Kosmiczne jaja, czyli resortowe marzenia o polskiej ochronie zdrowia kontra rzeczywistość
Redaktor: Bartłomiej Leśniewski
Data: 23.10.2018
Źródło: BL, Maciej Biardzki
Tagi: | Maciej Biardzki |
Wśród elementarnych zasad geometrii jest ta, że dwie płaszczyzny równoległe nie mają części wspólnych. Można przyjąć, że istnieją dwa światy systemu opieki zdrowotnej, ten dostrzegany przez Ministerstwo Zdrowia i ten niedostrzegany, a może wręcz niezrozumiały.
- Ponadto światy te można umieścić na dwóch równoległych płaszczyznach, to pojawia się obraz, który chciałbym w tym artykule przedstawić – pisze Maciej Biardzki.
Poniżej jego analiza:
- Polityka obecnych władz resortu jest zadziwiająca. Ministerstwo zajmuje się rozwiązaniami bardzo dalekosiężnymi, bądź wręcz teoretycznymi, nie próbując zapanować nad najważniejszymi problemami teraźniejszości. Z uwagi na to, że Ministerstwem rządzą przecież politycy, to w pogoni za dobrym „pijarem”, często swoimi doraźnymi posunięciami istniejące problemy potęgują. Żeby to jakoś zobrazować - zachowują się jak ojciec ubogiej wielodzietnej rodziny, który zamiast dbać o jedzenie i edukację dla wszystkich, albo faworyzuje jedno wybrane dziecko, albo wpada na pomysł wysłania któregoś z nich na zagraniczne studia, albo nagle zaczyna opowiadać przy kolacji, że uprawianie jogi poprawi wszystkim samopoczucie. Ale spróbujmy powyższą tezę przedstawić.
Priorytety
Nie ma co specjalnie dyskutować nad tym, że priorytetami dla systemu są jak najszybsze zwiększenie finansowania, zwiększenie liczby profesjonalistów medycznych i/lub rozsądne zmniejszenie liczby miejsc udzielania świadczeń medycznych oraz naprawa organizacji systemu poprzez kolejny raz redystrybucję miejsc udzielania świadczeń, środków finansowych i kadr medycznych. Bez tych trzech warunków cała reszta jest przysłowiowym mieszaniem łyżką w herbacie. Powiedzmy sobie szczere, że wzrost nakładów jest dalece niewystarczający z bardzo prostego powodu. Wynika on niemal całkowicie ze wzrostu spływu składki zdrowotnej, co z kolei jest następstwem wzrostu zatrudnienia i wzrostu wynagrodzeń w całej gospodarce. Ale to z kolei tworzy silną presję płacową w systemie, która powoduje, że wzrost finansowania jest w olbrzymiej części konsumowany przez wzrost wynagrodzeń pracowniczych.
Ponieważ zaś zarobki w systemie odstawały od wynagrodzeń poprzednio, to teraz i tak jest to tylko pogoń za uciekającymi. Gdyby jeszcze odbywało się to w ramach jakiegoś konsensusu pomiędzy wszystkimi grupami pracowniczymi. Ale niestety, w następstwie działań także Ministerstwa Zdrowia, istotne wzrosty dotyczyły głównie lekarzy (na umowie o pracę) i pielęgniarek, zaś pozostali pracownicy muszą gonić już nie tylko zatrudnionych poza systemem, ale też swoich własnych współpracowników. Niesatysfakcjonujące wynagrodzenia są jedną z głównych przyczyn narastającego braku profesjonalistów medycznych. Oczywiście ważne są tu także takie czynniki, jak niedostateczna liczba kształconych w ubiegłych latach, czy likwidacja liceów pielęgniarskich przed ponad już 20 laty. Tak czy owak mamy duże braki w ilości zatrudnionych ogółem i lukę pokoleniową, która sprawi, że braki te w najbliższych latach nie zmniejszą się, a nasilą.
Dodatkowym jednak elementem, wydaje się że niezauważanym przez ministerstwo, które widzi świat przez wgląd na Warszawę i ewentualnie inne wielkie miasta, jest redystrybucja zasobów ludzkich. Po prostu – w wielkich miastach i wielkich szpitalach mieszka i jest zatrudniona lwia część pracowników systemu, zaś największe ich niedobory występują na tzw. prowincji. Jest to pochodną przede wszystkim sposobu kształcenia, który sprawia że większość nowych lekarzy i pielęgniarek kształci się na uczelniach i podyplomowo w wielkich miastach i tam pozostaje. Do małych szpitali trafia ich skromna część, zaś dotychczasowi pracownicy starzeją się i wypadają z systemu z przyczyn czysto biologicznych. Jest to poniekąd efektem wprowadzenia systemu rezydenckiego dla lekarzy i likwidacji liceów pielęgniarskich. W poprzednich latach lekarze kształcili się „na koszt szpitala” i trafiali tam, gdzie szpital był zdecydowany ponieść taki koszt dla odtwarzania kadr. W przypadku wielkich szpitali także nie przyjmowano dziesiątków absolwentów, bo jak powiedziałem, stanowili oni koszt dla szpitala. Toteż redystrybucja nowych kadr lekarskich odbywała się znacznie bardziej równomiernie niż obecnie. Z kolei likwidacja liceów pielęgniarskich w mniejszych miejscowościach spowodowała, że nowo kształcone pielęgniarki także pozostają w dużych miejscowościach nie zasilając szpitali mniejszych. Kwestia redystrybucji dotyczy także środków finansowych, które są dzielone z preferencją dla szpitali większych. Taka preferencja trwa od lat, co wielokrotnie, podpierając się twardymi liczbami, przedstawiali przedstawiciele szpitali powiatowych. Dotyczy to samych wartości kontraktu, jak i wycen pojedynczych świadczeń, modyfikowanych przez NFZ o tzw. wskaźniki. Następstwem tego są mniejsze możliwości finansowe mniejszych szpitali, niekonkurencyjność przy ubieganiu się o nowych pracowników i koło nadchodzącego upadku się kręci.
Dostosowanie do potrzeb
Priorytetem jest też dostosowanie struktury organizacyjnej systemu do potrzeb zdrowotnych, które powinny być odzwierciedlone w mapach potrzeb zdrowotnych. Nie będę się znęcał nad obecnymi mapami, bo wystarczająco złą opinię wydał im NIK. Dobrze jest, że w ogóle je stworzono, a kolejne ich edycje niech będą coraz bardziej zbliżone do rzeczywistości i niech zaczną wreszcie prognozować przyszłe potrzeby zdrowotne. Może wtedy będziemy działać mniej reaktywnie, gasząc kolejne pożary. Problemem organizacji naszego systemu jest jego szpitalocentryczność ze sfokalizowaniem się na medycynę naprawczą i to wąsko specjalistyczną.
