Jacek Krajewski: Czujność onkologiczna rośnie, ale nadal odsetek lekarzy po szkoleniach na temat rodzajów raka wymaga zwiększenia
Autor: Marta Koblańska
Data: 23.05.2017
Źródło: MK
Działy:
Wywiad tygodnia
Aktualności
- Czujność onkologiczna lekarzy rodzinnych po wprowadzeniu pakietu onkologicznego wzrosła, ale nadal istnieje potrzeba dobrych szkoleń. Odsetek lekarzy, którzy przeszli szkolenia na temat poszczególnych rodzajów nowotworów waha się od 5 do 50 procent w zależności od tego, jaki lekarz w jakim kongresie uczestniczył - mówi doktor Jacek Krajewski, prezes Porozumienia Zielonogórskiego.
Jak Pan ocenia czujność onkologiczną lekarzy rodzinnych po wprowadzeniu pakietu onkologicznego?
- Czujność onkologiczna w ostatnim czasie z pewnością jest lepsza choćby z tego powodu, że lekarze rodzinni uzyskali do dyspozycji większą liczbę badań. Stąd poprawił się arsenał narzędzi do diagnozowania choćby nowotworów jamy brzusznej, czy tarczycy i prostaty. Poszerzenie koszyka świadczeń gwarantowanych o nowe badania, które mogą zlecać lekarze rodzinni sprawiło, że możemy rozszerzać diagnostykę i tym samym mamy lepsze możliwości wczesnego wykrycia nowotworu. Jednak ta czujność onkologiczna to nie tylko same instrumenty. Zanim wprowadzono pakiet onkologiczny postulowaliśmy przeprowadzenie szkoleń dla lekarzy rodzinnych w celu uaktualnienia wiedzy lekarzy. Tego nie zrobiono, a pakiet był wprowadzany w pośpiechu. Stąd jedynie część spośród 30 tys. lekarzy miała kontakt z onkologami, doświadczenie odnośnie poszczególnych przypadków, ale nawet 90 procent lekarzy, którzy muszą przecież aktualizować wiedzę także z innych dziedzin potrzebowała przygotowania onkologicznego. Wsparcie nie zostało nam udzielone, a podejmowane wówczas działania oceniam jako nieefektywne, co sprawia, że onkologię poznajemy, można powiedzieć „ w boju”.
Czyli lekarzy rodzinnych pozostawiono samych z problemem bez należytego przygotowania.
- W pewnym sensie tak, ale sam pakiet onkologiczny, a raczej instrument w postaci karty DILO powoduje wzrost czujności onkologicznej, ponieważ na podstawie karty można skierować pacjenta do specjalisty-onkologa. To jest sposób na szybsze wyjaśnienie przyczyny objawów pacjenta. Wypisywanych jest coraz więcej kart DILO, można nawet powiedzieć, że karty stały się popularne, stąd w moim odczuciu, mimo wszystko czujność onkologiczna lekarzy rodzinnych wzrosła.
Czy to ma potwierdzenie także w danych?
- Oczywiście. Tak jak wspomniałem rośnie liczba wypisywanych kart DILO, badania diagnostyczne są zlecane. Trzeba pamiętać również o tym, że dla nas pacjent onkologiczny jest szczególnym pacjentem, bo zazwyczaj jest to człowiek przewlekle chory, obecnie już nawet przez wiele lat. Choroby onkologiczne stają się chorobami coraz bardziej przewlekłymi, już nie zawsze śmiertelnymi, więc dla lekarzy rodzinnych choroba nowotworowa staje się jedną z wielu chorób przewlekłych.
Jednak onkolodzy narzekają, że pacjenci zgłaszają się do nich zbyt późno, że nowotwory w Polsce rozpoznawana są w późniejszych stadiach zaawansowania przez co m.in. wyniki leczenia są gorsze. W jaki sposób Pan by to tłumaczył?
