123RF
Za późno – zbyt często w pandemii powtarzają to kardiolodzy
Redaktor: Iwona Konarska
Data: 24.02.2022
Źródło: Elżbieta Bielecka/PAP
Działy:
Aktualności w Lekarz POZ
Aktualności
Tagi: | Robert Józwa, kardiologia |
Pacjenci, którzy mają poważne problemy kardiologiczne, często docierają do nas zbyt późno – tłumaczy kardiolog ze szpitala wojewódzkiego w Szczecinie dr n. med. Robert Józwa. Wśród przyczyn wymienia m.in. opóźnienia w transporcie pacjentów covidowych wynikające z procedur, a także zmiany w działaniu POZ.
– Główny problem – z mojego punktu widzenia – to opóźnienia w docieraniu do pracowni pacjentów z ostrymi zespołami wieńcowymi. Normy czasowe są dla nas dość rygorystyczne, w związku z tym, jeśli pacjent z zawałem dociera za późno, to w zasadzie efekt leczenia inwazyjnego jest zaprzepaszczony – mówi ordynator Oddziału Kardiologii i Kardiologii Inwazyjnej Samodzielnego Publicznego Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Szczecinie dr n. med. Robert Józwa.
Zaznacza, że lekarze w takich przypadkach mają na działanie ok. 1,5–2 godzin od pojawienia się objawów. Wyjaśnia, że pacjent z zawałem, do którego wezwana została karetka, jest najpierw testowany na obecność COVID-19; jeśli trafi od razu na oddział kardiologiczny (a są one przygotowane również na pacjentów z wynikiem dodatnim), lekarze mogą odpowiednio wcześnie reagować.
– Problem pojawia się, gdy chory dociera do innej jednostki służby zdrowia i dopiero tam rozpoznaje się zawał, a pacjent ma dodatni wynik testu. Zdarza się wówczas, że dostęp do transportu jest opóźniony. Karetki covidowe mają tyle pracy, że czasami pacjent, który jest w placówce oddalonej o 10 km, przyjeżdża po wielu godzinach – zwraca uwagę kardiolog.
Wówczas, jak dodaje, gdy lekarze przystępują do zabiegu, jest zbyt późno i już od początku rokowania pacjenta są gorsze. – Nawet młodzi pacjenci mają wtedy mniejsze szanse, jeśli chodzi o długoterminowe rokowania – podkreśla.
Zaznacza, że problemem jest także leczenie osób z niewydolnością krążenia, które zapadają na COVID-19 i trafiają na oddział zakaźny, a nie kardiologiczny. – To trudni pacjenci i nawet my miewamy problemy z ich leczeniem, rokowania też są gorsze. Czasem są do nas przekazywani w stanie – można powiedzieć – bardzo ciężkim – mówi dr Józwa.
Lekarz wskazuje też, że pogorszyła się współpraca z POZ. – Przed pandemią pacjenci z problemami kardiologicznymi docierali do nas o wiele wcześniej. Mieli zaplanowaną diagnostykę – czy to w poradni, czy już bezpośrednio na oddziale. W tej chwili tych chorych jest mniej – zauważa.
Zastrzega, że nie chce wyrokować o tym, czy wynika to wyłącznie ze strachu przed zakażeniem ze strony pacjentów – choć i takie przypadki dość często się zdarzają. Jak podkreśla, późne docieranie do kardiologów pacjentów wymagających leczenia może wynikać też z systemu teleporad.
Zauważa, że efekt leczenia pacjentów „naznaczonych covidem”, którzy przyjeżdżają do szpitala za późno, będzie widoczny najprawdopodobniej w ciągu trzech lat.
– Pacjent, który jest za późno leczony inwazyjnie, jeżeli przeżyje – większość na szczęście przeżywa – zwykle ma gorszą frakcję wyrzutową, a więc wskaźnik wydolności serca. Osoba taka przechodzi do grupy pacjentów z przewlekłą niewydolnością krążenia – wyjaśnia kardiolog, dodając, że rokowanie w takim przypadku jest „podobne do rokowania onkologicznego”.
