Sławojka na fotokomórkę
Redaktor: Krystian Lurka
Data: 15.01.2019
Źródło: Krzysztof Bukiel/KL
Tagi: | Krzysztof Bukiel, felieton |
- Cyfryzacja nie zastąpi wszystkich innych działań, które są konieczne, aby system publicznej ochrony zdrowia w Polsce stał się systemem sprawnym, wydolnym czyli „bezkolejkowym” i zapewniającym choremu odpowiednią pomoc wtedy, gdy jest ona potrzebna - twierdzi Krzysztof Bukiel, przewodniczący OZZL, i porównuje: - Rzecz się ma podobnie jak ze sławojką, w której zamontowano drzwi otwierane na fotokomórkę. Nie stanie się ona przez to czystą, wygodną i pachnącą toaletą, ale pozostanie prymitywnym, brudnym i śmierdzącym „wychodkiem”.
Felieton Krzysztofa Bukiela:
- Tematem często ostatnio poruszanym, a związanym z publiczną ochroną zdrowia jest jej cyfryzacja. Nie ma wątpliwości, że sprawa znacznie przyspieszyła w ostatnich miesiącach i to, co od lat wydawało się nie do zrealizowania, nagle zaczęło się materializować: e- zwolnienia, e- recepty, e-konto pacjenta, e- dokumentacja medyczna. Przedstawiciele ministerstwa zdrowia przy każdej okazji chwalą się sukcesem w tej dziedzinie. Podkreślają go także inni: eksperci, dziennikarze, a nawet lekarze czy farmaceuci.
Ten sukces jest jednak także wielkim oskarżeniem wobec wybranego przez rządzących scentralizowanego, etatystycznego kierunku rozwoju publicznej ochrony zdrowia. Trudno bowiem nie zauważyć, że nagłe przyspieszenie na tym polu może być traktowane jako sukces jedynie w porównaniu do zastoju ostatnich kilkunastu lat. O konieczności „cyfryzacji” (wtedy określanej jako „informatyzacja”) ochrony zdrowia mówiono już od początku reformy z roku 1999. Wstrzymano nawet wcześniejszy - papierowy RUM (rejestr usług medycznych) bo „już zaraz” miano go zastąpić elektronicznym. Postanowiono też wówczas, że wprowadzeniem informatyzacji (cyfryzacji) w publicznej ochronie zdrowia zajmie się państwo i powołana w tym celu specjalna rządowa instytucja.Fakt, że przez kilkanaście lat nic w tej dziedzinie nie zrobiono (co byłoby widoczne w praktyce) jest dużo bardziej wymowny niż to, że ostatnio przełamano tę niewiarygodną nieudolność. O skali zapóźnienia „cyfryzacji” publicznej ochrony zdrowia świadczy postęp, jaki nastąpił w tej dziedzinie w innych branżach – tych, w których decydującą rolę odgrywało nie państwo działające „dla misji” ale firmy komercyjne, działające „dla zysku” i konkurujące między sobą o klienta. Sklepy internetowe, internetowa bankowość, internetowe zamawianie usług turystycznych, hotelowych, samolotowych, a nawet PKP, internetowa sprzedaż biletów na różne imprezy, internetowe szkoły językowe itp. Itd. – to pokazuje gdzie mogłyby być usługi zdrowotne, gdyby jej cyfryzację wprowadzano w warunkach rynkowych. O tym, że nie jest to mrzonka świadczy chociażby przykład Śląskiej Kasy Chorych kierowanej wówczas przez dr Sośnierza, w której elektroniczne karty ubezpieczenia zdrowotnego wprowadzono już na początku naszego wieku. Gdyby zachowano (planowaną wstępnie) konkurencję między kasami, z dopuszczeniem kas prywatnych, podobne karty wprowadzono by zapewne wkrótce we wszystkich kasach (jeżeli faktycznie byłyby one korzystne).
Jest jeszcze jeden, nawet ważniejszy, aspekt, na który też trzeba zwrócić uwagę w kontekście tego (względnego) sukcesu cyfryzacji. Pojawiły się bowiem głosy, że jest ona przełomem w naprawianiu publicznej ochrony zdrowia. Tymczasem realny wpływ cyfryzacji na sytuację chorego jest znikomy. Cyfryzacja nie zastąpi odpowiednich nakładów na lecznictwo, nie zlikwiduje limitowania świadczeń, nie zwiększy liczby lekarzy, nie poprawi warunków leczenia, nie skróci kolejek. Krótko mówiąc, nie zastąpi tych wszystkich innych działań, które są konieczne, aby system publicznej ochrony zdrowia w Polsce stał się systemem sprawnym, wydolnym czyli „bezkolejkowym” i zapewniającym choremu odpowiednią pomoc wtedy, gdy jest ona potrzebna. Rzecz się ma podobnie jak ze sławojką, w której zamontowano drzwi otwierane na fotokomórkę. Nie stanie się ona przez to czystą, wygodną i pachnącą toaletą, ale pozostanie prymitywnym, brudnym i śmierdzącym „wychodkiem”.