A przecież prosta reguła Pareto potwierdzona wieloma badaniami mówi, że za pomocą 20% środków zabezpieczamy 80% potrzeb zdrowotnych. Czy nie należałoby najpierw zając się tymi 80% potrzeb, na które potrzeba mniejszej części środków, zanim zajmiemy się spektakularnymi osiągnięciami medycyny? Z uwagi na deficyt kadr, który szybko nie zostanie uzupełniony, nie unikniemy ograniczenia ilości miejsc udzielania świadczeń. Nie może się to jednak odbywać jak do tej pory, przez „zarzynanie” małych szpitali, ponieważ po pierwsze nie dysponują one takimi zasobami kadr, aby to w istotny sposób wsparło system, po drugie zaopatrują na chwilę obecną ponad 60% mieszkańców Polski.
Ich eliminacja z systemu nie tylko nie pomoże, ale dramatycznie zaszkodzi. Wypada się zgodzić, że szpitale powiatowe nie powinny być wielkimi klinikami, realizującymi nie potrzeby zdrowotne, a ambicje lokalnych włodarzy. Za wynaturzenie należy uznać wąskospecjalistyczne oddziały zabiegowe, do których co jakiś czas przyjeżdża ekipa z wielkiego szpitala wykonać kilka zabiegów. Ale w zakresie oddziałów podstawowych i tych specjalistycznych, gdzie nie sposób odmówić im wypracowanej latami renomy, powinny one istnieć. Warto jednak się zastanowić jaki ma sens istnienie w dużych miastach kilku odrębnych oddziałów wąskospecjalistycznych mających często po kilka-kilkanaście łóżek z dużymi zasobami kadrowymi i sporą liczbą rezydentów. A może to tam należy szukać rezerw poprzez ich konsolidację. Gwarantuję, że efekt będzie wielokrotnie większy.
Aby nie ciągnąć tematu i przejść do odrębnych światów: ministerstwa i świadczeniodawców, powtórzę tylko trzy najważniejsze według mnie priorytety. Zwiększenie zasobów finansowych, zwiększenie zasobów kadrowych i właściwa ich redystrybucja pomiędzy świadczeniodawcami w liczbie i potencjale dostosowanym do potrzeb zdrowotnych, bez preferencji dla kogokolwiek. Oczywiste jest także, że trzeba w końcu skierować środki i ludzi na świadczenia podstawowe oraz inne rodzaje świadczeń, niż świadczenia szpitalne.
Świat Ministerstwa
Nie mam zamiaru potępiać w czambuł wszystkich propozycji, jakie zgłasza ekipa Łukasza Szumowskiego. W zasadzie można powiedzieć nawet, że wiele z nich ma głęboki sens. Ale nie tutaj i nie teraz, albo powinny one współistnieć z działaniami stabilizującymi system, których obecnie jest brak. W oczy rzuca się próba wprowadzenia zarówno w Ministerstwie Zdrowia, jak i w Narodowym Funduszu Zdrowia pewnych korporacyjnych zasad, związanych przede wszystkim z wprowadzaniem zarządzania procesami, czy pogłębienia analityki. To samo w sobie jest jak najbardziej słuszne i potrzebne, ale na efekty tych działań będziemy czekać latami.
Uznanie wzbudza zajęcie się w końcu informatyzacją systemu – być może wprowadzenie e-zwolnień, e-recepty czy e-skierowań w przewidywalnym czasie da ewidentne benefity zarówno pracownikom systemu, jak i przede wszystkim pacjentom.
Jednak inne propozycje wydają się trochę bardziej wątpliwe. Tworzenie Agencji Badań Medycznych finansowanej ze środków NFZ wzbudza mój sprzeciw z kilku powodów. Po pierwsze istnieją już instytucje finansujące badania naukowe jak Narodowe Centrum Badań i Rozwoju i inne, więc pytaniem kardynalnym jest, czy potrzebna jest kolejna. Poza tym z mocy ustawy NFZ nie ma prawa finansować eksperymentów naukowych. Wypada mieć nadzieję, że ABM nie jest powoływane po to, aby pod przykrywką innowacyjności w opiece zdrowotnej stworzyć odrębną instytucję do realizacji ambicji ministra i naukowców z kręgu medycyny. Dyskusje nad zmianą sposobu płacenia za wykonane świadczenia z odejściem od płacenia za usługę, w kierunku płacenia za efekt leczenia wydają się wręcz grą na czas nie prowadzącą do żadnych konstruktywnych wniosków. Gdyby rzeczywiście istniała chęć zmiany sposobu finansowania usług, to skorzystano by z istniejących w innych krajach benchmarków dostosowując nasz system płatności do tego najbardziej zbliżonego do charakteru naszego systemu i oczekiwań organizatorów opieki zdrowotnej, a nie prowadzono by jałowych dyskusji o charakterze poszukiwania kamienia filozoficznego.
Podobnie wygląda sprawa tworzenia sieci świadczeniodawców w niektórych zakresach, np. świadczeń onkologicznych. O ile trzeba się zgodzić z tezą, że najlepiej leczą ci, którzy wykonują najwięcej operacji określonego typu, to trzeba pamiętać o tym, że jest to tylko prawda intuicyjna. Dopóki nie ma rejestrów świadczeń medycznych z prawdziwego zdarzenia, to nie można rzetelnie odpowiedzieć na pytanie, w których szpitalach leczy się najlepiej. A tworzenie rejestrów idzie wyjątkowo opornie, choć wiele danych już na wstępie można by pozyskać z zasobów NFZ. Z drugiej strony warto zwrócić uwagę, co się stało po ograniczeniu ilości ośrodków wykonujących zabiegi endoprotezoplastyki. Nie wiemy, czy spadła liczba powikłań, ale wiemy, że nie sposób jest wykorzystać wszystkie środki skierowane na wykonywanie tych zabiegów w ramach skracania kolejek, bo oparliśmy się o barierę potencjału. Po prostu – jeżeli w szpitalach, które utrzymały swoje uprawnienia jest nawet odpowiednia liczba operatorów, to nie ma takich przepustowości sal operacyjnych, które muszą służyć przecież całemu szpitalowi. To pokazuje jakie implikacje mogą wynikać z pozornie słusznych założeń.
Zupełnie innego, ciekawego znaczenia w narracji resortu i NFZ nabrał dogmat uszczelniania systemu. Otóż tzw. uszczelnianie ma się odbyć nie poprzez zmianę organizacji systemu, o której wspomniałem wcześniej, ale, jak w Krynicy zasygnalizował Z-ca Prezesa NFZ ds. operacyjnych Pan Adam Niedzielski, na wzór Ministerstwa Finansów i Krajowej Administracji Skarbowej ma się odbyć poprzez stworzenie specjalnych programów informatycznych, które mają wychwytywać tych, którzy stosują np. „agresywną optymalizację” przy rozliczeniach świadczeń. Zresztą Pan Prezes Niedzielski jest transferem z Ministerstwa Finansów, więc nie ma co się dziwić jego podejściu i retoryce. Zatem drżyjcie koderzy, którzy zdążyliście utworzyć jak najbardziej jawne Towarzystwo. Wkrótce możecie się znaleźć w towarzystwie „mafii vatowskich” i innych naciągaczy systemu.
