Katarzyna Bujakiewicz/Szymon Paszko

Pomagać trzeba umieć

Udostępnij:

– Drużyna Szpiku nauczyła mnie mądrego, skutecznego pomagania i tego, że się nie odpuszcza. Nie można się ot tak wycofać, porzucić chorych i ich bliskich, mówiąc: „teraz nie mam siły, to się wycofuję”. Uważam, że musimy powierzone nam zadanie doprowadzić do końca – mówi „Menedżerowi Zdrowia” Katarzyna Bujakiewicz.

Pochodząca z Poznania ceniona i lubiana aktorka Katarzyna Bujakiewicz od 2008 r. działa w Drużynie Szpiku – grupie wolontariuszy wspierających Fundację im. Anny Wierskiej „Dar Szpiku”, propagującą profilaktykę chorób nowotworowych krwi, ideę pozyskiwania dawców szpiku oraz transplantacji szpiku kostnego.

Katarzyna Bujakiewicz to Ambasador Zdrowia 2024 w konkursie Sukces Roku.

  • Widzimy efekty naszych działań – w 2008 r. w Centralnym Rejestrze Niespokrewnionych Potencjalnych Dawców Szpiku i Krwi Pępowinowej było ok. 5 tys. dawców, a dzisiaj niemal 2,3 mln. Jestem dumna z tego, co robimy, że mogę swoim nazwi­skiem, wizerunkiem, a także konkretnymi działaniami wspierać ludzi, którzy ogromnie tej pomocy potrzebu­ją – mówi nasza rozmówczyni
  • Laureatka nagrody Ambasador Zdrowia 2024 podkreśla, że jako popularna aktor­ka ma obowiązek występo­wać w sprawach ważnych, dlatego wspiera także fundację Marka Kamińskiego, która ma na celu zwrócenie uwagi na słabą kondycję psychiczną dzieci i młodzieży oraz konkretną pomoc najmłodszym
  • To moja misja, żeby docierać do rodzi­ców i zachęcać ich do nawiązywania bliższych relacji z dziećmi. Tylko poprzez budowanie więzi z dziećmi, danie im poczucia bezpieczeństwa, uważności na ich potrzeby możemy je wzmocnić i pomóc wejść w do­rosłość – wskazuje Katarzyna Bujakiewicz

Jest pani ambasadorką fundacji Dar Szpiku od 2008 r. Podejmując tę odpowiedzialną funkcję, mówiła pani, że wiedza naszego społeczeństwa na temat transplantacji narządów, a dawstwa szpiku w szczególności, jest niewielka. Czy po tylu latach widać efekty waszych działań edukacyjnych?

Tak, efekty są ogromne! Fundacja im. Anny Wier­skiej „Dar Szpiku” powstała w 2008 r. w Poznaniu. Inspiracją do jej założenia była Anna Wierska, któ­ra ostatnie dwa lata swojego życia, walcząc z białaczką i próbując znaleźć dawcę szpiku kostnego, poświęciła na przekonywanie innych, jak ważną kwestią jest pro­blem dawstwa szpiku. Niestety Ani się nie udało… To były czasy, kiedy wiedza o przeszczepach była naprawdę nikła. Drużynę Szpiku założył jej brat Andrzej Piasecki. Jej celem jest edukowanie społeczeństwa i powiększanie bazy niespokrewnionych dawców, żeby takich tragedii, jaka spotkała Anię, było coraz mniej. Widzimy efekty naszych działań – w 2008 r. w Centralnym Rejestrze Niespokrewnionych Potencjalnych Dawców Szpiku i Krwi Pępowinowej było ok. 5 tys. dawców, pod ko­niec 2013 r. – ok. 540 tys., w 2018 r. prawie 1,4 mln, a dzisiaj niemal 2,3 mln. Mamy zatem – nasza fundacja i wszystkie inne organizacje upowszechniające wiedzę na ten temat – poczucie dobrze wykonywanej pracy. Im więcej dawców, tym większa szansa na znalezienie ratunku dla osoby z nowotworem krwi.

