123RF
„Przechodzony zawał” to nowe wyzwanie w kardiologii
Redaktor: Iwona Konarska
Data: 04.02.2022
Źródło: PAP/Tomasz Więcławski
Działy:
Aktualności w Lekarz POZ
Aktualności
Tagi: | Paweł Krzesiński, zawał serca |
W efekcie opóźnień w zgłaszaniu się do lekarza pojawiają się pacjenci z powikłaniami zawału, np. z pęknięciem serca. To zdarzało się w dawnych czasach, ale w ostatnich latach było takich przypadków bardzo niewiele, bo zawał jest leczony tak szybko, że powikłania nie miały szansy do tego stopnia się rozwinąć.
– Kolega kardiochirurg miał w jednym tygodniu trzech pacjentów z pękniętym sercem, co kiedyś zdarzało się niezwykle rzadko – informuje płk dr hab. n. med. Paweł Krzesiński, profesor Wojskowego Instytutu Medycznego w Warszawie. Dodaje, że dług zdrowotny Polaków narasta, a wielu pacjentów trafia do szpitali z zawałem czy udarem zdecydowanie za późno.
– Już po kilku miesiącach epidemii SARS-CoV-2 widzieliśmy sporo problemów związanych z narastaniem długu zdrowotnego wśród pacjentów. Ten problem trwa i narasta. Oczywiście w różnych schorzeniach ma to różny charakter. W kardiologii widzimy ostre efekty opóźnień w trafianiu pacjentów do lekarza. Powody są najczęściej dwa: strach pacjentów przed zgłaszaniem się do szpitali w okresie pandemii, ale także przeciążenie systemu opieki zdrowotnej na różnych jego poziomach – dostępu do lekarzy POZ, ambulatoryjnej opieki specjalistycznej czy zespołów ratownictwa medycznego – mówi prof. Krzesiński.
Wyjaśnia, że obecnie wielu pacjentów trafia do WIM nie w pierwszych godzinach zawału, kiedy są największe szanse na uratowanie mięśnia sercowego zabiegiem otwierającym naczynia wieńcowe, ale po kilkunastu godzinach lub nawet dniach.
– Część z nich tłumaczy, że pozostawała w domu kilka dni, bo są „takie trudne czasy”. Inni nie byli w stanie umówić się na wizytę do lekarza. Do nas trafiają w kolejnym dniu dolegliwości, z zaburzeniami funkcji serca, których odwrócenie jest przy takim opóźnieniu dużo trudniejsze – podsumowuje prof. Krzesiński.
Podkreśla, że w dużej skali nie ma bezpośredniego związku większej liczby ciężkich i ostrych stanów z zachorowaniem przez pacjentów na COVID-19.
– Nie jest tak, że COVID tak sprzyja zawałowi, że teraz 1/3 zawałów, które się pojawiają, ma podłoże w tej chorobie. Pewne powiązania jednak są. Pacjenci z zawałem często nie mają typowych objawów. Mogą mieć duszność, gorszą tolerancję wysiłku, a nawet bóle brzucha, czyli tzw. maski zawału, inne niż typowy rozpierający, uciskowy ból w klatce piersiowej. Często jest tak, że gdy w powszechnej świadomości dominuje jakaś inna choroba – jak teraz COVID-19 – to być może część pacjentów interpretuje takie objawy jako objawy infekcji. Drugi problem jest już bardziej bezpośredni – leczyliśmy pacjentów aktualnie zakażonych lub po niedawnym przechorowaniu COVID-19, którzy przyjeżdżali z zawałem, a w naczyniach wieńcowych stwierdzaliśmy skrzepliny jako przyczynę wystąpienia ostrego niedokrwienia. To może być związane z COVID-19, bo jest to również choroba śródbłonka naczyniowego, czyli „wyściółki naczyń”, której nieprawidłowa funkcja sprzyja powikłaniom zakrzepowym. Trzecia kwestia to niestety lęk pacjentów i ich zagubienie w systemie opieki pod presją pandemii – mówi.
Wczesna interwencja kardiologów przy zawale ma kluczowe znaczenie dla uratowania pacjenta i zapobiegania trwałemu uszkodzeniu serca prowadzącemu do niewydolności. Nieleczony zawał powoduje zagrożenie śmiercią przez wywołanie ostrej niewydolności krążenia, tzw. wstrząsu lub śmiertelnych zaburzeń rytmu.
– Opóźnienie jest też przyczyną tego, że pojawiają się pacjenci z powikłaniami zawału, np. z pęknięciem serca. To zdarzało się w dawnych czasach, ale w ostatnich latach było takich pacjentów bardzo niewielu, bo zawał jest leczony tak szybko, że powikłania nie miały szansy się do tego stopnia rozwinąć. Rozmawiałem ostatnio z kolegą kardiochirurgiem, który ratował trzy pęknięte serca w ciągu tygodnia, co mu się nie zdarzyło nigdy, a takie przypadki w ogóle zdarzały się przed epidemią raz na kilka miesięcy – wyjaśnia.
