Raport OECD: Polak u dentysty – daleko poza średnią
Redaktor: Aleksandra Lang
Data: 24.01.2013
Źródło: Duda Clinic Implantologia i Stomatologia Estetyczna, AL
Działy:
Poinformowano nas
Aktualności
Boi się dentysty, odwiedza go raz w roku, niemal 64 proc. rachunku za leczenie pokrywa sam, za resztę płaci Narodowy Fundusz Zdrowia – taki portret przeciętnego Kowalskiego wyłania się z ostatnich danych opublikowanych przez OECD.
Statystyki OECD (Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju) pokazują nie tylko Polaka u dentysty portret własny, ale także wskazują, jak wypadamy na tle innych narodowości. Nie jesteśmy najgorsi, ale do czołówki także nam daleko. Według danych z ostatnich dwóch lat, średnio w ciągu 12 miesięcy odwiedzamy gabinet stomatologiczny 0,8 razy, podczas gdy średnia w państwach zrzeszonych w OECD to 1,3 razy w ciągu roku.
Do dentysty co 10 lat?
Jest także pocieszenie. Osiem razy rzadziej niż my do stomatologa chodzą… Meksykanie. Częstość ich wizyt to zaledwie 0,1 rocznie, czyli raz na 10 lat!. Gabinet szerokim łukiem omijają także Turcy (0,3 razy w ciągu 12 miesięcy), Chilijczycy (0,7 razy na rok), ale nie tylko. Rzadziej niż my do dentysty chodzą także Luksemburczycy (0,6 razy na rok) i Brytyjczycy (0,7 razy na rok). Węgrzy mają taką samą średnią jak my, ale są też liderzy: Japończycy (3,2), mieszkańcy Izraela (2,3), Holendrzy i Belgowie (po 2,1), a także Czesi (1,8), Francuzi (1,7), Hiszpanie i Koreańczycy (po 1,6), Słowacy (1,5), Niemcy, Estończycy i Australijczycy (po 1,4).
- Optymalnie, stomatolodzy zalecają wizyty kontrolne co pół roku. Wtedy możemy na bieżąco wychwycić wszelkie niebezpieczne zmiany w szkliwie zębów czy w błonach śluzowych jamy ustnej, a nawet jeśli między jedną a drugą wizytą pojawi się ubytek, to w ciągu 6 miesięcy nie zdąży on zniszczyć całego zęba i podczas kolejnej kontroli stomatolog bez problemu będzie mógł go uzupełnić – mówi dr n. med. Mariusz Duda, prezydent Polskiego Stowarzyszenia Implantologicznego i dodaje z uśmiechem, że nie powinniśmy brać przykładu z Meksykan.
Polak narzeka, ale za dentystę płaci sam
Jak szacują analitycy firmy PMR Publications, wartość rynku usług stomatologicznych w Polsce ma w tym roku wynieść ok. 10 mld zł, to o 3 mld zł więcej niż w 2010 roku. Jak z kolei wynika z danych OECD, jedynie 36,1 proc. wartości rachunku od dentysty pokrywane jest z publicznych pieniędzy. Większość, bo aż 63,9 proc. wydatków u stomatologa Polacy pokrywają z własnej kieszeni. To więcej niż w innych krajach, to nawet więcej niż średnia OECD, która obecnie wynosi 54,2 proc. Najbardziej komfortową sytuację mają mieszkańcy Japonii, oni dopłacają jedynie 23,6 proc. do rachunku u stomatologa. Niewiele więcej, bo 25 proc. dopłacają Holendrzy, następni w rankingu są Francuzi (25,3 proc.), Niemcy (25,9 proc.) i Belgowie (28,1 proc.).