Na koniec najgorszy, jak dla mnie, ze sposobów działania obecnego resortu, którego na dodatek nie można już nazwać działaniem doraźnym, ale utrwaloną metodą. Jest to zasada rozmawiania nie ze wszystkimi interesariuszami, ale z kolejnymi grupami nacisku i podpisywanie z nimi odrębnych porozumień, zaspokajających ich roszczenia. Pomijając fakt, że takie postępowanie radykalizuje kolejne grupy, to poszczególne rozwiązania są rujnujące system same w sobie. Wystarczy tu przytoczyć kwestię zakazu wykonywania tzw. świadczeń tożsamych przez lekarzy specjalistów, co przy braku zgody odpowiednich oddziałów NFZ na wykonywanie ich w szpitalach powiatowych, zatrzyma pracę wielu oddziałów, czy uzgodnione normy zatrudnienia pielęgniarek, które są po prostu nie do zrealizowania przy obecnej ilości pielęgniarek i miejscach ich zamieszkania i wykonywania zawodu.
Świat świadczeniodawców
Tymczasem świat realizatorów świadczeń – szpitali i przychodni – żyje własnymi codziennymi problemami. Problemy te w niewielkim stopniu pokrywają się z tym, czym żyje obecnie resort. Problemami tymi są chroniczny brak pieniędzy i brak pracowników, szczególnie silnie odczuwany w mniejszych szpitalach. Przyznane szpitalom ryczałty na IV kwartał 2017 roku są praktycznie niezmienione od roku, choć w tym czasie wzrosły wynagrodzenia minimalne, wynagrodzenia pracowników medycznych, ostatnio także niemedycznych w związku ze zmianą odpowiedniej ustawy, nie mówiąc już o wzrostach wynagrodzeń lekarzy specjalistów i pielęgniarek. O ile udało się wywalczyć pełną refundację wzrostu wynagrodzeń pielęgniarskich, to wzrosty wynagrodzeń lekarzy specjalistów nadal mają być zrefundowane tylko w części. Rosną opłaty lokalne, rośnie cena mediów. W związku z osłabieniem kursu złotego rosną ceny wielu materiałów medycznych i sprzętu medycznego. Wzrost wynagrodzeń w gospodarce podraża koszt inwestycji i niezbędnych remontów. W następstwie tego pogarsza się sukcesywnie sytuacja finansowa wszystkich szpitali, pomimo odmiennego stanowiska Ministerstwa Zdrowia, o czym za chwilę. Brak pracowników, szczególnie lekarzy i pielęgniarek, obok podpisywanych przez ministra porozumień z niektórymi grupami pracowniczymi, prowokuje do niekończących się sporów płacowych z kolejnymi grupami, zaś odejścia pracowników utrudniają prawidłowe funkcjonowanie kolejnych oddziałów bądź całych szpitali. Narasta bunt wśród przedstawicieli zarządzających szpitalami, którzy nie są w stanie utrzymać działalności w obecnych warunkach. Cytując Pana Waldemara Malinowskiego, szefa Ogólnopolskiego Związku Pracodawców Szpitali Powiatowych – „nie może być tak, że żyjemy od konferencji prasowej Ministra Zdrowia, do kolejnej konferencji”. Ten stan pogarszających się warunków działalności i niepewności co do kolejnych decyzji Ministra zaowocował już protestem organizacji szpitali powiatowych, ale coraz więcej szpitali i ich organizacji zaczyna popierać stanowisko i konkretne postulaty OPZSP. Zupełnie innym wyrazem protestu są kolejne rezygnacje dyrektorów szpitali, do których dołączyłem po blisko 20 latach sprawowania takiej funkcji także i ja.
Działania doraźne Ministerstwa
Niezależnie od tzw. linii każdy wykonuje działania doraźne. Trzeba jednak stwierdzić, że Ministerstwu te działania szczególnie się nie udają. Pierwszym przykładem niech będzie słynny informator dla pacjentów o czasie odczekiwania. Szybko stworzone narzędzie programistyczne nie stało się źródłem rzetelnej informacji, ale internetowych drwin, ponieważ ukazało lichość przekazywanych przez świadczeniodawców do NFZ informacji. Jednak zamiast się pokajać, że nie przewidziano tego, choć od lat wiadomo, że większość sprawozdawanych informacji jest delikatnie mówiąc nieprecyzyjna, postanowiono przeprowadzić kontrole u tych świadczeniodawców, na których się poskarżyli wpuszczeni w maliny pacjenci. Zresztą od lat walka z kolejkami jest priorytetem rządzących – zamiast walczyć z przyczynami, próbuje się zwalczać objawy. Przecież, jak mówi anegdota, pakiet onkologiczny był efektem rozmowy Donalda Tuska w trakcie meczu Lechii Gdański i dyspozycji udzielonej w następstwie Bartoszowi Arłukowiczowi. Jedną z kolejnych odsłon tej walki z problemami, które się samemu stworzyło, jest pomysł na premiowanie tych w AOS, którzy tą kolejkę skrócą.
Od pewnego czasu resort z uporem maniaka stara się skrócić kolejki do najbardziej wrażliwych świadczeń. Tyle, że i te działania to przeważnie rozsiew publicznych pieniędzy. Praktyczne nielimitowanie badań NMR i TK, choć oczekiwane przez pacjentów, jest pomyłką z kilku powodów. Po pierwsze nie istnieją żadne standardy wskazań do w/w badań, zaś pełne ich finansowanie demoralizuje kierujących. Zamiast kierować pacjentów na klasyczne RTG, za które trzeba zapłacić, zawsze można skierować na TK lub NMR, za które zapłaci NFZ. Już przed wprowadzeniem tych nowych zasad ilość tzw. „pustych badań”, tzn. nie wykazujących zmian patologicznych wynosiła ok. 50%. Aż strach pomyśleć ile ona wynosi teraz. A przecież można było wraz z praktycznym nielimitowaniem tych świadczeń wprowadzić np. współfinansowanie ich przez kierującego, tak jak to było już przed kilku laty. O praktycznym nielimitowaniu endoprotezowania i kolizji chęci zwiększenia ilości udzielanych świadczeń z redukcją miejsc ich udzielania pisałem wcześniej. A jednocześnie do dnia dzisiejszego nie doczekaliśmy się standardu, w jakim przypadku proteza powinna być wszczepiana i nadal jest to indywidualną decyzją ordynatora/kierownika oddziału/ operatora. Uznanie wzbudza wprowadzenie takich standardów dla zabiegów wszczepu soczewki w przebiegu zaćmy, ale ze swojego udziału w Radzie ds. Taryfikacji pamiętam, z jakim oporem się to spotykało.