Jego zdaniem jest to wymierny, namacalny skutek zbyt późnego trafiania pacjentów do szpitala. Dodaje, że nawet jeśli uda się uratować życie osoby z zawałem w zaawansowanym stadium, to często uszkodzone serce nie wraca już do pełnej sprawności.
– To największy problem, który odbija się na rokowaniu pacjenta. Będziemy konsekwencje tego ponosili przez kolejne lata – przestrzega.
Pytany o udary mózgu wskazuje, że sytuacja w tym zakresie jest analogiczna. – Wystarczy, że pacjent opóźni przyjazd do szpitala o kilka godzin, a ma dużo mniejsze szanse na wyjście z takiego zdarzenia bez konsekwencji. W przypadku udaru taka zwłoka spowoduje nieodwołalną utratę możliwości najskuteczniejszego leczenia.
Pytany, jak tej sytuacji można zaradzić, wskazał, że nie ma jednej i prostej recepty. Przede wszystkim trzeba docierać do pacjentów z edukacją, przekazem ukazującym skutki odkładania decyzji o szukaniu pilnej fachowej pomocy. Powiedzenie „jakoś to będzie” nie działa w przypadku zawału serca lub udaru mózgu. Zadanie to mogą wypełnić nie tylko lekarze, lecz także – a może przede wszystkim – media wsparte solidną wiedzą ekspertów. Po drugie, trzeba jak najszybciej przywrócić sprawne funkcjonowanie systemu ochrony zdrowia – POZ, ratownictwa medycznego i opieki specjalistycznej, aby znów z powodzeniem ratować jak najszybciej życie i zdrowie pacjentów. Potrzebne są skuteczne rozwiązania organizacyjne, racjonalny podział zadań i odciążenie personelu medycznego od żmudnych obowiązków niezwiązanych z leczeniem, np. administracyjnych.
– Jestem o tyle optymistą, że latem udało nam się dość szybko wrócić niemal do normalności. Czy lęk pacjentów wywołany epidemią i przekazami o niej będzie się utrzymywał przez długie miesiące lub lata? Oczywiście może tak być, ale miejmy nadzieję, że uda się zapanować nad pandemią, aby wszystko wróciło na właściwe tory jak najszybciej. A leczenie zawałów czy udarów w Polsce przez ostatnie dekady cały czas szło do przodu i było na wysokim poziomie. Jesteśmy nadal gotowi szybko do tego wrócić. W medycynie liczy się profilaktyka, wczesne rozpoznanie i jak najszybsze leczenie. Tak jest w kardiologii, w onkologii i w innych dziedzinach. Problemem są nie tylko „przechodzone zawały”. Podobnie jest na przykład z zaawansowanym rakiem płuc – tylu takich pacjentów co obecnie nie zgłaszało się do szpitali w okresie przed pandemią. Teraz wielu z nich trafia do szpitali, gdy choroba wyrządziła szkody, które trudno odwrócić. Liczymy jednak, że pandemia ustąpi i da nam szansę, by skutecznie leczyć naszych pacjentów – dodaje prof. Krzesiński.
Tytuł pochodzi od redakcji.
– Już po kilku miesiącach epidemii SARS-CoV-2 widzieliśmy sporo problemów związanych z narastaniem długu zdrowotnego wśród pacjentów. Ten problem trwa i narasta. Oczywiście w różnych schorzeniach ma to różny charakter. W kardiologii widzimy ostre efekty opóźnień w trafianiu pacjentów do lekarza. Powody są najczęściej dwa: strach pacjentów przed zgłaszaniem się do szpitali w okresie pandemii, ale także przeciążenie systemu opieki zdrowotnej na różnych jego poziomach – dostępu do lekarzy POZ, ambulatoryjnej opieki specjalistycznej czy zespołów ratownictwa medycznego – mówi prof. Krzesiński.
Wyjaśnia, że obecnie wielu pacjentów trafia do WIM nie w pierwszych godzinach zawału, kiedy są największe szanse na uratowanie mięśnia sercowego zabiegiem otwierającym naczynia wieńcowe, ale po kilkunastu godzinach lub nawet dniach.
– Część z nich tłumaczy, że pozostawała w domu kilka dni, bo są „takie trudne czasy”. Inni nie byli w stanie umówić się na wizytę do lekarza. Do nas trafiają w kolejnym dniu dolegliwości, z zaburzeniami funkcji serca, których odwrócenie jest przy takim opóźnieniu dużo trudniejsze – podsumowuje prof. Krzesiński.
Podkreśla, że w dużej skali nie ma bezpośredniego związku większej liczby ciężkich i ostrych stanów z zachorowaniem przez pacjentów na COVID-19.
