Archiwum

Dość populizmu

Udostępnij:
– Nie jestem politykiem, lecz ekspertem – dlatego z coraz większym rozczarowaniem słucham miałkich obietnic przedstawicieli partii uczestniczących w kampanii wyborczej – komentuje w „Menedżerze Zdrowia” Rafał Janiszewski, radząc, czym powinni się zająć. Publikujemy tekst z cyklu „Zdrowie po wyborach”.
Komentarz właściciela kancelarii doradczej Rafała Janiszewskiego:
Gdyby komukolwiek zależało na tym, by o zdrowiu rozmawiać poważnie i merytorycznie, zasugerowałbym, by przygotowując program zarządzania ochroną zdrowia, kierować się dwiema generalnymi zasadami.

Po pierwsze – nie trać czasu i energii na krytykę tego, co jest. Społeczeństwo ocenia kondycję systemu lepiej i wie o jego niedomogach więcej niż politycy. Nikt nie lubi też być straszony. Czarnowidztwo i przedstawianie rzeczywistości wyłącznie w czarnych barwach skutecznie zniechęca wyborców do brania udziału w debacie publicznej.

Po drugie – nie wyrzucaj, lecz wykorzystaj. Jeśli twoi poprzednicy, ustępujący rząd – zakładając hipotetycznie, że Prawo i Sprawiedliwość nie będzie sprawowało władzy przez kolejną kadencję – zrobił coś dobrze, to nie niszcz tego, tylko wykorzystaj optymalnie, popraw, udoskonalaj. Bezmyślne niszczenie jest proste, żeby nie powiedzieć – prostackie. Wszyscy pamiętamy, jak zlikwidowano kasy chorych po to tylko, by w ich miejsce utworzyć Narodowy Fundusz Zdrowia. Główna motywacja była, powiedzmy sobie szczerze, stricte polityczna i sprowadzała się właśnie do tego, przed czym przestrzegam: strategii negowania i rozmontowywania wszystkich osiągnięć poprzedników. Nie tędy droga.

Którędy zatem?

Otóż pierwszym działaniem, jakie doradzałbym każdej odpowiedzialnej partii myślącej poważnie o sprawowaniu władzy, jest opracowanie polityki zdrowotnej państwa. Dawno temu każdy minister zdrowia przygotowywał taki właśnie dokument.

W polityce zdrowotnej określa się priorytety – wskazuje najważniejsze problemy, które dotyczą pacjentów oraz przekładają się na funkcjonowanie całego społeczeństwa. Słysząc o tym, z pewnością część czytelników „Menedżera Zdrowia” powie: „Przecież kandydaci w kampanii wyborczej mówią o swoich priorytetach”.

Onkologia?

Psychiatria dziecięca?

To tylko puste hasła, a w polityce zdrowotnej nie chodzi o to, by na zasadzie „papier wszystko przyjmie” zadekretować, że onkologia lub pediatria są newralgicznymi dziedzinami medycyny, a zatem leżą na sercu premierowi oraz jego ministrowi. Nie, jeśli jakaś dziedzina zostaje uznana za priorytetową, to po to właśnie przygotowuje się politykę zdrowotną – dokument – by określić, jakie cele państwo sobie stawia, w jaki sposób będzie realizowało politykę w tej konkretnej dziedzinie oraz jakie efekty w ten sposób osiągnie.

Potrzebne są konkrety.

Przykład – pediatria. Partia rządząca chwali się, że „leki dla dzieci będą bezpłatne”. Brzmi dobrze, ale to populizm.

Owszem, realizując politykę zdrowotną, rząd ma do dyspozycji różne instrumenty, a jednym z nich jest polityka lekowa. Decyzja, czy i co będzie refundowane, będzie skutkowała zrealizowaniem lub nie założonych priorytetów. Tyle że „bezpłatne leki dla dzieci” to nie jest ukierunkowana polityka lekowa, lecz pustosłowie. Chcąc podejść do sprawy poważnie i nie traktować jako narzędzia typowo socjalnego, które ulży finansowo rodzicom realizującym recepty w aptece, to pod hasłem „bezpłatne leki dla dzieci” należy widzieć potężny obszar obejmujący innowacyjność – nowe technologie, które są naprawdę dostępne, czyli nie tylko u lekarza ubezpieczenia zdrowotnego. Czy dziecko korzystające ze świadczeń komercyjnych traci prawo do refundacji?

