123RF
Pacjent powinien rozumieć swoją chorobę
Redaktor: Iwona Konarska
Data: 20.01.2023
Źródło: PAP
Działy:
Aktualności w Lekarz POZ
Aktualności
– Zaburzenia rytmu serca mogą wywoływać uczucie lęku, niepokoju i wyczerpania – ostrzega psycholog dr Anna Mierzyńska. Zaleca niektórym pacjentom konsultację z psychologiem lub psychiatrą.
Specjalistka jest psychologiem klinicznym w Klinice Kardiochirurgii Wojskowego Instytutu Medycznego w Warszawie, jest też ekspertką Sekcji Rytmu Serca Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego. Zwraca uwagę, że pacjenci nie zawsze uświadamiają sobie, co jest przyczyną ich niepokojów.
– Sytuacja, w której pacjent ma świadomość, że w danym momencie czuje fizyczne symptomy arytmii, z psychologicznego punktu widzenia może być korzystniejsza, ponieważ źródło zmienionego samopoczucia zarówno fizycznego, jak i emocjonalnego jest znane, a tym samym bardziej zrozumiałe – uważa dr Anna Mierzyńska.
Gorzej, gdy dana osoba nie potrafi właściwie rozpoznać przyczyn swojego gorszego samopoczucia. – W takich przypadkach pacjent może czuć się inaczej, gorzej niż zwykle, ale może nie wiedzieć, dlaczego - dodaje.
Wyjaśnia, że pacjenci z zaburzeniami rytmu serca o swoich dolegliwościach mówią, że serce im "wali", "kołacze" albo "szarpie". – W rozmowach z moimi pacjentami z arytmiami na pierwszy plan wysuwa się jednak poczucie znacznego zmęczenia, wyczerpania – zaznacza.
Jej zdaniem może być to następstwem zaburzeń rytmu serca, zwłaszcza nadkomorowych, z powodu nierytmicznej pracy serca. Często pacjenci z migotaniem przedsionków mówią, że czują się arytmią bardzo wyczerpani, że są "wyprani z sił". – Po pierwsze pacjenci czują zatem, że ich serce w jakiś sposób bije nierówno, a po drugie, że jest to bardzo męczące – dodaje.
Stres, lęk i niepokój zwykle wywołują pobudzenie układu współczulnego. Następuje wtedy mobilizacja organizmu: serce przyspiesza, dając nam energię do działania – do walki albo do ucieczki. – To naturalna prawidłowa reakcja organizmu, jednak pacjenci z zaburzeniami rytmu serca czują opisywane wzbudzenie w sytuacji spoczynku – kiedy nie ma mowy o zewnętrznych czynnikach stresogennych – tłumaczy psycholożka.
W takiej sytuacji umysł będzie szukał racjonalnej przyczyny: co się ze mną dzieje, że jestem tak pobudzony, że moje serce "wali jak młotem", mam przyspieszony, spłycony oddech i poczucie głębokiego niepokoju, choć obiektywnie nic złego się nie dzieje. – Nie znajdując zrozumiałego uzasadnienia reakcji swojego organizmu, możemy czuć lęk – twierdzi.
W takiej sytuacji pomóc może wiedza o tym, co pacjentowi dolega. – Kiedy rozmawiam z pacjentami ze wspomnianymi objawami, próbuję im pokazać, że symptomy, które odczuwają jako reakcje emocjonalne, o ile nie wynikają z uzasadnionych sytuacji wywołujących stres lub lęk, mogą być następstwem na przykład migotania przedsionków. Informacja, że subiektywne uczucia, które pacjenci do tej pory definiowali na przykład jako nieuzasadniony niepokój, mogą wynikać ze zmian związanych z arytmią i widocznych w zapisie EKG, daje im pewne poczucie – trudno powiedzieć uspokojenia – ale pewnego rodzaju zrozumienia tego, co się z nimi aktualnie dzieje, a tym samym większego poczucia kontroli i bezpieczeństwa – przekonuje.
Uczucie niepokoju i utraty sił towarzyszące różnym zaburzeniom rytmu serca jest dodatkowym kosztem choroby podstawowej. Szczególną grupą pacjentów są ci z wszczepialnymi urządzeniami kardiologicznymi, takimi jak stymulatory serca, kardiowertery-defibrylatory i układy do terapii resynchronizującej.
Kardiowerter-defibrylator to aparat wszczepiany pacjentom zagrożonym nagłym zgonem sercowym. – Świadomość takiego zagrożenia jest sama w sobie bardzo trudna do przyjęcia – przyznaje dr Mierzyńska. – Wszczepienie tego aparatu ratuje życie, ale bywa dla pacjentów kolejnym wyzwaniem w procesie terapii.
