Tomasz Stanczak/Agencja Wyborcza.pl
Noworoczne oczekiwania prof. Macieja Banacha
Redaktor: Jacek Janik
Data: 03.01.2024
Źródło: Maciej Banach
Tagi: | Szklana kula 2024, Maciej Banach, AOS, POZ, limity świadczeń, profilaktyka, zapowiedzi, Spoglądając w szklaną kulę... |
– Likwidacja limitów i „dosypanie” pieniędzy nie jest równoznaczne z anulowaniem kolejek do badań i specjalistów. Trzeba stworzyć odpowiedni system. Specjalistom powinna się po prostu opłacać opieka nad pacjentami w publicznej ochronie zdrowia – przekonuje prof. Maciej Banach.
Komentarz prof. Macieja Banacha, kierownika Zakładu Kardiologii Prewencyjnej i Lipidologii Uniwersytetu Medycznego w Łodzi, kierownika Ośrodka Badań Serca i Naczyń na Uniwersytecie Zielonogórskim, adiunkta na Uniwersytecie Johns Hopkins w Baltimore, sekretarza generalnego Europejskiego Towarzystwa Miażdżycowego oraz przewodniczącego Polskiego Towarzystwa Lipidologicznego – z cyklu „Spoglądając w szklaną kulę…”:
Co powinno się wydarzyć w 2024 r.? Jest wiele spraw, do których rozwiązania rząd jest zobligowany w kontekście obietnic wyborczych. Będzie to czas ogromnych wyzwań. Mamy ogromne kolejki do lekarzy, ograniczony dostęp do specjalistów, a także do badań. Powinien być on znacznie lepszy. Z jednej strony ma to związek z tzw. limitami, których zniesienie jest zapowiadane. To jednak nie rozwiąże problemu. Trzeba zwrócić uwagę na to, że likwidacja limitów nie oznacza – przy ograniczonej liczbie specjalistów – że przyjmą nieograniczoną liczbę pacjentów.
Ta sytuacja jest podobna do tej z kwietnia 2020 r., kiedy za czasów ministra Łukasza Szumowskiego nastąpiła likwidacja limitów na badania wykonywane rezonansami i tomografami. Okazało się, że ta decyzja niewiele poprawiła, a także pojawiły się negatywne skutki, nastąpiła ucieczka radiologów do szpitali prywatnych, ich podkupywanie przez inne placówki. W efekcie okazało się, że o ile samo badanie TK czy MRI można zrobić w miarę szybko, o tyle na ich opis trzeba było czekać trzy miesiące i dłużej.
Element związany z dostępnością do lekarzy i świadczeń jest bardzo istotny. Jeśli posługujemy się przykładami, to chciałbym zwrócić uwagę na badania genetyczne, trudno dostępne w Polsce. Rozmawiam z genetykami, którzy je wykonują na co dzień – mówią, co można zrobić, aby to zmienić. „Dosypanie” pieniędzy? Na to pytanie zawsze jest pozytywna odpowiedź. Natomiast jeśli popatrzymy na średni czas oczekiwania na konsultację genetyczną, wraz z interpretacją, wynosi on w Polsce od 400 do 1600 dni.
Refundacja wizyt prywatnych w AOS to pójście na skróty
W mojej ocenie, pomocne w rozwiązaniu problemów z kolejkami mogą być rozwiązania digitalizacyjne. Jeśli lekarz POZ kieruje pacjenta na badania, to niejako z automatu w systemie powinien być on zapisany w najbliższej od niego odległości, w najbliższym dostępnym terminie. To da się zrobić. Jednak trzeba zachęcić lekarzy specjalistów, aby funkcjonowali w ambulatoryjnej opiece specjalistycznej. Trzeba ich wesprzeć, bo to po prostu musi im się opłacać.
