Impact Cee
Leki cyfrowe to nie cyfrowe tabletki
Autor: Jacek Janik
Data: 14.03.2024
Tagi: | Artur Drobniak, Bożena Janicka, Centralny Ośrodek Badań, Innowacji i Kształcenia NIL, Sieć Lekarzy Innowatorów, lek cyfrowy, cyfrowa tabletka |
„Menedżer Zdrowia” rozmawia z dr. Arturem Drobniakiem, dyrektorem Centralnego Ośrodka Badań, Innowacji i Kształcenia Naczelnej Izby Lekarskiej o tabletce cyfrowej i cyfrowych lekach.
Coraz częściej w medycynie używane jest określenie „leki cyfrowe”. Na razie jest to fantazja, lecz – kto wie – może kiedyś, w przyszłości…
– Musimy sobie odpowiedzieć na pytanie, czym jest lek. To w naszym rozumieniu substancja, która powoduje, że dzięki niej pacjent chorujący na określoną chorobę będzie lepiej żył, miał poprawione wskaźniki i – ogólnie mówiąc – będzie zdrowszy. Wiemy też, że skuteczność leków jest różna. Jedne działają lepiej, inne gorzej, ale generalnie mają stan zdrowia poprawić. Lek cyfrowy w takim rozumieniu bezpośrednio nie oznacza cyfrowej tabletki. Są już co prawda takie pomysły w Stanach Zjednoczonych, gdzie rzeczywiście podawane są leki z chipem, monitorujące określone parametry życiowe pacjenta i wysyłające dane do aplikacji w telefonie.
Natomiast to, co jest w powszechnym użyciu w krajach Europy Zachodniej i funkcjonuje, dotyczy aplikacji, których skuteczność w określonych jednostkach chorobowych została udowodniona w perspektywie długoterminowej. Głównie w psychiatrii. Wymagają one certyfikacji, muszą zostać dopuszczone do użytku. W takiej perspektywie rozumienia tego określenia są to wyroby medyczne. Nie do końca zatem są to leki. Wiele państw ma różne do nich podejście. Niemcy czy Francuzi tworzą osobne ścieżki do oceny takich wyrobów medycznych. określanych jako digital terapeutics. Natomiast Brytyjczycy oceniają je w podobny sposób i refundują jak rozwiązania tradycyjne, czyli leki. W Polsce nie mamy na razie żadnej ścieżki podejścia do takich rozwiązań.
W Polsce też odnotowujemy próby wykorzystywania różnych aplikacji wspomagających proces terapeutyczny, na przykład w kardiologii.
– Rzeczywiście są w Ministerstwie Zdrowia programy pilotażowe, które rzeczywiście wykorzystują różnego rodzaju aplikacje w ramach koordynowanej opieki po zawale KOS-zawał, w rehabilitacji kardiologicznej.
Mówimy więc o wspomaganiu cyfrowym, różnego rodzaju aplikacjach, które są pomocne w procesie terapeutycznym. Czy pacjenci, lekarze są na takie wykorzystywanie „cyfryzacji” gotowi? To jest jednak, generalnie rzecz biorąc, dość konserwatywne środowisko…
– Tak, moim zdaniem, jako grupa zawodowa, nie do końca jesteśmy na to gotowi. Siła przyzwyczajenia, w której tkwimy, opiera się na tradycyjnych, konserwatywnych metodach terapeutycznych, udowodnionych naukowo do ich skuteczności. Tu wkraczamy bowiem w obszar mniej intuicyjny, niezwiązaną do końca z naszym wykształceniem ścieżkę.
Wierzę jednak, że dla nas zawsze na końcu stoi dobro tego pacjenta. Jeżeli dogłębnie przebadane rozwiązania cyfrowe potwierdzą swoją skuteczność w poprawie zdrowia pacjenta, to dlaczego mamy z nich nie korzystać? To wręcz jest naszym obowiązkiem.
Myślę, że tutaj szczególnie można wykorzystać te nowe rozwiązania w prowadzeniu pacjentów z otyłością, gdzie musimy realizować dokładny monitoring, nadzór nad tym, jak pacjent zmienia swoje nawyki, jak funkcjonuje, ile spala kalorii, jaki ma poziom cukru. Danych możemy zbierać bardzo dużo i je monitorować, korygować zachowania. I to bez pomocy tabletek. To jest często modyfikacja naszych zachowań. Czy to nie jest też leczenie? To jest leczenie. Czasami nie mniej ważne w niektórych jednostkach chorobowych niż tabletka.
Lekarze nie są przygotowani na tego typu cyfrowe rozwiązania?
– Nie jesteśmy kształceni w tym zakresie. Jednostka, którą kieruję – Centralny Ośrodek Badań i Kształcenia w Naczelnej Izbie Lekarskiej – oraz Sieć Lekarzy Innowatorów przy NIL to organizacje, w których chcemy stworzyć modele edukacyjne, dotyczące nowoczesnych rozwiązań terapeutycznych i takich jak digital terapeutics czy innych. Tak, by było to wiarygodne źródło wiedzy dla lekarzy, którzy tym tematem się zainteresują.
