Sławomir Kamiński/Agencja Gazeta
Pandemiczne pytania na koniec roku
Redaktor: Krystian Lurka
Data: 30.12.2020
Źródło: Jakub Szulc
Tagi: | Jakub Szulc |
– Rok temu nikt z nas nie przypuszczał, że wirus z Wuhan wywróci porządek świata do góry nogami i że 2020 r. będzie zupełnie inny od poprzedniego. Dziś na pewno wielu zadaje sobie pytania, co dalej, czy będziemy bezpieczni, czy może za chwilę pojawi się nowe zagrożenie i jak sobie z nim poradzimy – pisze Jakub Szulc w „Menedżerze Zdrowia”.
Felieton Jakuba Szulca:
– Są też inne, na które osobiście bardzo chciałbym otrzymać odpowiedź – kluczowe z perspektywy radzenia sobie w przyszłości, ale bardzo istotne także tu i teraz. Bo wiedza to zrozumienie. A zrozumienie to możliwość wybaczenia. Tak, wybaczenia. Mam z tym duży problem, bo wydaje mi się, że niewiele dobrej woli i zwykłego zdrowego rozsądku wystarczyłoby, żeby te święta spędzić w gronie szerszym. O te osoby, które odeszły, a które nie musiały odejść. O ofiary głupoty, braku zdrowego rozsądku, albo, chciałbym wierzyć, że tak nie jest – politycznego kunktatorstwa i liczenia słupków w sondażach, a nie krzyży na grobach.
Jak to jest, że przez większą część pandemii nie mamy żadnej strategii walki z wirusem, a kiedy już jest, to tylko po to, żeby nagminnie podejmować decyzje inne niż te, które strategia przewiduje? Jak to jest, że mamy wrażenie, że każda kolejna decyzja nie jest wynikiem przemyślanego i zaplanowanego działania, tylko akcyjnym reagowaniem na kolejny pożar? Jak można wsadzać cały kraj na cholerny rollercoster bez krzty zastanowienia najpierw nad skutkami zdrowotnymi, potem ekonomicznymi? Dzisiaj stoki zamknięte, jutro otwarte, pojutrze znowu zamknięte. Nie można przemieszczać się w sylwestra, ale już w święta proszę bardzo. Nie można nocować w hotelu, ale zdrzemnąć się w kościele na pasterce jak najbardziej. Nie można pójść na cmentarz, bo rząd 31 października o godzinie 15.30 przypomniał sobie, że od 1 listopada powinien zamknąć cmentarze. To tylko kilka kwiatków naszej rzeczywistości w 2020 r.
Dlaczego od początku pandemii szpitalami covidowymi zostały największe placówki medyczne w regionach: Warszawa – szpital MSWiA na Wołoskiej, Kraków – Szpital Uniwersytecki w Prokocimiu, Wrocław – Szpital na Koszarowej? Kto nie miał wyobraźni na tyle, żeby wiedzieć, że wyłączenie dużych jednostek nieuchronnie doprowadzi do pogorszenia dostępu do świadczeń? Dlaczego od września w ramach walki z COVID-19 mamy szpitale jednocześnie „białe” i „czerwone”, co wiąże się z koniecznością zorganizowania dodatkowej kadry, zwiększa ryzyko transmisji wirusa na osoby niezarażone i często urąga wszelkim przepisom sanitarnym i epidemicznym? Jak to jest, że do listopada włącznie dyspozytorzy ratownictwa medycznego nie mieli pojęcia o liczbie wolnych miejsc covidowych w szpitalach? Że pacjenci byli wożeni godzinami w karetce, bo nie było wiadomo, gdzie można ich przyjąć? Że kierownicy placówek musieli wybierać, którego pacjenta ratować mimo tysięcy wolnych respiratorów?
Co zrobiliśmy z trzema miesiącami lata, kiedy wirus nie rozprzestrzeniał się aż tak bardzo? Ilu przeszkoliliśmy lekarzy i pielęgniarek do zabezpieczenia dostępności stanowisk intensywnej terapii? Dlaczego decyzje o budowie szpitali polowych zapadły w drugiej połowie października? Dlaczego szpitale polowe powstały w oderwaniu od istniejącej infrastruktury medycznej? Jakie wytyczne mieli wojewodowie, przekształcając w covidowe szpitale, np. ortopedyczne, bez jakiegokolwiek przygotowania kierunkowego?
