A może odłóżmy to całe P1 na miejsce, czyli do lamusa

Udostępnij:
Gdybyśmy do e-zdrowia nie zabierali się z pozycji centrali dawno… byśmy je mieli. Sprawny informatyczny system bankowy w Polsce powstał dzięki samym bankom, a nie Centralnemu Biuru do spraw Informatyzacji Banków (taka instytucja na szczęście nie powstała).
Dlaczego? Prezentujemy analizę Wiktora Góreckiego

„Głównym problemem z e-receptą jest to, że jej wystawienie zajmuje więcej czasu niż wypełnienie druku ręcznie” - konstatuje „Menedżer Zdrowia – Top Ten” na podstawie sygnałów dochodzących z Centrum Systemów Informacyjnych Ochrony Zdrowia. Po co wobec tego e-recepta, tym bardziej, że cała zawartość informacyjna naszych recept i tak ląduje w NFZ w postaci cyfrowej dzięki aptekom? Odpowiedzi na to pytanie czekamy jak kania dżdżu, albo jak chce prześmiewcza narracja punkowej grupy Brygada Kryzys z końca epoki PRL – w tej sprawie „czekamy na sygnał, czekamy na sygnał – centrali”, ponieważ ten sygnał nas „ocali, ocali”. Tylko przed czym? Sprawny informatyczny system bankowy w Polsce powstał dzięki bankom, a nie Centralnemu Biuru do spraw Informatyzacji Banków.

Z punktu widzenia opisanego wyżej e-recepta lub raczej taka e-recepta jest niepotrzebna. Czemu służy e-recepta, gdy od początku zamiast ułatwiać, utrudnia. CSIOZ, jak czytamy w jego ostatnim komunikacie, udostępnia kolejną ulepszoną wersję dokumentacji integracyjnej. Liczymy na poprawę.

A więc czekamy na P1

Powinniśmy liczyć, że z e-receptą mamy sytuacja chwilowa, że za jakiś czas, gdy ruszy P1, otoczenie systemowe umożliwi redukcję wszystkich wówczas już niepotrzebnych działań ręcznych przy e-recepcie. Czytamy bowiem w deklaracjach CSIOZ, że P1 będzie teraz budowany przyrostowo. Kolejno uruchamiane będą jego elementy począwszy od e-recepty, e-skierowania i Internetowego Konta Pacjenta (IKP). To jest oczywiście to, o co chodzi. Systemy powinny być uruchamiane przyrostowo, nie jak to miało być wcześniej, w trybie „wielkiego wybuchu” - wszyscy długo czekają na zapowiadany efekt, a rosnące trudności i problemy głęboko ukrywamy. Tylko że tryb przyrostowy zalecany jest nie tylko ze względów organizacyjnych pozostających po stronie wytwórcy systemu, ale też ze względu na użytkownika, na środowisko organizacyjne i społeczne, w którym system ma funkcjonować – lekarze, pacjenci, szpitale, przychodnie. Tu oczekujemy, że każdy krok, każdy przyrost niesie za sobą jednoznaczną korzyść po stronie użytkownika. Czyli projekt całości ma być tak skonstruowany, żeby te potrzeby zaspokajać również przyrostowo. Pierwsze telefony komórkowe były w stosunku do obecnych bardzo niewygodne, aż dziw, że chcieliśmy ich używać, ale jednak to wyraźna, z dzisiejszej perspektywy może niewielka, ale korzyść po stronie użytkownika, a nie nacisk administracyjny sprawiły, że weszły w użycie i dalej rozwijały się. Nad P1 ciążą okoliczności instytucjonalne i mentalne towarzyszące jego powstaniu i wciąż obecne. To znaczy, że mamy problemy nie tyle z samym P1, ile z okolicznościami instytucjonalnymi i mentalnymi, wobec których zadajemy sobie nie tylko pytanie, jak to się działo i stało, ale co z tym dalej.

