Archiwum
O lekarskich twarzach walki z COVID-19
Redaktor: Krystian Lurka
Data: 18.12.2021
Źródło: Biuletyn Wielkopolskiej Izby Lekarskiej/Szczepan Cofta
Tagi: | Szczepan Cofta |
– Nie sposób wyrazić zmęczenia i rozdrażnienia przedłużającą się pandemią. Jest mniej zapału niż przed kilkoma jeszcze miesiącami – przyznaje Szczepan Cofta, starając się odpowiedzieć na pytania, jaka jest gotowość do pracy w epidemii, jak godzić ją z koniecznością utrzymania podstawowej działalności szpitali i jakie granice mają misje społeczna i medyczna.
Artykuł dr. hab. n. med. Szczepana Cofty z Katedry i Kliniki Pulmonologii, Alergologii i Onkologii Pulmonologicznej Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu, przewodniczącego Unii Szpitali Klinicznych, lekarza naczelnego Szpitala Klinicznego Przemienienia Pańskiego w Poznaniu i byłego dyrektora Szpitala Klinicznego Przemienienia Pańskiego w Poznaniu:
– Sytuacja epidemiczna czwartej fali niezwykle się zaostrza. Nie umiemy do końca przewidzieć, co będzie działo się w najbliższych tygodniach, choć wieści są niepokojące. Niemalże każdego dnia trzeba zwiększać liczbę łóżek covidowych dla pacjentów w naszym regionie. Jednocześnie jednak nie jest szczególnie ograniczana pozostała działalność medyczna.
Trzeba wyrazić wprost, że trudno pogodzić bieżącą aktywność rutynowego postępowania w każdej ze specjalności i w tak wielu wymiarach opieki medycznej przy uniesieniu ciężaru dodatkowego zadania, jakim stała się walka z pandemią.
Choć oczekuje się od nas i jednego, i drugiego... więcej – sami do tego się poczuwamy. Trudne jest to w obliczu poczucia, że skończyły się proste rezerwy kadry medycznej. Większość z nas jest pochłonięta rozlicznymi zajęciami i zwyczajnie przepracowana. Wielu z nas jest na granicy sił fizycznych i psychicznych. Nie można ukrywać – z czego nieraz nie zdajemy sobie sprawy, że wielu lekarzy, po trzeciej fali pandemii i teraz, potrzebuje pomocy zewnętrznej, w tym psychologicznej.
Aż podziwiać należy tych spośród nas, którzy jakby nie dostrzegli epidemii, zachowali swoje rutynowe zajęcia, nie dając się pochłonąć zajęciom poza i ponad nimi... Nie uczynili kroku, by włączyć się – bardziej czy mniej ofiarnie – do wspólnego dzieła walki z pandemią. Jakby dwa odrębne światy... Jakby nic się nie wydarzyło.
Kluczowe jest pytanie, na ile nasze lekarskie zaangażowanie będzie musiało ulec niezwykłemu wzmożeniu w walce z pandemią i na ile poradzimy sobie w takiej mierze, w jakiej udało się to wiosną mijającego roku. Wówczas zasadniczo się udało. Dzięki funkcjonowaniu szpitala jednoimiennego – co było pewnie dla osób tam pracujących dużym obciążeniem, choć błogosławieństwem dla Wielkopolski – a także tak wielu rozproszonym miejscom, w których setki lekarzy (oprócz tysięcy pracowników medycznych wielu zawodów) włączały się w tę działalność. Mijające tygodnie to życie pod nieustanną presją. Niech Państwo pozwolą, że tym razem podzielę się refleksją niezwykle osobistą. Włączony w nurt działalności naszego szpitala tymczasowego i za niego współodpowiedzialny, borykam się z troską o zapewnienie kadry lekarskiej dla funkcjonowania tego szpitala. Są z tym trudności, choć akurat jeden z ostatnich dni przyniósł pewien przełom.
