Krzysztof Bukiel: To nie jest dobry czas dla służby zdrowia
Redaktor: Krystian Lurka
Data: 21.07.2017
Źródło: KL
Tagi: | Krzysztof Bukiel |
- Dla problemów polskiej służby zdrowia, dla jej naprawy i dla jej docenienia zawsze był niedobry czas. Dla kolejnych rządów, niezależnie przez jaką partię tworzonych, zawsze inne rzeczy miały priorytet, a służba zdrowia spychana była na dalszy plan - twierdzi Krzysztof Bukiel.
Krzysztof Bukiel, przewodniczący Ogólnopolskiego Związek Zawodowy Lekarzy:
- W środę (19 lipca) odbyło się w Sejmie pierwsze czytanie obywatelskiego projektu ustawy o warunkach zatrudnienia w ochronie zdrowia. W tym samym czasie przed Sejmem Porozumienie Zawodów Medycznych zorganizowało manifestację pracowników ochrony zdrowia dla poparcia ustawy. Zwracali uwagę na fatalną sytuację publicznej ochrony zdrowia w naszym Kraju, zwłaszcza na jej skrajne niedofinansowanie w stosunku do zakresu świadczeń gwarantowanych. W czasie manifestacji głos zabrali parlamentarzyści partii opozycyjnych. Profesor Tomasz Grodzki, senator Platformy Obywatelskiej, czynny i zasłużony lekarz ze Szczecina, przed wejściem na trybunę zwrócił się do mnie i powiedział "Niedobry jest teraz czas na te sprawy, które poruszacie". Chodziło oczywiście o to, że w Sejmie trwała właśnie burzliwa debata dotycząca reformy sądownictwa.
Pan Grodzki zapewne przypadkowo, ale za to niezwykle trafnie i niejako symbolicznie przedstawił losy polskiej służby zdrowia w ostatnich 28 latach wolnej Polski. Dla jej problemów, dla jej naprawy, dla jej docenienia (chociażby w postaci odpowiedniego finansowania) zawsze w III RP był niedobry czas. Dla kolejnych rządów, niezależnie przez jaką partię tworzonych, zawsze inne rzeczy miały priorytet, a służba zdrowia spychana była na dalszy plan.
Już z początkiem lat dziewięćdziesiątych, gdy domagaliśmy się wzrostu nakładów na publiczne lecznictwo ważniejsze były reformy gospodarcze, dofinansowanie banków, przekształcenia w górnictwie, osłony dla zwalnianych pracowników czy wprowadzane właśnie zasiłki dla bezrobotnych, którymi objęto wówczas hojnie wszystkich chętnych. Pamiętam, jak mój kolega inżynier pobierał zasiłek dla bezrobotnych w kwocie większej niż moja pensja (początkującego wówczas) lekarza. Pamiętam jak dofinansowanie BGŻ wynosiło niemal jedną trzecią rocznych nakładów na publiczne lecznictwo. Kwota jaką wydano w sumie na „restrukturyzację” kopaIń po roku 1989 osiągnęła w sumie setki miliardów złotych.
Gdy wprowadzano kasy chorych i wydawało się, że służba zdrowia ma wreszcie dobry czas, wicepremier Balcerowicz stwierdził nagle, że reformę trzeba odłożyć, bo są ważniejsze sprawy, czyli trzy pozostałe reformy: oświatowa, administracyjna, emerytalna. To wtedy po raz pierwszy powstała szeroka koalicja organizacji pracowników służby zdrowia skupiająca wszystkie związki i samorządy zawodowe, która przybrała dziwną nazwę KOROZ, czyli Komitet Obrony Reformy Ochrony Zdrowia. Pracownikom wydawało się wówczas, że obrona reformy jest ważniejsza niż tylko obrona płac, bo właśnie ta reforma miała rozwiązać i ten problem – niskich wynagrodzeń. Reformę udało się obronić, ale – wskutek stanowiska ministra finansów i wicepremiera Leszka Balcerowicza – wysokość składki zdrowotnej spadła z planowanych 11 procent na 7,5. I znowu okazało się, że był „niedobry czas” dla służby zdrowia.