Przeczytaj także: "Patchworkowa robota".
- Tematem często ostatnio poruszanym, a związanym z publiczną ochroną zdrowia jest jej cyfryzacja. Nie ma wątpliwości, że sprawa znacznie przyspieszyła w ostatnich miesiącach i to, co od lat wydawało się nie do zrealizowania, nagle zaczęło się materializować: e- zwolnienia, e- recepty, e-konto pacjenta, e- dokumentacja medyczna. Przedstawiciele ministerstwa zdrowia przy każdej okazji chwalą się sukcesem w tej dziedzinie. Podkreślają go także inni: eksperci, dziennikarze, a nawet lekarze czy farmaceuci.
Ten sukces jest jednak także wielkim oskarżeniem wobec wybranego przez rządzących scentralizowanego, etatystycznego kierunku rozwoju publicznej ochrony zdrowia. Trudno bowiem nie zauważyć, że nagłe przyspieszenie na tym polu może być traktowane jako sukces jedynie w porównaniu do zastoju ostatnich kilkunastu lat. O konieczności „cyfryzacji” (wtedy określanej jako „informatyzacja”) ochrony zdrowia mówiono już od początku reformy z roku 1999. Wstrzymano nawet wcześniejszy - papierowy RUM (rejestr usług medycznych) bo „już zaraz” miano go zastąpić elektronicznym. Postanowiono też wówczas, że wprowadzeniem informatyzacji (cyfryzacji) w publicznej ochronie zdrowia zajmie się państwo i powołana w tym celu specjalna rządowa instytucja.Fakt, że przez kilkanaście lat nic w tej dziedzinie nie zrobiono (co byłoby widoczne w praktyce) jest dużo bardziej wymowny niż to, że ostatnio przełamano tę niewiarygodną nieudolność. O skali zapóźnienia „cyfryzacji” publicznej ochrony zdrowia świadczy postęp, jaki nastąpił w tej dziedzinie w innych branżach – tych, w których decydującą rolę odgrywało nie państwo działające „dla misji” ale firmy komercyjne, działające „dla zysku” i konkurujące między sobą o klienta. Sklepy internetowe, internetowa bankowość, internetowe zamawianie usług turystycznych, hotelowych, samolotowych, a nawet PKP, internetowa sprzedaż biletów na różne imprezy, internetowe szkoły językowe itp. Itd. – to pokazuje gdzie mogłyby być usługi zdrowotne, gdyby jej cyfryzację wprowadzano w warunkach rynkowych. O tym, że nie jest to mrzonka świadczy chociażby przykład Śląskiej Kasy Chorych kierowanej wówczas przez dr Sośnierza, w której elektroniczne karty ubezpieczenia zdrowotnego wprowadzono już na początku naszego wieku. Gdyby zachowano (planowaną wstępnie) konkurencję między kasami, z dopuszczeniem kas prywatnych, podobne karty wprowadzono by zapewne wkrótce we wszystkich kasach (jeżeli faktycznie byłyby one korzystne).
Jest jeszcze jeden, nawet ważniejszy, aspekt, na który też trzeba zwrócić uwagę w kontekście tego (względnego) sukcesu cyfryzacji. Pojawiły się bowiem głosy, że jest ona przełomem w naprawianiu publicznej ochrony zdrowia. Tymczasem realny wpływ cyfryzacji na sytuację chorego jest znikomy. Cyfryzacja nie zastąpi odpowiednich nakładów na lecznictwo, nie zlikwiduje limitowania świadczeń, nie zwiększy liczby lekarzy, nie poprawi warunków leczenia, nie skróci kolejek. Krótko mówiąc, nie zastąpi tych wszystkich innych działań, które są konieczne, aby system publicznej ochrony zdrowia w Polsce stał się systemem sprawnym, wydolnym czyli „bezkolejkowym” i zapewniającym choremu odpowiednią pomoc wtedy, gdy jest ona potrzebna. Rzecz się ma podobnie jak ze sławojką, w której zamontowano drzwi otwierane na fotokomórkę. Nie stanie się ona przez to czystą, wygodną i pachnącą toaletą, ale pozostanie prymitywnym, brudnym i śmierdzącym „wychodkiem”.
Przeczytaj także: "Patchworkowa robota".