- Oczywiście, że onkolodzy narzekają, że pacjenci trafiają do nich już z zaawansowanym nowotworem, ale dlatego, iż sami mają dużo większy problem z leczeniem tych chorych. Trudno jednak obciążać tym lekarzy nie tylko POZ, ale i specjalistów, czy w ogóle system. System ma wpływ jedynie na 10 procent wszystkiego co się dzieje z naszym zdrowiem. Reszta w 50 procentach zależy od stylu życia i od tego, czy pacjenci się zwyczajnie szanują. Pozostałe 40 procent zależy od czynników środowiskowych oraz genetycznych. Coraz więcej mówi się i słusznie o smogu. Oczywiście możemy mieć wpływ na styl życia pacjenta, ale to decyzja chorego, czy on się do tych rad zastosuje. Dużo zależy także od samych badań, tymczasem zgłaszalność do programów badań przesiewowych jest w Polsce niska, czy to jeżeli chodzi o mammografię, czy kolonoskopię, czy cytologię. System ma na celu wczesne wykrycie chorób nowotworowych, ale niestety sami pacjenci lekceważą wiele zaleceń lekarskich.
Ale jak to jest, we Francji i Niemczech chcą się badać, u nas nie? Osoby, szczególnie w wieku podeszłym lubią chodzić do lekarza.
- To nie jest kwestia chodzenia do lekarza, ale kwestia pewnej świadomości. Lekarz jest jedynie doradcą, może wyleczyć chorobę, z którą pacjent się zgłosi. Radzi się jednak ten, kto rady potrzebuje. To, że lekarz powie, aby rzucić palenie nie znaczy, że pacjent się do tego zastosuje. Powiedziałbym, że wiele zależy od swego rodzaju mody na zdrowie. Może należałoby przeprowadzić właśnie taką kampanię, począwszy od mediów skończywszy na lekarzach i pielęgniarkach. Pielęgniarki są świetnym nośnikiem informacji odnośnie zdrowia publicznego, czy udziału w programach profilaktycznych. Bolączką naszą jest to, że dobrze przygotowane programy profilaktyczne zostają przez pacjentów omijane. Nie da się ukryć, że wpływ na to ma także logistyka. Wielu pacjentów z mniejszych miejscowości nie ma dostępu do ośrodków, które zakontraktowały takie badania, bo zwyczajnie są one umiejscowione zbyt daleko. Wpływ na późniejsze wykrywanie nowotworów mają nie tylko na same badania i niedobór środków i zależy to także od wykreowania zachowań prozdrowotnych. Dobre przykłady dbania o zdrowie w serialach i programach telewizyjnych, ale nie tylko u operatorów kablówek to być może rozwiązanie tych problemów. Dodatkowo widzę tutaj rolę samorządów.
Straszakiem na lekarzy rodzinnych są wskaźniki tzw. trafień. Można zyskać premię bądź ją stracić za diagnozę onkologiczną.
- Według zapowiedzi to rozwiązanie ma zostać zniesione. I uważam, że słusznie, ponieważ nie jest ono do niczego potrzebne. Jeżeli jest już podejrzenie nowotworu złośliwego, to lekarz rodzinny sam szuka narzędzi do diagnostyki, a jeśli sam tego nie potrafi wypisuje kartę DILO, która jak wspominałem ułatwia skierowanie takiego chorego do specjalisty. Oczywiście nikt tego instrumentu nie nadużywa. A straszak wymyślono dlatego, żeby właśnie ograniczyć wypisywanie kart DILO. Jednak, jeśli już o nich mówimy, to tak naprawdę chodzi o coś więcej : wtedy już podejrzewamy chorobę, albo ta choroba rzeczywiście ma miejsce, tymczasem nam potrzeba przede wszystkim profilaktyki. Czujność onkologiczna wśród lekarzy rodzinnych naprawdę jest. I ten efekt wczesnego skierowania dla ośrodka onkologicznego rzeczywiście zafunkcjonował w pakiecie onkologicznym.
Wróćmy do szkoleń. Czy w dalszym ciągu są potrzebne?