Postęp w medycynie jest niesamowity. To, co jeszcze kilka, kilkanaście lat temu wydawało się science fiction, dziś staje się możliwe. Osiągnięcia nauki, między innymi leczenie genetyczne, niejednokrotnie pasują do romantycznego określenia „zdążyć przed Panem Bogiem”. Jeśli zatem problemy zdrowotne małoletnich Polaków uznajemy za priorytet polityki zdrowotnej państwa, to dzieci powinny mieć dostęp do wszystkich leków dającym im największą szansę na szybkie i skuteczne wyleczenie. To byłaby faktyczna realizacja priorytetu pediatrycznego.

Kolejnym narzędziem polityki zdrowotnej są inwestycje, a dziedziną, która – ze względu na starzejące się społeczeństwo – winna być priorytetem, jest szeroko rozumiana opieka zdrowotna dla seniorów. A zatem potrzebne są pieniądze na geriatrię, ośrodki dziennego pobytu, a także te zapewniające opiekę długoterminową.

Jeśli zaś priorytetem miałaby być onkologia, to inwestycje muszą stworzyć odpowiednią infrastrukturę dla stale zwiększającej się liczby chorych, a żeby tak się stało, powinny być przemyślane oraz skoordynowane., Nie jest nią sieć onkologiczna polegająca na tym, że sznurówkami zwiąże się wszystkie placówki, jakie w tym kraju zajmują się leczeniem raka.

Polityka zdrowotna to nie populizm ani publicystyka, ale ważny i potrzebny dokument, w którym szczegółowo zaplanowana zostaje polityka państwa. Dotyczy ona również wytyczania nowych zakresów świadczeń, koordynacji i modyfikacji w zależności od zmieniających się potrzeb obywateli. Dokument ten powinien zawierać analizę sytuacji zastanej i plan, jak można ją udoskonalić. Podkreślam – udoskonalić, a nie wyrzucić do kosza i urządzać wszystko od nowa.

A jeśli mowa o udoskonalaniu – to słów kilka o jakości, którą trzeba zdefiniować w polityce zdrowotnej szerzej aniżeli poprzez minimalizowanie zdarzeń niepożądanych. Jakość powinna oznaczać, że świadczeniodawca jest w stanie odpowiadać na potrzeby zdrowotnej populacji, za którą jest odpowiedzialny, a w dodatku robi to w taki sposób dający pacjentowi poczucie, że jest podmiotem, a nie petentem.

Polityka zdrowotna musi również określić mierniki, za pomocą których monitorowana będzie jej realizacja – w przypadku onkologii będzie to oczywiście czas przeżycia, w przypadku profilaktyki – zachorowalność.

Załóżmy, że omawiany dokument został przygotowany. Wówczas kolejnym krokiem jest zastanowienie się nad tym, jak skonstruować system ochrony zdrowia, którym będziemy zarządzać.

Dlaczego dopiero na tym etapie jest na to czas? Ano dlatego, że system jest dla pacjenta, a nie pacjent dla systemu. Powinien zatem pozwolić na najbardziej optymalną realizację założeń polityki zdrowotnej. Mam na myśli zarówno dostępność do świadczeń, jak i aspekt finansowy.

Czy system ma być oparty na układzie ubezpieczeniowym czy budżetowym?

W Polsce teoretycznie obowiązuje system ubezpieczeniowy. Teoretycznie, gdyż tak mówi ustawa, ale de facto od wielu lat tak nie jest. A ponieważ polityk przygotowujący się do zarządzania systemem ochrony zdrowia jest winny obywatelom prawdę, a nie półprawdy, to należy powiedzieć uczciwie i odważnie – mamy system budżetowy. I nie należy tego niszczyć. Trzeba udoskonalić. No, chyba że ktoś ma inny pomysł i przekona do niego wyborców. Sugerowałbym odważne podejście do tematu i odpowiedzenie sobie na pytanie, ile trzeba pieniędzy na realizację polityki zdrowotnej, którą stworzyliśmy.