Musi być to korzystne finansowo w porównaniu z prywatnymi praktykami. Rozwiązanie, które jest proponowane przez partię 2050 Szymona Hołowni, zakładające refundowanie wizyt prywatnych u specjalistów, jest tylko chwilowym wyjściem z sytuacji, ale docelowo może mieć negatywne skutki nie tylko finansowe, lecz także organizacyjne dla pacjenta, i to nie będzie jego winą. Sprawi bowiem, że każdy będzie się starał skrócić ścieżkę oczekiwania na konsultacje czy badania – zamiast szukania dostępności w opiece publicznej pójdzie do lekarza prywatnego i wystąpi o refundację tej wizyty. Należy więc szukać rozwiązań systemowych.
Koniecznym działaniem jest także otworzenie dostępności do rezydentury właściwie dla wszystkich specjalności. Tutaj nie powinno być limitów, o co od dawna postulujemy jako środowisko. Trzeba też przeanalizować, jakie braki są w poszczególnych specjalnościach. To nie tylko pediatria czy dziedziny interwencyjne. Jako przykład podam, że na oddziale kardiologii prewencyjnej od pół roku nie jesteśmy w stanie znaleźć lekarza kardiologa, który zechciałby w jednostce publicznej pracować. Trzeba stworzyć pulę priorytetowych specjalności. Jeśli dodamy do tego jakość szkolenia i liczbę absolwentów uczelni medycznych, to oczywiście nie będzie od razu, ale w perspektywie mamy szanse na zlikwidowanie kolejek.
Musimy także doprowadzić do tego, żeby POZ lepiej funkcjonował. Podobnie jak to jest w krajach Europy Zachodniej, gdzie zaledwie co piąty, szósty pacjent trafia do specjalisty, a jak u nas – 80 proc. Trzeba stworzyć proste, łatwe do interpretacji przez lekarza podstawowej opieki zdrowotnej punkty odcięcia, które pozwolą mu powiedzieć, że nie radzi sobie z pacjentem i warto go odesłać do specjalisty. Jednak w opiece koordynowanej ważne jest to, że pacjent po konsultacji specjalistycznej powinien wrócić do lekarza POZ.
Z samego mówienia o profilaktyce nic nie wynika
Powinniśmy postawić, niezależnie od innych działań, na profilaktykę z prawdziwego zdarzenia. Wszyscy o tym mówią, z czego trzeba się cieszyć, ale za tym niewiele idzie w praktyce. Podkreślamy, że trzeba przesunąć środek ciężkości z medycyny regeneracyjnej na prewencję i profilaktykę, ale w ostatnich dekadach tak naprawdę niewiele się zmieniło. Jeśli nie nastąpi rzeczywiście zmiana, to system nie będzie w stanie zapewnić opieki starzejącemu się społeczeństwu, pacjentom z wielochorobowością.
To będzie dramat, który zaczyna się tu i teraz, a właściwie już się rozpoczął. Dlatego musimy nastawić się na profilaktykę z punktu widzenia zapobiegania chorobom, ich unikania. I nikogo nie trzeba przekonywać, że każde takie działanie jest także kosztowo efektywne.
Nie musimy nic wymyślać od podstaw. Mamy dobre przykłady, jak model wprowadzony w Słowenii w latach 90. w zakresie koordynowanej opieki profilaktyki pierwotnej. Oczywiście trzeba go dostosować do polskich warunków, bo Słowenia jest znacznie mniejszym krajem, ale to nie może być usprawiedliwieniem, aby tego nie robić.
Trochę żartując, jestem nawet zwolennikiem tego, aby taki program profilaktyki prewencji pierwotnej nazwać nazwiskiem minister zdrowia lub premiera, żeby była odpowiednia motywacja do jego wprowadzenia i by nie myśleć kategoriami jednej kadencji, ale tym, co dla naszego społeczeństwa, z punktu widzenia ochrony zdrowia możemy uzyskać także w przyszłości.
