Informatyzacja: przegapiona szansa – zamiast narzędzia będzie tylko notes

Udostępnij:
Informatyzacja ochrony zdrowia biegnie. Może nie tak, jak byłoby najlepiej dla pacjentów, lekarzy, menedżerów. Można się spodziewać, że ostatecznie nie zostaną spełnione marzenia o e-medycynie z prawdziwego zdarzenia dla całej polskiej ochrony zdrowia. Będzie tylko formularz do komunikacji z NFZ.
Przedmiotem komentarzy jest skala informatyzacji już dokonanej. W wypadku średniej wielkości szpitali analizy dotyczą około jednej trzeciej placówek. Taka ich część nadesłała bowiem odpowiedzi na ankietę przeprowadzoną w 2014 r. przez CSIOZ. Ten zbiór w żaden sposób nie jest reprezentatywny. Nic z tego, czego się o nim dowiedzieliśmy, nie dotyczy pozostałych 66 proc., chyba że mamy – ale nie mamy – jakieś dodatkowe informacje na temat podobieństwa tego zbioru do „całej populacji” pod innym względem, uzasadniającym taką generalizację na temat tego, co nas interesuje, czyli informatyzacji. Ogólnie wiemy niezbyt wiele, ale uważa się, że około połowy szpitali myśli i robi coś więcej w dziedzinie informatyzacji niż obowiązkowa e-korespondencja rozliczeniowa z NFZ oraz e-sprawozdawczość statystyczna. Druga połowa nie robi nic ponadto.

Kwestia skali dotychczasowej informatyzacji stawia na porządku dziennym pytanie nie o to, na ile posuwamy się w osiąganiu dotychczas formułowanych zadań i celów, ale o to, na ile można się jeszcze z tego wycofać na rzecz przyjęcia innej strategii i innych zadań i celów, skoncentrowanych nie na dokumentowaniu, ale na leczeniu.

Informatyzację prowadzimy raczej bezładnie, bez jednolitych standardów modelowania danych, w formie archipelagu samotnych regionalnych wysp, między którymi krążą piraci – firmy informatyczne. Całość ma w najbliższych latach otrzymać wspólną pokrywkę w postaci – z jednej strony – projektu P1, a z drugiej – e-dokumentacji w szpitalach i przychodniach. Teoretycznie powinno znaleźć się tam wygodne miejsce dla pakietu kolejkowo-onkologicznego z jego zieloną kartą czy dla map potrzeb zdrowotnych. Na razie i pakiet, i mapy nie mają gdzie przycumować.

Podstawowe właściwości tego, co nie bez bólów otrzymamy, są efektem arbitralnych rozstrzygnięć podjętych mniej więcej 10 lat temu i zaszytych później w studium wykonalności dla głównego sterującego całością projektu, czyli P1. Zabrakło profesjonalnej debaty i partycypacji interesariuszy. Unię Europejską potraktowano jak dojną krowę. Ta zaś, choć trochę wierzgała, przyjęła to w końcu z zaskakującą pokorą.

Rozstrzygnięcia dotyczą pytań kluczowych. Dane wysyłać czy udostępniać – „okazywać”? Tylko dokumentować – monitorować zdarzenia czy wspierać leczenie? Budować system w trybie „z dołu do góry” na podstawie standardów czy „z góry na dół”, opierając się na „największym w Europie” projekcie informatycznym budowanym przez centralną instytucję rządową? Na razie mamy wysyłać – a nie okazywać; wspierać monitorowanie – nie leczenie; wszystko „z góry na dół”. Standardy tak – w wypadku komunikatów od zakładów opieki zdrowotnej do CSIOZ, ale nie do modelowania danych w miejscu ich powstawania. Udostępnianie danych tak, ale tylko „z góry na dół” z CSIOZ. W sumie P1 jest swego rodzaju nakładką na bardzo słabo skomunikowaną wewnętrznie przestrzeń informacyjną. Tę ostatnią okoliczność mamy jednak na zamówienie. Jeszcze nie tak dawno można było mówić, że – inaczej niż w krajach wcześniej, ale przy okazji żywiołowo zinformatyzowanych – zbudujemy tę przestrzeń od zera z szansą uniknięcia ich błędów. Wówczas dałoby się to zrobić, ale nie teraz. Zbudowaliśmy wieżę Babel, podobnie jak to było w wypadku informatyzacji kas chorych. Medium spinającym komunikacyjnie całość ma być P1.