Nadal jednak krążą w internecie, w mediach społeczno­ściowych nieprawdziwe opowieści o bolesnym pobiera­niu szpiku z talerza kości biodrowej, o narkozie i o tym, że jest to zabieg niebezpieczny. Co oczywiście zniechęca potencjalnych dawców do rejestracji. Mamy więc jesz­cze wiele do zrobienia. Działamy cały czas na pełnych obrotach.

Znane osoby często są proszone o to, żeby zostały „twarzą” fundacji i poprzez swoje zasięgi oraz roz­poznawalność propagowały różne idee. Ponieważ grała pani przez wiele lat pielęgniarkę, początkowo w serialu „Na dobre i na złe”, potem w „Lekarzach”, przypuszczam, że pojawiało się wiele propozycji związanych z medycyną. Co zadecydowało o wybo­rze Drużyny Szpiku?

Zawsze byłam aktywna i zdarzyło się, że wraz z moim chłopakiem (dzisiaj mężem) braliśmy udział w mara­tonie poznańskim. To właśnie on zauważył biegaczy w koszulkach Drużyny Szpiku i zainteresował się akcją, którą propagowali. Przypomniało mi się, że rzeczywiście ktoś do mnie dzwonił już z tej fundacji i postanowi­łam sprawdzić dokładnie, jaki jest jej cel. Zanim wezmę udział w działaniach propagujących jakąś ideę, zbieram informacje o tym przedsięwzięciu, kto się w nie zaanga­żował i czy przypadkiem nie jest to oszustwo. Niestety zdarzają się i takie sytuacje, i ludzie, którzy mają do­bre intencje, niechcący zaczynają wspierać wydmuszkę. Przeanalizowałam zatem wszystkie informacje dotyczące fundacji oraz Drużyny Szpiku, sprawdziłam, jacy ludzie tam działają i jakie akcje organizują. Absolutnie zachwyciłam się ideą transplantacji oraz tym, ile dobra już ta fundacja dała ludziom. Zadzwoniłam do Doroty Raczkiewicz, prezes fundacji, i powiedziałam, że chcę wziąć udział w ich działaniach.

Za chwilę minie 16 lat naszej współpracy. Jestem dumna z tego, co robimy, że mogę swoim nazwi­skiem, wizerunkiem, a także konkretnymi działaniami wspierać ludzi, którzy ogromnie tej pomocy potrzebu­ją. Dzisiaj mogę powiedzieć, że jesteśmy już wykwali­fikowaną maszyną do pomagania. Bo samo „chcenie” nie wystarczy, pomagać trzeba umieć.

Pomaganie wydaje się proste… Co to znaczy „umieć pomagać”?

Przed narodzinami mojej córeczki poświęcałam Drużynie Szpiku każdą wolną chwilę. Jeździliśmy do szpitali, szkół i zakładów pracy. Wiem, jak to brzmi, ale dokładnie tak to wygląda: po prostu wsiada się w samochód i jedzie w Polskę – tam, gdzie można się spotkać z dużą grupą osób i opowiedzieć im, jak moż­na zostać dawcą szpiku i rozwiać wszystkie ich wątpli­wości. Potrzebujemy „młodej krwi”, bo zostać dawcą szpiku wcale nie jest tak łatwo. Trzeba spełnić wiele warunków, w tym mieć dobry stan zdrowia i siłę. Taka działalność edukacyjna, wyjazdy, spotkania zabierają oczywiście mnóstwo czasu. Kiedy zostałam mamą, sta­ło się to trudniejsze.

Jednak w pomaganiu chodzi nie tylko o czas, także o odporność psychiczną. Jako Drużyna Szpiku na co dzień mamy kontakt z ciężko chorymi dziećmi i ich rodzicami. Przywiązujemy się do rodzin, dla których zbieramy pieniądze, robimy wszystko, co w naszej mocy, żeby im pomóc. Walka o życie drugiego czło­wieka, zwłaszcza dziecka, to naprawdę spore obciążenie psychiczne i emocjonalne. A nie każda historia ma hap­py end... Jeśli ktoś nie ma odpornej psychiki, powinien mocno przemyśleć zaangażowanie w tego typu wolon­tariat. Wiele osób z naszego kręgu trafiło na terapię – nie potrafiły sobie poradzić z trudnymi emocjami.