Jak to jest z IKP

Internetowe Konto Pacjenta (IKP) , jak się dowiadujemy, służy „do wglądu”. To ważne, ale cokolwiek nieprecyzyjne. Bo jakiego „wglądu”? Obecnie, gdy słowo „wgląd” oznacza nie wysunięcie szuflady, choć i to ma swój urok, ale otworzenie komputera, to ten wgląd jest ważny, choć pacjent z trudem zrozumie, czym to ma się różnić od NFZ-towskiego ZIP, w którym ma osobiste konto, gdzie od dawna otrzymuje informacje nt. historii swojego leczenia. Dlaczego to ZIP, który już istnieje i jako tako działa ma się przestać rozwijać, tylko ma się zacząć rozwijać IKP, który… nie istnieje?

Wartość kliniczna tego rozwiązania, czyli bardziej już z punktu widzenia nie tyle pacjenta ile lekarza, jest ograniczona. Internet jest niezwykłą rewolucją w dziedzinie „wglądu”. Tego nikt nie kwestionuje. Jednak wartość kliniczną tych rozwiązań odnosimy nie do tego obecnie już minimum cywilizacyjnego, ale do potrzeb klinicysty, znacznie szerszych i od dawna zdecydowanie osiągalnych.

E-dokumentacja (EDM)
Spostrzegamy od nowa po latach, że rozwiązania legislacyjne dotyczące informatyzacji, w szczególności EDM zamiast określić generalne zasady dotyczące zakresu i zasad wymiany informacji w ochronie zdrowia służyły przede wszystkim „zaklepaniu” konkretnych rozwiązań technologicznych już wcześniej przyjętych w założeniach P1. „Zaklepywanie” było elementem gry CSIOZ z głównymi interesariuszami. Interesariusze spodziewają się jednak po autorach na poziomie centralnym zdecydowanie innej formuły zarządczej. - Czekamy więc na sygnał „z góry” mówiący, jakie programy nie tylko zapewnią pełną integrację cyfrową służby zdrowia i dostęp do informacji medycznej dla pacjentów, ale także - co w obecnej dobie wydaje się bardzo istotne - będą odporne na ataki hakerów mówi dyrektor Szpitala Pediatrycznego w Bielsku-Białej.


P1 wiecznie żywy
P1 jak się okazuje nie zatonął. Nie pocieszajmy się. Płynąc po płytkich i nieprzejrzystych wodach osiadł raczej na mieliźnie. Gdy na fali wejścia do Unii i obopólnych nadziei z tym związanych otrzymaliśmy gigantyczne wsparcie, to nie chodziło o jakieś doganianie, i wtórne kopiowanie czegoś gotowego tylko do powiększenia. Chodziło o zorganizowanie w Polsce warunków dla rozwiązań europejskich, które już były przedmiotem zaawansowanych prac, ale też i zadań i pytań nierozwiązanych. Mówimy tu ogólnoeuropejskich projektach w dziedzinie interoperacyjności, dla których środki unijne powierzone Polsce razem z innymi szeroko rozumianymi aktywami europejskim miały stanowić swego rodzaju kapitał założycielski wspólnej europejskiej ochrony zdrowia. Projekt był krajowy, ale zadanie miało charakter europejski. Czyż inaczej traktować można standardy i normy w dziedzinie interoperacyjności.