Wykorzystajmy to, co mamy
Wszystkie istniejące już programy stanowią naprawdę dobrą podstawę, przy odpowiednim ich połączeniu, do stworzenia takiego systemu. Przykładem może być program Profilaktyka 40+, który nie działa jak trzeba. Gdybyśmy go uaktualnili o zakres badań, a pacjent po nich trafiał na konsultację, aby stwierdzić, czy są jakieś odchylenia od norm, i wchodził natychmiast po takiej weryfikacji na odpowiednie ścieżki terapeutyczne, mogłoby to spełniać swoją funkcję.
Mamy przecież programy profilaktyczne w POZ, koordynowaną opiekę w POZ, Narodowy Program Chorób Układu Krążenia, Narodową Strategię Onkologiczną oraz wiele innych narzędzi. Jeśli udałoby się je połączyć – mielibyśmy mieć system profilaktyki pierwotnej, który można by monitorować, oceniać śródokresowo, poprawiać. Wszystko po to, aby było mniej zawałów mięśnia sercowego, żeby pacjent nie musiał trafiać do naprawdę dobrego programu KOS-zawał, żeby nie było powikłań. De facto taki program spełniałby kryteria, jeśli chodzi o zapobieganie chorobom nowotworowym i większości innych chorób przewlekłych.
Skupiamy się na zawale, na nowotworach, na niewydolności serca, na otyłości, w ramach programu KOS-BAR – i to są naprawdę bardzo dobre programy. Powinny być one jednak jedynie uzupełnieniem programu koordynowanej profilaktyki pierwotnej.
Wspominałem o programie koordynowanej opieki profilaktyki pierwotnej w Słowenii. Warto podkreślić, że spowodował on, po 10 latach od wprowadzenia, że odnotowano tam o 55 proc. mniej zawałów. Mówiąc hipotetycznie, jeżeli dzisiaj mamy 75–80 tys. zawałów, mogłoby się to przełożyć na liczbę 40 tys. Choroby serca i naczyń odpowiadają za 45 proc. wszystkich zgonów w Polsce, więc mogłoby to także znacząco poprawić ten wskaźnik.
Wyzwań, z którymi przyjdzie się zmierzyć obecnej minister i Ministerstwu Zdrowia w 2024 roku, jest bardzo dużo. Jesteśmy – jako środowisko – do dyspozycji w spieraniu tych wysiłków. Przez lata w tym systemie pracujemy i widzimy jego niedoskonałości, lecz także sposoby, jak to poprawić.
Wszystkie materiały z cyklu „Spoglądając w szklaną kulę...” są dostępne po kliknięciu w poniższy baner.
Co powinno się wydarzyć w 2024 r.? Jest wiele spraw, do których rozwiązania rząd jest zobligowany w kontekście obietnic wyborczych. Będzie to czas ogromnych wyzwań. Mamy ogromne kolejki do lekarzy, ograniczony dostęp do specjalistów, a także do badań. Powinien być on znacznie lepszy. Z jednej strony ma to związek z tzw. limitami, których zniesienie jest zapowiadane. To jednak nie rozwiąże problemu. Trzeba zwrócić uwagę na to, że likwidacja limitów nie oznacza – przy ograniczonej liczbie specjalistów – że przyjmą nieograniczoną liczbę pacjentów.
Ta sytuacja jest podobna do tej z kwietnia 2020 r., kiedy za czasów ministra Łukasza Szumowskiego nastąpiła likwidacja limitów na badania wykonywane rezonansami i tomografami. Okazało się, że ta decyzja niewiele poprawiła, a także pojawiły się negatywne skutki, nastąpiła ucieczka radiologów do szpitali prywatnych, ich podkupywanie przez inne placówki. W efekcie okazało się, że o ile samo badanie TK czy MRI można zrobić w miarę szybko, o tyle na ich opis trzeba było czekać trzy miesiące i dłużej.