Z jednej strony jest nieustanna presja na rozwój szpitala z racji epidemicznych, a także z racji na przyjętą w regionie strategię znaczenia tymczasowej lecznicy – nieco odmienną, jak się wydaje, niż w innych regionach. Szpital tymczasowy MTP jest obecnie największym tego typu obiektem funkcjonującym w naszym kraju poza szpitalnymi murami. Jego potencjał łóżkowy jest teoretycznie o wiele większy ze względu na objęcie nim całego targowego czteropaku. Z drugiej strony niedobór kadr lekarskich jest jedyną przyczyną ograniczającą rozwój. Skuteczniej udało się nawet zachęcić personel pielęgniarski. Problemy są również z personelem opiekuńczym.
Zastanawiamy się, w jaki sposób ukształtować pracę lekarską, by nie była ona ponad siły i by nikt nie czuł, że jest na skraju swoich możliwości. Jest to czas refleksji, w jaki sposób i w jakiej wysokości powinny być opłacane kadry lekarskie podczas pracy w tak trudnych warunkach. Czy brakuje lekarzy, gdyż proponowane pensje są zbyt niskie, czy jednak czynnik ten jest niezależny od płacowego, a wynikający ze specyfiki i trudności pracy w warunkach niemal wojennego frontu?
Muszę przyznać z całą mocą, że zasadniczo cały korpus kadry lekarskiej dotąd zaangażowany zgłosił się do pracy głównie z poczucia misji, swego rodzaju posłannictwa, nie pytając o szczegóły zapłaty.
Olbrzymie dylematy powstają przy konieczności powoływania lekarzy, gdy trzeba rozszerzać szpital, a brakuje rąk do pracy... Lekarze już pracujący bywają niemal śmiertelnie przepracowani. Na ile zachować wolność osobistą wyboru miejsca pracy, a na ile pokusić się – wykorzystując instrumenty prawne – do przynaglenia do pracy w takim szpitalu? Odpowiedzią jest na pewno stopień eskalacji epidemii. Choć i w takiej sytuacji wielu spośród nas zachowuje się, jakby nigdy nic się nie wydarzyło... Ale przecież musimy uszanować się wzajemnie.
Twarzą pandemii jest lekarka, moja współpracowniczka, szlachetna dziewczyna. Pisze to, co myślą i mogliby napisać inni. Dziesiątki lekarzy ze szpitala tymczasowego, a także pracujących w innych miejscach opisuje: „Jeśli chodzi o mnie, to ja już naprawdę nie dam więcej rady... Czasami mam wrażenie, że gasimy pożary na oddziale, ale brakuje czasu, żeby naprawdę przypilnować i odpowiednio zajmować się tymi pacjentami, a także udzielać informacji rodzinom. Wiem po każdym dyżurze, że coś mogłabym zrobić lepiej, czegoś przypilnować, ale nie mam na to czasu, a czasami umiejętności. Jestem obecnie na granicy fizycznej i psychicznej wydolności. Wiem, że potrzebna jest mobilizacja i jesteśmy świetnym zespołem, i nie chcę rezygnować, ale nie wiem, jak długo będę jeszcze w stanie tak pracować”.
Jest też jednak tak wiele twarzy zupełnie obojętnych, żyjących swoim życiem, jakby nic się nie działo.
Kontrastuje z nimi świadectwo jednego z powołanych do szpitala tymczasowego – twierdzą – „Bardzo chętnie pomogę na targach. W duchu posłuszeństwa poddam się bez komentowania pod każdą twoją opinię i decyzję. Niech się martwią kierownicy, jak mnie zastąpić. Być może ja jestem tym chorym potrzebny. Zrobiliśmy naradę rodzinną. Mogę iść na pełen etat”.
Odnoszę wrażenie, że poza personelem lekarskim niewiele osób zrozumie te dylematy. I niewiele osób doceni to, że grono zapaleńców porywa się do zadań ponadstandardowych i wymiarowych, często wbrew logice rutynowego lekarskiego postępowania, na granicy bezpieczeństwa opieki nad pacjentami, choć chwilami panują warunki niemalże wojenne.
