Grzesiowski: Odra to nie wszystko. Skutkiem migracji jest wzrost zachorowań na zapalenie wątroby typu A i gruźlicę
Redaktor: Krystian Lurka
Data: 23.08.2018
Źródło: KL, Gazeta Pomorska
Tagi: | Paweł Grzesiowski, szczepienia, szczepionki |
- W niektórych miejscach przy granicy wschodniej mamy dziesięciokrotnie większą zachorowalność w stosunku do obszarów przy granicy przy granicy zachodniej. Najbardziej niepokoić musi liczba opornych na antybiotyki prątków gruźlicy, które ewidentnie trafiły do nas spoza Polski - mówi Paweł Grzesiowski, sekretarz Zespołu Ekspertów do Spraw Programu Szczepień Ochronnych. Dodaje też, że kłopotem jest zapalenie wątroby typu A.
Paweł Grzesiowski rozmawia z "Gazetą Pomorską"
- Tego jeszcze nie widać w statystykach, ale jeśli porównuje się obszary przygraniczne w Polsce, dostrzec można drastyczną różnicę. W niektórych miejscach przy granicy wschodniej mamy dziesięciokrotnie większą zachorowalność w stosunku do obszarów przy granicy przy granicy zachodniej. Najbardziej niepokoić musi ilość opornych na antybiotyki prądków gruźlicy, które ewidentnie trafiły do nas spoza Polski. Szczepy oporne wędrują zwykle z ludźmi, którzy są leczeni tylko częściowo albo przerywają leczenie. Wielkim problemem jest wirusowe zapalenie wątroby typu A. Chodzi o pięć tysiecy zachorowań od ubiegłego roku, podczas gdy w ubiegłych latach mieliśmy po kilkanaście lub kilkadziesiąt przypadków rocznie. Osoby, które przywiozły tę chorobę do Polski najczęściej nie miały objawów. Nie ma więc możliwości takiej osoby rozpoznać na granicy - mówi Grzesiowski i odpowiada na pytanie, czy nie ma mechanizmu ochrony przed tym zagrożeniem.
- To praktycznie niemożliwe, bo część tych chorób nie posiada objawów, które można byłoby stwierdzić w jednorazowym badaniu, a nie możemy przecież migrantów przyjeżdżających z Ukrainy, Białorusi czy Wietnamu przetrzymywać przez miesiąc przy przekroczeniu granicy. To jest szerszy problem – wielkie migracje ludności zawsze niosły za sobą choroby. Tam, gdzie jest wojna, załamuje się system opieki zdrowotnej. Pokłosie tego zjawiska odczuwamy dziś w całej Europie. Nie jesteśmy w stanie w żaden zorganizowany sposób tego uniknąć. Bo co zrobić w przypadku osób, które mieszkają w Polsce już od lat, ale odwiedzają od czasu do czasu rodzinę na Ukrainie? Znajdujemy się w takim momencie w historii, który jest epidemiologicznie niepewny. Dlatego nie można wykluczyć np. epidemii błonicy, a nawet – jeśli zaniecha się szczepień – polio. Na pewno sensownym ruchem byłyby darmowe badania przesiewowe i szczepienia dla osób przybywających z Europy Wschodniej i Azji. Chodzi zwłaszcza o osoby, które nie mają jeszcze prawa legalnego pobytu w Polsce, bo wiele z nich boi się iść do szpitala w sytuacji braku ubezpieczenia, więc na SOR trafiają już zwykle w ciężkim stanie. Taka sytuacja powoduje dłuższy czas ekspozycji, czyli możliwość zarażenia większej liczby osób - wyjaśnia.
Przeczytaj także: "Grzesiowski: Polsce zagraża epidemia odry, a winni temu są antyszczepionkowcy".
Zachęcamy do polubienia profilu "Menedżera Zdrowia" na Facebooku: www.facebook.com/MenedzerZdrowia i obserwowania konta na Twitterze: www.twitter.com/MenedzerZdrowia.
- Tego jeszcze nie widać w statystykach, ale jeśli porównuje się obszary przygraniczne w Polsce, dostrzec można drastyczną różnicę. W niektórych miejscach przy granicy wschodniej mamy dziesięciokrotnie większą zachorowalność w stosunku do obszarów przy granicy przy granicy zachodniej. Najbardziej niepokoić musi ilość opornych na antybiotyki prądków gruźlicy, które ewidentnie trafiły do nas spoza Polski. Szczepy oporne wędrują zwykle z ludźmi, którzy są leczeni tylko częściowo albo przerywają leczenie. Wielkim problemem jest wirusowe zapalenie wątroby typu A. Chodzi o pięć tysiecy zachorowań od ubiegłego roku, podczas gdy w ubiegłych latach mieliśmy po kilkanaście lub kilkadziesiąt przypadków rocznie. Osoby, które przywiozły tę chorobę do Polski najczęściej nie miały objawów. Nie ma więc możliwości takiej osoby rozpoznać na granicy - mówi Grzesiowski i odpowiada na pytanie, czy nie ma mechanizmu ochrony przed tym zagrożeniem.
- To praktycznie niemożliwe, bo część tych chorób nie posiada objawów, które można byłoby stwierdzić w jednorazowym badaniu, a nie możemy przecież migrantów przyjeżdżających z Ukrainy, Białorusi czy Wietnamu przetrzymywać przez miesiąc przy przekroczeniu granicy. To jest szerszy problem – wielkie migracje ludności zawsze niosły za sobą choroby. Tam, gdzie jest wojna, załamuje się system opieki zdrowotnej. Pokłosie tego zjawiska odczuwamy dziś w całej Europie. Nie jesteśmy w stanie w żaden zorganizowany sposób tego uniknąć. Bo co zrobić w przypadku osób, które mieszkają w Polsce już od lat, ale odwiedzają od czasu do czasu rodzinę na Ukrainie? Znajdujemy się w takim momencie w historii, który jest epidemiologicznie niepewny. Dlatego nie można wykluczyć np. epidemii błonicy, a nawet – jeśli zaniecha się szczepień – polio. Na pewno sensownym ruchem byłyby darmowe badania przesiewowe i szczepienia dla osób przybywających z Europy Wschodniej i Azji. Chodzi zwłaszcza o osoby, które nie mają jeszcze prawa legalnego pobytu w Polsce, bo wiele z nich boi się iść do szpitala w sytuacji braku ubezpieczenia, więc na SOR trafiają już zwykle w ciężkim stanie. Taka sytuacja powoduje dłuższy czas ekspozycji, czyli możliwość zarażenia większej liczby osób - wyjaśnia.
Przeczytaj także: "Grzesiowski: Polsce zagraża epidemia odry, a winni temu są antyszczepionkowcy".
Zachęcamy do polubienia profilu "Menedżera Zdrowia" na Facebooku: www.facebook.com/MenedzerZdrowia i obserwowania konta na Twitterze: www.twitter.com/MenedzerZdrowia.