To było wyzwanie i powołanie. CSIOZ potrafiło położyć swoją widzialną rękę na pieniądzach, tych, które bezpośrednio wzięło i pośrednio wszystkich innych na e-zdrowie w Polsce, Nie potrafiło jednak stworzyć warunków dla współpracy instytucji i organizacji. Nie potrafiło nadać wyzwaniu właściwej mu formy organizacyjnej otwartej dla wszystkich interesariuszy również europejskich. Sukces naszego e-zdrowia miał być sukcesem europejskim. Jest elementem europejskiego niepowodzenia. Pamiętajmy, że był to moment, gdy w Anglii załamał się projekt e-zdrowia. Zatrzymano przedsięwzięcie wielokrotnie bardziej kosztowne w przekonaniu, że lepiej stracić wydane już gigantyczne środki niż otrzymać produkt o wątpliwej użyteczności, ponosząc w przyszłości straty znacznie większe. Francja przeżyła trochę wcześniej podobne, choć mniej kosztowne doświadczenie. Dania, o której mówiono jako o wzorze, w istocie nie tylko była przykładem rozwiązań technicznych godnych naśladowania, których skądinąd nie naśladowano w Polsce, ale równie ważnych rozwiązań organizacyjnych, które jednak dla CSIOZ i dla MZ w każdorazowej koalicji rządowej zakrawały na skandal. Otóż Duńczycy nie tylko etapowali swój projekt, ale też na każdym etapie, zależnie od struktury problemów i zadań, zmieniali instytucję na pozycji lidera projektu.

A u nas: CSIOZ - raz wziętego liderstwa nigdy nie oddamy. Unię zaraz po zaklepaniu pieniędzy traktowano jak wroga, który czyha, żeby je zabrać, a partnerów krajowych jak potencjalnych donosicieli. Ministra i naszą reprezentację w Brukseli jak zakładników, którym nie pozostaje nic innego, tylko kryć niepowodzenia.

Zły sen

Przeciąganie P1 z jego odpryskami zakrawa na czekanie na nie wiadomo na co, na coś, co sprawi, że wszystko, co było dotąd, stanie się nieważne, że przyjdzie Wielki Wirus i cała zabawa w informatyzację, interoperacyjność, czy Europę przejdzie do sfery mitycznej przeszłości, jakiegoś snu. Jeśli jednak przez chwilę podejmiemy hipotezę przeciwną, że nie tylko zagranica ale i Polska istnieją w realu, że Europa może przetrwać, to musimy nastawić się na prawdziwą współpracę. Robić swoje. Uruchomić otwartą refleksję nad sytuacją, zaprosić partnerów zagranicznych. Zastanowić się kto, mógłby być moderatorem tej refleksji, sięgnąć po wsparcie przygotowanych osób i organizacji.


Interoperacyjność i e-zdrowie nie sprowdzają się do kwestii technicznych. Potknęliśmy się bowiem bardziej o bariery instytucjonalne i kulturowe. Nie można ich zignorować przez zaklęcia, ale można zastanowić się jak im podołać. Niestety nie udało się skorzystać z okoliczności sprzyjających, a teraz jest i może być trudniej.

Inni aktorzy.

Asseco czy Comarch lub Kamsoft byłyby w stanie razem czy osobno uruchomić e-zdrowie ze spełnieniem wszystkich europejskich wymogów już dawno i bez CSIOZ. Zadanie to przy odpowiednich regulacjach mogłoby zaangażować również innych mniejszych czy większych uczestników rynku informatycznego jak ci, stowarzyszeni w organizacji STORM, czy kolejnych niefortunnych integratorów P1, których nie wymieniam. Rola instytucji typu CSIOZ czy PKN byłaby tu przede wszystkim regulacyjna. Takie było pierwotne założenie konstytuujące CSIOZ jako instytucję. Ale fobie antyliberalne zawsze były silne: niewidzialną rękę rynku zastąpiono swojsko - niewidzialną szufladą biurokracji.

Jakiej interwencji państwa i w jakim zakresie możemy czy powinniśmy oczekiwać? To pytanie przerabialiśmy w latach 90. w ramach refleksji pod hasłem pomocniczości czy inaczej subsydiarności. Refleksja ta zdążyła wyparować już w połowie pierwszych lat naszego wieku u narodzin P1. Nie chodzi o przesądzanie z góry, co ma robić Ministerstwo, co CSIOZ, i jakie stosować metody. Chodzi o logikę refleksji. Przede wszystkim o samą refleksję zamiast pochopnych odruchów.

