Fot. Tomasz Pietrzyk / Agencja Gazeta
Kto ma edukować, jeśli nie ja
Autor: Monika Stelmach
Data: 18.01.2021
Działy:
Aktualności w Koronawirus
Aktualności
Tagi: | Krzysztof Simon, Sukces Roku 2020 |
– Sytuacja, kiedy choruje coraz więcej osób, a my nie umiemy pomóc, jest dla lekarzy szczególnie frustrująca. Musieliśmy opracować ścieżki postępowania dla COVID-19, posiłkując się możliwościami terapeutycznymi, które już mamy – mówi prof. Krzysztof Simon, jeden z Liderów Roku 2020 w Ochronie Zdrowia – zdrowie publiczne w plebiscycie Sukces Roku 2020.
W czasie pandemii wszystkie oczy są zwrócone na lekarzy chorób zakaźnych. Stanęliście przed bardzo trudnym zadaniem radzenia sobie z chorobą, o której wcześniej nikt nie słyszał.
– Tej pandemii nikt się nie spodziewał, byliśmy kompletnie nieprzygotowani organizacyjnie. Niewiele wiedzieliśmy o SARS-CoV-2. Poza tlenoterapią i heparyną nie mieliśmy nic do zaoferowania. Chyba najtrudniejszy był brak wiedzy o patogenezie wirusa i obrazie klinicznym choroby. Sytuacja, kiedy choruje coraz więcej osób, a my nie umiemy pomóc, jest szczególnie frustrująca dla lekarzy. A jednocześnie pacjenci i ich rodziny oczekiwali od nas pomocy.
A lekarze oczekiwali wytyczania ścieżek terapeutycznych oraz procedur postępowania.
– Jako klinicyści i naukowcy musieliśmy opracować ścieżki postępowania, posiłkując się wiedzą oraz możliwościami terapeutycznymi, które już mamy. Dlatego towarzystwa naukowe, w tym głównie Polskie Towarzystwo Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych, do którego należę, opracowały podstawowe zasady leczenia pacjentów z COVID-19 dla ośrodków w całej Polsce. Większe, bardziej doświadczone kliniki szukają nowych, skuteczniejszych metod, modyfikują te pierwsze wytyczne i wprowadzają własne terapie, realizując granty badawcze.
W klinice, którą kieruję, jako pierwsi w Polsce – równolegle z kliniką prof. Krzysztofa Tomasiewicza z Lublina – wprowadziliśmy tocilizumab w leczeniu ciężkich postaci COVID-19 oraz leki antyretrowirusowe, głównie Kaletrę. Z czasem doświadczenie pokazało, że Kaletra nie ma wielkiego znaczenia w leczeniu tego zakażenia. Byliśmy też jednym z pierwszych ośrodków podających chorym remdesiwir, chociaż na początku w zbyt zaawansowanych stadiach choroby, co było wymogiem sponsora. Ten lek również ma ograniczoną skuteczność, a do tego jest bardzo drogi. Mimo to nie możemy stać z założonymi rękoma, musimy szukać i próbować różnych metod, żeby pomagać pacjentom.
Z powodu pandemii organizacja systemu ochrony zdrowia została postawiona na głowie. Lekarze musieli pracować w zupełnie nowych warunkach.
