuchu pandemii, to będzie się to wiązało z tym, że może nie w ciągu kilku tygodni, ale kilku miesięcy pojawi się całkowicie nowy szczep SARS-CoV-2. Szczep o zupełnie innych właściwościach, który może być odporny na obecne szczepionki, i cofniemy się znów do punktu wyjścia. O ile same szczepionki nie są wielkim problemem, ponieważ te produkowane w technologii mRNA mogą być łatwo i stosunkowo szybko modyfikowane, o tyle ponowne namówienie społeczeństwa do szczepień i dotarcie do pacjentów może okazać się wyzwaniem zdecydowanie trudniejszym.
Sięgając dalej – czym będzie SARS-CoV-2 nie w perspektywie miesięcy, ale lat? Nadal wirusem wywołującym groźną chorobę i szerzącym spustoszenie na całym globie, grypą, a może COVID-19 stanie się chorobą wieku dziecięcego i jedno przechorowanie da nam odporność na całe życie?
– Każdy z tych scenariuszy jest możliwy, a wiele zależy tak naprawdę od nas samych i działań podejmowanych w skali globalnej. Mam nieodparte wrażenie, że jako społeczeństwo przyglądamy się pandemii z punktu widzenia – jeżeli mogę sobie pozwolić na takie porównanie – tłustego kota na luksusowej kanapie. Patrzymy na to wszystko z perspektywy kraju mimo wszystko rozwiniętego i bogatego, który nie ma problemu z dostępem do szczepionek. Jednak pandemia z samej nazwy jest problemem ogólnoświatowym. W wielu krajach afrykańskich i azjatyckich poziom zaszczepienia oscyluje w granicach 1–10 proc., tam wirus będzie się nadal namnażał i mutował, nawet jeżeli w Polsce i innych krajach rozwiniętych zdołamy zaszczepić większość populacji. Możliwe, że SARS-CoV-2 zmutuje w taki sposób, że stanie się kolejnym koronawirusem wywołującym przeziębienie. To może nastąpić jednak dopiero za 5–6 lat, ponieważ SARS-CoV-2 mutuje sześciokrotnie wolniej niż wirus grypy. Przy czym, obserwując ostatnie warianty genetyczne, obawiam się, że wirus wcale nie musi stać się łagodniejszy, a coraz bardziej zjadliwy i śmiercionośny. Wiele zależy od tego, czy i jak szybko zaszczepimy światową populację.
Lekarze to jedna z najlepiej wyszczepionych grup zawodowych w Polsce, na poziomie ponad 90 proc. Co lekarze mogą jeszcze zrobić, by przekonać swoich pacjentów do pójścia tą samą drogą?
– Kluczem do sukcesu jest edukacja. Jak słyszę argumenty podawane przez antyszczepionkowców, to czasami łapię się za głowę. Takich bzdur, jakie oni wygadują, nie słyszałem nigdy wcześniej. To, co możemy robić my – naukowcy, lekarze – to edukacja. Musimy cierpliwie tłumaczyć, czym są szczepienia, że są skuteczne, przede wszystkim bezpieczne, że nie jest to żaden spisek koncernów farmaceutycznych i medyków. Jest to ogólnoświatowy problem, który musimy rozwiązać wspólnie. Jeżeli połowa społeczeństwa będzie to negować, wirus będzie miał przestrzeń, by dalej mutować, mogą powstawać nowe warianty, a w ostateczności zupełnie nowe szczepy. To będzie niosło ze sobą zachorowania i zgony, a przeciągająca się pandemia będzie oddziaływać negatywnie również na nasze zdrowie psychiczne, gospodarkę i w zasadzie na każdy aspekt życia.
Wywiad – który przeprowadził Przemysław Ciupka – opublikowano w Biuletynie Wielkopolskiej Izby Lekarskiej 10/2021.
Przeczytaj także: „Rozsypany system płac”.