Tych historii przyniesionych z oddziałów onkologicz­nych naprawdę dużo zebrałam. I w pewnym momen­cie zauważyłam, że zaczynam strach przelewać na swoje dziecko. Zaczęłam bać się, że moja córka też zachoruje… Pamiętam, że byliśmy w jednym zakła­dzie pracy, gdzie towarzyszyła nam Ola, dziewczynka, która wygrała z nowotworem i jest naszym ambasa­dorem. Opowiadałam zebranym jej historię i nagle… zaczęłam płakać. Moja córeczka też ma na imię Ola i może dlatego tak mnie ta opowieść zabolała. Wszystkie matki obecne na spotkaniu płakały razem ze mną. Pierwszy raz zdarzyło mi się, że nie mogłam powstrzymać łez. Tak duże to było przeżycie

Czy więc do pomagania należy się przygotować? Można go się nauczyć?

Zdecydowanie tak. Warto przede wszystkim odpo­wiedzieć sobie na pytanie – czy jestem w stanie brać udział w obciążających psychicznie akcjach, jak ja się z tym czuję. Bo jeśli się już zacznie i trafi na przykład do Drużyny Szpiku, nie można się ot tak wycofać, po­rzucić chorych i ich bliskich, mówiąc: „teraz nie mam siły, to się wycofuję”. Uważam, że musimy powierzone nam zadanie doprowadzić do końca.

Mnie drużyna nauczyła właśnie takiego mądrego, skutecznego pomagania i tego, że się nie odpuszcza, lecz realizuje cały plan od początku do końca. Ta wie­dza bardzo mi się przydała, kiedy w 2020 r. podczas pandemii w związku z obostrzeniami lockdownowy­mi zostałam nagle w Lublinie sama z ojcem Nineczki chorej na SMA, dla której musieliśmy zebrać 9 mln zł na terapię genową. Wszystko, czego nauczyłam się przez te kilkanaście lat pracy z drużyną, fantastycznie przełożyło się na działania – po prostu wiedziałam, co robić. Choć było wielokrotnie trudniej, bo wszystkie miejsca, gdzie gromadzą się ludzie – galerie handlo­we, restauracje – były zamknięte. Działaliśmy zatem „w podziemiu”, rozprowadzając informacje o Ninecz­ce i prosząc o zbieranie pieniędzy poprzez internet, SMS-y i wszystkie inne sposoby, jakie tylko przyszły nam do głowy. Mnóstwo osób przyłączało się do nas, wszyscy działa­li z ogromnym zaangażowaniem. I udało się nam! Kiedy zaczynaliśmy zbiórkę, Ni­neczka miała poważne problemy z oddychaniem i potrzebowała re­spiratora, a po leczeniu nie tylko zaczęła samodzielnie oddychać, ale nawet chodzić do przedszkola! A ja zostałam jej oficjalną ciocią.

A jeśli ktoś uzna, że takie obciąże­nie psychiczne i tak ogromna od­powiedzialność to jednak dla niego za dużo, że tego nie udźwignie?

To dobrze, będzie mógł pomagać w inny sposób. Form wolontariatu jest naprawdę dużo. Każdy może znaleźć coś dla siebie. Kiedy gra­łam w „Lekarzach” pielęgniarkę, koordynatorkę transplantologii, robiliśmy wraz z innymi aktora­mi występującymi w serialu mnó­stwo akcji edukacyjnych. Np. na prezentację ramówki albo na wy­wiady telewizyjne promujące se­rial wkładałam koszulkę Drużyny Szpiku. Zainspirował mnie Brad Pitt, który przy okazji premiery jednego ze swoich filmów przy­szedł na ściankę w koszulce swo­jej fundacji i cały świat dowiedział się, kto potrzebuje pomocy. Jeśli znana osoba firmuje jakąś fundację swoim nazwiskiem, to uwiarygod­nia jej działania, co przekłada się oczywiście na możliwości pomocy. Szybko dołączyli do mnie koledzy i koleżanki, z którymi grałam w se­rialu: Magda Różczka, Paweł Ma­łaszyński i Agnieszka Więdłocha. Oni też zaczęli się ubierać na różne oficjalne wyjścia, gdzie są kamery i media, w koszulki fundacji, z któ­rymi współpracują. To prosty gest, ale może zrobić wiele dobrego.