Dr Robert Józwa podkreśla, że liczba pacjentów niecovidowych na oddziale, którym kieruje, a także na innych oddziałach kardiologicznych w Zachodniopomorskiem, nie spadła tak znacząco, jak w pozostałych regionach kraju. – Cały czas – może poza jednym tygodniem w pandemii – wykonywaliśmy planowe zabiegi – zaznacza.
Tytuł pochodzi od redakcji
Zaznacza, że lekarze w takich przypadkach mają na działanie ok. 1,5–2 godzin od pojawienia się objawów. Wyjaśnia, że pacjent z zawałem, do którego wezwana została karetka, jest najpierw testowany na obecność COVID-19; jeśli trafi od razu na oddział kardiologiczny (a są one przygotowane również na pacjentów z wynikiem dodatnim), lekarze mogą odpowiednio wcześnie reagować.
– Problem pojawia się, gdy chory dociera do innej jednostki służby zdrowia i dopiero tam rozpoznaje się zawał, a pacjent ma dodatni wynik testu. Zdarza się wówczas, że dostęp do transportu jest opóźniony. Karetki covidowe mają tyle pracy, że czasami pacjent, który jest w placówce oddalonej o 10 km, przyjeżdża po wielu godzinach – zwraca uwagę kardiolog.
Wówczas, jak dodaje, gdy lekarze przystępują do zabiegu, jest zbyt późno i już od początku rokowania pacjenta są gorsze. – Nawet młodzi pacjenci mają wtedy mniejsze szanse, jeśli chodzi o długoterminowe rokowania – podkreśla.
Zaznacza, że problemem jest także leczenie osób z niewydolnością krążenia, które zapadają na COVID-19 i trafiają na oddział zakaźny, a nie kardiologiczny. – To trudni pacjenci i nawet my miewamy problemy z ich leczeniem, rokowania też są gorsze. Czasem są do nas przekazywani w stanie – można powiedzieć – bardzo ciężkim – mówi dr Józwa.
Lekarz wskazuje też, że pogorszyła się współpraca z POZ. – Przed pandemią pacjenci z problemami kardiologicznymi docierali do nas o wiele wcześniej. Mieli zaplanowaną diagnostykę – czy to w poradni, czy już bezpośrednio na oddziale. W tej chwili tych chorych jest mniej – zauważa.
Zastrzega, że nie chce wyrokować o tym, czy wynika to wyłącznie ze strachu przed zakażeniem ze strony pacjentów – choć i takie przypadki dość często się zdarzają. Jak podkreśla, późne docieranie do kardiologów pacjentów wymagających leczenia może wynikać też z systemu teleporad.
Zauważa, że efekt leczenia pacjentów „naznaczonych covidem”, którzy przyjeżdżają do szpitala za późno, będzie widoczny najprawdopodobniej w ciągu trzech lat.
– Pacjent, który jest za późno leczony inwazyjnie, jeżeli przeżyje – większość na szczęście przeżywa – zwykle ma gorszą frakcję wyrzutową, a więc wskaźnik wydolności serca. Osoba taka przechodzi do grupy pacjentów z przewlekłą niewydolnością krążenia – wyjaśnia kardiolog, dodając, że rokowanie w takim przypadku jest „podobne do rokowania onkologicznego”.
Dr Robert Józwa podkreśla, że liczba pacjentów niecovidowych na oddziale, którym kieruje, a także na innych oddziałach kardiologicznych w Zachodniopomorskiem, nie spadła tak znacząco, jak w pozostałych regionach kraju. – Cały czas – może poza jednym tygodniem w pandemii – wykonywaliśmy planowe zabiegi – zaznacza.
Tytuł pochodzi od redakcji