Jakże różne są twarze nasze – lekarskie – podczas walki z epidemią. Ich różnorodność nieraz tę walkę utrudnia, a równocześnie ich bogactwo jest najskuteczniejszą bronią.
Artykuł opublikowano w Biuletynie Wielkopolskiej Izby Lekarskiej 12/2021.
Przeczytaj także: „Nadużywane hospitalizacje”, „Gościnna hala odlotów” i „Czy uda się obronić staż podyplomowy?”.
– Sytuacja epidemiczna czwartej fali niezwykle się zaostrza. Nie umiemy do końca przewidzieć, co będzie działo się w najbliższych tygodniach, choć wieści są niepokojące. Niemalże każdego dnia trzeba zwiększać liczbę łóżek covidowych dla pacjentów w naszym regionie. Jednocześnie jednak nie jest szczególnie ograniczana pozostała działalność medyczna.
Trzeba wyrazić wprost, że trudno pogodzić bieżącą aktywność rutynowego postępowania w każdej ze specjalności i w tak wielu wymiarach opieki medycznej przy uniesieniu ciężaru dodatkowego zadania, jakim stała się walka z pandemią.
Choć oczekuje się od nas i jednego, i drugiego... więcej – sami do tego się poczuwamy. Trudne jest to w obliczu poczucia, że skończyły się proste rezerwy kadry medycznej. Większość z nas jest pochłonięta rozlicznymi zajęciami i zwyczajnie przepracowana. Wielu z nas jest na granicy sił fizycznych i psychicznych. Nie można ukrywać – z czego nieraz nie zdajemy sobie sprawy, że wielu lekarzy, po trzeciej fali pandemii i teraz, potrzebuje pomocy zewnętrznej, w tym psychologicznej.
Aż podziwiać należy tych spośród nas, którzy jakby nie dostrzegli epidemii, zachowali swoje rutynowe zajęcia, nie dając się pochłonąć zajęciom poza i ponad nimi... Nie uczynili kroku, by włączyć się – bardziej czy mniej ofiarnie – do wspólnego dzieła walki z pandemią. Jakby dwa odrębne światy... Jakby nic się nie wydarzyło.
Kluczowe jest pytanie, na ile nasze lekarskie zaangażowanie będzie musiało ulec niezwykłemu wzmożeniu w walce z pandemią i na ile poradzimy sobie w takiej mierze, w jakiej udało się to wiosną mijającego roku. Wówczas zasadniczo się udało. Dzięki funkcjonowaniu szpitala jednoimiennego – co było pewnie dla osób tam pracujących dużym obciążeniem, choć błogosławieństwem dla Wielkopolski – a także tak wielu rozproszonym miejscom, w których setki lekarzy (oprócz tysięcy pracowników medycznych wielu zawodów) włączały się w tę działalność. Mijające tygodnie to życie pod nieustanną presją. Niech Państwo pozwolą, że tym razem podzielę się refleksją niezwykle osobistą. Włączony w nurt działalności naszego szpitala tymczasowego i za niego współodpowiedzialny, borykam się z troską o zapewnienie kadry lekarskiej dla funkcjonowania tego szpitala. Są z tym trudności, choć akurat jeden z ostatnich dni przyniósł pewien przełom.
Z jednej strony jest nieustanna presja na rozwój szpitala z racji epidemicznych, a także z racji na przyjętą w regionie strategię znaczenia tymczasowej lecznicy – nieco odmienną, jak się wydaje, niż w innych regionach. Szpital tymczasowy MTP jest obecnie największym tego typu obiektem funkcjonującym w naszym kraju poza szpitalnymi murami. Jego potencjał łóżkowy jest teoretycznie o wiele większy ze względu na objęcie nim całego targowego czteropaku. Z drugiej strony niedobór kadr lekarskich jest jedyną przyczyną ograniczającą rozwój. Skuteczniej udało się nawet zachęcić personel pielęgniarski. Problemy są również z personelem opiekuńczym.
