Strach przed prywatyzacją jak z bajki o żelaznym wilku

Udostępnij:
Z pojęciem prywatyzacji w naszym systemie opieki zdrowotnej jest jak z bajką o żelaznym wilku, doprawioną odrobiną horroru. Politycy zarówno z lewa, jak i z prawa przedstawiają ją w kontekście odebrania społeczeństwu prawa do równości w dostępie do usług zdrowotnych.
Jednym z największych problemów naszego kraju jest – mówiąc eufemistycznie – mało zadowalający poziom opieki zdrowotnej. Wynika on ze złej organizacji systemu, braku profesjonalistów medycznych mogących świadczyć usługi, ze zbyt małych funduszy przekazywanych na jego działalność oraz złej ich dystrybucji. Zadziwiające jest to, że nie toczy się żaden spór między partiami dotyczący wysokości nakładów na opiekę zdrowotną. Nikt nie dyskutuje nad tym, że ograniczanie nakładów na ten cel jest naruszaniem praw obywatelskich wynikających z konstytucji RP czy też że ograniczenia te mnożą wydatki Funduszu Ubezpieczeń Społecznych oraz zmniejszają możliwości rozwojowe gospodarki. Czy świadczy to o politycznej zmowie, czy o braku elementarnej wiedzy polityków – nie mam pojęcia. Gorzej, że zamiast ścierać się politycznie o wielkość funduszy, jakie państwo powinno zapewnić, by zagwarantować godną opiekę zdrowotną obywatelom, polityczna młócka dotyczy tematów pobocznych, w tym form organizacyjnych podmiotów leczniczych. Tematem, który zarówno w polityce krajowej, jak i lokalnej zajmuje najwięcej miejsca, jest potencjalna prywatyzacja publicznych zakładów.

Strachy na Lachy
Prywatyzacja podmiotów leczniczych dla wielu polityków stała się narzędziem do straszenia społeczeństwa. Jest dla mnie rzeczą oczywistą, że czynią to nie z uwagi na przekonanie do swoich racji, ale przede wszystkim po to, żeby się różnić od swoich przeciwników politycznych. Dlatego głównym wrogiem prywatyzacji jest opozycja, zarzucająca jednocześnie rządzącym, że mają zakusy prywatyzacyjne. I śmieszno, i straszno – jak mówią Rosjanie. W żadnym z oficjalnych dokumentów programowych, a tym bardziej w żadnej decyzji rządu nie widać jakichkolwiek tendencji prywatyzacyjnych, bo przecież komercjalizacja nie jest prywatyzacją. Rządzący dali się ustawić w roli sprzedającego srebra rodowe, mimo że jedynym argumentem, jaki można było wytoczyć, były niezborne wypowiedzi Beaty Sawickiej o „kręceniu lodów” adresowane do „agenta Tomka”. Ale opozycji to wystarczyło. Prawo i Sprawiedliwość sprowadziło pojęcie prywatyzacji podmiotów leczniczych do zamachu na życie i zdrowie Polaków oraz lewych interesów. Z PiS dyskutował nie będę, ponieważ niektóre argumenty tej partii nie pozwalają na racjonalną dyskusję. Bardziej dziwi socjalny aspekt zarzutów SLD, reklamującego się jako „partia proeuropejska”. Przedstawia on procesy prywatyzacyjne jako prowadzące do zróżnicowania społeczeństwa i ograniczenia dostępności świadczeń. Ale przecież w większości krajów „socjalnej” Europy dominują prywatne podmioty lecznicze.

Nieprywatyzacja
Całkowicie załamuje nieumiejętność argumentowania rządzących. Politycy koalicji PO-PSL, którzy potrafili wszystkim wytłumaczyć, że przewłaszczenie pieniędzy z OFE nie tylko jest zgodne z umowami społecznymi, ale przede wszystkim jest korzystne dla każdego z nas, nie są w stanie wyjaśnić, że natura organizacyjna podmiotów leczniczych ma się nijak do dostępności usług, a forsowanie przez nich komercjalizacji nie ma żadnych powiązań intencyjnych z prywatyzacją. Jedynym wytłumaczeniem jest to, że sami reprezentują poziom opozycji. Przecież komercjalizacji także nie przeprowadzano dlatego, by poprawić poziom świadczeń zdrowotnych, ale by nie być zmuszonym do zwiększenia nakładów na system opieki zdrowotnej. Skomercjalizowane podmioty lecznicze miały gospodarować bardziej efektywnie, a ich ewentualne zadłużenie miało przestać być problemem państwa, obciążając tworzące je samorządy. To samo, na podstawie ustawy o działalności leczniczej, miało dotyczyć SPZOZ-ów, które nie chciały się przekształcać.
Nikt z polityków nie myśli o przekształceniach i zmianach w systemie opieki zdrowotnej jako o sposobie na poprawę systemu, by zaczął on spełniać oczekiwania Polaków. Rządzący główkują, jak zaoszczędzić, opozycja – jak dołożyć rządzącym. Społeczeństwo i dyrygujące nim media dają się wodzić za nos. A przecież rzeczywistość jest zupełnie inna.