Do pewnego stopnia ma sens rozdzielenie dyżurów na tępe i ostre, co jest kolejnym pomysłem resortu. Tyle, że sens ten dotyczy wielkich szpitali, w których pomiędzy dyżurem tępym a ostrym istnieją istotne różnice zatrudnienia. W przypadku mniejszych szpitali, dyżurujących w odległości 30 km od siebie, jedynym benefitem może być redukcja dyżuru lekarza anestezjologa na bloku operacyjnym, choć nie wiem jak to się ma do przypadków nagłej potrzeby zabiegu u pacjenta już wcześniej hospitalizowanego. Podobnie kwestia tzw. asystentów medycznych, którzy mają odciążać lekarzy od czynności administracyjnych, to chyba tylko sposób na to, aby klinicyści już nic nie musieli pisać sami. Po prostu nie ma tak przeszkolonych ludzi, ani nie ma opisanych zakresów odpowiedzialności i umiejętności, które mieliby oni posiadać. Zresztą do tej pory jedynym zakresem obowiązków, jakie przerzucono z lekarzy jest wypisywanie zwolnień lekarskich, co przy wprowadzeniu e-zwolnienia zaczyna być jakąś fantasmagorią, bo oznacza że asystent będzie się posługiwał podpisem elektronicznym, bądź e-PUAPem lekarza. Ale może to detal.
Kampania wyborcza
W związku z wyborami samorządowymi obserwowaliśmy spektakularny objazd ministra i jego zastępców po całej Polsce, w trakcie którego przekazywano kolejnym szpitalom środki finansowe na zakup sprzętu na SOR-y. Miało to zgodnie z przekazem poprawić warunki udzielania świadczeń i skrócić kolejki oczekujących (sic!). A przecież kolejki do udzielania świadczeń nie są związane z brakiem respiratora, czy pompy infuzyjnej, ale brakiem pracowników na SOR-ach i niewydolnością POZ i NPL, która powoduje, że na SOR-y trafiają pacjenci, których w ogóle nie powinno tam być. Jakby tego było mało, poinformowano o proponowanych zmianach legislacyjnych, które mają doprowadzić do ponownego łącznego udzielania świadczeń SOR i NPL w jednym miejscu. Uff, to po to rok temu rozdzielaliśmy te usługi, aby je z powrotem łączyć? Gdzie są jakiekolwiek analizy, że to ma jakiekolwiek uzasadnienie? A może to jest kolejny pomysł z przysłowiowej czapy, aby tymi samymi zasobami załatwić dwa zakresy? I jak do tego będzie się miał czas oczekiwania pacjentów na usługę? Po triage’u?
Ostatnim przykładem niefrasobliwego działania doraźnego jest udział ministra zdrowia w negocjacjach z pielęgniarkami ze szpitala w Przemyślu. Po podpisaniu z OZZPiP porozumienia, w którym otrzymały one istotną podwyżkę, ale jednocześnie zobowiązały się do wstrzymania akcji protestacyjnych w całym kraju, udział Ministra w strajku jednego szpitala jest zaproszeniem dla innych do powtórzenia tego manewru w celu uzyskania podwójnej podwyżki. To cytując Talleyranda nie jest zbrodnia, to więcej, bo błąd. Obawiam się, że pracownicy innych szpitali, zachęceni takim rozwiązaniem, zechcą z niego skorzystać.
Brak rzeczywistego dialogu
Świat Ministerstwa Zdrowia panicznie boi się rzeczywistego dialogu ze światem świadczeniodawców. Stąd brak realnego dialogu z reprezentacjami pracodawców, że wskażę tu tylko Ogólnopolski Związek Pracodawców Szpitali Powiatowych. Realną dyskusję o rzeczywistych problemach próbuje się zastępować kolejnymi niewiele wnoszącymi, poza podnoszeniem ego panelistów, debatami. Debaty odbyły się już dwie, ale czy ktokolwiek potrafi sformułować jakiekolwiek z nich wypływające wnioski, co do których jest konsensus, że będą wprowadzane do systemu?
Innym przykrym faktem jest próba zaklinania rzeczywistości, poprzez giętkie przedstawianie danych mających potwierdzać tezy Ministerstwa Zdrowia. Bo czym innym jest szermowanie danymi z roku 2004, czy przedstawianie zobowiązań wymagalnych na koniec 2017 roku, czyli tuż po przekazaniu miliarda złotych za nadwykonania lat wcześniejszych? Ministerstwo nigdy nie przedstawiło w ocenach skutków regulacji rzeczywistych kosztów, które muszą ponieść świadczeniodawcy w związku z podpisywanymi lekką ręką porozumieniami. A to właśnie te koszty, obok nieszczęsnych norm zatrudnienia pielęgniarek, są największym zagrożeniem dla funkcjonowania szpitali i przychodni w drugiej połowie 2018 roku i w latach kolejnych.
Niesterowany system tworzy zresztą własne problemy. Brak centralnej polityki sprawia, że jak podał ostatnio GIS, w sposób niekontrolowany zaczyna się rozprzestrzeniać w Polsce antybiotykooporna bakteria Klebsiella pnemoniae, tzw. New Delhi. A koszty jej ekspansji mogą być wielokroć wyższe niż osławionego ASF w przypadku rolnictwa. Wobec braku pracowników zaczyna się upowszechniać proceder migracji całych zespołów lekarskich i pielęgniarskich pomiędzy szpitalami. To tutaj jest potrzebna reakcja Ministerstwa Zdrowia i jego agend. Jednak świat szpitali i przychodni, no może poza wielkimi instytutami, wydaje się Ministerstwu obcy.
Co jeżeli dojdzie do kolizji tych płaszczyzn?
Taki stan nie może trwać w nieskończoność. Od czasu Euklidesa, który stworzył klasyczną geometrię minęło już blisko 2 500 lat, a od tego czasu inni matematycy udowodnili, że wiele rzeczy jest możliwe. Tak że i z tego powodu do kolizji równoległych światów musi w końcu dojść. Pierwszym terminem może być wejście w życie norm pielęgniarskich, bo temu Ministrowi będzie trudno złamać swoje własne porozumienie. Jednocześnie jego realizacja może przynieść dramatyczne efekty. Niekontrolowana likwidacja wielu oddziałów, następczy upadek finansowy wielu szpitali i paradoksalnie bezrobocie wśród pielęgniarek w mniejszych miejscowościach lub konieczność migracji 40-50-letnich kobiet za pracą. Nie jestem sobie w stanie wyobrazić skali protestów społecznych, ani reakcji rządzącej partii, która sama by sobie to sprokurowała w roku wyborczym. Pewnie skończy się to wszystko wielką rejteradą, może dymisją czy rezygnacją Ministra. Jednak kolejny raz nasuwa się pytanie - czy naprawdę musimy, nawiązując do bon motu Kisiela o socjalizmie, tworzyć system, w którym bohatersko pokonujemy trudności nieznane w żadnym innym systemie?