Uważam, że bez systemowego wsparcia, strategii, w której uznajemy, że jest to ścieżka, którą jako system opieki zdrowotnej też chcemy iść, należy wykorzystywać „early adopterów”, co można przetłumaczyć jako pionierskich użytkowników, i ich promować. Jeżeli wierzymy w potencjał rozwiązań cyfrowych, to powinniśmy tych, którzy już przebrnęli tę ścieżkę, nauczyli się z niej korzystać, poświęcili swój czas, zostali wyedukowani na kursach i szkoleniach, w jakiś sposób nagradzać, a nie ganić.
Bożena Janicka, prezes PPOZ, w jednej ze swoich wypowiedzi stwierdziła, że polskie rozwiązania cyfrowe w wielu przypadkach „stoją na głowie”. Są przygotowywane przez inżynierów i programistów, którzy o medycynie i o tym, jak funkcjonuje system ochrony zdrowia, mają niewielkie pojęcie. Jej zdaniem programy powinni pisać lekarze, a programiści wdrażać ich pomysły w świat cyfrowy.
– Jest w takiej ocenie dużo prawdy. Jednym z powodów powstania Sieci Lekarzy Innowatorów było to, że dostrzegaliśmy próżnię pomiędzy nami, lekarzami, a dostarczycielami rozwiązań cyfrowych. Często są to – właśnie tak, jak pan powiedział – inżynierowie i informatycy. I tu następowało zderzenie ze środowiskiem konserwatywnym, lekarskim, ponieważ nie zasięgali u niego opinii albo w niewystarczający sposób analizowali uwarunkowania środowiska, w którym ich rozwiązania cyfrowe miały funkcjonować. I nagle zderzali się ze ścianą z powodu braku akceptacji określonego rozwiązania.
Angażowanie lekarzy już na wczesnym etapie planowania i projektowania rozwiązań cyfrowych jest konieczne. Musimy sobie zdawać sprawę z tego, że jeśli jakieś rozwiązanie nie przejdzie przez fazę popularyzacji w środowisku lekarzy, jakiejś grupy specjalistów, to w efekcie umrze śmiercią naturalną, Tego byśmy nie chcieli, zwłaszcza że planujemy wydawać dziesiątki milionów złotych z budżetu państwa i środków europejskich. Wymyślić można różne rzeczy. Najważniejsze, żeby lekarze używali takich rozwiązań cyfrowych na co dzień, korzyść z tego odnosili pacjenci, a nie żeby, marnując pieniądze, takie projekty trafiały do przysłowiowej szuflady.
Przeczytaj także: „Informatyzacja w Polsce stoi na głowie”.
– Musimy sobie odpowiedzieć na pytanie, czym jest lek. To w naszym rozumieniu substancja, która powoduje, że dzięki niej pacjent chorujący na określoną chorobę będzie lepiej żył, miał poprawione wskaźniki i – ogólnie mówiąc – będzie zdrowszy. Wiemy też, że skuteczność leków jest różna. Jedne działają lepiej, inne gorzej, ale generalnie mają stan zdrowia poprawić. Lek cyfrowy w takim rozumieniu bezpośrednio nie oznacza cyfrowej tabletki. Są już co prawda takie pomysły w Stanach Zjednoczonych, gdzie rzeczywiście podawane są leki z chipem, monitorujące określone parametry życiowe pacjenta i wysyłające dane do aplikacji w telefonie.
Natomiast to, co jest w powszechnym użyciu w krajach Europy Zachodniej i funkcjonuje, dotyczy aplikacji, których skuteczność w określonych jednostkach chorobowych została udowodniona w perspektywie długoterminowej. Głównie w psychiatrii. Wymagają one certyfikacji, muszą zostać dopuszczone do użytku. W takiej perspektywie rozumienia tego określenia są to wyroby medyczne. Nie do końca zatem są to leki. Wiele państw ma różne do nich podejście. Niemcy czy Francuzi tworzą osobne ścieżki do oceny takich wyrobów medycznych. określanych jako digital terapeutics. Natomiast Brytyjczycy oceniają je w podobny sposób i refundują jak rozwiązania tradycyjne, czyli leki. W Polsce nie mamy na razie żadnej ścieżki podejścia do takich rozwiązań.
W Polsce też odnotowujemy próby wykorzystywania różnych aplikacji wspomagających proces terapeutyczny, na przykład w kardiologii.
– Rzeczywiście są w Ministerstwie Zdrowia programy pilotażowe, które rzeczywiście wykorzystują różnego rodzaju aplikacje w ramach koordynowanej opieki po zawale KOS-zawał, w rehabilitacji kardiologicznej.