- Obserwując te dane, widzimy jasno, że mieszkańcy tych krajów, gdzie udział prywatnego kapitału w finansowaniu leczenia jest relatywnie niewielki, chętniej odwiedzają dentystę i regularnie dbają o zęby. Inna sprawa, że są to kraje bardzo rozwinięte, gdzie służba zdrowia stoi na naprawdę wysokim poziomie. W Polsce narzekamy, ale wciąż wolimy płacić sami za leczenie – mówi dr Mariusz Duda z Duda Clinic w Katowicach. Specjalista ocenia, że problem leży zarówno w zakresie leczenia refundowanego przez ubezpieczyciela, który jest niewystarczający, by zapewnić sobie zdrowe zęby, jak i jakości materiałów wykorzystywanych przez dentystę finansowanego z publicznego ubezpieczenia. – Polak rzadko chodzi do dentysty, ale jeśli już idzie to woli zapłacić ze swojej kieszeni, ale mieć pewność, że usługa została wykonana na wysokim poziomie, woli lepsze wypełnienia, bardziej skuteczne znieczulenie i umówić się na wizytę o dogodnej dla nas porze. Dzięki temu ma pewność, że nie będzie musiał wrócić za kilka miesięcy do gabinetu, bo np. wypadła mu kiepska plomba – ocenia dr Duda.
Inni mają gorzej
W zakresie finansowania leczenia stomatologicznego nie jesteśmy jednak w najgorszym położeniu. Dużo gorzej mają Hiszpanie, którzy z własnej kieszeni muszą pokryć aż 97,2 proc. wydatków u dentysty, a także Szwajcarzy, którzy pokrywają 91 proc. wartości rachunku. Koreańczycy płacą 83,5 proc., nieco mniej, bo 80,6 proc. płacą mieszkańcy Islandii, Węgier (76,6 proc.) i Norwegii (75,4 proc.). Bezpośrednio przed nami są Duńczycy, którzy pokrywają 70,5 proc. wydatków na dentystę.
Polak tchórzy w gabinecie
Jeszcze innym problemem Polaka u dentysty – obok rachunku za leczenie i dość mocno okrojonego koszyka świadczeń refundowanych – jest strach. – U Polaków wciąż żywe są stereotypy z gabinetu stomatologicznego sprzed kilkunastu lat, kiedy dentyści nie dysponowali sprzętem nowej generacji, a samo leczenie było bolesne. Wielu dorosłych pacjentów nabawiło się traumy jeszcze w czasach dzieciństwa. Ich strach jest nieraz tak silny, że nie odwiedzają gabinetu przez długi czas, co oczywiście skutkuje fatalnym stanem zdrowia jamy ustnej. Blisko 15 proc. z nas cierpi na paraliżującą dentofobię. Jedynie 18 proc. Polaków w ogóle nie odczuwa strachu przed wizytą, pozostali odczuwają go w różnym stopniu – mówi dr Duda i podsumowuje, że chociaż świadomość Polaków dotycząca zdrowia zębów i jamy ustnej wzrasta to jednak w porównaniu z innymi krajami jeszcze wiele mamy do zrobienia. Oprócz koniecznych zmian w systemie opieki stomatologicznej, dużo ważniejsze są zmiany w mentalności pacjentów.
Do dentysty co 10 lat?
Jest także pocieszenie. Osiem razy rzadziej niż my do stomatologa chodzą… Meksykanie. Częstość ich wizyt to zaledwie 0,1 rocznie, czyli raz na 10 lat!. Gabinet szerokim łukiem omijają także Turcy (0,3 razy w ciągu 12 miesięcy), Chilijczycy (0,7 razy na rok), ale nie tylko. Rzadziej niż my do dentysty chodzą także Luksemburczycy (0,6 razy na rok) i Brytyjczycy (0,7 razy na rok). Węgrzy mają taką samą średnią jak my, ale są też liderzy: Japończycy (3,2), mieszkańcy Izraela (2,3), Holendrzy i Belgowie (po 2,1), a także Czesi (1,8), Francuzi (1,7), Hiszpanie i Koreańczycy (po 1,6), Słowacy (1,5), Niemcy, Estończycy i Australijczycy (po 1,4).
- Optymalnie, stomatolodzy zalecają wizyty kontrolne co pół roku. Wtedy możemy na bieżąco wychwycić wszelkie niebezpieczne zmiany w szkliwie zębów czy w błonach śluzowych jamy ustnej, a nawet jeśli między jedną a drugą wizytą pojawi się ubytek, to w ciągu 6 miesięcy nie zdąży on zniszczyć całego zęba i podczas kolejnej kontroli stomatolog bez problemu będzie mógł go uzupełnić – mówi dr n. med. Mariusz Duda, prezydent Polskiego Stowarzyszenia Implantologicznego i dodaje z uśmiechem, że nie powinniśmy brać przykładu z Meksykan.