Natomiast najwspanialsza jest hi­storia z ubiegłego roku – w spek­taklu charytatywnym z udziałem wolontariuszy Drużyny Szpiku główną rolę zagrała dziewczyn­ka z domu dziecka, która uciekła z Ukrainy. Dzięki widowisku mo­gliśmy zebrać pieniądze na leczenie koleżanki zmagającej się z nowotworem. To był ogromny sukces. Przygotowaliśmy więc następ­ny spektakl i jesteśmy w trakcie przygotowań do kolejnego, któ­ry będzie miał premierę w maju w Teatrze Kamienica. Te działania jeszcze bardziej połączyły naszą ekipę. Mamy poczucie, że jesteśmy fantastyczną drużyną do pomaga­nia, a także do wspierania siebie nawzajem.

W jednym z wywiadów powiedzia­ła pani, że jako popularna aktor­ka ma pani obowiązek występo­wać w sprawach ważnych…

Ponieważ tak jest i dokładnie tak czuję. Może nie angażuję się w działania wielu fundacji, ale jeśli już gdzieś działam, to naprawdę na sto pro­cent. W ubiegłym roku wspierałam także inicjatywę, którą uznałam za ogromnie ważną, czyli działania fundacji Marka Kamińskiego Life Plan Academy. Ma ona na celu zwrócenie uwagi na słabą kondycję psychiczną dzieci i młodzieży, i bar­dzo konkretnie działa, pomagając najmłodszym.

Podczas pandemii dzieci zostały wręcz przykute do urządzeń elek­tronicznych. Przed komputerami miały lekcje, spotkania z przyja­ciółmi stały się wirtualne i zamiast wyjść z domu, by spotkać się z in­nymi, utknęły w mediach społecz­nościowych. I mamy niestety smut­ne efekty, widzimy stale rosnące problemy z nadwagą wynikającą z braku ruchu, z socjalizacją, z kon­taktami z rówieśnikami, koncen­tracją, stale zwiększającą się liczbą dzieci z depresją i problemami psy­chicznymi, samookaleczających się. Coraz więcej jest samobójstw wśród najmłodszych… Dzieci nie chcą żyć… To jest przerażające.

Z jednej strony zagrażają najmłod­szym nowotwory czy choroby auto­immunologiczne, a z drugiej strony choroby wynikające z braku ruchu i nadwagi oraz naprawdę poważne problemy psychiczne. Uważam, że musimy działać natychmiast, żeby dosłownie ratować nasze dzieci. Uczyć je prawidłowych nawyków żywie­niowych, zachęcać do aktywności, pokazywać, jak moż­na spędzać czas z innymi ludźmi. Nie ma sensu czekać, aż „ktoś”, czyli np. resort zdrowia czy edukacji, „coś” z tym zrobi, tylko trzeba działać samemu.

To zatem kolejna moja misja, żeby docierać do rodzi­ców i zachęcać ich do nawiązywania bliższych relacji z dziećmi. Naprawdę twierdzę, że zamiast zapisywać dziecko na piętnaste dodatkowe zajęcia z chińskiego czy informatyki, brać udział w chorym wyścigu i już w przedszkolu szukać miejsca na najlepszym uniwer­sytecie, lepiej z tym dzieckiem po prostu być. Spę­dzać z nim czas, rozmawiać, chodzić na spacery, grać w piłkę, wspólnie się ruszać, ugotować razem zdrowy posiłek. Tylko poprzez budowanie więzi z dziećmi, danie im poczucia bezpieczeństwa, uważności na ich potrzeby możemy je wzmocnić i pomóc wejść w do­rosłość.

Katarzyna Bujakiewicz to Ambasador Zdrowia 2024 w konkursie Sukces Roku.

Laureaci konkursu zostaną uhonorowani podczas uroczystej gali, która odbędzie się 29 stycznia 2025 r. o godz. 18.30 na Zamku Królewskim w Warszawie.


 
© 2025 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.