Sławomir Kamiński/Agencja Wyborcza.pl
Wszyscy byliśmy ślepi – wszyscy pomogliśmy Putinowi
Redaktor: Krystian Lurka
Data: 22.03.2022
Źródło: Menedżer Zdrowia/Jakub Szulc
Tagi: | Jakub Szulc, Ukraina |
– Ukraińcy nie zastanawiali się, czy Władimirowi Putin zaatakuje, ale kiedy. Nie chcieliśmy tego widzieć, bo tak było wygodniej. Wytykanie, kto bardziej zawinił, nie ma większego sensu. Wszyscy byliśmy ślepi. Wszyscy pomogliśmy Putinowi. Teraz warto się zastanowić, co jest polską racją stanu – pisze Jakub Szulc w „Menedżerze Zdrowia”.
Komentarz byłego wiceministra zdrowia Jakuba Szulca:
– Kiedy tuż za naszą granicą szaleje wojna, trudno koncentrować się na czymś innym. Niełatwo otrząsnąć się i funkcjonować jak każdego innego dnia, mimo że u nas teoretycznie rzeczywistość jest taka jak zwykle. Czy jednak faktycznie taka sama? Czy pierwszą rzeczą, którą robimy po przebudzeniu, nie jest sprawdzanie telefonu i chłonięcie informacji z Ukrainy? Czy nie oddychacie z ulgą, przeczytawszy, że Kijów nie upadł?
Dlatego dzisiaj wyjątkowo nie o zdrowiu.
W mgnieniu oka nasz świat zmienił się nie do poznania. Z bezpiecznego – albo raczej dającego ułudę bezpieczeństwa – stał się miejscem, gdzie zrzuca się bomby na miasta i niszczy obiekty cywilne. Z przewidywalnego – w budzący lęk, bo nie wiemy, co może przynieść jutro. Oczywiście to wszystko było i jest: łzy, strach, cierpienie, nieszczęście. Ale zawsze działo się „gdzieś tam”. „Gdzieś tam” nie zaburzało naszego porządku rzeczy, było daleko i nie mogło się przenieść na nasz grunt. A wojna u nas była niemożliwa i niewyobrażalna. Wszak Europa przysięgła sobie ponad 75 lat temu, że nigdy więcej.
Tak, 24 lutego na trwałe zmienił postrzeganie świata przez wielu z nas. Ale właśnie – postrzeganie. Wojny przecież były, byli uchodźcy, było ludzkie nieszczęście, była śmierć. Nie obchodziło nas to, bo było daleko. Ale nawet tutaj, w Europie, nie chcieliśmy przyjąć do wiadomości, że rzeczywistość jest inna, niż chcemy ją widzieć. Czy Czeczenia, Gruzja, Krym nie były wystarczającymi przykładami? Jedno z pierwszych pytań po wybuchu wojny brzmiało: czy Putin oszalał? Nie, Putin był zawsze taki sam. Na jakikolwiek bunt w „rosyjskiej strefie wpływów” odpowiadał agresją. Co więcej, otwarcie mówił, że tak będzie reagował. Ani Ukraina, ani żadne inne z państw sąsiedzkich, stowarzyszonych lub trzymanych w ryzach republik nie może wybić się na niepodległość. Bo mogą pójść za nim inni i wywołać lawinę nie do zatrzymania. Bo „europeizacja” oznacza szybki rozwój i gwałtowny wzrost zamożności mieszkańców, co z perspektywy kleptokracji rosyjskiej jest pewnie większym zagrożeniem niż głośno omawiane otaczanie Rosji przez państwa NATO. Dla Ukraińców pytanie nie brzmiało – czy Putin zaatakuje, ale – kiedy. Nie chcieliśmy tego widzieć, bo tak było wygodniej.
Wytykanie, kto bardziej zawinił – ci, którzy trzymali z Europą budującą coraz ściślejsze powiązania z Rosją, czy ci, którzy ostentacyjnie przyjaźnili się z finansowanymi przez Putina i wspierającymi go politykami – nie ma większego sensu. Wszyscy byliśmy ślepi. Wszyscy pomogliśmy Putinowi. Teraz warto się zastanowić, co jest polską racją stanu. Gdzie bylibyśmy dzisiaj, gdyby nie członkostwo w Unii, gdyby nie członkostwo w NATO? Jak budować sojusze, żeby jak najbardziej utrudnić Rosji powrót do stanu sprzed 24 lutego? Jak spowodować, żeby wygoda, krótkowzroczność i przedkładanie bieżących zysków nad długofalowe strategie nie powróciły do Europy zbyt szybko? Jak przestać być obrażonym na wszystkich i pokłóconym ze wszystkimi bachorem i zamiast wymachiwania szabelką realizować naszą agendę tak, jak powinno się to robić – bez emocji, bez egzaltacji, z pragmatyzmem, ale bez głupiej zawziętości?
