Płaca minimalna w zdrowiu: co zaproponuje ministerstwo

Udostępnij:
Trwają targi o płacę minimalną w ochronie zdrowia. Dowiedzieliśmy się u źródeł, co zaproponuje ministerstwo. Propozycję z rezerwą przyjmują związkowcy, a z trwogą: samorządy i menedżerowie szpitali.
Z zapowiedzi resortu wynika, że przed nami dość długi czas targów o ostateczną wysokość wskaźnika, który ostatecznie ureguluje wysokość płacy minimalnej. Rząd dbać też będzie, by wprowadzić długie okresy przejściowe na wdrożenie płacy minimalnej – tak, że skutki finansowe odczuje dopiero następna ekipa rządząca. To oznacza, że na konkretne podwyżki czekać trzeba będzie bardzo długo. A i tak: najprawdopodobniej obejmą one tylko etatowców, zatrudnieni w innej formie obejdą się smakiem. Nie wiadomo też, kto za to wszystko zapłaci. Samorządy i szpitale boją się, że odpowiedzialność finansowa spadnie właśnie na nie. O komentarz poprosiliśmy ekspertów.

Krzysztof Bukiel, przewodniczący Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy:
- Długo ociągaliśmy się z poparciem idei wprowadzenia płacy minimalnej w ochronie. Stawialiśmy na mechanizmy rynkowe. Ostatecznie uznaliśmy jednak, że skoro mechanizmów tych nie ma, że rynek jest regulowany przez państwo, i że nie ma szans na to, by to się zmieniło w krótkiej perspektywie czasowej: trudno, trzeba się nad rozwiązaniem o nazwie płaca minimalna pochylić.

Postulujemy zatem, by płaca minimalna dla lekarza wynosiła trzykrotność średniej krajowej – tyle mniej więcej zarabiają lekarze na całym świecie. W polskich warunkach oznacza to ok. 12 tys. zł. miesięcznie dla każdego lekarza. Nie przeraża nas perspektywa okresów przejściowych, trochę można poczekać – byleby ostatecznie w negocjacjach dojść do odpowiedniej stawki.

Janusz Atłachowicz, wiceprzewodniczący STOMOZ:

- Nasze obawy budzi nie sam mechanizm płacy minimalnej, ale odpowiedź na pytanie – kto za to wszystko zapłaci. Gdy mówimy o mechanizmie: nie jest on idealny, ale skoro jego wprowadzenia życzą sobie sami pracownicy, można rozmawiać. Kilka w przeszłości zaskakiwanie byliśmy tym, że rząd ustalał coś ze związkowcami na szczeblu centralnym, a rachunki do zapłaty pozostawiał innym podmiotom. Tym razem nie ma już komu takich rachunków podrzucić. Szpitale są już na tyle zadłużone, że po prostu nie udźwigną kolejnego wydatku. Podobnie z częścią (bo na szczęście nie wszystkimi) samorządami. System nie wytrzyma takiego eksperymentu.

Olbrzymie zdziwienie budzi natomiast pomysł objęcia podwyżkami jedynie pracowników zatrudnionych na umowę o pracę. To czytelny i wyraźny sygnał i zachęta: nie chcecie płacić za podwyżki: sięgajcie po śmieciówki. Można i tak – tyle, że czy naprawdę o to chodzi obecnemu rządowi?

Grzegorz Ziemniak, partner Instytutu Zdrowia i Demokracji:
- Już wcześniej rząd był przestraszony dość jasno rysującą się perspektywą kolejnych i nawarstwiających się protestów pracowników ochrony zdrowia. Strajk w Centrum Zdrowia Dziecka dodatkowo ten lęk podsycił. Pomysł na to, by zacząć długotrwałe negocjacje o płacy minimalnej, o kompleksowym rozwiązaniu wszystkich problemów płacowych – to w teorii dobry ruch taktyczny. Będziemy rozmawiać, na czas rozmów zapewnimy sobie w ten sposób względny spokój, ostatecznie dojdziemy do porozumienia, a problem kto i jak za to zapłaci – pozostawimy następnej ekipie.

Ruch niby – dobry, ale tylko w teorii. Obawiam się, że wokół rozmów, postulatów narosną olbrzymie emocje i namiętności. Dlaczego pielęgniarkom przemnożyć płacę minimalną razy x., a ratownikom o y? Dlaczego jednym więcej, drugim mniej? Może warto zaprotestować, by pokazać siłę – i wzmocnić w ten sposób pozycję przy stole negocjacyjnym? Jednym słowem ochronę zdrowia czekają w najbliższym czasie ciekawe, czyli bardzo trudne czasy.

Oprac. Bartłomiej Leśniewski
 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.