345 kilometrów

Udostępnij:
345 kilometrów, według przeglądarki Google Earth, można przejechać w 5 godzin i 5 minut. Jest to trasa wiodąca sprzed Szpitala Powiatowego w Gostyniu do bramy Szpitala Pomnika - Centrum Zdrowia Dziecka. W odstępie 5 godzin można zobaczyć dwa światy, a jednocześnie dwa oblicza naszego systemu i dwie, być może główne, przyczyny jego problemów. Oba szpitale w ostatnich tygodniach były negatywnymi bohaterami polskich mediów.
Co może łączyć tak odmienne placówki? Kompilacja największych braków systemowych – pieniędzy i ludzi. A także, co prawda odmiennie rozumiana, mocarstwowość w widzeniu samego siebie i indolencja organów założycielskich.

Powiatowe mocarstwa
Przypadek dziecka – ofiary wypadku komunikacyjnego przewiezionej przez ambulans ratownictwa medycznego do szpitala w Gostyniu, na którym nie dyżurował chirurg dziecięcy, odsłonił powszechnie znaną, ale skrzętnie ukrywaną prawdę. Liczba lekarzy specjalistów w wielu dziedzinach, zwłaszcza przy standardach opisanych w „rozporządzeniach koszykowych”, nie pozwala na istnienie tylu specjalistycznych oddziałów. Dodatkowym problemem jest to, że system informatyczny NFZ skrupulatnie wychwytujący lekarzy pracujących w poradniach i tzw. konflikty, czyli nakładanie się ich pracy w kilku poradniach, jest ślepy na pracę tych samych lekarzy w szpitalach.

Dzięki tej luce lekarze szpitalni dorabiają w przychodniach prywatnych, tyle że nie sposób zapewnić ich pracę na dyżurach, bądź co gorsza dorabiają w godzinach dyżurów, czego fundusz nie jest w stanie zweryfikować. Jeszcze większym problemem jest narastający z roku na rok brak pielęgniarek, który za trzy, pięć lat, może przybrać rozmiar katastrofy. Dodajmy do tego konieczność zakupu drogiego sprzętu medycznego, by sprostać wymaganiom ministerstwa. Kontrakt oddziału chirurgii dziecięcej gostyńskiego szpitala na rok 2012, według informacji przedstawianej przez fundusz, to 1,8 mln zł rocznie, czyli 150 tys. zł miesięcznie. Czy tych pieniędzy wystarczy na pokrycie kosztów funkcjonowania oddziału bez łamania zasad kontraktu z NFZ, to jest ciekawe pytanie.

Mnogość oddziałów
Liczba powiatowych oddziałów specjalistycznych jest znaczna. Oczywiście ich jakość jest bardzo różna. Niektóre, jak np. oddział chirurgii ręki szpitala w Trzebnicy, renomą i umiejętnościami nie odbiegają od placówek klinicznych. Jednak w innych jakość usług odbiega od oczekiwanej. A często inwestuje się w nie znaczne fundusze. W imię pokazania w dobrym świetle samorządu, zaspokojenia ambicji szpitala, a czasami tylko ordynatora – dobrego znajomego starosty. Z potrzebami zdrowotnymi takie oddziały nie mają wiele wspólnego, czasami wręcz stwarzają zagrożenie dla pacjentów. Marzenia o nadmiernym posiadaniu oddziałów specjalistycznych nie dotyczą zresztą tylko szpitali powiatowych czy publicznych. Znany jest przykład szpitala wojewódzkiego w Łomży, który utworzył oddział neurochirurgiczny, obsługiwany przez zespół prof. Podgórskiego, dojeżdżający z Warszawy. Wystarczy też wspomnieć mnożące się publiczne i prywatne oddziały/pracownie kardiologii interwencyjnej krzyżowo wykorzystujące tych samych lekarzy mających uprawnienia do samodzielnego wykonywania zabiegów. Wszystkie te „inwestycje” drenują system z pieniędzy, ale też potrzebnych lekarzy, nie przynosząc równocześnie społeczeństwu oczekiwanych korzyści zdrowotnych.

Wielkość prowadząca do zagłady
Po pięciu godzinach jazdy z Gostynia dojeżdżamy do Międzylesia, do bramy szpitala – pomnika. Inny świat? Nie całkiem. Wiele powiatowych placówek, zwłaszcza tych, których organami założycielskimi są bogate samorządy, odnowiło swoje pomieszczenia w taki sposób, że pochodzące z 70. lat ubiegłego wieku Centrum Zdrowia Dziecka nie wzbudza oszołomienia. Pomimo pompowania w nie pieniędzy budżetowych czy niemalże stałych zbiórek organizowanych przez Fundację TVN „Nie jesteś sam” i inne liczne fundacje i stowarzyszenie współpracujące z Centrum.
Inny na pewno jest zakres świadczeń. Kontrakt z NFZ opiewa na 195 mln zł, do tego dochodzą procedury wysokospecjalistyczne finansowane przez Ministerstwo Zdrowia. Ponad 20 specjalistycznych oddziałów, ponad 20 poradni specjalistycznych, rozbudowana rehabilitacja stacjonarna i w ośrodku dziennym, choć dziwić mogą nieduże kontrakty na diagnostykę obrazową, w tym PET, TK i NMR.