Element związany z dostępnością do lekarzy i świadczeń jest bardzo istotny. Jeśli posługujemy się przykładami, to chciałbym zwrócić uwagę na badania genetyczne, trudno dostępne w Polsce. Rozmawiam z genetykami, którzy je wykonują na co dzień – mówią, co można zrobić, aby to zmienić. „Dosypanie” pieniędzy? Na to pytanie zawsze jest pozytywna odpowiedź. Natomiast jeśli popatrzymy na średni czas oczekiwania na konsultację genetyczną, wraz z interpretacją, wynosi on w Polsce od 400 do 1600 dni.
Refundacja wizyt prywatnych w AOS to pójście na skróty
W mojej ocenie, pomocne w rozwiązaniu problemów z kolejkami mogą być rozwiązania digitalizacyjne. Jeśli lekarz POZ kieruje pacjenta na badania, to niejako z automatu w systemie powinien być on zapisany w najbliższej od niego odległości, w najbliższym dostępnym terminie. To da się zrobić. Jednak trzeba zachęcić lekarzy specjalistów, aby funkcjonowali w ambulatoryjnej opiece specjalistycznej. Trzeba ich wesprzeć, bo to po prostu musi im się opłacać.
Musi być to korzystne finansowo w porównaniu z prywatnymi praktykami. Rozwiązanie, które jest proponowane przez partię 2050 Szymona Hołowni, zakładające refundowanie wizyt prywatnych u specjalistów, jest tylko chwilowym wyjściem z sytuacji, ale docelowo może mieć negatywne skutki nie tylko finansowe, lecz także organizacyjne dla pacjenta, i to nie będzie jego winą. Sprawi bowiem, że każdy będzie się starał skrócić ścieżkę oczekiwania na konsultacje czy badania – zamiast szukania dostępności w opiece publicznej pójdzie do lekarza prywatnego i wystąpi o refundację tej wizyty. Należy więc szukać rozwiązań systemowych.
Koniecznym działaniem jest także otworzenie dostępności do rezydentury właściwie dla wszystkich specjalności. Tutaj nie powinno być limitów, o co od dawna postulujemy jako środowisko. Trzeba też przeanalizować, jakie braki są w poszczególnych specjalnościach. To nie tylko pediatria czy dziedziny interwencyjne. Jako przykład podam, że na oddziale kardiologii prewencyjnej od pół roku nie jesteśmy w stanie znaleźć lekarza kardiologa, który zechciałby w jednostce publicznej pracować. Trzeba stworzyć pulę priorytetowych specjalności. Jeśli dodamy do tego jakość szkolenia i liczbę absolwentów uczelni medycznych, to oczywiście nie będzie od razu, ale w perspektywie mamy szanse na zlikwidowanie kolejek.
Musimy także doprowadzić do tego, żeby POZ lepiej funkcjonował. Podobnie jak to jest w krajach Europy Zachodniej, gdzie zaledwie co piąty, szósty pacjent trafia do specjalisty, a jak u nas – 80 proc. Trzeba stworzyć proste, łatwe do interpretacji przez lekarza podstawowej opieki zdrowotnej punkty odcięcia, które pozwolą mu powiedzieć, że nie radzi sobie z pacjentem i warto go odesłać do specjalisty. Jednak w opiece koordynowanej ważne jest to, że pacjent po konsultacji specjalistycznej powinien wrócić do lekarza POZ.
Z samego mówienia o profilaktyce nic nie wynika
Powinniśmy postawić, niezależnie od innych działań, na profilaktykę z prawdziwego zdarzenia. Wszyscy o tym mówią, z czego trzeba się cieszyć, ale za tym niewiele idzie w praktyce. Podkreślamy, że trzeba przesunąć środek ciężkości z medycyny regeneracyjnej na prewencję i profilaktykę, ale w ostatnich dekadach tak naprawdę niewiele się zmieniło. Jeśli nie nastąpi rzeczywiście zmiana, to system nie będzie w stanie zapewnić opieki starzejącemu się społeczeństwu, pacjentom z wielochorobowością.