Agresja Putina pokazała światu, jaka naprawdę jest Rosja. Jeżeli Ukraina wytrwa, a wojna nie rozleje się szerzej, będziemy świadkami budowania nowego porządku Europy i świata. No właśnie – świadkami czy współtworzącymi?
Tekst pochodzi z „Menedżera Zdrowia” 1–2/2022. Czasopismo można zamówić na stronie: www.termedia.pl/mz/prenumerata.
– Kiedy tuż za naszą granicą szaleje wojna, trudno koncentrować się na czymś innym. Niełatwo otrząsnąć się i funkcjonować jak każdego innego dnia, mimo że u nas teoretycznie rzeczywistość jest taka jak zwykle. Czy jednak faktycznie taka sama? Czy pierwszą rzeczą, którą robimy po przebudzeniu, nie jest sprawdzanie telefonu i chłonięcie informacji z Ukrainy? Czy nie oddychacie z ulgą, przeczytawszy, że Kijów nie upadł?
Dlatego dzisiaj wyjątkowo nie o zdrowiu.
W mgnieniu oka nasz świat zmienił się nie do poznania. Z bezpiecznego – albo raczej dającego ułudę bezpieczeństwa – stał się miejscem, gdzie zrzuca się bomby na miasta i niszczy obiekty cywilne. Z przewidywalnego – w budzący lęk, bo nie wiemy, co może przynieść jutro. Oczywiście to wszystko było i jest: łzy, strach, cierpienie, nieszczęście. Ale zawsze działo się „gdzieś tam”. „Gdzieś tam” nie zaburzało naszego porządku rzeczy, było daleko i nie mogło się przenieść na nasz grunt. A wojna u nas była niemożliwa i niewyobrażalna. Wszak Europa przysięgła sobie ponad 75 lat temu, że nigdy więcej.
Tak, 24 lutego na trwałe zmienił postrzeganie świata przez wielu z nas. Ale właśnie – postrzeganie. Wojny przecież były, byli uchodźcy, było ludzkie nieszczęście, była śmierć. Nie obchodziło nas to, bo było daleko. Ale nawet tutaj, w Europie, nie chcieliśmy przyjąć do wiadomości, że rzeczywistość jest inna, niż chcemy ją widzieć. Czy Czeczenia, Gruzja, Krym nie były wystarczającymi przykładami? Jedno z pierwszych pytań po wybuchu wojny brzmiało: czy Putin oszalał? Nie, Putin był zawsze taki sam. Na jakikolwiek bunt w „rosyjskiej strefie wpływów” odpowiadał agresją. Co więcej, otwarcie mówił, że tak będzie reagował. Ani Ukraina, ani żadne inne z państw sąsiedzkich, stowarzyszonych lub trzymanych w ryzach republik nie może wybić się na niepodległość. Bo mogą pójść za nim inni i wywołać lawinę nie do zatrzymania. Bo „europeizacja” oznacza szybki rozwój i gwałtowny wzrost zamożności mieszkańców, co z perspektywy kleptokracji rosyjskiej jest pewnie większym zagrożeniem niż głośno omawiane otaczanie Rosji przez państwa NATO. Dla Ukraińców pytanie nie brzmiało – czy Putin zaatakuje, ale – kiedy. Nie chcieliśmy tego widzieć, bo tak było wygodniej.
Wytykanie, kto bardziej zawinił – ci, którzy trzymali z Europą budującą coraz ściślejsze powiązania z Rosją, czy ci, którzy ostentacyjnie przyjaźnili się z finansowanymi przez Putina i wspierającymi go politykami – nie ma większego sensu. Wszyscy byliśmy ślepi. Wszyscy pomogliśmy Putinowi. Teraz warto się zastanowić, co jest polską racją stanu. Gdzie bylibyśmy dzisiaj, gdyby nie członkostwo w Unii, gdyby nie członkostwo w NATO? Jak budować sojusze, żeby jak najbardziej utrudnić Rosji powrót do stanu sprzed 24 lutego? Jak spowodować, żeby wygoda, krótkowzroczność i przedkładanie bieżących zysków nad długofalowe strategie nie powróciły do Europy zbyt szybko? Jak przestać być obrażonym na wszystkich i pokłóconym ze wszystkimi bachorem i zamiast wymachiwania szabelką realizować naszą agendę tak, jak powinno się to robić – bez emocji, bez egzaltacji, z pragmatyzmem, ale bez głupiej zawziętości?
Agresja Putina pokazała światu, jaka naprawdę jest Rosja. Jeżeli Ukraina wytrwa, a wojna nie rozleje się szerzej, będziemy świadkami budowania nowego porządku Europy i świata. No właśnie – świadkami czy współtworzącymi?
Tekst pochodzi z „Menedżera Zdrowia” 1–2/2022. Czasopismo można zamówić na stronie: www.termedia.pl/mz/prenumerata.