Pacjent umierał tuż pod przychodnią. Zaalarmowany lekarz… odmówił wyjścia z gabinetu

Udostępnij:
Mężczyzna zemdlał kilkadziesiąt metrów od przychodni w Bierzwniku (Zachodnie Pomorze). O pomoc do dyżurującego lekarza zwrócili się przechodnie, którzy udzielali mu pomocy. Ten jednak odmówił, miał powiedzieć, że "pracuje tylko wewnątrz przychodni". Mężczyzna zmarł.
- Bo mimo reanimacji nieprzytomnego mężczyzny nie udało się uratować. Sprawę zbada prokuratura – relacjonuje TVN.

Do tragedii doszło w ubiegłym tygodniu w Bierzwniku w powiecie choszczeńskim (woj. zachodniopomorskie). 51-letni mężczyzna zasłabł na jednej z ulic, około pięćdziesięciu metrów od przychodni lekarskiej.

- Kolega powiedział, że nieprzytomny mężczyzna leży przed przychodnią i reanimuje go policja, więc rzuciłem wszystko i pojechałem pomóc. Na miejscu byli już policjanci, od których my przejęliśmy reanimację aż do przyjazdu karetki - relacjonuje Mariusz Sieniuć, strażak, który reanimował mężczyznę.

Według świadków o pomoc poproszono też lekarza z pobliskiej przychodni. Ten miał jednak odmówić mówiąc, że "pracuje tylko wewnątrz przychodni".

Pytany przez dziennikarzy TVN lekarz tłumaczył, że miał grypę żołądkową. Cóż to za tłumaczenie? To znaczy był zdrowy na tyle, żeby pełnić obowiązki wewnątrz budynku, ale kompletnie niezdolny do wyjścia zza biurka i to w sytuacji alarmowej, ratującej życie?

Prokuratura nie postawiła jeszcze w tej sprawie zarzutów. A co na to koledzy po fachu? – Obowiązek ratowania życia jest ponad wszystko, to podstawa Kodeksu Hipokratesa – mówi w TVN Magdalena Wiśniewska.
 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.