Polak narzeka, ale za dentystę płaci sam
Jak szacują analitycy firmy PMR Publications, wartość rynku usług stomatologicznych w Polsce ma w tym roku wynieść ok. 10 mld zł, to o 3 mld zł więcej niż w 2010 roku. Jak z kolei wynika z danych OECD, jedynie 36,1 proc. wartości rachunku od dentysty pokrywane jest z publicznych pieniędzy. Większość, bo aż 63,9 proc. wydatków u stomatologa Polacy pokrywają z własnej kieszeni. To więcej niż w innych krajach, to nawet więcej niż średnia OECD, która obecnie wynosi 54,2 proc. Najbardziej komfortową sytuację mają mieszkańcy Japonii, oni dopłacają jedynie 23,6 proc. do rachunku u stomatologa. Niewiele więcej, bo 25 proc. dopłacają Holendrzy, następni w rankingu są Francuzi (25,3 proc.), Niemcy (25,9 proc.) i Belgowie (28,1 proc.).
- Obserwując te dane, widzimy jasno, że mieszkańcy tych krajów, gdzie udział prywatnego kapitału w finansowaniu leczenia jest relatywnie niewielki, chętniej odwiedzają dentystę i regularnie dbają o zęby. Inna sprawa, że są to kraje bardzo rozwinięte, gdzie służba zdrowia stoi na naprawdę wysokim poziomie. W Polsce narzekamy, ale wciąż wolimy płacić sami za leczenie – mówi dr Mariusz Duda z Duda Clinic w Katowicach. Specjalista ocenia, że problem leży zarówno w zakresie leczenia refundowanego przez ubezpieczyciela, który jest niewystarczający, by zapewnić sobie zdrowe zęby, jak i jakości materiałów wykorzystywanych przez dentystę finansowanego z publicznego ubezpieczenia. – Polak rzadko chodzi do dentysty, ale jeśli już idzie to woli zapłacić ze swojej kieszeni, ale mieć pewność, że usługa została wykonana na wysokim poziomie, woli lepsze wypełnienia, bardziej skuteczne znieczulenie i umówić się na wizytę o dogodnej dla nas porze. Dzięki temu ma pewność, że nie będzie musiał wrócić za kilka miesięcy do gabinetu, bo np. wypadła mu kiepska plomba – ocenia dr Duda.
Inni mają gorzej
W zakresie finansowania leczenia stomatologicznego nie jesteśmy jednak w najgorszym położeniu. Dużo gorzej mają Hiszpanie, którzy z własnej kieszeni muszą pokryć aż 97,2 proc. wydatków u dentysty, a także Szwajcarzy, którzy pokrywają 91 proc. wartości rachunku. Koreańczycy płacą 83,5 proc., nieco mniej, bo 80,6 proc. płacą mieszkańcy Islandii, Węgier (76,6 proc.) i Norwegii (75,4 proc.). Bezpośrednio przed nami są Duńczycy, którzy pokrywają 70,5 proc. wydatków na dentystę.
Polak tchórzy w gabinecie
Jeszcze innym problemem Polaka u dentysty – obok rachunku za leczenie i dość mocno okrojonego koszyka świadczeń refundowanych – jest strach. – U Polaków wciąż żywe są stereotypy z gabinetu stomatologicznego sprzed kilkunastu lat, kiedy dentyści nie dysponowali sprzętem nowej generacji, a samo leczenie było bolesne. Wielu dorosłych pacjentów nabawiło się traumy jeszcze w czasach dzieciństwa. Ich strach jest nieraz tak silny, że nie odwiedzają gabinetu przez długi czas, co oczywiście skutkuje fatalnym stanem zdrowia jamy ustnej. Blisko 15 proc. z nas cierpi na paraliżującą dentofobię. Jedynie 18 proc. Polaków w ogóle nie odczuwa strachu przed wizytą, pozostali odczuwają go w różnym stopniu – mówi dr Duda i podsumowuje, że chociaż świadomość Polaków dotycząca zdrowia zębów i jamy ustnej wzrasta to jednak w porównaniu z innymi krajami jeszcze wiele mamy do zrobienia. Oprócz koniecznych zmian w systemie opieki stomatologicznej, dużo ważniejsze są zmiany w mentalności pacjentów.