– To było gigantyczne wyzwanie. Żyjemy w kraju średnio zamożnym, ze słabo zorganizowanym systemem ochrony zdrowia, który kompletnie nie był przygotowany na wybuch pandemii. Pomimo że wirus pojawił się najpierw w innych krajach, a więc mogliśmy podjąć działania z pewnym wyprzedzeniem, nie zrobiliśmy kompletnie nic. Kiedy dotarł do Polski, na dwa tygodnie zamknęliśmy kraj, co było słusznym posunięciem, i dopiero wtedy zaczęliśmy przygotowania do radzenia. sobie z tą sytuacją. Ministerstwo Zdrowia mówiło o 3 tys. łóżek zakaźnych. I to jest prawda, tylko że to nie były wolne łóżka, ale zajęte przez pacjentów z innymi chorobami zakaźnymi, które nie zniknęły wraz z pojawieniem się COVID-19. Poza tym oddziały zakaźne to w większości stare, wymagające remontów, niedoposażone jednostki. Resort chwalił się jakąś niebotyczną liczbą zakaźników, kiedy realnie w zawodzie jest ok. 480 czynnych lekarzy. I w końcu zabrakło wszystkiego, nawet odpowiednich środków ochrony osobistej. Organizacja była fatalna. Przed szpitalami stało kilkadziesiąt karetek, które nie miały gdzie umieścić pacjentów, bo każda osoba z gorączką i dusznością trafiała na oddział zakaźny, gdzie dopiero diagnozowano chorobę. Zajmowano kolejne oddziały, pacjenci z innymi chorobami niż COVID-19 zostali kompletnie zaniedbani. Do tego doszły skandaliczne decyzje Ministerstwa Zdrowia, takie jak zakaz wypowiadania się lekarzy na temat bieżącej sytuacji. Myślę, że jako kraj słabo zdaliśmy ten egzamin.
Na wysokości zadania stanęli medycy: lekarze w szpitalach, ratownicy, pielęgniarki.
– Mój zespół bardzo szybko się zmobilizował i przystosował do zmian. A takich ośrodków i zespołów było w Polsce wiele. Jestem dla nich pełen podziwu i szacunku. Warunki pracy personelu były bardzo trudne. Zdarzały się dni, kiedy nie wychodzili z pacy, spali kilka godzin na oddziale, żeby wrócić do opieki nad pacjentami. Dostaliśmy wtedy duże wsparcie społeczne. Prywatne osoby i restauracje dowoziły jedzenie, organizowano zbiórki środków ochrony osobistej. Dzisiaj nie warto już pamiętać o innych postawach i ludziach, którzy np. przebijali opony w samochodach pracowników szpitala zajmujących się chorymi COVID-19.
Obecnie o SARS-CoV-2 wiemy więcej. W jakim miejscu jesteśmy?
– Z czasem informacji rzeczywiście było coraz więcej, sytuacja stawała się nieco łatwiejsza. Badania pokazały, że COVID-19 wiąże się ze zmianami wielonarządowymi, w tym zapaleniem śródbłonka naczyń oraz mikrozakrzepami. To był kolejny drogowskaz, gdzie szukać skuteczniejszych metod leczenia. Wiele udało się osiągnąć, ale po niespełna roku od wybuchu pandemii wciąż za najważniejszy cel stawiamy sobie niedopuszczenie do ciężkiej niewydolności oddechowej, wciąż nie mamy terapii przyczynowej. Nadal też obserwujemy wysoką śmiertelność, na poziomie 16–20 proc. w grupie seniorów po 80. roku życia oraz pacjentów z wielochorobowością. Niestety czasem umierają też młodzi ludzie. Na sztucznej wentylacji przeżywa maksymalnie 30–40 proc. pacjentów. Pewne nadzieje daje nowy preparat przeciwwirusowy, który obecnie jest badany w Stanach Zjednoczonych. Zobaczymy, co przyniesie przyszłość.
Duże nadzieje na wygaśnięcie pandemii wiążą się ze szczepionkami.
– Trzeba zrobić wszystko, żeby ta akcja się powiodła, bo ona daje szansę na wygaszenie pandemii. I mówi to osoba, która przeżyła ciężki odczyn poszczepienny po szczepionce na grypę. Widocznie jestem uczulony na jakiś składnik standardowych szczepionek, może konserwant, adiuwant. Ale nadal się szczepię, tylko już ze zwiększoną czujnością. Szczepionki oparte na mRNA nie są nową technologią. Były badane od wielu lat, ba, już w praktyce stosowane przeciwko eboli, CMV, malarii. Nie mają one nic wspólnego z terapią genową, co sugerują szalejący antyszczepionkowcy. Są znacznie bezpieczniejsze niż klasyczne szczepionki.
Zadanie nie jest łatwe ze względu na ograniczone zaufanie do bezpieczeństwa produktu i działania ruchów antyszczepionkowych.
