Śmierć na życzenie

Udostępnij:
– Dzień dobry, tu mobilny ambulans pomocy w umieraniu. Czym możemy służyć?
– Chciałbym zamówić śmierć na jutro.
– Niestety, jutro mamy wszystkie terminy zajęte. Najbliższy wolny to wtorek. Może być na 16.30?
– Może być. Mój adres…
Nie wiem, czy tak będzie przebiegał dialog między firmą, która wkrótce zacznie działalność w Holandii, a jej klientelą. Na razie to jedynie wytwór mojej wyobraźni, ale ambulans uśmiercający ludzi niebawem stanie się rzeczywistością. Już w marcu organizacja pod nazwą Niderlandzkie Stowarzyszenie na rzecz Dobrowolnego Zakończenia Życia (Nederlandse Vereiniging voor een Vrijwillig Levenseide – NVVE) w Hadze chce oddać do dyspozycji potencjalnych samobójców sześć zespołów, które na życzenie będą dokonywać eutanazji w domach zleceniodawców. Równocześnie organizacja otworzy Klinikę Dobrowolnej Śmierci, zdolną do stacjonarnego, „godnego” uśmiercania tysiąca ludzi rocznie. „Nikt nie jest zobowiązany do życia” – to hasło kampanii reklamowej NVVE, zatrudniającego 20 etatowych pracowników i zrzeszającego ponad 100 tys. zwolenników swych inicjatyw, w tym wielu prominentów.

I tak się zabiją
Nie tworzymy gabinetu grozy, bo o wiele straszniejsze jest skazywanie samobójców na chwytanie się koszmarnych metod – przekonuje szefowa NVVE Petra de Jong i sypie przykładami na użytek mediów: jedni rzucają się pod koła pociągów, inni skaczą z okien, trują się przedziwnymi środkami, a są i tacy, którzy dokonują samospalenia. Jej organizacja, dysponująca kilkumilionowym budżetem z datków, od lat walczy o ustawę zezwalającą ludziom w wieku powyżej 70 lat na dobrowolną śmierć bez względu na stan zdrowia. Dzięki m.in. staraniom NVVE politycy zgodzili się na udzielanie przez lekarzy czynnej pomocy w umieraniu ludziom przewlekle chorym i cierpiącym. O prawo do śmierci na życzenie walczyli też aktywiści społecznej akcji „Spełnione życie”, którzy pod petycją zaczynającą się od zdania: „Człowiek powinien móc sam decydować, kiedy chce umrzeć”, zebrali podpisy ok. 120 tys. obywateli. To wystarczyło parlamentarzystom, by Holandia stała się pierwszym państwem, gdzie eutanazja weszła do codziennej praktyki lekarskiej. Jedynym warunkiem jej wykonania jest „beznadziejny stan zdrowia” zainteresowanego oraz „dwukrotnie wyrażona wola śmierci”, potwierdzona przez co najmniej dwóch lekarzy. Wprawdzie lekarze mogą odmówić uśmiercania pacjentów, jednak chętnych, którzy nie mają takich zahamowań, jest wielu.


Pigułka ostatniej woli
Według danych z 2008 r., śmierć na życzenie z pomocą medyków wybrało 2331 osób. W 2083 przypadkach zadali ją lekarze domowi, z czego 1851 eutanazji dokonano w domach prywatnych. Pozwolenia na uśmiercenie wydaje jedna z pięciu komisji na podstawie dokumentacji lekarskiej. Stowarzyszenie NVVE sięga jeszcze dalej i postuluje rozszerzenie ustawowych uprawnień. Kolejną inicjatywą jest wywalczenie dystrybucji „pigułki ostatniej woli”, zobowiązania lekarzy do udzielania pacjentom wyczerpujących informacji na temat możliwości dobrowolnej śmierci, do przejmowania inicjatywy i medycznej pomocy zgodnie z wolą samobójców w chwili, gdy ich samounicestwienie się nie powiedzie, a także do umożliwienia każdemu starszemu człowiekowi uzyskania recepty na stosowne środki, z przeciwwymiotnymi włącznie. Jak argumentują inicjatorzy z NVVE, „w ten sposób będzie mógł je zażyć i odejść w gronie najbliższych, aby dla nich wszystko wyglądało tak, jakby zwyczajnie usnął”.

