123RF
Noś maseczkę nawet przy „zwykłej infekcji”
Autor: Iwona Konarska
Data: 21.09.2021
Źródło: Porozumienie Zielonogórskie
Działy:
Aktualności w Lekarz POZ
Aktualności
Tagi: | Joanna Zabielska, Agata Sławin |
Widać to we wszystkich poradniach i przychodniach w Polsce. Wszędzie tłumy chorych pacjentów. Najgorzej jest wśród dzieci. I to zarówno najmłodszych – chodzących do żłobków i przedszkoli – jak i uczniów szkół podstawowych i liceów. Katar, kaszel, gorączka, ból gardła, przeziębienie – czas jesiennych infekcji.
– Nikogo to nie powinno dziwić. Dzieci od miesięcy nie chodziły do szkół, nie spotykały się na zajęciach czy placach zabaw. Młodzież też miała głównie zdalne nauczanie, mało rówieśniczych kontaktów. To sprawiło, że teraz dzieci nie mają odporności, są narażone na wszelkie zakażenia, infekcje łapią bardzo szybko – mówi Joanna Zabielska, specjalistka medycyny rodzinnej z Porozumienia Zielonogórskiego.
Wystarczy jedno kichające, z katarem i gorączką dziecko w klasie, by za dwa, trzy dni kolejne skarżyły się na złe samopoczucie i wymagały co najmniej pozostania w domu lub wizyty u lekarza w przychodni. Przy okazji od razu u rodziców, opiekunów czy nauczycieli pojawiają się obawy – czy to „tylko” zwykła infekcja, czy też zakażenie koronawirusem? Nie od razu wiadomo, jaka to infekcja.
– Od trzech tygodni trafia do mnie znacznie więcej pacjentów z infekcją, przeziębieniem, gorączką, bólem mięśni. Od kilku tygodni mam możliwość bezpłatnego wykonania im szybkich testów antygenowych na obecność koronawirusa. Początkowo wszystkie wyniki były ujemne. To były zwykłe, jesienne infekcje. Niestety, od kilku dni mamy już wyniki dodatnie. I to zarówno u dorosłych, jak i u dzieci – opisuje Agata Sławin, ekspertka z Porozumienia Zielonogórskiego.
Lekarzy niepokoi skala tych infekcji. Rzadko zdarza się, by już na początku jesieni – ledwo po rozpoczęciu roku szkolnego, gdy pogoda jest jeszcze raczej letnia – widzieć takie tłumy w przychodniach. Obawiają się, że za miesiąc, dwa będzie jeszcze gorzej. Sytuacja może się bardziej skomplikować, bo właśnie wtedy przewiduje się szczyt czwartej fali zachorowań na COVID-19. Dlatego już teraz warto zrobić wszystko, by ograniczyć rozprzestrzenianie się wirusów. Najlepiej – nosić maski.
– To powinien być dobry nawyk. Może wręcz moda, trend. Jestem przeziębiony, mam katar, kaszel – więc noszę maseczkę. Nie chcę nikogo zarazić. Nie chcę narazić innych na infekcję – radzi Joanna Zabielska z Porozumienia Zielonogórskiego.
A każda infekcja to przecież duży kłopot – nie tylko zdrowotny. To problemy organizacyjne, np. kto zostanie w domu z chorym dzieckiem, czy zawodowe – zwolnienie w pracy, straty finansowe.
Niestety, od kilku miesięcy wyraźnie widać, że coraz więcej osób nie nosi masek nawet tam, gdzie nadal obowiązują – np. w komunikacji miejskiej czy w sklepach. Zdarza się, że do urzędów czy przychodni niektórzy chcą wejść bez masek. Tłumaczenia, dlaczego nie chcą ich zakładać, są nieraz kuriozalne.
Tymczasem lekarze cały czas przekonują, że maski ograniczają rozprzestrzenianie się wszystkich wirusów. Dzięki prawidłowo założonym – na nos i usta – maskom można kontrolować zakażenia, ograniczać liczbę infekcji, i to zarówno koronawirusa, jak i grypy. Jeśli więc chcemy być bezpieczni – nośmy maski, dezynfekujmy ręce i zachowujmy dystans.
Wystarczy jedno kichające, z katarem i gorączką dziecko w klasie, by za dwa, trzy dni kolejne skarżyły się na złe samopoczucie i wymagały co najmniej pozostania w domu lub wizyty u lekarza w przychodni. Przy okazji od razu u rodziców, opiekunów czy nauczycieli pojawiają się obawy – czy to „tylko” zwykła infekcja, czy też zakażenie koronawirusem? Nie od razu wiadomo, jaka to infekcja.
– Od trzech tygodni trafia do mnie znacznie więcej pacjentów z infekcją, przeziębieniem, gorączką, bólem mięśni. Od kilku tygodni mam możliwość bezpłatnego wykonania im szybkich testów antygenowych na obecność koronawirusa. Początkowo wszystkie wyniki były ujemne. To były zwykłe, jesienne infekcje. Niestety, od kilku dni mamy już wyniki dodatnie. I to zarówno u dorosłych, jak i u dzieci – opisuje Agata Sławin, ekspertka z Porozumienia Zielonogórskiego.
Lekarzy niepokoi skala tych infekcji. Rzadko zdarza się, by już na początku jesieni – ledwo po rozpoczęciu roku szkolnego, gdy pogoda jest jeszcze raczej letnia – widzieć takie tłumy w przychodniach. Obawiają się, że za miesiąc, dwa będzie jeszcze gorzej. Sytuacja może się bardziej skomplikować, bo właśnie wtedy przewiduje się szczyt czwartej fali zachorowań na COVID-19. Dlatego już teraz warto zrobić wszystko, by ograniczyć rozprzestrzenianie się wirusów. Najlepiej – nosić maski.
– To powinien być dobry nawyk. Może wręcz moda, trend. Jestem przeziębiony, mam katar, kaszel – więc noszę maseczkę. Nie chcę nikogo zarazić. Nie chcę narazić innych na infekcję – radzi Joanna Zabielska z Porozumienia Zielonogórskiego.
A każda infekcja to przecież duży kłopot – nie tylko zdrowotny. To problemy organizacyjne, np. kto zostanie w domu z chorym dzieckiem, czy zawodowe – zwolnienie w pracy, straty finansowe.
Niestety, od kilku miesięcy wyraźnie widać, że coraz więcej osób nie nosi masek nawet tam, gdzie nadal obowiązują – np. w komunikacji miejskiej czy w sklepach. Zdarza się, że do urzędów czy przychodni niektórzy chcą wejść bez masek. Tłumaczenia, dlaczego nie chcą ich zakładać, są nieraz kuriozalne.
Tymczasem lekarze cały czas przekonują, że maski ograniczają rozprzestrzenianie się wszystkich wirusów. Dzięki prawidłowo założonym – na nos i usta – maskom można kontrolować zakażenia, ograniczać liczbę infekcji, i to zarówno koronawirusa, jak i grypy. Jeśli więc chcemy być bezpieczni – nośmy maski, dezynfekujmy ręce i zachowujmy dystans.