– Ruchy antyszczepionkowe posługują się niecnymi i obrzydliwymi metodami, które powinny być kara-ne. W skrajnych przypadkach dochodzi do grożenia lekarzom śmiercią czy wysadzeniem szpitala. Nikt nie ponosi konsekwencji za szerzenie informacji, że korona-wirusa nie ma, a na oddziałach leżą statyści. W moim szpitalu spośród personelu zmarło dwóch ordynatorów, kilkanaście osób zostało inwalidami, kilkadziesiąt cięż-ko przechorowało COVID-19, byli wyłączeni z pracy. Niemal codziennie podpisuję akt zgonu pacjenta z powodu zakażenia koronawirusem. Zgadzam się z tym, że ludzie umierają nie tylko na COVID-19, ale też na inne choroby, bo nie ma gdzie położyć pacjentów, nie ma się nimi kto zająć. Nadzieją, której możemy się uchwycić, jest program szczepień.
Podjął się pan niełatwej misji edukowania społeczeństwa.
– Nie chcę, żebyśmy utonęli w zalewie bzdur na temat pandemii, które się pojawiają, bo to kosztuje zdrowie i życie obywateli. Cena, jaką płacę ja i inni lekarze, którzy leczą chorych, ale też mówią o sytuacji, to niesamowity hejt, łącznie z grożeniem śmiercią. Zastanawiam się, po co ktoś neguje istnienie pandemii, komu to ma służyć. To działanie głęboko antyspołeczne. Mam propaństwową postawę, niezależnie od tego, która opcja polityczna rządzi. Oczywiście, że nie podoba mi się bicie pałkami policyjnymi kobiet słusznie walczących o swoje sprawy. Jednak mimo różnic poglądów i braku zgody na wiele działań władz, a jestem z przekonań demokratą i liberałem, jeśli mogę służyć swoją wiedzą, to współpracuję z Ministerstwem Zdrowia. Jeśli mam taką możliwość, to przekazuję rzetelne, sprawdzone informacje w mediach. Czy myśli pani, że chcę sobie dokładać pracy? Nie! Ale kto ma edukować społeczeństwo, jeśli nie lekarze, którzy mają wiedzę?
Przeczytaj także: „Nie gwiazda, tylko emisariusz wiedzy”, „Czasami człowiek musi – inaczej się udusi”, „Prof. Andrzej Matyja: Praca społeczna mnie pochłania”, „Kuźnia dobrych rozwiązań”.
Lista nagrodzonych w konkursie „Sukces Roku 2020 w Ochronie Zdrowia – Liderzy Medycyny” znajduje się na stronie internetowej: www.termedia.pl/SukcesRoku/wyniki.
– Tej pandemii nikt się nie spodziewał, byliśmy kompletnie nieprzygotowani organizacyjnie. Niewiele wiedzieliśmy o SARS-CoV-2. Poza tlenoterapią i heparyną nie mieliśmy nic do zaoferowania. Chyba najtrudniejszy był brak wiedzy o patogenezie wirusa i obrazie klinicznym choroby. Sytuacja, kiedy choruje coraz więcej osób, a my nie umiemy pomóc, jest szczególnie frustrująca dla lekarzy. A jednocześnie pacjenci i ich rodziny oczekiwali od nas pomocy.
A lekarze oczekiwali wytyczania ścieżek terapeutycznych oraz procedur postępowania.
– Jako klinicyści i naukowcy musieliśmy opracować ścieżki postępowania, posiłkując się wiedzą oraz możliwościami terapeutycznymi, które już mamy. Dlatego towarzystwa naukowe, w tym głównie Polskie Towarzystwo Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych, do którego należę, opracowały podstawowe zasady leczenia pacjentów z COVID-19 dla ośrodków w całej Polsce. Większe, bardziej doświadczone kliniki szukają nowych, skuteczniejszych metod, modyfikują te pierwsze wytyczne i wprowadzają własne terapie, realizując granty badawcze.