To będzie dramat, który zaczyna się tu i teraz, a właściwie już się rozpoczął. Dlatego musimy nastawić się na profilaktykę z punktu widzenia zapobiegania chorobom, ich unikania. I nikogo nie trzeba przekonywać, że każde takie działanie jest także kosztowo efektywne.
Nie musimy nic wymyślać od podstaw. Mamy dobre przykłady, jak model wprowadzony w Słowenii w latach 90. w zakresie koordynowanej opieki profilaktyki pierwotnej. Oczywiście trzeba go dostosować do polskich warunków, bo Słowenia jest znacznie mniejszym krajem, ale to nie może być usprawiedliwieniem, aby tego nie robić.
Trochę żartując, jestem nawet zwolennikiem tego, aby taki program profilaktyki prewencji pierwotnej nazwać nazwiskiem minister zdrowia lub premiera, żeby była odpowiednia motywacja do jego wprowadzenia i by nie myśleć kategoriami jednej kadencji, ale tym, co dla naszego społeczeństwa, z punktu widzenia ochrony zdrowia możemy uzyskać także w przyszłości.
Wykorzystajmy to, co mamy
Wszystkie istniejące już programy stanowią naprawdę dobrą podstawę, przy odpowiednim ich połączeniu, do stworzenia takiego systemu. Przykładem może być program Profilaktyka 40+, który nie działa jak trzeba. Gdybyśmy go uaktualnili o zakres badań, a pacjent po nich trafiał na konsultację, aby stwierdzić, czy są jakieś odchylenia od norm, i wchodził natychmiast po takiej weryfikacji na odpowiednie ścieżki terapeutyczne, mogłoby to spełniać swoją funkcję.
Mamy przecież programy profilaktyczne w POZ, koordynowaną opiekę w POZ, Narodowy Program Chorób Układu Krążenia, Narodową Strategię Onkologiczną oraz wiele innych narzędzi. Jeśli udałoby się je połączyć – mielibyśmy mieć system profilaktyki pierwotnej, który można by monitorować, oceniać śródokresowo, poprawiać. Wszystko po to, aby było mniej zawałów mięśnia sercowego, żeby pacjent nie musiał trafiać do naprawdę dobrego programu KOS-zawał, żeby nie było powikłań. De facto taki program spełniałby kryteria, jeśli chodzi o zapobieganie chorobom nowotworowym i większości innych chorób przewlekłych.
Skupiamy się na zawale, na nowotworach, na niewydolności serca, na otyłości, w ramach programu KOS-BAR – i to są naprawdę bardzo dobre programy. Powinny być one jednak jedynie uzupełnieniem programu koordynowanej profilaktyki pierwotnej.
Wspominałem o programie koordynowanej opieki profilaktyki pierwotnej w Słowenii. Warto podkreślić, że spowodował on, po 10 latach od wprowadzenia, że odnotowano tam o 55 proc. mniej zawałów. Mówiąc hipotetycznie, jeżeli dzisiaj mamy 75–80 tys. zawałów, mogłoby się to przełożyć na liczbę 40 tys. Choroby serca i naczyń odpowiadają za 45 proc. wszystkich zgonów w Polsce, więc mogłoby to także znacząco poprawić ten wskaźnik.
Wyzwań, z którymi przyjdzie się zmierzyć obecnej minister i Ministerstwu Zdrowia w 2024 roku, jest bardzo dużo. Jesteśmy – jako środowisko – do dyspozycji w spieraniu tych wysiłków. Przez lata w tym systemie pracujemy i widzimy jego niedoskonałości, lecz także sposoby, jak to poprawić.
Wszystkie materiały z cyklu „Spoglądając w szklaną kulę...” są dostępne po kliknięciu w poniższy baner.