Maciej Biardzki
Autor jest ekspertem ochrony zdrowia
Poniżej jego analiza:
- Polityka obecnych władz resortu jest zadziwiająca. Ministerstwo zajmuje się rozwiązaniami bardzo dalekosiężnymi, bądź wręcz teoretycznymi, nie próbując zapanować nad najważniejszymi problemami teraźniejszości. Z uwagi na to, że Ministerstwem rządzą przecież politycy, to w pogoni za dobrym „pijarem”, często swoimi doraźnymi posunięciami istniejące problemy potęgują. Żeby to jakoś zobrazować - zachowują się jak ojciec ubogiej wielodzietnej rodziny, który zamiast dbać o jedzenie i edukację dla wszystkich, albo faworyzuje jedno wybrane dziecko, albo wpada na pomysł wysłania któregoś z nich na zagraniczne studia, albo nagle zaczyna opowiadać przy kolacji, że uprawianie jogi poprawi wszystkim samopoczucie. Ale spróbujmy powyższą tezę przedstawić.
Priorytety
Nie ma co specjalnie dyskutować nad tym, że priorytetami dla systemu są jak najszybsze zwiększenie finansowania, zwiększenie liczby profesjonalistów medycznych i/lub rozsądne zmniejszenie liczby miejsc udzielania świadczeń medycznych oraz naprawa organizacji systemu poprzez kolejny raz redystrybucję miejsc udzielania świadczeń, środków finansowych i kadr medycznych. Bez tych trzech warunków cała reszta jest przysłowiowym mieszaniem łyżką w herbacie. Powiedzmy sobie szczere, że wzrost nakładów jest dalece niewystarczający z bardzo prostego powodu. Wynika on niemal całkowicie ze wzrostu spływu składki zdrowotnej, co z kolei jest następstwem wzrostu zatrudnienia i wzrostu wynagrodzeń w całej gospodarce. Ale to z kolei tworzy silną presję płacową w systemie, która powoduje, że wzrost finansowania jest w olbrzymiej części konsumowany przez wzrost wynagrodzeń pracowniczych.
Ponieważ zaś zarobki w systemie odstawały od wynagrodzeń poprzednio, to teraz i tak jest to tylko pogoń za uciekającymi. Gdyby jeszcze odbywało się to w ramach jakiegoś konsensusu pomiędzy wszystkimi grupami pracowniczymi. Ale niestety, w następstwie działań także Ministerstwa Zdrowia, istotne wzrosty dotyczyły głównie lekarzy (na umowie o pracę) i pielęgniarek, zaś pozostali pracownicy muszą gonić już nie tylko zatrudnionych poza systemem, ale też swoich własnych współpracowników. Niesatysfakcjonujące wynagrodzenia są jedną z głównych przyczyn narastającego braku profesjonalistów medycznych. Oczywiście ważne są tu także takie czynniki, jak niedostateczna liczba kształconych w ubiegłych latach, czy likwidacja liceów pielęgniarskich przed ponad już 20 laty. Tak czy owak mamy duże braki w ilości zatrudnionych ogółem i lukę pokoleniową, która sprawi, że braki te w najbliższych latach nie zmniejszą się, a nasilą.
Dodatkowym jednak elementem, wydaje się że niezauważanym przez ministerstwo, które widzi świat przez wgląd na Warszawę i ewentualnie inne wielkie miasta, jest redystrybucja zasobów ludzkich. Po prostu – w wielkich miastach i wielkich szpitalach mieszka i jest zatrudniona lwia część pracowników systemu, zaś największe ich niedobory występują na tzw. prowincji. Jest to pochodną przede wszystkim sposobu kształcenia, który sprawia że większość nowych lekarzy i pielęgniarek kształci się na uczelniach i podyplomowo w wielkich miastach i tam pozostaje. Do małych szpitali trafia ich skromna część, zaś dotychczasowi pracownicy starzeją się i wypadają z systemu z przyczyn czysto biologicznych. Jest to poniekąd efektem wprowadzenia systemu rezydenckiego dla lekarzy i likwidacji liceów pielęgniarskich. W poprzednich latach lekarze kształcili się „na koszt szpitala” i trafiali tam, gdzie szpital był zdecydowany ponieść taki koszt dla odtwarzania kadr. W przypadku wielkich szpitali także nie przyjmowano dziesiątków absolwentów, bo jak powiedziałem, stanowili oni koszt dla szpitala. Toteż redystrybucja nowych kadr lekarskich odbywała się znacznie bardziej równomiernie niż obecnie. Z kolei likwidacja liceów pielęgniarskich w mniejszych miejscowościach spowodowała, że nowo kształcone pielęgniarki także pozostają w dużych miejscowościach nie zasilając szpitali mniejszych. Kwestia redystrybucji dotyczy także środków finansowych, które są dzielone z preferencją dla szpitali większych. Taka preferencja trwa od lat, co wielokrotnie, podpierając się twardymi liczbami, przedstawiali przedstawiciele szpitali powiatowych. Dotyczy to samych wartości kontraktu, jak i wycen pojedynczych świadczeń, modyfikowanych przez NFZ o tzw. wskaźniki. Następstwem tego są mniejsze możliwości finansowe mniejszych szpitali, niekonkurencyjność przy ubieganiu się o nowych pracowników i koło nadchodzącego upadku się kręci.
Dostosowanie do potrzeb
Priorytetem jest też dostosowanie struktury organizacyjnej systemu do potrzeb zdrowotnych, które powinny być odzwierciedlone w mapach potrzeb zdrowotnych. Nie będę się znęcał nad obecnymi mapami, bo wystarczająco złą opinię wydał im NIK. Dobrze jest, że w ogóle je stworzono, a kolejne ich edycje niech będą coraz bardziej zbliżone do rzeczywistości i niech zaczną wreszcie prognozować przyszłe potrzeby zdrowotne. Może wtedy będziemy działać mniej reaktywnie, gasząc kolejne pożary. Problemem organizacji naszego systemu jest jego szpitalocentryczność ze sfokalizowaniem się na medycynę naprawczą i to wąsko specjalistyczną.
A przecież prosta reguła Pareto potwierdzona wieloma badaniami mówi, że za pomocą 20% środków zabezpieczamy 80% potrzeb zdrowotnych. Czy nie należałoby najpierw zając się tymi 80% potrzeb, na które potrzeba mniejszej części środków, zanim zajmiemy się spektakularnymi osiągnięciami medycyny? Z uwagi na deficyt kadr, który szybko nie zostanie uzupełniony, nie unikniemy ograniczenia ilości miejsc udzielania świadczeń. Nie może się to jednak odbywać jak do tej pory, przez „zarzynanie” małych szpitali, ponieważ po pierwsze nie dysponują one takimi zasobami kadr, aby to w istotny sposób wsparło system, po drugie zaopatrują na chwilę obecną ponad 60% mieszkańców Polski.