Obsesja jedynego możliwego rozwiązania.
Gdy mówimy o innych niż CSIOZ aktorach, to nie z zamiarem ustawiania ich ról czy złorzeczenia. Chodzi o to, że u zarania P1 mieliśmy, ale i obecnie mamy więcej możliwości do wyboru w dziedzinie strategii i układu ról w prowadzeniu e-zdrowia w Polsce niżby sygnalizowała to centralna biurokracja ochorny zdrowia. Przy aktualnym stylu zarządzania i prowadzenia polityki, przy kurczowym trzymaniu się absolutnie zdyskredytowanych i oficjalnie podważonych procedur konsultacyjnych, głównych interesariuszy dopuszcza się raczej do intryg niż partycypacji. Rozstrzygnięcia strategiczne stają się dziedziną absolutnie nie konsensualną. Są dziedziną kompromisów tyle, że zgniłych, kompromisów które do niczego nie prowadzą i nikogo nie satysfakcjonują. Giną z oczu inne niż z góry przyjęte rozwiązania. Szukanie i znajdowanie dróg wyjścia zastępuje przekonanie o braku wyjścia.

Czy Asseco lub Kamsoft ważni partnerzy CSIOZ byli zainteresowani obrotem spraw? Zdecydowanie nie. Czy cały sektor informatyczny nie stracił na przedłużającym się wyłączeniu ochrony zdrowia z udziału w rynku informacyjnym w wielkiej skali, którego przecież można byłoby oczekiwać? Cała historia e-zdrowia była wszystkim znana, a główni aktorzy stali jak zahipnotyzowani. Projekt centralny źle rokował od początku. Lista ryzyk była przytłaczająca. Ale Studium Wykonalności zajmowało się wszystkim poza niewykonalnością przedsięwzięcia. Do głównych aktorów należy tu dodać firmy doradcze o charakterze globalnym, Ernst&Yang i Deloitte zaangażowane w różnych momentach w projekt P1. Firmy te z powodzeniem doradzają w podobnych projektach na całym świecie, na przykład w Australii, ale z efektem odwrotnym niż w Polsce. Czy były zainteresowane niepowodzeniem? Dysfunkcyjne okoliczności zarządcze na poziomie centralnym w ochronie zdrowia pozostały niezmienione. To one są głównym problemem.

E-zdrowie przerasta centrum.
E-zdrowie jest zadaniem, które przerosło i przerasta nie tylko CSIOZ, ale szerzej cały układ instytucjonalny ochrony zdrowia na poziomie centralnym. Jeżeli jednak nadziei na zmianę tego stany rzeczy upatrujemy w centralizacji, ręcznym sterowaniu, przejmowaniu przez MZ instytucji, to pomyłka. Układ instytucjaonalny w ochornie zdrowia na poziomie centralnym zdecydownie nie sprzyja rozwiązywaniu problemów. Raczej stanowi czynnik blokujący. Liczne tego dowody dostarczała histria reformy ubezpieczeniowej w ochronie zdrowia, a informatyzacja szczególnie. Próby racjonalizacji procesów pod hasłem leczenia koordynowanego czy pakietu onkologicznego odbywają się jakby wbrew naturze tych instytucji, borykając się nie tyle z problemami ochrony zdrowia ile z własnymi obciążeniami instytucjonalnymi. Rozwiązanie pierwotnie stworzone jako czynnik modernizacyjny i innowacyjny podlegały ogólnobiurokratyczenj degradacji stając się obciążeniem. Niarzędzia zarządcze typu PRINCE 2 zastosowany w P1, mechanizm konsultacji (też w P1), komitety sterujące (w P1), audyty (w P1) zamieniają się w rodzaj kpiny z tego, czym miały być pierwotnie. Nawet przejrzystość stała się nieprzejrzysta.
To jest impas, z którego wyjścia są znane. „Duza by juz mogli mieć. Ino oni nie chcom chcieć.”

Wiktor Górecki

Tekst pochodzi z najbliższego numeru „Menedżera Zdrowia”.
 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.