Franciszek Mazur/Agencja Gazeta
Rządzący postawili na „500 plus”, a nie na ochronę zdrowia
Redaktor: Krystian Lurka
Data: 10.06.2020
Źródło: Janusz Piechociński
Tagi: | Janusz Piechociński, koronawirus |
– Poprawa sytuacji gospodarczej w Polsce od 2014 r. i duża dynamika wzrostu zatrudnienia i wpływów podatkowych po 2015 r., niestety, nie przełożyły się na wzrost finansowania wydatków zdrowotnych. Dlaczego? Ze względów politycznych. Postawiono na „wsadzanie” pieniędzy do kieszeni Polaków – komentuje w „Menedżerze Zdrowia” były wicepremier, były minister gospodarki i przedsiębiorczości Janusz Piechociński. Ekspert krytykuje ministrów Radziwiłła i Szumowskiego oraz nawiązuje do pandemii COVID-19.
Komentarz Janusza Piechocińskiego, byłego wicepremiera, byłego ministra gospodarki i przedsiębiorczości, prezesa Izby Przemysłowo-Handlowej Polska-Azja:
– Sektor ochrony zdrowia przechodził po wielokroć wielkie zmiany organizacyjne i instytucjonalne – zawsze przy zbyt niskim poziomie finansowania, olbrzymich aspiracjach i oczekiwaniach społecznych. Podobnie jest w ostatnich latach.
Poprawa sytuacji gospodarczej w Polsce od 2014 roku i duża dynamika wzrostu zatrudnienia i tym samym wpływów podatkowych szczególnie po 2015 r., niestety, nie przełożyły się na istotny wzrost finansowania wydatków zdrowotnych. Dlaczego? Ze względów politycznych. Postawiono na „wsadzanie” pieniędzy do kieszeni Polaków, a nie przeznaczanie na zdrowie, edukację i sprawy społecznych. Politycy bowiem policzyli, że – dla dobra partii – korzystniejszy jest taki transfer finansowy, że to przełoży się na głosy w kolejnych wyborach. Mamy więc z jednej strony „500 plus”, a z drugiej dramatycznie dynamicznie zwiększające się zadłużenie szpitali i porównywalne w liczbach bez waloryzacji wydatki na zdrowie.
Ba, reprezentant pracowników i środowiska służby zdrowia w parlamencie i rządzie – minister zdrowia Konstanty Radziwiłł, wcześniej ceniony szef Naczelnej Izby Lekarskiej, stał się urzędnikiem, który wyżej stawiał polityczną lojalność niż twarde, potrzebne i zdecydowane wołanie: „Tak dalej się nie da, grozi nam paraliż i załamanie”. Kasa poszła do kieszeni obywateli, którzy głosują, a nie przez budżet służby zdrowia do pacjentów, którzy chorują lub mogą zachorować.
Dla jasności od połowy 2015 r. jako minister gospodarki i przedsiębiorczości mówiłem o nieuchronności podniesienia składki zdrowotnej i do programu wyborczego PSL wpisałem to zobowiązanie, co nie dawało głosów w wyborach 2015 r.
Niestety, dla większości obywateli było ważniejsze, aby pieniądze poszły do naszych kieszeni, a nie na konta zakładów leczniczych i placówek. Obywatel nie tylko w wyborach powiedział: „Stan służby zdrowia to zadanie państwa i samorządu”. Konstanty Radziwiłł, a potem minister Łukasz Szumowski chowali przed nami prawdę o tym, czy zadłużenie szpitali wynosi 14 czy może już 17 mld złotych, nie pomagali. Służba zdrowia nie skorzystała na dynamicznych wzrostach budżetowych dochodów państwa w okresie koniunktury podsycanej w Polsce historycznie niskim udziałem inwestycji i modernizacji w strukturze PKB.
W 2019 r. dynamika koniunktury i dochodów budżetowych zaczęła, szczególnie w czwartym kwartale, zmniejszać się i już przed COVID-19 wiadomo było, że nadchodzi trudny czas. Piszę o tym nie tylko po to, by przypomnieć, ale i ostrzec przed tym, co nadchodzi – przed spadkiem zatrudnienia w gospodarce, zmniejszeniem się płac i wpływów podatków, co przełoży się na mniejsze dochody Narodowego Funduszu Zdrowia i samorządów w 2020 i 2021 r.
W 2019 r. po kilku ważnych akcjach protestacyjnych między innymi rezydentów padły deklaracje rozłożone w czasie o uruchomieniu wzrostu udziału zdrowia w PKB, ale w budżecie 2020 r. zdrowie nie znalazło właściwych zapisów i wzrostu nakładów, mimo że procedowano już w czasie obecności koronawirusa w UE i Polsce.