– Kiedy serce pacjenta doświadcza groźnych dla życia zaburzeń rytmu lub przestaje bić i układ rozpoznaje takie zagrożenie, dostarcza terapię wysokoenergetyczną, żeby je pobudzić. Pacjenci określają te interwencje układu jako „strzały”, „kopnięcia” prądem. Ta terapia bywa przez dużą część pacjentów odczuwalna, wręcz bolesna i problemem emocjonalnym z tym typem układów bywa strach przed kolejnym takim zdarzeniem i bólem związanym z wyładowaniem aparatu – wyjaśnia.
Pacjenci po wyładowaniach kardiowertera-defibrylatora doceniają, że urządzenie uratowało im życie i nazywają swój układ "aniołem stróżem" albo "przyjacielem". Jednak boją się sytuacji, w której doszłoby do ponownego wyładowania wysokoenergetycznego. Tym bardziej że nie da się przewidzieć, kiedy i gdzie ono nastąpi.
– Bywa, że część pacjentów po doświadczeniu wyładowania kardiowertera-defibrylatora boi się wychodzić z domu, prowadzić dotychczasowe codzienne aktywności. To trudna sytuacja i w takich przypadkach konieczne jest wsparcie lekarza prowadzącego, psychologa lub psychiatry – uważa psycholożka. – Bo nie można jedynie mówić pacjentowi, aby się cieszył, że urządzenie uratowało mu życie. Może on doceniać, że żyje, ale sytuacja była trudna, nierzadko traumatyczna i zaważa na dalszym życiu pacjenta i jego jakości – dodaje.
Terapia polega na poprawie stanu emocjonalnego oraz jakości życia chorego. – Niezależnie od wybranej metody pacjent uczy się takiego sposobu działania, myślenia i reagowania emocjonalnego, który pomaga mu realizować określone cele w życiu i być sobą takim, jakim on chciałby być – oczywiście przy zachowaniu zasad bezpieczeństwa wynikających z ograniczeń schorzenia podstawowego – stwierdza.
Osobom doświadczającym nasilonych trudności emocjonalnych, takich jak objawy depresyjne lub zaburzenia lękowe albo odczuwających symptomy stresu pourazowego (na przykład po wyładowaniach kordiowertera-defibrylatora pomagają odpowiednio dobrane leki zmniejszające poziom lęku, regulujące nastrój lub sen.
– Chciałabym przy tym podkreślić, że leczymy ludzi, którzy mają daną chorobę, a nie chorobę jako taką. Jeżeli przyjmiemy taki sposób widzenia, to nasze zachowanie wobec pacjentów będzie inne, niż gdybyśmy podchodząc do człowieka, mieli w głowie taki schemat: leczymy chorobę. My leczymy osobę. Przychodzi do nas człowiek ze swoimi potrzebami, myślami, pytaniami, wątpliwościami. Choroba jest „aż” i jednocześnie „tylko” częścią życia pacjenta. Staramy się nadać wszystkiemu właściwe proporcje – tłumaczy dr Anna Mierzyńska.
– Sytuacja, w której pacjent ma świadomość, że w danym momencie czuje fizyczne symptomy arytmii, z psychologicznego punktu widzenia może być korzystniejsza, ponieważ źródło zmienionego samopoczucia zarówno fizycznego, jak i emocjonalnego jest znane, a tym samym bardziej zrozumiałe – uważa dr Anna Mierzyńska.
Gorzej, gdy dana osoba nie potrafi właściwie rozpoznać przyczyn swojego gorszego samopoczucia. – W takich przypadkach pacjent może czuć się inaczej, gorzej niż zwykle, ale może nie wiedzieć, dlaczego - dodaje.
Wyjaśnia, że pacjenci z zaburzeniami rytmu serca o swoich dolegliwościach mówią, że serce im "wali", "kołacze" albo "szarpie". – W rozmowach z moimi pacjentami z arytmiami na pierwszy plan wysuwa się jednak poczucie znacznego zmęczenia, wyczerpania – zaznacza.
Jej zdaniem może być to następstwem zaburzeń rytmu serca, zwłaszcza nadkomorowych, z powodu nierytmicznej pracy serca. Często pacjenci z migotaniem przedsionków mówią, że czują się arytmią bardzo wyczerpani, że są "wyprani z sił". – Po pierwsze pacjenci czują zatem, że ich serce w jakiś sposób bije nierówno, a po drugie, że jest to bardzo męczące – dodaje.
Stres, lęk i niepokój zwykle wywołują pobudzenie układu współczulnego. Następuje wtedy mobilizacja organizmu: serce przyspiesza, dając nam energię do działania – do walki albo do ucieczki. – To naturalna prawidłowa reakcja organizmu, jednak pacjenci z zaburzeniami rytmu serca czują opisywane wzbudzenie w sytuacji spoczynku – kiedy nie ma mowy o zewnętrznych czynnikach stresogennych – tłumaczy psycholożka.