– Nie jest tak, że COVID tak sprzyja zawałowi, że teraz 1/3 zawałów, które się pojawiają, ma podłoże w tej chorobie. Pewne powiązania jednak są. Pacjenci z zawałem często nie mają typowych objawów. Mogą mieć duszność, gorszą tolerancję wysiłku, a nawet bóle brzucha, czyli tzw. maski zawału, inne niż typowy rozpierający, uciskowy ból w klatce piersiowej. Często jest tak, że gdy w powszechnej świadomości dominuje jakaś inna choroba – jak teraz COVID-19 – to być może część pacjentów interpretuje takie objawy jako objawy infekcji. Drugi problem jest już bardziej bezpośredni – leczyliśmy pacjentów aktualnie zakażonych lub po niedawnym przechorowaniu COVID-19, którzy przyjeżdżali z zawałem, a w naczyniach wieńcowych stwierdzaliśmy skrzepliny jako przyczynę wystąpienia ostrego niedokrwienia. To może być związane z COVID-19, bo jest to również choroba śródbłonka naczyniowego, czyli „wyściółki naczyń”, której nieprawidłowa funkcja sprzyja powikłaniom zakrzepowym. Trzecia kwestia to niestety lęk pacjentów i ich zagubienie w systemie opieki pod presją pandemii – mówi.
Wczesna interwencja kardiologów przy zawale ma kluczowe znaczenie dla uratowania pacjenta i zapobiegania trwałemu uszkodzeniu serca prowadzącemu do niewydolności. Nieleczony zawał powoduje zagrożenie śmiercią przez wywołanie ostrej niewydolności krążenia, tzw. wstrząsu lub śmiertelnych zaburzeń rytmu.
– Opóźnienie jest też przyczyną tego, że pojawiają się pacjenci z powikłaniami zawału, np. z pęknięciem serca. To zdarzało się w dawnych czasach, ale w ostatnich latach było takich pacjentów bardzo niewielu, bo zawał jest leczony tak szybko, że powikłania nie miały szansy się do tego stopnia rozwinąć. Rozmawiałem ostatnio z kolegą kardiochirurgiem, który ratował trzy pęknięte serca w ciągu tygodnia, co mu się nie zdarzyło nigdy, a takie przypadki w ogóle zdarzały się przed epidemią raz na kilka miesięcy – wyjaśnia.
Jego zdaniem jest to wymierny, namacalny skutek zbyt późnego trafiania pacjentów do szpitala. Dodaje, że nawet jeśli uda się uratować życie osoby z zawałem w zaawansowanym stadium, to często uszkodzone serce nie wraca już do pełnej sprawności.
– To największy problem, który odbija się na rokowaniu pacjenta. Będziemy konsekwencje tego ponosili przez kolejne lata – przestrzega.
Pytany o udary mózgu wskazuje, że sytuacja w tym zakresie jest analogiczna. – Wystarczy, że pacjent opóźni przyjazd do szpitala o kilka godzin, a ma dużo mniejsze szanse na wyjście z takiego zdarzenia bez konsekwencji. W przypadku udaru taka zwłoka spowoduje nieodwołalną utratę możliwości najskuteczniejszego leczenia.
Pytany, jak tej sytuacji można zaradzić, wskazał, że nie ma jednej i prostej recepty. Przede wszystkim trzeba docierać do pacjentów z edukacją, przekazem ukazującym skutki odkładania decyzji o szukaniu pilnej fachowej pomocy. Powiedzenie „jakoś to będzie” nie działa w przypadku zawału serca lub udaru mózgu. Zadanie to mogą wypełnić nie tylko lekarze, lecz także – a może przede wszystkim – media wsparte solidną wiedzą ekspertów. Po drugie, trzeba jak najszybciej przywrócić sprawne funkcjonowanie systemu ochrony zdrowia – POZ, ratownictwa medycznego i opieki specjalistycznej, aby znów z powodzeniem ratować jak najszybciej życie i zdrowie pacjentów. Potrzebne są skuteczne rozwiązania organizacyjne, racjonalny podział zadań i odciążenie personelu medycznego od żmudnych obowiązków niezwiązanych z leczeniem, np. administracyjnych.
– Jestem o tyle optymistą, że latem udało nam się dość szybko wrócić niemal do normalności. Czy lęk pacjentów wywołany epidemią i przekazami o niej będzie się utrzymywał przez długie miesiące lub lata? Oczywiście może tak być, ale miejmy nadzieję, że uda się zapanować nad pandemią, aby wszystko wróciło na właściwe tory jak najszybciej. A leczenie zawałów czy udarów w Polsce przez ostatnie dekady cały czas szło do przodu i było na wysokim poziomie. Jesteśmy nadal gotowi szybko do tego wrócić. W medycynie liczy się profilaktyka, wczesne rozpoznanie i jak najszybsze leczenie. Tak jest w kardiologii, w onkologii i w innych dziedzinach. Problemem są nie tylko „przechodzone zawały”. Podobnie jest na przykład z zaawansowanym rakiem płuc – tylu takich pacjentów co obecnie nie zgłaszało się do szpitali w okresie przed pandemią. Teraz wielu z nich trafia do szpitali, gdy choroba wyrządziła szkody, które trudno odwrócić. Liczymy jednak, że pandemia ustąpi i da nam szansę, by skutecznie leczyć naszych pacjentów – dodaje prof. Krzesiński.
Tytuł pochodzi od redakcji.