Ich eliminacja z systemu nie tylko nie pomoże, ale dramatycznie zaszkodzi. Wypada się zgodzić, że szpitale powiatowe nie powinny być wielkimi klinikami, realizującymi nie potrzeby zdrowotne, a ambicje lokalnych włodarzy. Za wynaturzenie należy uznać wąskospecjalistyczne oddziały zabiegowe, do których co jakiś czas przyjeżdża ekipa z wielkiego szpitala wykonać kilka zabiegów. Ale w zakresie oddziałów podstawowych i tych specjalistycznych, gdzie nie sposób odmówić im wypracowanej latami renomy, powinny one istnieć. Warto jednak się zastanowić jaki ma sens istnienie w dużych miastach kilku odrębnych oddziałów wąskospecjalistycznych mających często po kilka-kilkanaście łóżek z dużymi zasobami kadrowymi i sporą liczbą rezydentów. A może to tam należy szukać rezerw poprzez ich konsolidację. Gwarantuję, że efekt będzie wielokrotnie większy.
Aby nie ciągnąć tematu i przejść do odrębnych światów: ministerstwa i świadczeniodawców, powtórzę tylko trzy najważniejsze według mnie priorytety. Zwiększenie zasobów finansowych, zwiększenie zasobów kadrowych i właściwa ich redystrybucja pomiędzy świadczeniodawcami w liczbie i potencjale dostosowanym do potrzeb zdrowotnych, bez preferencji dla kogokolwiek. Oczywiste jest także, że trzeba w końcu skierować środki i ludzi na świadczenia podstawowe oraz inne rodzaje świadczeń, niż świadczenia szpitalne.
Świat Ministerstwa
Nie mam zamiaru potępiać w czambuł wszystkich propozycji, jakie zgłasza ekipa Łukasza Szumowskiego. W zasadzie można powiedzieć nawet, że wiele z nich ma głęboki sens. Ale nie tutaj i nie teraz, albo powinny one współistnieć z działaniami stabilizującymi system, których obecnie jest brak. W oczy rzuca się próba wprowadzenia zarówno w Ministerstwie Zdrowia, jak i w Narodowym Funduszu Zdrowia pewnych korporacyjnych zasad, związanych przede wszystkim z wprowadzaniem zarządzania procesami, czy pogłębienia analityki. To samo w sobie jest jak najbardziej słuszne i potrzebne, ale na efekty tych działań będziemy czekać latami.
Uznanie wzbudza zajęcie się w końcu informatyzacją systemu – być może wprowadzenie e-zwolnień, e-recepty czy e-skierowań w przewidywalnym czasie da ewidentne benefity zarówno pracownikom systemu, jak i przede wszystkim pacjentom.
Jednak inne propozycje wydają się trochę bardziej wątpliwe. Tworzenie Agencji Badań Medycznych finansowanej ze środków NFZ wzbudza mój sprzeciw z kilku powodów. Po pierwsze istnieją już instytucje finansujące badania naukowe jak Narodowe Centrum Badań i Rozwoju i inne, więc pytaniem kardynalnym jest, czy potrzebna jest kolejna. Poza tym z mocy ustawy NFZ nie ma prawa finansować eksperymentów naukowych. Wypada mieć nadzieję, że ABM nie jest powoływane po to, aby pod przykrywką innowacyjności w opiece zdrowotnej stworzyć odrębną instytucję do realizacji ambicji ministra i naukowców z kręgu medycyny. Dyskusje nad zmianą sposobu płacenia za wykonane świadczenia z odejściem od płacenia za usługę, w kierunku płacenia za efekt leczenia wydają się wręcz grą na czas nie prowadzącą do żadnych konstruktywnych wniosków. Gdyby rzeczywiście istniała chęć zmiany sposobu finansowania usług, to skorzystano by z istniejących w innych krajach benchmarków dostosowując nasz system płatności do tego najbardziej zbliżonego do charakteru naszego systemu i oczekiwań organizatorów opieki zdrowotnej, a nie prowadzono by jałowych dyskusji o charakterze poszukiwania kamienia filozoficznego.
Podobnie wygląda sprawa tworzenia sieci świadczeniodawców w niektórych zakresach, np. świadczeń onkologicznych. O ile trzeba się zgodzić z tezą, że najlepiej leczą ci, którzy wykonują najwięcej operacji określonego typu, to trzeba pamiętać o tym, że jest to tylko prawda intuicyjna. Dopóki nie ma rejestrów świadczeń medycznych z prawdziwego zdarzenia, to nie można rzetelnie odpowiedzieć na pytanie, w których szpitalach leczy się najlepiej. A tworzenie rejestrów idzie wyjątkowo opornie, choć wiele danych już na wstępie można by pozyskać z zasobów NFZ. Z drugiej strony warto zwrócić uwagę, co się stało po ograniczeniu ilości ośrodków wykonujących zabiegi endoprotezoplastyki. Nie wiemy, czy spadła liczba powikłań, ale wiemy, że nie sposób jest wykorzystać wszystkie środki skierowane na wykonywanie tych zabiegów w ramach skracania kolejek, bo oparliśmy się o barierę potencjału. Po prostu – jeżeli w szpitalach, które utrzymały swoje uprawnienia jest nawet odpowiednia liczba operatorów, to nie ma takich przepustowości sal operacyjnych, które muszą służyć przecież całemu szpitalowi. To pokazuje jakie implikacje mogą wynikać z pozornie słusznych założeń.
Zupełnie innego, ciekawego znaczenia w narracji resortu i NFZ nabrał dogmat uszczelniania systemu. Otóż tzw. uszczelnianie ma się odbyć nie poprzez zmianę organizacji systemu, o której wspomniałem wcześniej, ale, jak w Krynicy zasygnalizował Z-ca Prezesa NFZ ds. operacyjnych Pan Adam Niedzielski, na wzór Ministerstwa Finansów i Krajowej Administracji Skarbowej ma się odbyć poprzez stworzenie specjalnych programów informatycznych, które mają wychwytywać tych, którzy stosują np. „agresywną optymalizację” przy rozliczeniach świadczeń. Zresztą Pan Prezes Niedzielski jest transferem z Ministerstwa Finansów, więc nie ma co się dziwić jego podejściu i retoryce. Zatem drżyjcie koderzy, którzy zdążyliście utworzyć jak najbardziej jawne Towarzystwo. Wkrótce możecie się znaleźć w towarzystwie „mafii vatowskich” i innych naciągaczy systemu.