Nowe podmioty prywatne
Gdybyśmy zapytali tzw. reprezentatywnego Polaka korzystającego z usług lekarza rodzinnego, lekarza specjalisty, stomatologa czy rehabilitanta, czy zdaje sobie sprawę, że najprawdopodobniej leczy się w podmiocie prywatnym – być może byłby nieco skonfundowany. A przecież jest niezaprzeczalne, że te usługi zdrowotne są już w tej chwili zdominowane przez firmy prywatne. Wiele z nich utworzono na gruzach zakładów publicznych, część po rezygnacji podmiotów publicznych z oferowania określonych świadczeń, jeszcze inne powstały zupełnie na nowo, konkurując z istniejącymi podmiotami. Nieco rzadziej, ale także nie incydentalnie, dotyczy to leczenia szpitalnego. Czy hospitalizowani w placówkach grup EMC lub Nowy Szpital zauważają różnice na niekorzyść, porównując jakość świadczeń obecnie i w czasie, gdy były to szpitale publiczne? Wystarczy spojrzeć na prezentacje, którymi chwalą się właściciele prywatnych placówek, by zobaczyć, że regułą są inwestycje zmieniające wcześniejsze niemalże lazarety w rozświetlone, kolorowe budynki. Wiadomo, jak to jest z prezentacjami, ale prawdą też jest, że znakomita większość nowych właścicieli nie tylko wzbogaca ofertę usług (a nie zawęża), nie tylko inwestuje w sprzęt, lecz także na potęgę modernizuje infrastrukturę.

Prywatne tuczy
Jest rzeczą niezaprzeczalną, że głęboka i trwała prywatyzacja dużej części lecznictwa ambulatoryjnego dźwignęła je na znacznie wyższy poziom infrastrukturalny. Także powiązanie właścicieli prywatnych podmiotów, najczęściej lekarzy, ze swoimi firmami powoduje, że dbają oni o ich interes znacznie bardziej niż lekarze w zakładach publicznych. A owa dbałość w oczywisty sposób przekłada się na dbałość o klienta.
Jest także oczywiste, że w podmiotach prywatnych najważniejszy jest interes właściciela, który stara się maksymalizować zysk. Ale jeżeli najważniejszym argumentem mogącym ten zysk zwiększyć jest przewaga nad konkurentami, to nic dziwnego, że podmioty te starają się dbać o jakość usług w najszerszym tego słowa znaczeniu. Stoi to w potężnej opozycji do publicznych zakładów opieki zdrowotnej, głównie SPZOZ-ów, ale też znacznej części spółek samorządowych, w których najważniejszy jest interes pracowników i spokój społeczny.

Prywatyzacja żywiołowa
Prywatyzacja wszelkich podmiotów leczniczych: szpitali, poradni, samodzielnych pracowni itp., niesie ze sobą jedno duże zagrożenie. Jest nim brak sterowności ciągle rozrastającej się sieci usług. Forowana od przeszło dziesięciu lat idea stworzenia sieci usługodawców nie jest pseudosocjalistycznym pomysłem. Mało tego – w najbardziej liberalnych gospodarkach organizacje korporacyjne dbają, by nie wchodzić sobie zbytnio w szkodę. W USA czy w Kanadzie nie można otworzyć praktyki lekarskiej, jeżeli nie zniknie z rynku inna. Tylko w niewielkiej grupie krajów pozwala się na żywiołową konkurencję, dopuszczającą istnienie nieskończonej liczby podmiotów. Ograniczenia rynku wprowadza się z kilku powodów. Podmioty lecznicze mają taki wpływ na rynek poprzez asymetrię informacji, że mogą w sposób niemal nieograniczony kreować popyt na swoje usługi. Żadne państwo nie jest w stanie utrzymać takiej organizacji z pieniędzy publicznych. Równocześnie organizacje korporacyjne żywią słuszne obawy, że niekontrolowanie rynku mogłoby doprowadzić do zbytniego spadku cen usług. Wspólny interes obu interesariuszy powoduje, że najczęściej rynek ten jest po prostu w ten czy inny sposób regulowany.

Żywiołowa prywatyzacja podmiotów leczniczych przed utworzeniem racjonalnej sieci świadczeniodawców może spowodować, że próba uporządkowania rynku wywoła masowy protest tych, którzy zainwestowali w utworzenie i unowocześnienie swoich firm. Zwłaszcza że można się spodziewać całkowicie nieuzasadnionego preferowania podmiotów publicznych (choć całkowicie uzasadnionego politycznie) przy tworzeniu sieci. Widać to już zresztą w najnowszych założeniach ustawowych. Zresztą nieważne, kto z tej sieci wypadnie. Czy to będzie podmiot publiczny, czy prywatny, będzie to przyczyną całkowicie „niezależnego” protestu pacjentów korzystających z usług poradni, pracowni czy oddziału szpitalnego. Oczywiście żaden z pracowników tych podmiotów nie będzie miał z tym nic wspólnego.

Krótka kołdra
Drugim istotnym problemem jest to, że obecny sposób finansowania świadczeń doprowadził do asymetrii w dostępie do określonych usług zdrowotnych. Żywiołowo rozwinęły się usługi dobrze lub bardzo dobrze finansowane przez fundusz, a słabo – źle finansowane. Ponadto mnożenie się podmiotów zaostrzyło problem deficytu profesjonalistów medycznych, którzy powszechnie pracują w kilku ośrodkach, aby umożliwić im uzyskanie kontraktu z publicznym płatnikiem.

Na koniec – finansowanie przez publicznego płatnika istniejących zakładów doprowadziło to tego, że na zasadzie krótkiej kołdry na jedne rodzaje usług przeznaczane są wielkie kwoty, a na inne dramatycznie brakuje pieniędzy. Każda próba redystrybucji tych funduszy wywoła oczywiście protesty. Jeden już się zresztą szykuje – kardiologów – w związku z potrzebą znalezienia pod kołdrą pieniędzy na sfinansowanie pakietu onkologicznego.

Pełny tekst Macieja Biardzkiego ukaże się w najbliższym numerze "Menedżera Zdrowia"
 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.