Mówimy więc o wspomaganiu cyfrowym, różnego rodzaju aplikacjach, które są pomocne w procesie terapeutycznym. Czy pacjenci, lekarze są na takie wykorzystywanie „cyfryzacji” gotowi? To jest jednak, generalnie rzecz biorąc, dość konserwatywne środowisko…
– Tak, moim zdaniem, jako grupa zawodowa, nie do końca jesteśmy na to gotowi. Siła przyzwyczajenia, w której tkwimy, opiera się na tradycyjnych, konserwatywnych metodach terapeutycznych, udowodnionych naukowo do ich skuteczności. Tu wkraczamy bowiem w obszar mniej intuicyjny, niezwiązaną do końca z naszym wykształceniem ścieżkę.
Wierzę jednak, że dla nas zawsze na końcu stoi dobro tego pacjenta. Jeżeli dogłębnie przebadane rozwiązania cyfrowe potwierdzą swoją skuteczność w poprawie zdrowia pacjenta, to dlaczego mamy z nich nie korzystać? To wręcz jest naszym obowiązkiem.
Myślę, że tutaj szczególnie można wykorzystać te nowe rozwiązania w prowadzeniu pacjentów z otyłością, gdzie musimy realizować dokładny monitoring, nadzór nad tym, jak pacjent zmienia swoje nawyki, jak funkcjonuje, ile spala kalorii, jaki ma poziom cukru. Danych możemy zbierać bardzo dużo i je monitorować, korygować zachowania. I to bez pomocy tabletek. To jest często modyfikacja naszych zachowań. Czy to nie jest też leczenie? To jest leczenie. Czasami nie mniej ważne w niektórych jednostkach chorobowych niż tabletka.
Lekarze nie są przygotowani na tego typu cyfrowe rozwiązania?
– Nie jesteśmy kształceni w tym zakresie. Jednostka, którą kieruję – Centralny Ośrodek Badań i Kształcenia w Naczelnej Izbie Lekarskiej – oraz Sieć Lekarzy Innowatorów przy NIL to organizacje, w których chcemy stworzyć modele edukacyjne, dotyczące nowoczesnych rozwiązań terapeutycznych i takich jak digital terapeutics czy innych. Tak, by było to wiarygodne źródło wiedzy dla lekarzy, którzy tym tematem się zainteresują.
Uważam, że bez systemowego wsparcia, strategii, w której uznajemy, że jest to ścieżka, którą jako system opieki zdrowotnej też chcemy iść, należy wykorzystywać „early adopterów”, co można przetłumaczyć jako pionierskich użytkowników, i ich promować. Jeżeli wierzymy w potencjał rozwiązań cyfrowych, to powinniśmy tych, którzy już przebrnęli tę ścieżkę, nauczyli się z niej korzystać, poświęcili swój czas, zostali wyedukowani na kursach i szkoleniach, w jakiś sposób nagradzać, a nie ganić.
Bożena Janicka, prezes PPOZ, w jednej ze swoich wypowiedzi stwierdziła, że polskie rozwiązania cyfrowe w wielu przypadkach „stoją na głowie”. Są przygotowywane przez inżynierów i programistów, którzy o medycynie i o tym, jak funkcjonuje system ochrony zdrowia, mają niewielkie pojęcie. Jej zdaniem programy powinni pisać lekarze, a programiści wdrażać ich pomysły w świat cyfrowy.
– Jest w takiej ocenie dużo prawdy. Jednym z powodów powstania Sieci Lekarzy Innowatorów było to, że dostrzegaliśmy próżnię pomiędzy nami, lekarzami, a dostarczycielami rozwiązań cyfrowych. Często są to – właśnie tak, jak pan powiedział – inżynierowie i informatycy. I tu następowało zderzenie ze środowiskiem konserwatywnym, lekarskim, ponieważ nie zasięgali u niego opinii albo w niewystarczający sposób analizowali uwarunkowania środowiska, w którym ich rozwiązania cyfrowe miały funkcjonować. I nagle zderzali się ze ścianą z powodu braku akceptacji określonego rozwiązania.
Angażowanie lekarzy już na wczesnym etapie planowania i projektowania rozwiązań cyfrowych jest konieczne. Musimy sobie zdawać sprawę z tego, że jeśli jakieś rozwiązanie nie przejdzie przez fazę popularyzacji w środowisku lekarzy, jakiejś grupy specjalistów, to w efekcie umrze śmiercią naturalną, Tego byśmy nie chcieli, zwłaszcza że planujemy wydawać dziesiątki milionów złotych z budżetu państwa i środków europejskich. Wymyślić można różne rzeczy. Najważniejsze, żeby lekarze używali takich rozwiązań cyfrowych na co dzień, korzyść z tego odnosili pacjenci, a nie żeby, marnując pieniądze, takie projekty trafiały do przysłowiowej szuflady.
Przeczytaj także: „Informatyzacja w Polsce stoi na głowie”.