W klinice, którą kieruję, jako pierwsi w Polsce – równolegle z kliniką prof. Krzysztofa Tomasiewicza z Lublina – wprowadziliśmy tocilizumab w leczeniu ciężkich postaci COVID-19 oraz leki antyretrowirusowe, głównie Kaletrę. Z czasem doświadczenie pokazało, że Kaletra nie ma wielkiego znaczenia w leczeniu tego zakażenia. Byliśmy też jednym z pierwszych ośrodków podających chorym remdesiwir, chociaż na początku w zbyt zaawansowanych stadiach choroby, co było wymogiem sponsora. Ten lek również ma ograniczoną skuteczność, a do tego jest bardzo drogi. Mimo to nie możemy stać z założonymi rękoma, musimy szukać i próbować różnych metod, żeby pomagać pacjentom.
Z powodu pandemii organizacja systemu ochrony zdrowia została postawiona na głowie. Lekarze musieli pracować w zupełnie nowych warunkach.
– To było gigantyczne wyzwanie. Żyjemy w kraju średnio zamożnym, ze słabo zorganizowanym systemem ochrony zdrowia, który kompletnie nie był przygotowany na wybuch pandemii. Pomimo że wirus pojawił się najpierw w innych krajach, a więc mogliśmy podjąć działania z pewnym wyprzedzeniem, nie zrobiliśmy kompletnie nic. Kiedy dotarł do Polski, na dwa tygodnie zamknęliśmy kraj, co było słusznym posunięciem, i dopiero wtedy zaczęliśmy przygotowania do radzenia. sobie z tą sytuacją. Ministerstwo Zdrowia mówiło o 3 tys. łóżek zakaźnych. I to jest prawda, tylko że to nie były wolne łóżka, ale zajęte przez pacjentów z innymi chorobami zakaźnymi, które nie zniknęły wraz z pojawieniem się COVID-19. Poza tym oddziały zakaźne to w większości stare, wymagające remontów, niedoposażone jednostki. Resort chwalił się jakąś niebotyczną liczbą zakaźników, kiedy realnie w zawodzie jest ok. 480 czynnych lekarzy. I w końcu zabrakło wszystkiego, nawet odpowiednich środków ochrony osobistej. Organizacja była fatalna. Przed szpitalami stało kilkadziesiąt karetek, które nie miały gdzie umieścić pacjentów, bo każda osoba z gorączką i dusznością trafiała na oddział zakaźny, gdzie dopiero diagnozowano chorobę. Zajmowano kolejne oddziały, pacjenci z innymi chorobami niż COVID-19 zostali kompletnie zaniedbani. Do tego doszły skandaliczne decyzje Ministerstwa Zdrowia, takie jak zakaz wypowiadania się lekarzy na temat bieżącej sytuacji. Myślę, że jako kraj słabo zdaliśmy ten egzamin.
Na wysokości zadania stanęli medycy: lekarze w szpitalach, ratownicy, pielęgniarki.
– Mój zespół bardzo szybko się zmobilizował i przystosował do zmian. A takich ośrodków i zespołów było w Polsce wiele. Jestem dla nich pełen podziwu i szacunku. Warunki pracy personelu były bardzo trudne. Zdarzały się dni, kiedy nie wychodzili z pacy, spali kilka godzin na oddziale, żeby wrócić do opieki nad pacjentami. Dostaliśmy wtedy duże wsparcie społeczne. Prywatne osoby i restauracje dowoziły jedzenie, organizowano zbiórki środków ochrony osobistej. Dzisiaj nie warto już pamiętać o innych postawach i ludziach, którzy np. przebijali opony w samochodach pracowników szpitala zajmujących się chorymi COVID-19.
Obecnie o SARS-CoV-2 wiemy więcej. W jakim miejscu jesteśmy?
– Z czasem informacji rzeczywiście było coraz więcej, sytuacja stawała się nieco łatwiejsza. Badania pokazały, że COVID-19 wiąże się ze zmianami wielonarządowymi, w tym zapaleniem śródbłonka naczyń oraz mikrozakrzepami. To był kolejny drogowskaz, gdzie szukać skuteczniejszych metod leczenia. Wiele udało się osiągnąć, ale po niespełna roku od wybuchu pandemii wciąż za najważniejszy cel stawiamy sobie niedopuszczenie do ciężkiej niewydolności oddechowej, wciąż nie mamy terapii przyczynowej. Nadal też obserwujemy wysoką śmiertelność, na poziomie 16–20 proc. w grupie seniorów po 80. roku życia oraz pacjentów z wielochorobowością. Niestety czasem umierają też młodzi ludzie. Na sztucznej wentylacji przeżywa maksymalnie 30–40 proc. pacjentów. Pewne nadzieje daje nowy preparat przeciwwirusowy, który obecnie jest badany w Stanach Zjednoczonych. Zobaczymy, co przyniesie przyszłość.