Na koniec najgorszy, jak dla mnie, ze sposobów działania obecnego resortu, którego na dodatek nie można już nazwać działaniem doraźnym, ale utrwaloną metodą. Jest to zasada rozmawiania nie ze wszystkimi interesariuszami, ale z kolejnymi grupami nacisku i podpisywanie z nimi odrębnych porozumień, zaspokajających ich roszczenia. Pomijając fakt, że takie postępowanie radykalizuje kolejne grupy, to poszczególne rozwiązania są rujnujące system same w sobie. Wystarczy tu przytoczyć kwestię zakazu wykonywania tzw. świadczeń tożsamych przez lekarzy specjalistów, co przy braku zgody odpowiednich oddziałów NFZ na wykonywanie ich w szpitalach powiatowych, zatrzyma pracę wielu oddziałów, czy uzgodnione normy zatrudnienia pielęgniarek, które są po prostu nie do zrealizowania przy obecnej ilości pielęgniarek i miejscach ich zamieszkania i wykonywania zawodu.
Świat świadczeniodawców
Tymczasem świat realizatorów świadczeń – szpitali i przychodni – żyje własnymi codziennymi problemami. Problemy te w niewielkim stopniu pokrywają się z tym, czym żyje obecnie resort. Problemami tymi są chroniczny brak pieniędzy i brak pracowników, szczególnie silnie odczuwany w mniejszych szpitalach. Przyznane szpitalom ryczałty na IV kwartał 2017 roku są praktycznie niezmienione od roku, choć w tym czasie wzrosły wynagrodzenia minimalne, wynagrodzenia pracowników medycznych, ostatnio także niemedycznych w związku ze zmianą odpowiedniej ustawy, nie mówiąc już o wzrostach wynagrodzeń lekarzy specjalistów i pielęgniarek. O ile udało się wywalczyć pełną refundację wzrostu wynagrodzeń pielęgniarskich, to wzrosty wynagrodzeń lekarzy specjalistów nadal mają być zrefundowane tylko w części. Rosną opłaty lokalne, rośnie cena mediów. W związku z osłabieniem kursu złotego rosną ceny wielu materiałów medycznych i sprzętu medycznego. Wzrost wynagrodzeń w gospodarce podraża koszt inwestycji i niezbędnych remontów. W następstwie tego pogarsza się sukcesywnie sytuacja finansowa wszystkich szpitali, pomimo odmiennego stanowiska Ministerstwa Zdrowia, o czym za chwilę. Brak pracowników, szczególnie lekarzy i pielęgniarek, obok podpisywanych przez ministra porozumień z niektórymi grupami pracowniczymi, prowokuje do niekończących się sporów płacowych z kolejnymi grupami, zaś odejścia pracowników utrudniają prawidłowe funkcjonowanie kolejnych oddziałów bądź całych szpitali. Narasta bunt wśród przedstawicieli zarządzających szpitalami, którzy nie są w stanie utrzymać działalności w obecnych warunkach. Cytując Pana Waldemara Malinowskiego, szefa Ogólnopolskiego Związku Pracodawców Szpitali Powiatowych – „nie może być tak, że żyjemy od konferencji prasowej Ministra Zdrowia, do kolejnej konferencji”. Ten stan pogarszających się warunków działalności i niepewności co do kolejnych decyzji Ministra zaowocował już protestem organizacji szpitali powiatowych, ale coraz więcej szpitali i ich organizacji zaczyna popierać stanowisko i konkretne postulaty OPZSP. Zupełnie innym wyrazem protestu są kolejne rezygnacje dyrektorów szpitali, do których dołączyłem po blisko 20 latach sprawowania takiej funkcji także i ja.
Działania doraźne Ministerstwa
Niezależnie od tzw. linii każdy wykonuje działania doraźne. Trzeba jednak stwierdzić, że Ministerstwu te działania szczególnie się nie udają. Pierwszym przykładem niech będzie słynny informator dla pacjentów o czasie odczekiwania. Szybko stworzone narzędzie programistyczne nie stało się źródłem rzetelnej informacji, ale internetowych drwin, ponieważ ukazało lichość przekazywanych przez świadczeniodawców do NFZ informacji. Jednak zamiast się pokajać, że nie przewidziano tego, choć od lat wiadomo, że większość sprawozdawanych informacji jest delikatnie mówiąc nieprecyzyjna, postanowiono przeprowadzić kontrole u tych świadczeniodawców, na których się poskarżyli wpuszczeni w maliny pacjenci. Zresztą od lat walka z kolejkami jest priorytetem rządzących – zamiast walczyć z przyczynami, próbuje się zwalczać objawy. Przecież, jak mówi anegdota, pakiet onkologiczny był efektem rozmowy Donalda Tuska w trakcie meczu Lechii Gdański i dyspozycji udzielonej w następstwie Bartoszowi Arłukowiczowi. Jedną z kolejnych odsłon tej walki z problemami, które się samemu stworzyło, jest pomysł na premiowanie tych w AOS, którzy tą kolejkę skrócą.
Od pewnego czasu resort z uporem maniaka stara się skrócić kolejki do najbardziej wrażliwych świadczeń. Tyle, że i te działania to przeważnie rozsiew publicznych pieniędzy. Praktyczne nielimitowanie badań NMR i TK, choć oczekiwane przez pacjentów, jest pomyłką z kilku powodów. Po pierwsze nie istnieją żadne standardy wskazań do w/w badań, zaś pełne ich finansowanie demoralizuje kierujących. Zamiast kierować pacjentów na klasyczne RTG, za które trzeba zapłacić, zawsze można skierować na TK lub NMR, za które zapłaci NFZ. Już przed wprowadzeniem tych nowych zasad ilość tzw. „pustych badań”, tzn. nie wykazujących zmian patologicznych wynosiła ok. 50%. Aż strach pomyśleć ile ona wynosi teraz. A przecież można było wraz z praktycznym nielimitowaniem tych świadczeń wprowadzić np. współfinansowanie ich przez kierującego, tak jak to było już przed kilku laty. O praktycznym nielimitowaniu endoprotezowania i kolizji chęci zwiększenia ilości udzielanych świadczeń z redukcją miejsc ich udzielania pisałem wcześniej. A jednocześnie do dnia dzisiejszego nie doczekaliśmy się standardu, w jakim przypadku proteza powinna być wszczepiana i nadal jest to indywidualną decyzją ordynatora/kierownika oddziału/ operatora. Uznanie wzbudza wprowadzenie takich standardów dla zabiegów wszczepu soczewki w przebiegu zaćmy, ale ze swojego udziału w Radzie ds. Taryfikacji pamiętam, z jakim oporem się to spotykało.