W takiej sytuacji umysł będzie szukał racjonalnej przyczyny: co się ze mną dzieje, że jestem tak pobudzony, że moje serce "wali jak młotem", mam przyspieszony, spłycony oddech i poczucie głębokiego niepokoju, choć obiektywnie nic złego się nie dzieje. – Nie znajdując zrozumiałego uzasadnienia reakcji swojego organizmu, możemy czuć lęk – twierdzi.
W takiej sytuacji pomóc może wiedza o tym, co pacjentowi dolega. – Kiedy rozmawiam z pacjentami ze wspomnianymi objawami, próbuję im pokazać, że symptomy, które odczuwają jako reakcje emocjonalne, o ile nie wynikają z uzasadnionych sytuacji wywołujących stres lub lęk, mogą być następstwem na przykład migotania przedsionków. Informacja, że subiektywne uczucia, które pacjenci do tej pory definiowali na przykład jako nieuzasadniony niepokój, mogą wynikać ze zmian związanych z arytmią i widocznych w zapisie EKG, daje im pewne poczucie – trudno powiedzieć uspokojenia – ale pewnego rodzaju zrozumienia tego, co się z nimi aktualnie dzieje, a tym samym większego poczucia kontroli i bezpieczeństwa – przekonuje.
Uczucie niepokoju i utraty sił towarzyszące różnym zaburzeniom rytmu serca jest dodatkowym kosztem choroby podstawowej. Szczególną grupą pacjentów są ci z wszczepialnymi urządzeniami kardiologicznymi, takimi jak stymulatory serca, kardiowertery-defibrylatory i układy do terapii resynchronizującej.
Kardiowerter-defibrylator to aparat wszczepiany pacjentom zagrożonym nagłym zgonem sercowym. – Świadomość takiego zagrożenia jest sama w sobie bardzo trudna do przyjęcia – przyznaje dr Mierzyńska. – Wszczepienie tego aparatu ratuje życie, ale bywa dla pacjentów kolejnym wyzwaniem w procesie terapii.
– Kiedy serce pacjenta doświadcza groźnych dla życia zaburzeń rytmu lub przestaje bić i układ rozpoznaje takie zagrożenie, dostarcza terapię wysokoenergetyczną, żeby je pobudzić. Pacjenci określają te interwencje układu jako „strzały”, „kopnięcia” prądem. Ta terapia bywa przez dużą część pacjentów odczuwalna, wręcz bolesna i problemem emocjonalnym z tym typem układów bywa strach przed kolejnym takim zdarzeniem i bólem związanym z wyładowaniem aparatu – wyjaśnia.
Pacjenci po wyładowaniach kardiowertera-defibrylatora doceniają, że urządzenie uratowało im życie i nazywają swój układ "aniołem stróżem" albo "przyjacielem". Jednak boją się sytuacji, w której doszłoby do ponownego wyładowania wysokoenergetycznego. Tym bardziej że nie da się przewidzieć, kiedy i gdzie ono nastąpi.
– Bywa, że część pacjentów po doświadczeniu wyładowania kardiowertera-defibrylatora boi się wychodzić z domu, prowadzić dotychczasowe codzienne aktywności. To trudna sytuacja i w takich przypadkach konieczne jest wsparcie lekarza prowadzącego, psychologa lub psychiatry – uważa psycholożka. – Bo nie można jedynie mówić pacjentowi, aby się cieszył, że urządzenie uratowało mu życie. Może on doceniać, że żyje, ale sytuacja była trudna, nierzadko traumatyczna i zaważa na dalszym życiu pacjenta i jego jakości – dodaje.
Terapia polega na poprawie stanu emocjonalnego oraz jakości życia chorego. – Niezależnie od wybranej metody pacjent uczy się takiego sposobu działania, myślenia i reagowania emocjonalnego, który pomaga mu realizować określone cele w życiu i być sobą takim, jakim on chciałby być – oczywiście przy zachowaniu zasad bezpieczeństwa wynikających z ograniczeń schorzenia podstawowego – stwierdza.
Osobom doświadczającym nasilonych trudności emocjonalnych, takich jak objawy depresyjne lub zaburzenia lękowe albo odczuwających symptomy stresu pourazowego (na przykład po wyładowaniach kordiowertera-defibrylatora pomagają odpowiednio dobrane leki zmniejszające poziom lęku, regulujące nastrój lub sen.
– Chciałabym przy tym podkreślić, że leczymy ludzi, którzy mają daną chorobę, a nie chorobę jako taką. Jeżeli przyjmiemy taki sposób widzenia, to nasze zachowanie wobec pacjentów będzie inne, niż gdybyśmy podchodząc do człowieka, mieli w głowie taki schemat: leczymy chorobę. My leczymy osobę. Przychodzi do nas człowiek ze swoimi potrzebami, myślami, pytaniami, wątpliwościami. Choroba jest „aż” i jednocześnie „tylko” częścią życia pacjenta. Staramy się nadać wszystkiemu właściwe proporcje – tłumaczy dr Anna Mierzyńska.