- My się szkolimy. Są prowadzone szkolenia onkologiczne. Każdy wojewódzki ośrodek onkologiczny prowadzi takie szkolenia, ale już z różnych typów nowotworów. Najbardziej aktualną wiedzę dostarczają przecież specjaliści. Nasz problem polega jednak na czym innym. Nie tylko zajmujemy się pacjentami onkologicznymi. Do nas zgłaszają się przecież chorzy na inne choroby w tym przewlekłe, stąd musimy aktualizować wiedzę z różnych dziedzin .Edukacyjnej piguły onkologicznej rzeczywiście zabrakło, kiedy wchodził pakiet onkologiczny i to był nasz największy problem. Z biegiem czasu wiedza jest uaktualniana, ale rzeczywiście trochę na własną rękę. Jeżeli chodzi o ogólnopolską akcję szkoleń to byłoby to ogromne zamierzenie i wymagałoby zaangażowania kilku autorytetów onkologicznych, którzy specjalnie dla lekarzy POZ mogliby przygotować materiały. Rzeczywiście jednak dopiero teraz widać, że pakiet stał się narzędziem użytecznym z punktu widzenia szybkiego „wejścia” pacjenta na ścieżkę onkologiczną, specjalistyczną. Jednak karta DILO nadal przeszkadza w terapii niestandardowej, stąd potrzeba udoskonalania karty.
Jak pan ocenia te szkolenia prowadzone przez ośrodki onkologiczne?
- One muszą być dobre, bo inaczej lekarze rodzinni nie poświęcą swojego czasu na źle przygotowane szkolenia. Mogę powiedzieć o ośrodku dolnośląskim, bo z jego wiedzy korzystam. Rzeczywiście na tych szkoleniach uzyskujemy praktyczną wiedzę, czyli taką jaką lekarz rodzinny powinien mieć i nie trzeba nic doczytywać, bo dostaje się przygotowaną pigułę i już można prowadzić pacjenta ramię w ramię z onkologiem. Onkolodzy nie szczędzą nam swojej wiedzy, bo ich jest mało, a pacjentów coraz więcej.
Jak szacowałby pan odsetek lekarzy rodzinnych, którzy przeszli takie szkolenia?
- W ciągu roku na pewno nie można powiedzieć, że wszyscy je odbyli. Część szkoleń, na przykład te organizowane przez ośrodki onkologiczne, jest finansowana z funduszy europejskich, więc za nie lekarze rodzinni nie płacą, ale część jest odpłatna, co stanowi barierę dla młodych lekarzy. Kongresy i konferencje są płatne. Przydałyby się więc środki, aby tych szkoleń było więcej. Może resort zdrowia pokusiłby się o jakieś dofinansowanie? Jeżeli zaś chodzi o czujność onkologiczną, podejrzewam , że wszyscy lekarze są do tego przygotowani, ale jeżeli chodzi o poszczególne rodzaje nowotworów to ten odsetek może wahać się od 5 do 50 procent w zależności od szkolenia oraz kongresu, w którym ktoś uczestniczył.
- Czujność onkologiczna w ostatnim czasie z pewnością jest lepsza choćby z tego powodu, że lekarze rodzinni uzyskali do dyspozycji większą liczbę badań. Stąd poprawił się arsenał narzędzi do diagnozowania choćby nowotworów jamy brzusznej, czy tarczycy i prostaty. Poszerzenie koszyka świadczeń gwarantowanych o nowe badania, które mogą zlecać lekarze rodzinni sprawiło, że możemy rozszerzać diagnostykę i tym samym mamy lepsze możliwości wczesnego wykrycia nowotworu. Jednak ta czujność onkologiczna to nie tylko same instrumenty. Zanim wprowadzono pakiet onkologiczny postulowaliśmy przeprowadzenie szkoleń dla lekarzy rodzinnych w celu uaktualnienia wiedzy lekarzy. Tego nie zrobiono, a pakiet był wprowadzany w pośpiechu. Stąd jedynie część spośród 30 tys. lekarzy miała kontakt z onkologami, doświadczenie odnośnie poszczególnych przypadków, ale nawet 90 procent lekarzy, którzy muszą przecież aktualizować wiedzę także z innych dziedzin potrzebowała przygotowania onkologicznego. Wsparcie nie zostało nam udzielone, a podejmowane wówczas działania oceniam jako nieefektywne, co sprawia, że onkologię poznajemy, można powiedzieć „ w boju”.
Czyli lekarzy rodzinnych pozostawiono samych z problemem bez należytego przygotowania.