Jak to w końcu jest, że przez pół roku trwania epidemii nie umiemy zrobić tak prostej rzeczy, jak policzenie liczby zidentyfikowanych zakażeń?
Na te i wiele innych pytań chciałbym uzyskać odpowiedź. Żeby móc uwierzyć, że walka z koronawirusem w Polsce to więcej niż konferencje prasowe.
Przeczytaj także: „Przerwijmy covidową samotność”
– Są też inne, na które osobiście bardzo chciałbym otrzymać odpowiedź – kluczowe z perspektywy radzenia sobie w przyszłości, ale bardzo istotne także tu i teraz. Bo wiedza to zrozumienie. A zrozumienie to możliwość wybaczenia. Tak, wybaczenia. Mam z tym duży problem, bo wydaje mi się, że niewiele dobrej woli i zwykłego zdrowego rozsądku wystarczyłoby, żeby te święta spędzić w gronie szerszym. O te osoby, które odeszły, a które nie musiały odejść. O ofiary głupoty, braku zdrowego rozsądku, albo, chciałbym wierzyć, że tak nie jest – politycznego kunktatorstwa i liczenia słupków w sondażach, a nie krzyży na grobach.
Jak to jest, że przez większą część pandemii nie mamy żadnej strategii walki z wirusem, a kiedy już jest, to tylko po to, żeby nagminnie podejmować decyzje inne niż te, które strategia przewiduje? Jak to jest, że mamy wrażenie, że każda kolejna decyzja nie jest wynikiem przemyślanego i zaplanowanego działania, tylko akcyjnym reagowaniem na kolejny pożar? Jak można wsadzać cały kraj na cholerny rollercoster bez krzty zastanowienia najpierw nad skutkami zdrowotnymi, potem ekonomicznymi? Dzisiaj stoki zamknięte, jutro otwarte, pojutrze znowu zamknięte. Nie można przemieszczać się w sylwestra, ale już w święta proszę bardzo. Nie można nocować w hotelu, ale zdrzemnąć się w kościele na pasterce jak najbardziej. Nie można pójść na cmentarz, bo rząd 31 października o godzinie 15.30 przypomniał sobie, że od 1 listopada powinien zamknąć cmentarze. To tylko kilka kwiatków naszej rzeczywistości w 2020 r.
Dlaczego od początku pandemii szpitalami covidowymi zostały największe placówki medyczne w regionach: Warszawa – szpital MSWiA na Wołoskiej, Kraków – Szpital Uniwersytecki w Prokocimiu, Wrocław – Szpital na Koszarowej? Kto nie miał wyobraźni na tyle, żeby wiedzieć, że wyłączenie dużych jednostek nieuchronnie doprowadzi do pogorszenia dostępu do świadczeń? Dlaczego od września w ramach walki z COVID-19 mamy szpitale jednocześnie „białe” i „czerwone”, co wiąże się z koniecznością zorganizowania dodatkowej kadry, zwiększa ryzyko transmisji wirusa na osoby niezarażone i często urąga wszelkim przepisom sanitarnym i epidemicznym? Jak to jest, że do listopada włącznie dyspozytorzy ratownictwa medycznego nie mieli pojęcia o liczbie wolnych miejsc covidowych w szpitalach? Że pacjenci byli wożeni godzinami w karetce, bo nie było wiadomo, gdzie można ich przyjąć? Że kierownicy placówek musieli wybierać, którego pacjenta ratować mimo tysięcy wolnych respiratorów?
Co zrobiliśmy z trzema miesiącami lata, kiedy wirus nie rozprzestrzeniał się aż tak bardzo? Ilu przeszkoliliśmy lekarzy i pielęgniarek do zabezpieczenia dostępności stanowisk intensywnej terapii? Dlaczego decyzje o budowie szpitali polowych zapadły w drugiej połowie października? Dlaczego szpitale polowe powstały w oderwaniu od istniejącej infrastruktury medycznej? Jakie wytyczne mieli wojewodowie, przekształcając w covidowe szpitale, np. ortopedyczne, bez jakiegokolwiek przygotowania kierunkowego?
Jak to w końcu jest, że przez pół roku trwania epidemii nie umiemy zrobić tak prostej rzeczy, jak policzenie liczby zidentyfikowanych zakażeń?
Na te i wiele innych pytań chciałbym uzyskać odpowiedź. Żeby móc uwierzyć, że walka z koronawirusem w Polsce to więcej niż konferencje prasowe.
Przeczytaj także: „Przerwijmy covidową samotność”