Równie zdumiewający jest niewielki kontrakt na hemodializoterapię. Niezależnie jednak od finansowania, doceniać trzeba klasę pracujących w centrum lekarzy. To właśnie dzięki nim, a nie dzięki swojej nazwie, szpital ma tak wielką renomę najlepszego ośrodka dziecięcego w kraju. Tymczasem jest zadłużony w wysokości przekraczającej jego roczny przychód, co oznacza, że jest po prostu bankrutem.

Paradoksalnie, jego tragiczna sytuacja jest właśnie efektem poczucia wspaniałości i klasy zatrudnionych w centrum lekarzy. Szpital będący instytutem jest zarządzany przez osobę wyłonioną przez jego radę naukową i zaakceptowaną przez ministra zdrowia. Ostatnio Bartosz Arłukowicz z Sławomirem Neumannem wdali się w konflikt z profesurą i zagrozili zmianą ustawy o instytutach naukowych oraz wprowadzeniem do instytutów menadżerów niezależnych od rad naukowych. Skąd ich wezmą i czy nie będą to kolejni nominaci typowani przez organizacje partyjne, to już odrębne pytania.

Lobby profesorskie
Istniejący sposób wyboru zarządzającego instytutem sprawia, że pochodzi on z profesorskiego grona albo jest jego zakładnikiem. Dlatego bardziej dba o zaspokojenie oczekiwań członków rady naukowej niż o elementarne zasady ekonomii. Mechanizm ten przypomina mi wynurzenia pewnego ordynatora z mojej młodości, który marzył o systemie rotacyjnego dyrektora szpitala, którym byłby kolejny ordynator. Dzięki temu innowacyjnemu rozwiązaniu każdy z nich mógłby co jakiś czas rozwiązać żywotne dla siebie problemy.

Owe marzenia na swój sposób spełniają się jednak w instytutach. Bo w jaki sposób wytłumaczyć, że w centrum, według umowy z NFZ, są cztery oddziały pediatrii ogólnej, cztery oddziały transplantologii klinicznej i dwa oddziały intensywnej terapii dziecięcej? Zwłaszcza że po pierwsze – w praktycznie każdej analizie wskazuje się, że oddział szpitalny osiąga rentowność przy wielkości większej niż 30 łóżek, po drugie – wiele z oddziałów CZD, zwłaszcza dublujących się, ma kontrakty jak opisane wcześniej oddziały powiatowe na poziomie 100-150 tys. zł miesięcznie. Oddziałów (wyróżników w umowie z NFZ) centrum posiada 26 plus 2 stacjonarne rehabilitacyjne, tyle samo, ile na swojej stronie internetowej, choć, co ciekawe, w nieco odmiennych specjalnościach. Przy deklarowanych przezeń 610 łóżkach oznacza to, że każdy oddział ma przeciętnie niespełna 22 łóżka. Może jednak należałoby połączyć większość z nich w oddziały multispecjalistyczne, a przez to ograniczyć koszt ich działalności?

Centrum zatrudnia 2400 osób, z tego ponoć ponad 400 w administracji i obsłudze. Dywagacje, czy to jest za dużo, czy nie, nie mają większego sensu. W moim szpitalu jest ok. 400 łóżek i niespełna 550 wszystkich pracowników, włącznie z umowami cywilnoprawnymi. Ale to szpital powiatowy, więc gdzie mi do norm CZD. Ale np. w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym we Wrocławiu jest 900 łóżek i odpowiednio większa liczba poradni niż w centrum, zaś pracowników jest mniej niż 2000. A stosując instytutową normę, powinno być 3600 osób. I co zrobić z takim porównaniem, zwłaszcza że USzK w ostatnich latach zaczął przynosić zysk?

Przedstawiciele CZD twierdzą, że przyczyną ich kłopotów jest wprowadzenie grup JGP, ponieważ od czasu ich wprowadzenia wzrosło wielokrotnie ich zadłużenie. Jak mówi rzymska zasada post hoc non est propter hoc – jeżeli coś się dzieje po czymś, to wcale nie oznacza, że z tej przyczyny. Równie dobrze można powiedzieć, że jeżeli od 2007 roku zadłużenie państwa wzrosło, to z powodu dojścia do władzy PO. Może jedno i drugie to prawda, ale najpierw trzeba znaleźć związki przyczynowo-skutkowe.

Pełen tekst artykułu Macieja Biardzkiego w najnowszym numerze " Menedżera Zdrowia"
 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.