- W pewnym sensie tak, ale sam pakiet onkologiczny, a raczej instrument w postaci karty DILO powoduje wzrost czujności onkologicznej, ponieważ na podstawie karty można skierować pacjenta do specjalisty-onkologa. To jest sposób na szybsze wyjaśnienie przyczyny objawów pacjenta. Wypisywanych jest coraz więcej kart DILO, można nawet powiedzieć, że karty stały się popularne, stąd w moim odczuciu, mimo wszystko czujność onkologiczna lekarzy rodzinnych wzrosła.
Czy to ma potwierdzenie także w danych?
- Oczywiście. Tak jak wspomniałem rośnie liczba wypisywanych kart DILO, badania diagnostyczne są zlecane. Trzeba pamiętać również o tym, że dla nas pacjent onkologiczny jest szczególnym pacjentem, bo zazwyczaj jest to człowiek przewlekle chory, obecnie już nawet przez wiele lat. Choroby onkologiczne stają się chorobami coraz bardziej przewlekłymi, już nie zawsze śmiertelnymi, więc dla lekarzy rodzinnych choroba nowotworowa staje się jedną z wielu chorób przewlekłych.
Jednak onkolodzy narzekają, że pacjenci zgłaszają się do nich zbyt późno, że nowotwory w Polsce rozpoznawana są w późniejszych stadiach zaawansowania przez co m.in. wyniki leczenia są gorsze. W jaki sposób Pan by to tłumaczył?
- Oczywiście, że onkolodzy narzekają, że pacjenci trafiają do nich już z zaawansowanym nowotworem, ale dlatego, iż sami mają dużo większy problem z leczeniem tych chorych. Trudno jednak obciążać tym lekarzy nie tylko POZ, ale i specjalistów, czy w ogóle system. System ma wpływ jedynie na 10 procent wszystkiego co się dzieje z naszym zdrowiem. Reszta w 50 procentach zależy od stylu życia i od tego, czy pacjenci się zwyczajnie szanują. Pozostałe 40 procent zależy od czynników środowiskowych oraz genetycznych. Coraz więcej mówi się i słusznie o smogu. Oczywiście możemy mieć wpływ na styl życia pacjenta, ale to decyzja chorego, czy on się do tych rad zastosuje. Dużo zależy także od samych badań, tymczasem zgłaszalność do programów badań przesiewowych jest w Polsce niska, czy to jeżeli chodzi o mammografię, czy kolonoskopię, czy cytologię. System ma na celu wczesne wykrycie chorób nowotworowych, ale niestety sami pacjenci lekceważą wiele zaleceń lekarskich.
Ale jak to jest, we Francji i Niemczech chcą się badać, u nas nie? Osoby, szczególnie w wieku podeszłym lubią chodzić do lekarza.
- To nie jest kwestia chodzenia do lekarza, ale kwestia pewnej świadomości. Lekarz jest jedynie doradcą, może wyleczyć chorobę, z którą pacjent się zgłosi. Radzi się jednak ten, kto rady potrzebuje. To, że lekarz powie, aby rzucić palenie nie znaczy, że pacjent się do tego zastosuje. Powiedziałbym, że wiele zależy od swego rodzaju mody na zdrowie. Może należałoby przeprowadzić właśnie taką kampanię, począwszy od mediów skończywszy na lekarzach i pielęgniarkach. Pielęgniarki są świetnym nośnikiem informacji odnośnie zdrowia publicznego, czy udziału w programach profilaktycznych. Bolączką naszą jest to, że dobrze przygotowane programy profilaktyczne zostają przez pacjentów omijane. Nie da się ukryć, że wpływ na to ma także logistyka. Wielu pacjentów z mniejszych miejscowości nie ma dostępu do ośrodków, które zakontraktowały takie badania, bo zwyczajnie są one umiejscowione zbyt daleko. Wpływ na późniejsze wykrywanie nowotworów mają nie tylko na same badania i niedobór środków i zależy to także od wykreowania zachowań prozdrowotnych. Dobre przykłady dbania o zdrowie w serialach i programach telewizyjnych, ale nie tylko u operatorów kablówek to być może rozwiązanie tych problemów. Dodatkowo widzę tutaj rolę samorządów.
Straszakiem na lekarzy rodzinnych są wskaźniki tzw. trafień. Można zyskać premię bądź ją stracić za diagnozę onkologiczną.