Choć dla wielu pomysły te brzmią jak horrendum, w holenderskim świecie medycznym liczba zwolenników takich rozwiązań jest niemała. Co symptomatyczne, związek lekarzy KNMG krytykuje tylko półgębkiem; w oficjalnym stanowisku stwierdzono jedynie, że „nie można sprawiać wrażenia tunelu, z którego jedynym wyjściem jest śmierć”. Przewodniczący związku Lode Wigersma ma zastrzeżenia, czy „mobilna pomoc” nie jest nazbyt stechnicyzowana i odhumanizowana, gdyż „istotną rolę odgrywa więź zaufania, jaka wytwarza się między lekarzami a pacjentami”, a tej w wypadku zespołu świadczącego śmiertelne usługi nie będzie. Nie potępia otwarcia Kliniki Dobrowolnej Śmierci, lecz jedynie skrócenie do trzech dni pobytu zainteresowanych śmiercią, bo to „może być zbyt krótko, by podjąć ostateczną decyzję i pożegnać się z życiem”.

Tocząca się w Holandii dyskusja nie dotyczy kwestii „czy”, a jedynie „jak” pomagać ludziom w skróceniu sobie życia. Petra de Jong, która z zawodu jest specjalistką pulmonologiem praktykującą w Amsterdamie, broni swego – jej zdaniem, dłuższy pobyt w klinice skazywałby pacjentów na dodatkowe cierpienia. De Jong chciałaby również, aby możliwość udzielania pomocy w samobójstwach miały osoby bez lekarskiego wykształcenia, tzw. licencjonowani akuszerzy śmierci.

Prawo do śmierciDo tej pory eutanazji poddawali się przede wszystkim chorzy na raka. Organizacja de Jong postuluje dopuszczenie jej także u osób cierpiących na choroby psychiczne i demencję. Obowiązująca ustawa tego nie precyzuje. W ubiegłym roku wielkie kontrowersje wywołało dopomożenie w samobójstwie kobiecie, z którą lekarz nie mógł nawiązać kontaktu i która nie potrafiła powtórzyć swego życzenia w chwili podania jej środków uśmiercających – jak wymagają tego obowiązujące przepisy. Wcześniej jednak wyraziła je w formie pisemnej i lekarz poczuł się zobowiązany do spełnienia jej woli.

Czynna pomoc w samobójstwach nie od dziś wywołuje wielkie emocje. W przeszłości z reguły kończyła się pociągnięciem sprawców do odpowiedzialności karnej. Jednym z wielu przykładów był wyrok w sprawie Roswella Gilberta z Fortu Lauderdale (Floryda, Stany Zjednoczone), wydany w 1985 r. Gilbert podał środki odurzające swej 73-letniej żonie cierpiącej na nieuleczalną chorobę kości, a następnie ją zastrzelił. Orzeczenie przysięgłych brzmiało: 25 lat więzienia. W ostatnich latach coraz częściej jednak sędziowie zdobywają się na uniewinnienia. W Hiszpanii głośnym echem odbiła się sprawa sparaliżowanego Ramóna Sampedra, przedstawiona później w filmie „Morze we mnie”. Cierpienia tego sparaliżowanego człowieka trwały ponad 30 lat. W 1998 r. przyjaciółka podstawiła mu pod nos kubek z wodą i cyjankiem potasu. Ramón wypił śmiercionośny płyn przez słomkę. Gdy jego przyjaciółka została oskarżona o morderstwo, do sądu zgłosiło się więcej osób utrzymujących, że to one pomogły Sempedro w dokonaniu samobójstwa. Sprawę umorzono. Podobnie zakończył się proces włoskiego lekarza Maria Ricciego, który po odrzuceniu przez szpital prośby o dokonanie eutanazji pacjenta z dystrofią mięśniową Piergiorgia Welby’ego sam spełnił jego życzenie. Sędziowie ostatecznie oddalili postawiony mu zarzut umyślnego spowodowania śmierci. We Francji głośnym echem odbiła się historia sparaliżowanego i niewidomego Vincenta Humberta. Bezskutecznie domagał się on od lekarzy środków powodujących zgon. Jego życzenie spełniła matka, potajemnie podając mu natriumpentobarbital. Gdy Vincent popadł w głęboką śpiączkę, personel szpitalny odstąpił od czynności ratujących mu życie. Po tym zdarzeniu z 2003 r. francuscy ustawodawcy wprowadzili poprawki w stosownych paragrafach prawa karnego, lecz eutanazja pozostała nielegalna. Śmierć na życzenie jest jednym z tematów toczącej się prezydenckiej kampanii wyborczej. Jak wykazał sondaż sprzed kilku tygodni, pięciu na sześciu Francuzów opowiada się za ustanowieniem przez polityków prawa do korzystania z pomocy medycznej przy odbieraniu sobie życia przez nieuleczalnie chorych. Aby wymóc zmianę obowiązujących przepisów, blisko 2 tys. francuskich lekarzy i pielęgniarek przyznało się publicznie do udzielenia cierpiącym pomocy w umieraniu.