Dalej było tylko podobnie. Ważniejszym celem niż lecznictwo były dopłaty do kolei albo do rolnictwa. Gdy w roku 2006 odbywał się ogólnopolski strajk lekarzy (organizowany przez OZZL) i domagaliśmy się zwiększenia nakładów na publiczną ochronę zdrowia o 20 miliardów złotych, ówczesny premier Jarosław Kaczyński stwierdził, że nie ma takich pieniędzy w budżecie, po czym rząd pod jego kierownictwem... przeznaczył dokładnie taką kwotę na dodatkowe dopłaty do ZUS, które miały zrekompensować zmniejszoną właśnie składkę na ubezpieczenia społeczne. Znowu było coś ważniejszego niż zdrowie Polaków. Jego działanie skopiował niedługo potem jego następca premier Donald Tusk, który obietnicę wzrostu - o jeden punkt procentowy - składki na NFZ, złożoną w czasie pamiętnego „białego szczytu”, porzucił, bo ważniejsze okazało się budowanie stadionów i dróg na mistrzostwa Europy w piłkę nożną.
Dzisiaj znowu jest niedobry czas dla służby zdrowia. Nawet gdy wicepremier Morawiecki chwali się znakomitymi rezultatami swoich działań: wzrastającą gospodarką, spadającym bezrobociem, zwiększającymi się inwestycjami, a przede wszystkim znakomitymi wynikami budżetowymi. Jakie jeszcze priorytety ma rząd? Właśnie zwiększył finansowanie armii, wprowadził szeroki program rozdawnictwa pieniędzy, obniżył wiek emerytalny. Czy planuje jakieś wielkie państwowe inwestycje?
Czy dobry czas dla publicznej służby zdrowia jest w ogóle w Polsce możliwy i czy politycy potrafią docenić znaczenie dobrego lecznictwa?
Jeden z byłych posłów SLD mierząc się niedawno z poważną chorobą apelował do swoich kolegów polityków, którzy decydują o tym, jak ma wyglądać służba zdrowia, aby poleżeli parę dni w normalnym szpitalu, przyszli do kolejki w normalnej przychodni. Gdyby politycy, którzy zasiadają w sejmowych ławach odpowiedzieli na ten apel swojego kolegi, może niedobry czas dla służby zdrowia by się wreszcie skończył.
Przeczytaj także: "Obywatelski projekt o minimalnych wynagrodzeniach w zdrowiu trafi do komisji" i "Dybek stawia warunki. Jeśli rząd nie spełni postulatów, będzie strajk".
- W środę (19 lipca) odbyło się w Sejmie pierwsze czytanie obywatelskiego projektu ustawy o warunkach zatrudnienia w ochronie zdrowia. W tym samym czasie przed Sejmem Porozumienie Zawodów Medycznych zorganizowało manifestację pracowników ochrony zdrowia dla poparcia ustawy. Zwracali uwagę na fatalną sytuację publicznej ochrony zdrowia w naszym Kraju, zwłaszcza na jej skrajne niedofinansowanie w stosunku do zakresu świadczeń gwarantowanych. W czasie manifestacji głos zabrali parlamentarzyści partii opozycyjnych. Profesor Tomasz Grodzki, senator Platformy Obywatelskiej, czynny i zasłużony lekarz ze Szczecina, przed wejściem na trybunę zwrócił się do mnie i powiedział "Niedobry jest teraz czas na te sprawy, które poruszacie". Chodziło oczywiście o to, że w Sejmie trwała właśnie burzliwa debata dotycząca reformy sądownictwa.
Pan Grodzki zapewne przypadkowo, ale za to niezwykle trafnie i niejako symbolicznie przedstawił losy polskiej służby zdrowia w ostatnich 28 latach wolnej Polski. Dla jej problemów, dla jej naprawy, dla jej docenienia (chociażby w postaci odpowiedniego finansowania) zawsze w III RP był niedobry czas. Dla kolejnych rządów, niezależnie przez jaką partię tworzonych, zawsze inne rzeczy miały priorytet, a służba zdrowia spychana była na dalszy plan.