- Według zapowiedzi to rozwiązanie ma zostać zniesione. I uważam, że słusznie, ponieważ nie jest ono do niczego potrzebne. Jeżeli jest już podejrzenie nowotworu złośliwego, to lekarz rodzinny sam szuka narzędzi do diagnostyki, a jeśli sam tego nie potrafi wypisuje kartę DILO, która jak wspominałem ułatwia skierowanie takiego chorego do specjalisty. Oczywiście nikt tego instrumentu nie nadużywa. A straszak wymyślono dlatego, żeby właśnie ograniczyć wypisywanie kart DILO. Jednak, jeśli już o nich mówimy, to tak naprawdę chodzi o coś więcej : wtedy już podejrzewamy chorobę, albo ta choroba rzeczywiście ma miejsce, tymczasem nam potrzeba przede wszystkim profilaktyki. Czujność onkologiczna wśród lekarzy rodzinnych naprawdę jest. I ten efekt wczesnego skierowania dla ośrodka onkologicznego rzeczywiście zafunkcjonował w pakiecie onkologicznym.
Wróćmy do szkoleń. Czy w dalszym ciągu są potrzebne?
- My się szkolimy. Są prowadzone szkolenia onkologiczne. Każdy wojewódzki ośrodek onkologiczny prowadzi takie szkolenia, ale już z różnych typów nowotworów. Najbardziej aktualną wiedzę dostarczają przecież specjaliści. Nasz problem polega jednak na czym innym. Nie tylko zajmujemy się pacjentami onkologicznymi. Do nas zgłaszają się przecież chorzy na inne choroby w tym przewlekłe, stąd musimy aktualizować wiedzę z różnych dziedzin .Edukacyjnej piguły onkologicznej rzeczywiście zabrakło, kiedy wchodził pakiet onkologiczny i to był nasz największy problem. Z biegiem czasu wiedza jest uaktualniana, ale rzeczywiście trochę na własną rękę. Jeżeli chodzi o ogólnopolską akcję szkoleń to byłoby to ogromne zamierzenie i wymagałoby zaangażowania kilku autorytetów onkologicznych, którzy specjalnie dla lekarzy POZ mogliby przygotować materiały. Rzeczywiście jednak dopiero teraz widać, że pakiet stał się narzędziem użytecznym z punktu widzenia szybkiego „wejścia” pacjenta na ścieżkę onkologiczną, specjalistyczną. Jednak karta DILO nadal przeszkadza w terapii niestandardowej, stąd potrzeba udoskonalania karty.
Jak pan ocenia te szkolenia prowadzone przez ośrodki onkologiczne?
- One muszą być dobre, bo inaczej lekarze rodzinni nie poświęcą swojego czasu na źle przygotowane szkolenia. Mogę powiedzieć o ośrodku dolnośląskim, bo z jego wiedzy korzystam. Rzeczywiście na tych szkoleniach uzyskujemy praktyczną wiedzę, czyli taką jaką lekarz rodzinny powinien mieć i nie trzeba nic doczytywać, bo dostaje się przygotowaną pigułę i już można prowadzić pacjenta ramię w ramię z onkologiem. Onkolodzy nie szczędzą nam swojej wiedzy, bo ich jest mało, a pacjentów coraz więcej.
Jak szacowałby pan odsetek lekarzy rodzinnych, którzy przeszli takie szkolenia?
- W ciągu roku na pewno nie można powiedzieć, że wszyscy je odbyli. Część szkoleń, na przykład te organizowane przez ośrodki onkologiczne, jest finansowana z funduszy europejskich, więc za nie lekarze rodzinni nie płacą, ale część jest odpłatna, co stanowi barierę dla młodych lekarzy. Kongresy i konferencje są płatne. Przydałyby się więc środki, aby tych szkoleń było więcej. Może resort zdrowia pokusiłby się o jakieś dofinansowanie? Jeżeli zaś chodzi o czujność onkologiczną, podejrzewam , że wszyscy lekarze są do tego przygotowani, ale jeżeli chodzi o poszczególne rodzaje nowotworów to ten odsetek może wahać się od 5 do 50 procent w zależności od szkolenia oraz kongresu, w którym ktoś uczestniczył.