W komunikatach wysyłanych do CSIOZ poza kodem ICD cała warstwa kliniczna ma pozostawać jak na papierze. Wymyka się wsparciu informatycznemu. System pozostawia prawie całą semantykę komunikatów dotyczących leczenia poza elektroniczna obsługą. Hasło interoperacyjności potraktowano jako rodzaj czysto formalnej kontrybucji wobec Unii Europejskiej, którą trzeba jakoś odfajkować. Podstawową w tej dziedzinie normę EN-PN 13606 wpisano zatem, ale jej jądro potraktowano jako opcję nierealną. Założenia te zdaniem ekspertów w każdej z tych kwestii spychają system informatyczny w informacyjną ślepą uliczkę. Problemem strategicznym jest pytanie, jak, kiedy i jakim kosztem z tego wyjść. Jak ten proces przesterować.

Co wobec tego robić? Co mają robić szpitale? Ich dyrektorzy nie mogą czekać. Nie chodzi tylko o igraszki z formalnym terminem wdrożenia e-dokumentacji i liczeniem na to, że inni nie zdążą lub że P1 padnie. Szpitale nie mogą czekać. Kompleksową informatyzację wymusza czas – nowe technologie, nowe pokolenia lekarzy, pacjentów. Doskonałe zdigitalizowane urządzenia diagnostyczne marnują się, gdy pracują w izolacji, poza kompleksowym systemem informatycznym. Czeka technologia telemedyczna z jej urządzeniami. Pacjent czy lekarz traci czas i cierpliwość, gdy musi wielokrotnie wprowadzać te same dane, przechodząc z gabinetu do gabinetu, z przychodni do szpitala i z powrotem. Administrację szpitala irytują coraz to nowe oczekiwania informacyjne instytucji centralnych, które musi dostarczać w trybie komunikatów uzyskiwanych w drodze modyfikacji szpitalnego oprogramowania lub ręcznego przeklepywania.

Szpitale, o ile w całości lub częściowo tkwią jeszcze w papierach, nie powinny odkładać kompleksowej informatyzacji z powodu wspomnianych wcześniej niesprzyjających okoliczności. Te wcześniej zinformatyzowane w sposób niezintegrowany też nie powinny traktować wad obecnych rozwiązań ogólnokrajowych jako argumentu skłaniającego do wyczekiwania. Jak się wydaje, lekarz, który nie widział komputera, i szpital lub przychodnia, która nie wysyła żadnych e-komunikatów, są już obiektami raczej mitycznymi. Nie brakuje firm informatycznych, które to wszystko robią i zrobią. Są firmy doradcze, które mogłyby pomóc przygotować szpital do rozmów z informatykami oraz później do wdrożenia tego, co wspólnie przygotowano. Co do tych ostatnich, jest oczywiście gorzej niż z firmami informatycznymi: i w szpitalach, i w regionach, i na poziomie centralnym korzysta się z nich znacznie rzadziej, jeśli w ogóle. Ale są.

Propozycja, żeby szpitale wchodziły w system tak krytycznie oceniony i z bardzo problematyczną perspektywą na przyszłość, brzmi oczywiście dziwnie. Czy nie lepsza byłaby jakaś obstrukcja, strajk włoski – ogólnie nicnierobienie? Te strategie miały sens i były w praktyce stosowane wcześniej. Wydawało się, że „to nie może się udać”, że „trzeba przeczekać”. Jednak „udało się”. W CSIOZ i nie tylko uznano, że w tej fatalnej sprawie trzeba „iść w zaparte”. Hasło, że za późno na zmiany, od początku nadużywane, obecnie trzeba o tyle tylko uznać, że jednak w to wejść. Ale wchodząc, nastawiać się na zmianę. Uczestnicy systemu, główni aktorzy i interesariusze, chcąc nie chcąc, jedzą i zjedzą tę żabę. Ale już teraz głównym problemem jest nie czy, ale jak ją strawić. Za późno, żeby zwrócić.

Pełny tekst Wiktora Góreckiego ukaże się w najnowszym numerze „Menedżera Zdrowia”
 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.