Już z początkiem lat dziewięćdziesiątych, gdy domagaliśmy się wzrostu nakładów na publiczne lecznictwo ważniejsze były reformy gospodarcze, dofinansowanie banków, przekształcenia w górnictwie, osłony dla zwalnianych pracowników czy wprowadzane właśnie zasiłki dla bezrobotnych, którymi objęto wówczas hojnie wszystkich chętnych. Pamiętam, jak mój kolega inżynier pobierał zasiłek dla bezrobotnych w kwocie większej niż moja pensja (początkującego wówczas) lekarza. Pamiętam jak dofinansowanie BGŻ wynosiło niemal jedną trzecią rocznych nakładów na publiczne lecznictwo. Kwota jaką wydano w sumie na „restrukturyzację” kopaIń po roku 1989 osiągnęła w sumie setki miliardów złotych.
Gdy wprowadzano kasy chorych i wydawało się, że służba zdrowia ma wreszcie dobry czas, wicepremier Balcerowicz stwierdził nagle, że reformę trzeba odłożyć, bo są ważniejsze sprawy, czyli trzy pozostałe reformy: oświatowa, administracyjna, emerytalna. To wtedy po raz pierwszy powstała szeroka koalicja organizacji pracowników służby zdrowia skupiająca wszystkie związki i samorządy zawodowe, która przybrała dziwną nazwę KOROZ, czyli Komitet Obrony Reformy Ochrony Zdrowia. Pracownikom wydawało się wówczas, że obrona reformy jest ważniejsza niż tylko obrona płac, bo właśnie ta reforma miała rozwiązać i ten problem – niskich wynagrodzeń. Reformę udało się obronić, ale – wskutek stanowiska ministra finansów i wicepremiera Leszka Balcerowicza – wysokość składki zdrowotnej spadła z planowanych 11 procent na 7,5. I znowu okazało się, że był „niedobry czas” dla służby zdrowia.
Dalej było tylko podobnie. Ważniejszym celem niż lecznictwo były dopłaty do kolei albo do rolnictwa. Gdy w roku 2006 odbywał się ogólnopolski strajk lekarzy (organizowany przez OZZL) i domagaliśmy się zwiększenia nakładów na publiczną ochronę zdrowia o 20 miliardów złotych, ówczesny premier Jarosław Kaczyński stwierdził, że nie ma takich pieniędzy w budżecie, po czym rząd pod jego kierownictwem... przeznaczył dokładnie taką kwotę na dodatkowe dopłaty do ZUS, które miały zrekompensować zmniejszoną właśnie składkę na ubezpieczenia społeczne. Znowu było coś ważniejszego niż zdrowie Polaków. Jego działanie skopiował niedługo potem jego następca premier Donald Tusk, który obietnicę wzrostu - o jeden punkt procentowy - składki na NFZ, złożoną w czasie pamiętnego „białego szczytu”, porzucił, bo ważniejsze okazało się budowanie stadionów i dróg na mistrzostwa Europy w piłkę nożną.
Dzisiaj znowu jest niedobry czas dla służby zdrowia. Nawet gdy wicepremier Morawiecki chwali się znakomitymi rezultatami swoich działań: wzrastającą gospodarką, spadającym bezrobociem, zwiększającymi się inwestycjami, a przede wszystkim znakomitymi wynikami budżetowymi. Jakie jeszcze priorytety ma rząd? Właśnie zwiększył finansowanie armii, wprowadził szeroki program rozdawnictwa pieniędzy, obniżył wiek emerytalny. Czy planuje jakieś wielkie państwowe inwestycje?
Czy dobry czas dla publicznej służby zdrowia jest w ogóle w Polsce możliwy i czy politycy potrafią docenić znaczenie dobrego lecznictwa?
Jeden z byłych posłów SLD mierząc się niedawno z poważną chorobą apelował do swoich kolegów polityków, którzy decydują o tym, jak ma wyglądać służba zdrowia, aby poleżeli parę dni w normalnym szpitalu, przyszli do kolejki w normalnej przychodni. Gdyby politycy, którzy zasiadają w sejmowych ławach odpowiedzieli na ten apel swojego kolegi, może niedobry czas dla służby zdrowia by się wreszcie skończył.
Przeczytaj także: "Obywatelski projekt o minimalnych wynagrodzeniach w zdrowiu trafi do komisji" i "Dybek stawia warunki. Jeśli rząd nie spełni postulatów, będzie strajk".