Zastanawiamy się, w jaki sposób ukształtować pracę lekarską, by nie była ona ponad siły i by nikt nie czuł, że jest na skraju swoich możliwości. Jest to czas refleksji, w jaki sposób i w jakiej wysokości powinny być opłacane kadry lekarskie podczas pracy w tak trudnych warunkach. Czy brakuje lekarzy, gdyż proponowane pensje są zbyt niskie, czy jednak czynnik ten jest niezależny od płacowego, a wynikający ze specyfiki i trudności pracy w warunkach niemal wojennego frontu?
Muszę przyznać z całą mocą, że zasadniczo cały korpus kadry lekarskiej dotąd zaangażowany zgłosił się do pracy głównie z poczucia misji, swego rodzaju posłannictwa, nie pytając o szczegóły zapłaty.
Olbrzymie dylematy powstają przy konieczności powoływania lekarzy, gdy trzeba rozszerzać szpital, a brakuje rąk do pracy... Lekarze już pracujący bywają niemal śmiertelnie przepracowani. Na ile zachować wolność osobistą wyboru miejsca pracy, a na ile pokusić się – wykorzystując instrumenty prawne – do przynaglenia do pracy w takim szpitalu? Odpowiedzią jest na pewno stopień eskalacji epidemii. Choć i w takiej sytuacji wielu spośród nas zachowuje się, jakby nigdy nic się nie wydarzyło... Ale przecież musimy uszanować się wzajemnie.
Twarzą pandemii jest lekarka, moja współpracowniczka, szlachetna dziewczyna. Pisze to, co myślą i mogliby napisać inni. Dziesiątki lekarzy ze szpitala tymczasowego, a także pracujących w innych miejscach opisuje: „Jeśli chodzi o mnie, to ja już naprawdę nie dam więcej rady... Czasami mam wrażenie, że gasimy pożary na oddziale, ale brakuje czasu, żeby naprawdę przypilnować i odpowiednio zajmować się tymi pacjentami, a także udzielać informacji rodzinom. Wiem po każdym dyżurze, że coś mogłabym zrobić lepiej, czegoś przypilnować, ale nie mam na to czasu, a czasami umiejętności. Jestem obecnie na granicy fizycznej i psychicznej wydolności. Wiem, że potrzebna jest mobilizacja i jesteśmy świetnym zespołem, i nie chcę rezygnować, ale nie wiem, jak długo będę jeszcze w stanie tak pracować”.
Jest też jednak tak wiele twarzy zupełnie obojętnych, żyjących swoim życiem, jakby nic się nie działo.
Kontrastuje z nimi świadectwo jednego z powołanych do szpitala tymczasowego – twierdzą – „Bardzo chętnie pomogę na targach. W duchu posłuszeństwa poddam się bez komentowania pod każdą twoją opinię i decyzję. Niech się martwią kierownicy, jak mnie zastąpić. Być może ja jestem tym chorym potrzebny. Zrobiliśmy naradę rodzinną. Mogę iść na pełen etat”.
Odnoszę wrażenie, że poza personelem lekarskim niewiele osób zrozumie te dylematy. I niewiele osób doceni to, że grono zapaleńców porywa się do zadań ponadstandardowych i wymiarowych, często wbrew logice rutynowego lekarskiego postępowania, na granicy bezpieczeństwa opieki nad pacjentami, choć chwilami panują warunki niemalże wojenne.
Jakże różne są twarze nasze – lekarskie – podczas walki z epidemią. Ich różnorodność nieraz tę walkę utrudnia, a równocześnie ich bogactwo jest najskuteczniejszą bronią.
Artykuł opublikowano w Biuletynie Wielkopolskiej Izby Lekarskiej 12/2021.
Przeczytaj także: „Nadużywane hospitalizacje”, „Gościnna hala odlotów” i „Czy uda się obronić staż podyplomowy?”.