Prace nad trudnym budżetem przy spowolnieniu i trwającej kampanii prezydenckiej spowodowały, że władza, niestety, w tym także kierownictwo Ministerstwo Zdrowia, lekceważyło nadchodzące zagrożenia, co w efekcie uniemożliwiło porządny i poważny proces przygotowań. Efekt? Kłopoty z trwającą do dziś pandemią COVID-19.
Przeczytaj także: „Joanna Drewla o lekowym uzależnieniu od Chin”, „Potrzebna tarcza dla szpitali” i „Dr Paweł Grzesiowski: Jeszcze daleko do wygaśnięcia epidemii”.
– Sektor ochrony zdrowia przechodził po wielokroć wielkie zmiany organizacyjne i instytucjonalne – zawsze przy zbyt niskim poziomie finansowania, olbrzymich aspiracjach i oczekiwaniach społecznych. Podobnie jest w ostatnich latach.
Poprawa sytuacji gospodarczej w Polsce od 2014 roku i duża dynamika wzrostu zatrudnienia i tym samym wpływów podatkowych szczególnie po 2015 r., niestety, nie przełożyły się na istotny wzrost finansowania wydatków zdrowotnych. Dlaczego? Ze względów politycznych. Postawiono na „wsadzanie” pieniędzy do kieszeni Polaków, a nie przeznaczanie na zdrowie, edukację i sprawy społecznych. Politycy bowiem policzyli, że – dla dobra partii – korzystniejszy jest taki transfer finansowy, że to przełoży się na głosy w kolejnych wyborach. Mamy więc z jednej strony „500 plus”, a z drugiej dramatycznie dynamicznie zwiększające się zadłużenie szpitali i porównywalne w liczbach bez waloryzacji wydatki na zdrowie.
Ba, reprezentant pracowników i środowiska służby zdrowia w parlamencie i rządzie – minister zdrowia Konstanty Radziwiłł, wcześniej ceniony szef Naczelnej Izby Lekarskiej, stał się urzędnikiem, który wyżej stawiał polityczną lojalność niż twarde, potrzebne i zdecydowane wołanie: „Tak dalej się nie da, grozi nam paraliż i załamanie”. Kasa poszła do kieszeni obywateli, którzy głosują, a nie przez budżet służby zdrowia do pacjentów, którzy chorują lub mogą zachorować.
Dla jasności od połowy 2015 r. jako minister gospodarki i przedsiębiorczości mówiłem o nieuchronności podniesienia składki zdrowotnej i do programu wyborczego PSL wpisałem to zobowiązanie, co nie dawało głosów w wyborach 2015 r.
Niestety, dla większości obywateli było ważniejsze, aby pieniądze poszły do naszych kieszeni, a nie na konta zakładów leczniczych i placówek. Obywatel nie tylko w wyborach powiedział: „Stan służby zdrowia to zadanie państwa i samorządu”. Konstanty Radziwiłł, a potem minister Łukasz Szumowski chowali przed nami prawdę o tym, czy zadłużenie szpitali wynosi 14 czy może już 17 mld złotych, nie pomagali. Służba zdrowia nie skorzystała na dynamicznych wzrostach budżetowych dochodów państwa w okresie koniunktury podsycanej w Polsce historycznie niskim udziałem inwestycji i modernizacji w strukturze PKB.
W 2019 r. dynamika koniunktury i dochodów budżetowych zaczęła, szczególnie w czwartym kwartale, zmniejszać się i już przed COVID-19 wiadomo było, że nadchodzi trudny czas. Piszę o tym nie tylko po to, by przypomnieć, ale i ostrzec przed tym, co nadchodzi – przed spadkiem zatrudnienia w gospodarce, zmniejszeniem się płac i wpływów podatków, co przełoży się na mniejsze dochody Narodowego Funduszu Zdrowia i samorządów w 2020 i 2021 r.
W 2019 r. po kilku ważnych akcjach protestacyjnych między innymi rezydentów padły deklaracje rozłożone w czasie o uruchomieniu wzrostu udziału zdrowia w PKB, ale w budżecie 2020 r. zdrowie nie znalazło właściwych zapisów i wzrostu nakładów, mimo że procedowano już w czasie obecności koronawirusa w UE i Polsce.
Prace nad trudnym budżetem przy spowolnieniu i trwającej kampanii prezydenckiej spowodowały, że władza, niestety, w tym także kierownictwo Ministerstwo Zdrowia, lekceważyło nadchodzące zagrożenia, co w efekcie uniemożliwiło porządny i poważny proces przygotowań. Efekt? Kłopoty z trwającą do dziś pandemią COVID-19.
Przeczytaj także: „Joanna Drewla o lekowym uzależnieniu od Chin”, „Potrzebna tarcza dla szpitali” i „Dr Paweł Grzesiowski: Jeszcze daleko do wygaśnięcia epidemii”.