Poza krajami, które można wyliczyć na palcach jednej ręki, pomoc ta ogranicza się zazwyczaj do udzielenia sądowej zgody na wyłączenie urządzeń podtrzymujących życie, niekiedy nawet bez wyrażenia woli przez samych pacjentów. Uzyskał ją m.in. mąż Terri Schiavo z St. Petersburga (Stany Zjednoczone), która na skutek niedotlenienia doznała ciężkiego uszkodzenia mózgu i przez 15 lat była sztucznie odżywiana. W 2005 r. sąd stanowy zaakceptował prośbę jej małżonka… Inmaculada Echevarria z Hiszpanii, która od 11. roku życia cierpiała na zanik mięśni, musiała czekać na taką decyzję wiele lat. Ostatnią dekadę spędziła w szpitalu San Juan de Dios w Granadzie. Dopiero w 2007 r. lekarze uzyskali zgodę na wyłączenie aparatury umożliwiające oddychanie tej 51-letniej kobiecie…

Zabójcy z litości
Po uchwaleniu przez parlament Holandii ustawy dopuszczającej eutanazję podobne zasady przyjęto w Belgii (Loi relative à l’euthanasie), w Luksemburgu (Loi sur l’euthanasie et l’assistance au suicide) i w Szwajcarii (tzw. Sterbehilfegesetz). We Włoszech, w Hiszpanii i Francji trwa gorąca dyskusja na ten temat. W Stanach Zjednoczonych zielone światło dla takich praktyk dały jedynie dwa stany: Oregon i Washington (Death with Dignity Act). W Niemczech z powodu nazistowskiej przeszłości słowo „eutanazja” wypowiadane jest wyłącznie w ścisłych kręgach medycznych, głównie przez weterynarzy. Wyparł je konsekwentnie wdrażany eufemizm Sterbehilfe, czyli „pomoc w umieraniu”. To lepiej brzmiący zamiennik dla znanego z okresu III Rzeszy Euthanasieprogramm – planowego mordowania chorych, kalek i niearyjskich dzieci dla zachowania „czystości rasowej”…

Przez powojenne półwiecze kwestia eutanazji była wśród niemieckich lekarzy absolutnym tabu, jednak niezależnie od terminologii także między Odrą a Renem trwa burzliwa debata o śmierci na życzenie. Polemika na ten temat wybuchła dopiero po zjednoczeniu RFN z NRD, a przyczynkiem do niej było uniewinnienie przez Trybunał Federalny (Bundesgerichtshoif – BGH) adwokata oskarżonego o usiłowanie zabójstwa. Adwokat ów prowadził sprawę kobiety walczącej o odłączenie urządzeń sztucznie podtrzymujących przy życiu jej matkę w stanie śpiączki. Pacjentka wcześniej prosiła, żeby oszczędzono jej cierpień i pozwolono umrzeć. Gdy na drodze prawnej adwokat nie zdołał przeforsować życzenia obu kobiet, poradził córce, żeby przecięła sondę, przez którą odżywiana była matka. Lekarze spostrzegli jednak, co zrobiła, i podjęli akcję ratunkową. Starsza pani zmarła kilkanaście dni później na serce. Jej córka i adwokat zostali postawieni przed sądem krajowym za usiłowanie morderstwa. Ona została uniewinniona, gdyż sędziowie wyszli z założenia, że zaufała prawnikowi w desperacji, a jego skazano na dziewięć miesięcy więzienia. Ostatecznie, po odwołaniach do wszystkich instancji, sędziowie BGH oczyścili mecenasa z zarzutu, co nie miało precedensu, ponieważ o jego uniewinnienie wystąpili zarówno obrońcy, jak i prokuratura. To iście salomonowe orzeczenie uzasadnione zostało tym, że w niemieckim prawie nie było stosownej wykładni dotyczącej przerwania terapii ludzi beznadziejnie chorych i nieprzytomnych.

W wyniku rozgorzałej wówczas dyskusji i pod naciskiem Federalnej Izby Lekarskiej problemem śmierci na życzenie zajęli się politycy. W czerwcu 2009 r. w Bundestagu przy 317 głosach za, 233 przeciw oraz 5 wstrzymujących się przeforsowano zmianę w stosownej ustawie i zalegalizowano odstąpienie przez lekarzy od czynności ratujących życie wbrew woli pacjentów. Rok później sędziowie BGH wzmocnili prawa pacjentów do samostanowienia, w tym do zaniechania leczenia i ratowania życia, jednak za aktywną pomoc w śmierci na życzenie nadal grozi kara pięciu lat więzienia.

Pełny tekst Piotra Cywińskiego w najnowszym numerze "Menedżera Zdrowia"
 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.