Duże nadzieje na wygaśnięcie pandemii wiążą się ze szczepionkami.
– Trzeba zrobić wszystko, żeby ta akcja się powiodła, bo ona daje szansę na wygaszenie pandemii. I mówi to osoba, która przeżyła ciężki odczyn poszczepienny po szczepionce na grypę. Widocznie jestem uczulony na jakiś składnik standardowych szczepionek, może konserwant, adiuwant. Ale nadal się szczepię, tylko już ze zwiększoną czujnością. Szczepionki oparte na mRNA nie są nową technologią. Były badane od wielu lat, ba, już w praktyce stosowane przeciwko eboli, CMV, malarii. Nie mają one nic wspólnego z terapią genową, co sugerują szalejący antyszczepionkowcy. Są znacznie bezpieczniejsze niż klasyczne szczepionki.
Zadanie nie jest łatwe ze względu na ograniczone zaufanie do bezpieczeństwa produktu i działania ruchów antyszczepionkowych.
– Ruchy antyszczepionkowe posługują się niecnymi i obrzydliwymi metodami, które powinny być kara-ne. W skrajnych przypadkach dochodzi do grożenia lekarzom śmiercią czy wysadzeniem szpitala. Nikt nie ponosi konsekwencji za szerzenie informacji, że korona-wirusa nie ma, a na oddziałach leżą statyści. W moim szpitalu spośród personelu zmarło dwóch ordynatorów, kilkanaście osób zostało inwalidami, kilkadziesiąt cięż-ko przechorowało COVID-19, byli wyłączeni z pracy. Niemal codziennie podpisuję akt zgonu pacjenta z powodu zakażenia koronawirusem. Zgadzam się z tym, że ludzie umierają nie tylko na COVID-19, ale też na inne choroby, bo nie ma gdzie położyć pacjentów, nie ma się nimi kto zająć. Nadzieją, której możemy się uchwycić, jest program szczepień.
Podjął się pan niełatwej misji edukowania społeczeństwa.
– Nie chcę, żebyśmy utonęli w zalewie bzdur na temat pandemii, które się pojawiają, bo to kosztuje zdrowie i życie obywateli. Cena, jaką płacę ja i inni lekarze, którzy leczą chorych, ale też mówią o sytuacji, to niesamowity hejt, łącznie z grożeniem śmiercią. Zastanawiam się, po co ktoś neguje istnienie pandemii, komu to ma służyć. To działanie głęboko antyspołeczne. Mam propaństwową postawę, niezależnie od tego, która opcja polityczna rządzi. Oczywiście, że nie podoba mi się bicie pałkami policyjnymi kobiet słusznie walczących o swoje sprawy. Jednak mimo różnic poglądów i braku zgody na wiele działań władz, a jestem z przekonań demokratą i liberałem, jeśli mogę służyć swoją wiedzą, to współpracuję z Ministerstwem Zdrowia. Jeśli mam taką możliwość, to przekazuję rzetelne, sprawdzone informacje w mediach. Czy myśli pani, że chcę sobie dokładać pracy? Nie! Ale kto ma edukować społeczeństwo, jeśli nie lekarze, którzy mają wiedzę?
Przeczytaj także: „Nie gwiazda, tylko emisariusz wiedzy”, „Czasami człowiek musi – inaczej się udusi”, „Prof. Andrzej Matyja: Praca społeczna mnie pochłania”, „Kuźnia dobrych rozwiązań”.
Lista nagrodzonych w konkursie „Sukces Roku 2020 w Ochronie Zdrowia – Liderzy Medycyny” znajduje się na stronie internetowej: www.termedia.pl/SukcesRoku/wyniki.