Nie twarde dane, lecz lokalne potrzeby zdecydują o utrzymaniu porodówek
Minister zdrowia Izabela Leszczyna odwołała wcześniejszy pomysł, zgodnie z którym o być albo nie być porodówek miała decydować liczba porodów, z wejściowym progiem 400. – Chcemy, aby zamiast kryterium liczbowego o konieczności utrzymania oddziałów porodowych w danym regionie zdecydowały specjalne zespoły powołane przez wojewodów. To one ustalą zasady dla swoich województw – poinformowała minister.
– Dla jednego województwa to może być jakaś odległość, dla drugiego liczba porodów, ale nie muszą to być w ogóle takie twarde dane – wskazała 7 listopada szefowa resortu zdrowia w trakcie spotkania dla mediów, podczas którego zaprezentowano planowaną reformę szpitalnictwa.
Kryterium 400 porodów to nie był trafiony pomysł
Minister Leszczyna podkreśliła, że resortowi zależy na tym, aby zmienić ten sztywny przepis na bardziej elastyczny, przypominając, skąd on tak naprawdę się wziął.
– Po raz pierwszy ekspertyza dotycząca minimalnej rocznej liczby porodów na danym oddziale porodowym powstała za czasów ministra Łukasza Szumowskiego – zgodnie z nią minimum to wynosiło 600. Potem za rządów ministra Adama Niedzielskiego liczbę tę obniżono do 400. Nasi urzędnicy uwzględnili te analizy i przepisali dane – 400 porodów do oceny skutków regulacji projektu ustawy – wyjaśniła minister, podkreślając, że w innych krajach też funkcjonowały takie sztywne ramy opierające się na liczbach bezwzględnych.
– Dla przykładu w Niemczech ubezpieczyciel nie płacił za poród, jeśli ten odbył się na oddziale, w którym przyjmuje się mniej niż 600 porodów rocznie – zaznaczyła.
– Widzimy, że nie zawsze ten sztywny zapis wpisuje się w potrzeby regionu, dlatego wprowadzamy nowe zasady łączenia lub likwidacji porodówek, które zakłada planowana reforma szpitalnictwa. Łączenie oddziałów między szpitalami będzie dobrowolne. Zdecyduje o tym zespół ekspertów przy wojewodzie, w skład którego wejdą wojewoda, organy tworzące szpitale (starostowie, marszałkowie, prezydenci miast, konsultant wojewódzki ds. ginekologii i położnictwa) – tłumaczyła.
– Mam nadzieję, że to uspokoi obawy społeczne. Nie ma nic gorszego niż kobiety, które boją się zachodzić w ciążę – stwierdziła.
Polityczna nagonka?
Przypomnijmy – zgodnie z dotychczasowymi założeniami resortu zdrowia do tzw. systemu podstawowego szpitalnego zabezpieczenia świadczeń opieki zdrowotnej miałyby wchodzić te placówki, w których rocznie odbierana jest określona minimalna liczba porodów, która została wpisana do oceny skutków regulacji w liczbie 400. Ostateczną liczbę miał wskazywać minister zdrowia. Następnie dodano kryterium odległości do najbliższego oddziału położniczego – po to, aby kobiety miały zabezpieczony dostęp do porodówek w określonym promieniu kilkudziesięciu kilometrów od domu.
Jak zaznaczyła minister Leszczyna, zostało to wykorzystane przez politycznych adwersarzy, którzy w sposób „absolutnie niegodny” wykorzystali tę sytuację, strasząc kobiety i wywołując lęki.
– Minister zdrowia nie może pozwolić na to, że ludzie będą żyli w lęku, bo im zabiorą szpital czy porodówkę i kobiety nie będą miały gdzie rodzić. Przypomnę tylko, że to nie my zamykamy porodówki. Za czasów rządów Prawa i Sprawiedliwości w okresie od 2016 do 2023 roku zamknięto po cichu 82 oddziały porodowe – zaznaczyła.
– Minister zdrowia nie ma prawa zamknąć żadnej porodówki, może to zrobić tylko organ tworzący, dlatego to zespoły powołane przez wojewodów będą określać zasady utrzymania czy łączenia oddziałów – dodała szefowa resortu.
Karetki rozwiążą problem odległości?
Tam, gdzie odległość do oddziału będzie zbyt duża, zabezpieczeniem dla rodzących będą zespoły ratownictwa medycznego, które w razie potrzeby mają dowieźć rodzącą do najbliższej porodówki.
– Gwarantujemy, że wszędzie tam, gdzie zapadnie decyzja o likwidacji porodówki, kobiety będą rodzić w sąsiednim powiecie, zapewnimy dodatkowe karetki dla systemu ratownictwa medycznego, którym będziemy płacić za gotowość. Takie rozwiązanie będzie tańsze i lepsze niż utrzymywanie całodobowych oddziałów ginekologicznych, na których jest niewielkie obłożenie. Tańsze dla podatników i NFZ, a lepsze dla pacjentów, którzy trafią do placówek realizujących wiele świadczeń – mówiła minister Leszczyna, przyznając, że nie będą to ambulanse „znaczone”, ale dodatkowe karetki, które obsłużą wszystkich potrzebujących pacjentów. Minister wskazała także, że zabezpieczenie pacjentów ma się odbyć w sposób systemowy i w porozumieniu z lokalnymi włodarzami.
– Dlatego chcemy zmienić ten twardo brzmiący w ustawie przepis, że minister zdrowia określi liczbę porodów, na przepis, który mówi, że minister zdrowia po zasięgnięciu opinii wojewody wyda takie rekomendacje dla danego województwa. Ta opinia i takie wskazanie dla ministra zdrowia będą wiążące – zaznaczyła.
Minister Leszczyna przypomniała, że to właśnie wojewoda ma cały transport medyczny, za który odpowiada.
– Jednocześnie pracujemy nad systemem, w
którym dyspozytor wojewódzki widzi każdy szpital i łóżko, kto
jest na dyżurze, i jak mu zgłasza zespół ratowniczy, że ma takiego pacjenta, to
on nie wiezie go do najbliższego szpitala, gdzie już na miejscu się okazuje, że
np. nie ma łóżka czy specjalisty, który umie sobie poradzić z udarem. Cały
system ratownictwa musi widzieć wszystkie szpitale. Dlatego w zespole, który ma
dać opinie ministrowi zdrowia, mają być wojewoda i wszystkie organy tworzące – podsumowała Izabela Leszczyna.
Przeczytaj także: „Wstydliwe porodówki”.