Beata Jagielska: Wspólnymi siłami, inaczej nie uda się wykorzystać szans, które daje medycyna personalizowana
Data: 28.02.2018
Źródło: BL
Tagi: | Beata Jagielska |
- Jeśli mamy wykorzystać potencjał wynikający z osiągnięć medycyny personalizowanej, potrzebna jest ścisła współpraca lekarzy, pacjentów i płatnika – mówi dr n. med. Beata Jagielska, zastępca dyrektora COI, zapraszając na III Międzynarodowe Forum Medycyny Personalizowanej.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że walka o nowe terapie medycyny personalizowanej toczy się na poziomie nie tylko molekularnym, ale i… mentalnym. Trudno nam się odzwyczaić od myślenia, że istnieje uniwersalny lek „na chorobę”, a istnieje co innego, lek „na chorobę dla konkretnego pacjenta, lub grupy”.
– Rzeczywiście, badania na poziomie molekularnym przyniosły nam powrót do starej sentencji „właściwy lek, dla właściwego pacjenta, we właściwym czasie”. To właśnie odkrycie, że konkretne leki działają na pacjentów jedynie o określonej sekwencji genów, a w innym wypadku gorzej lub wcale umożliwiło ostatnio największy postęp w walce z nowotworami. Udowodniliśmy i sprawdziliśmy w praktyce, że gdy chodzi o postęp w tej dziedzinie, niesłuszne jest oczekiwanie, że w końcu dokonamy odkrycia uniwersalnego „leku na raka”. Bardziej prawdopodobne i całkiem możliwe jest natomiast odkrywanie leków na kolejne jego odmiany, dla kolejnych grup pacjentów. Szukanie nowych cząsteczek skutecznych w coraz to nowych populacjach i grupach pacjentów.
I zbiegło się to z kolejną rewolucją w medycynie. Powszechnym dostępem do informacji, działalnością „doktora Google”. Czy często zdarza się, że pacjenci przychodzą do lekarza nie po radę co do skutecznej terapii, a po przepisanie konkretnego leku?
– Tak, zdarza się. I trudno się dziwić, że chorzy w dostępnych źródłach szukają konkretnej rady dla siebie. I że przychodzą do lekarza ze swymi problemami i poglądami jak mają być leczeni. W medycynie personalizowanej pojawiają się jednak nowe, niespotykane wcześniej problemy. Jesteśmy zmuszeni na przykład do stwierdzania w rozmowie z pacjentem – „tak istnieje bardzo dobry lek na tę chorobę, ale zastosować go u pana nie możemy, ze względu na niekorzystną sekwencję genów”. To bardzo trudna rozmowa dla lekarza, i bardzo trudna prawda do przyjęcia dla pacjenta. Tu stawiać musimy na szeroką edukację pacjentów.
A lekarzy? Decydentów publicznych?
– Oczywiście też. Najmniej obawiałabym się jednak reakcji na nowe idee wśród lekarzy. Nasz zawód to zawód otwarty na nowe idee, na stałe uczenie się, na wprowadzanie nowych metod leczenia. A co do decydentów to rzeczywiście jest wyzwanie. Wyjaśnię to na przykładzie czerniaka. Mamy coraz lepsze wyniki leczenia, a liczba chorych w Polsce gwałtownie rośnie. I to wcale nie jest paradoks. Pacjenci, którzy wcześniej szybko odchodzili zyskali nowe lata życia. Stąd – jest ich coraz więcej co z kolei powoduje konieczność zapewnienia im odpowiedniej, powiększonej grupy specjalistów. Potrzebne jest zatem systemowe wsparcie tego procesu.
Pozostaje też kwestia diagnostyki. To generuje coraz większe koszty.
– Koszty, ale i na koniec zyski. To zupełnie zrozumiałe, że koszty rosną. Skoro mówimy o medycynie personalizowanej, o konieczności dobrania leku pod kątem konkretnego pacjenta to przecież jasne jak słońce, że pacjenta tego trzeba dokładniej przebadać. Jest to diagnostyka kosztowana, bo to bardzo szczegółowe badanie. I powinny znaleźć się na to pieniądze, choćby dlatego, że po ich wydaniu zaczynają się same korzyści. Trafnie dobieramy lek, uzyskujemy optymalny efekt terapeutyczny, wreszcie umożliwiamy pacjentowi powrót do codziennych, normalnych zajęć, także pracy.
Czy dostępne są pieniądze na taką diagnostykę?
– Były z tym problemy, część rozwiązaliśmy, kolejne staramy się rozwiązywać na drodze dialogu. W ogóle zauważam, że właściwa implementacja medycyny personalizowanej zależy od współpracy jak najszerszych grup zainteresowanych. Tu nie wystarczy kooperacja badaczy i klinicystów, potrzebna jest współpraca i zrozumienie ze strony pacjentów, decydentów, płatnika. Nie wyobrażam sobie, by bez takiego współdziałania udało się wdrożyć na szerszą skalę wskazania wynikające z osiągnięć w dziedzinie odkrywania nowych opcji terapeutycznych.