Do pewnego stopnia ma sens rozdzielenie dyżurów na tępe i ostre, co jest kolejnym pomysłem resortu. Tyle, że sens ten dotyczy wielkich szpitali, w których pomiędzy dyżurem tępym a ostrym istnieją istotne różnice zatrudnienia. W przypadku mniejszych szpitali, dyżurujących w odległości 30 km od siebie, jedynym benefitem może być redukcja dyżuru lekarza anestezjologa na bloku operacyjnym, choć nie wiem jak to się ma do przypadków nagłej potrzeby zabiegu u pacjenta już wcześniej hospitalizowanego. Podobnie kwestia tzw. asystentów medycznych, którzy mają odciążać lekarzy od czynności administracyjnych, to chyba tylko sposób na to, aby klinicyści już nic nie musieli pisać sami. Po prostu nie ma tak przeszkolonych ludzi, ani nie ma opisanych zakresów odpowiedzialności i umiejętności, które mieliby oni posiadać. Zresztą do tej pory jedynym zakresem obowiązków, jakie przerzucono z lekarzy jest wypisywanie zwolnień lekarskich, co przy wprowadzeniu e-zwolnienia zaczyna być jakąś fantasmagorią, bo oznacza że asystent będzie się posługiwał podpisem elektronicznym, bądź e-PUAPem lekarza. Ale może to detal.
Kampania wyborcza
W związku z wyborami samorządowymi obserwowaliśmy spektakularny objazd ministra i jego zastępców po całej Polsce, w trakcie którego przekazywano kolejnym szpitalom środki finansowe na zakup sprzętu na SOR-y. Miało to zgodnie z przekazem poprawić warunki udzielania świadczeń i skrócić kolejki oczekujących (sic!). A przecież kolejki do udzielania świadczeń nie są związane z brakiem respiratora, czy pompy infuzyjnej, ale brakiem pracowników na SOR-ach i niewydolnością POZ i NPL, która powoduje, że na SOR-y trafiają pacjenci, których w ogóle nie powinno tam być. Jakby tego było mało, poinformowano o proponowanych zmianach legislacyjnych, które mają doprowadzić do ponownego łącznego udzielania świadczeń SOR i NPL w jednym miejscu. Uff, to po to rok temu rozdzielaliśmy te usługi, aby je z powrotem łączyć? Gdzie są jakiekolwiek analizy, że to ma jakiekolwiek uzasadnienie? A może to jest kolejny pomysł z przysłowiowej czapy, aby tymi samymi zasobami załatwić dwa zakresy? I jak do tego będzie się miał czas oczekiwania pacjentów na usługę? Po triage’u?
Ostatnim przykładem niefrasobliwego działania doraźnego jest udział ministra zdrowia w negocjacjach z pielęgniarkami ze szpitala w Przemyślu. Po podpisaniu z OZZPiP porozumienia, w którym otrzymały one istotną podwyżkę, ale jednocześnie zobowiązały się do wstrzymania akcji protestacyjnych w całym kraju, udział Ministra w strajku jednego szpitala jest zaproszeniem dla innych do powtórzenia tego manewru w celu uzyskania podwójnej podwyżki. To cytując Talleyranda nie jest zbrodnia, to więcej, bo błąd. Obawiam się, że pracownicy innych szpitali, zachęceni takim rozwiązaniem, zechcą z niego skorzystać.
Brak rzeczywistego dialogu
Świat Ministerstwa Zdrowia panicznie boi się rzeczywistego dialogu ze światem świadczeniodawców. Stąd brak realnego dialogu z reprezentacjami pracodawców, że wskażę tu tylko Ogólnopolski Związek Pracodawców Szpitali Powiatowych. Realną dyskusję o rzeczywistych problemach próbuje się zastępować kolejnymi niewiele wnoszącymi, poza podnoszeniem ego panelistów, debatami. Debaty odbyły się już dwie, ale czy ktokolwiek potrafi sformułować jakiekolwiek z nich wypływające wnioski, co do których jest konsensus, że będą wprowadzane do systemu?
Innym przykrym faktem jest próba zaklinania rzeczywistości, poprzez giętkie przedstawianie danych mających potwierdzać tezy Ministerstwa Zdrowia. Bo czym innym jest szermowanie danymi z roku 2004, czy przedstawianie zobowiązań wymagalnych na koniec 2017 roku, czyli tuż po przekazaniu miliarda złotych za nadwykonania lat wcześniejszych? Ministerstwo nigdy nie przedstawiło w ocenach skutków regulacji rzeczywistych kosztów, które muszą ponieść świadczeniodawcy w związku z podpisywanymi lekką ręką porozumieniami. A to właśnie te koszty, obok nieszczęsnych norm zatrudnienia pielęgniarek, są największym zagrożeniem dla funkcjonowania szpitali i przychodni w drugiej połowie 2018 roku i w latach kolejnych.
Niesterowany system tworzy zresztą własne problemy. Brak centralnej polityki sprawia, że jak podał ostatnio GIS, w sposób niekontrolowany zaczyna się rozprzestrzeniać w Polsce antybiotykooporna bakteria Klebsiella pnemoniae, tzw. New Delhi. A koszty jej ekspansji mogą być wielokroć wyższe niż osławionego ASF w przypadku rolnictwa. Wobec braku pracowników zaczyna się upowszechniać proceder migracji całych zespołów lekarskich i pielęgniarskich pomiędzy szpitalami. To tutaj jest potrzebna reakcja Ministerstwa Zdrowia i jego agend. Jednak świat szpitali i przychodni, no może poza wielkimi instytutami, wydaje się Ministerstwu obcy.
Co jeżeli dojdzie do kolizji tych płaszczyzn?
Taki stan nie może trwać w nieskończoność. Od czasu Euklidesa, który stworzył klasyczną geometrię minęło już blisko 2 500 lat, a od tego czasu inni matematycy udowodnili, że wiele rzeczy jest możliwe. Tak że i z tego powodu do kolizji równoległych światów musi w końcu dojść. Pierwszym terminem może być wejście w życie norm pielęgniarskich, bo temu Ministrowi będzie trudno złamać swoje własne porozumienie. Jednocześnie jego realizacja może przynieść dramatyczne efekty. Niekontrolowana likwidacja wielu oddziałów, następczy upadek finansowy wielu szpitali i paradoksalnie bezrobocie wśród pielęgniarek w mniejszych miejscowościach lub konieczność migracji 40-50-letnich kobiet za pracą. Nie jestem sobie w stanie wyobrazić skali protestów społecznych, ani reakcji rządzącej partii, która sama by sobie to sprokurowała w roku wyborczym. Pewnie skończy się to wszystko wielką rejteradą, może dymisją czy rezygnacją Ministra. Jednak kolejny raz nasuwa się pytanie - czy naprawdę musimy, nawiązując do bon motu Kisiela o socjalizmie, tworzyć system, w którym bohatersko pokonujemy trudności nieznane w żadnym innym systemie?
Maciej Biardzki
Autor jest ekspertem ochrony zdrowia