Zachęcamy do polubienia profilu „Menedżera Zdrowia” na Facebooku: www.facebook.com/MenedzerZdrowia i obserwowania kont na Twitterze i LinkedInie: www.twitter.com/MenedzerZdrowia i www.linkedin.com/MenedzerZdrowia.
– Rzeczywiście, badania na poziomie molekularnym przyniosły nam powrót do starej sentencji „właściwy lek, dla właściwego pacjenta, we właściwym czasie”. To właśnie odkrycie, że konkretne leki działają na pacjentów jedynie o określonej sekwencji genów, a w innym wypadku gorzej lub wcale umożliwiło ostatnio największy postęp w walce z nowotworami. Udowodniliśmy i sprawdziliśmy w praktyce, że gdy chodzi o postęp w tej dziedzinie, niesłuszne jest oczekiwanie, że w końcu dokonamy odkrycia uniwersalnego „leku na raka”. Bardziej prawdopodobne i całkiem możliwe jest natomiast odkrywanie leków na kolejne jego odmiany, dla kolejnych grup pacjentów. Szukanie nowych cząsteczek skutecznych w coraz to nowych populacjach i grupach pacjentów.
I zbiegło się to z kolejną rewolucją w medycynie. Powszechnym dostępem do informacji, działalnością „doktora Google”. Czy często zdarza się, że pacjenci przychodzą do lekarza nie po radę co do skutecznej terapii, a po przepisanie konkretnego leku?
– Tak, zdarza się. I trudno się dziwić, że chorzy w dostępnych źródłach szukają konkretnej rady dla siebie. I że przychodzą do lekarza ze swymi problemami i poglądami jak mają być leczeni. W medycynie personalizowanej pojawiają się jednak nowe, niespotykane wcześniej problemy. Jesteśmy zmuszeni na przykład do stwierdzania w rozmowie z pacjentem – „tak istnieje bardzo dobry lek na tę chorobę, ale zastosować go u pana nie możemy, ze względu na niekorzystną sekwencję genów”. To bardzo trudna rozmowa dla lekarza, i bardzo trudna prawda do przyjęcia dla pacjenta. Tu stawiać musimy na szeroką edukację pacjentów.
A lekarzy? Decydentów publicznych?
– Oczywiście też. Najmniej obawiałabym się jednak reakcji na nowe idee wśród lekarzy. Nasz zawód to zawód otwarty na nowe idee, na stałe uczenie się, na wprowadzanie nowych metod leczenia. A co do decydentów to rzeczywiście jest wyzwanie. Wyjaśnię to na przykładzie czerniaka. Mamy coraz lepsze wyniki leczenia, a liczba chorych w Polsce gwałtownie rośnie. I to wcale nie jest paradoks. Pacjenci, którzy wcześniej szybko odchodzili zyskali nowe lata życia. Stąd – jest ich coraz więcej co z kolei powoduje konieczność zapewnienia im odpowiedniej, powiększonej grupy specjalistów. Potrzebne jest zatem systemowe wsparcie tego procesu.
Pozostaje też kwestia diagnostyki. To generuje coraz większe koszty.
– Koszty, ale i na koniec zyski. To zupełnie zrozumiałe, że koszty rosną. Skoro mówimy o medycynie personalizowanej, o konieczności dobrania leku pod kątem konkretnego pacjenta to przecież jasne jak słońce, że pacjenta tego trzeba dokładniej przebadać. Jest to diagnostyka kosztowana, bo to bardzo szczegółowe badanie. I powinny znaleźć się na to pieniądze, choćby dlatego, że po ich wydaniu zaczynają się same korzyści. Trafnie dobieramy lek, uzyskujemy optymalny efekt terapeutyczny, wreszcie umożliwiamy pacjentowi powrót do codziennych, normalnych zajęć, także pracy.
Czy dostępne są pieniądze na taką diagnostykę?
– Były z tym problemy, część rozwiązaliśmy, kolejne staramy się rozwiązywać na drodze dialogu. W ogóle zauważam, że właściwa implementacja medycyny personalizowanej zależy od współpracy jak najszerszych grup zainteresowanych. Tu nie wystarczy kooperacja badaczy i klinicystów, potrzebna jest współpraca i zrozumienie ze strony pacjentów, decydentów, płatnika. Nie wyobrażam sobie, by bez takiego współdziałania udało się wdrożyć na szerszą skalę wskazania wynikające z osiągnięć w dziedzinie odkrywania nowych opcji terapeutycznych.
Zachęcamy do polubienia profilu „Menedżera Zdrowia” na Facebooku: www.facebook.com/MenedzerZdrowia i obserwowania kont na Twitterze i LinkedInie: www.twitter.com/MenedzerZdrowia i www.linkedin.com/MenedzerZdrowia.