W kampanii wyborczej nikt tego nie powie. Kandydaci wymijająco opowiadają farmazony – mówią, że trzeba czasu, żeby zobaczyć, jak sprawy się będą miały i wtedy się dopiero policzy. Nieprawda. Polityka zdrowotna jest policzalna. Odpowiedzialny za słowo, odpowiedzialny za składane w kampanii wyborczej obietnice polityk musi wiedzieć, ile będzie kosztowało zrealizowanie jego obietnic.

Oczywiście, zakładając, że zrealizować je zamierza. Aspirujący do sprawowania władzy państwowej muszą wiedzieć, ile będzie kosztowało realizowanie ich strategii zarządzania ochroną zdrowia. A kiedy kwestia ta zostanie już określona, niezbędne jest zdecydowanie, skąd na to brać pieniądze. Jakie będą źródła finansowania naszej polityki zdrowotnej? Jeśli system mamy budżetowy, to odpowiedź jest prosta – podatki.

Nieprawdą jest, że „państwo da”. To, my, podatnicy, zapłacimy – w podatku zdrowotnym, ale możliwe są również inne źródła pozyskiwania funduszy, jak choćby odpisy z podatków celowych, np. akcyzy. Możliwe byłoby ustanowienie nowego podatku pobieranego tylko od tych przedsiębiorstw, których działalność odbija się negatywnie na środowisku, co przekłada się na pogorszenie kondycji zdrowotnej Polaków. Możliwe byłoby zasilenie budżetu ochrony zdrowia z ubezpieczeń NNW czy też OC. To ze wszech miar logiczne, wszak to właśnie publiczna ochrona zdrowia ratuje, leczy i rehabilituje uczestników wypadków komunikacyjnych. Pomysł nie jest nowy, a jednak nie doczekał się realizacji. Wszystko jest bowiem kwestią decyzji politycznej. Również to, które grupy społeczne postanowimy zwolnić z łożenia na ochronę zdrowia. Osoby niepełnosprawne? Nieuleczalnie chore? Należy to ustalić, a decyzję zapisać w polityce zdrowotnej oraz wziąć za nią odpowiedzialność. Obiecać – szczególnie w kampanii wyborczej – jest bardzo łatwo, ale przecież jeśli ktoś nie będzie płacił, to znaczy, że pozostali będą musieli zapłacić więcej.

Kolejny raz wraca nieubłaganie kwestia finansowania. Jeśli mowa o pieniądzach, to każdemu, kto radziłby się mnie, jak uzdrowić system, powiedziałbym to samo – potrzeba nam twardej dyscypliny finansów publicznych. Powtórzę radę – nie wyrzucaj do kosza spuścizny po poprzednikach, ale wykorzystaj ją i ulepsz. Już kilka lat temu zobligowano wszystkich świadczeniodawców do prowadzenia rachunku kosztów według jednego standardu, a jednak pożytek z tego niewielki. Wielka szkoda. Wprowadzono przecież systemy monitorujące zdarzenia medyczne. Każdy świadczeniodawca raportuje każdą wykonaną procedurę. Jeśli dodać do tego rachunek kosztów, czarno na białym otrzymamy informację, ile kosztuje utrzymanie każdej placówki ochrony zdrowia w tym kraju. Zatem wracam do pytania, ile potrzeba pieniędzy na ochronę zdrowia – to da się policzyć oraz kontrolować. Oczywiście jest pytanie, co będziemy finansować, czy koszty realizacji świadczeń, czy placówki.

Podkreślam słowo „koszty”, gdyż mamy do dyspozycji narzędzie w postaci rachunku kosztów, a zadaniem regulatora jest świadczeniodawcom zapłacić. Wszak udzielanie pacjentom świadczeń kosztuje. Koszt zaś nierozerwalnie łączy się z ze standardem, dlatego kolejną rzeczą, którą należy określić w konstrukcji systemu, jest właśnie standard. Jakimi metodami, jakimi technologiami diagnostyczno-terapeutycznymi będziemy rozwiązywać problemy zdrowotne? W jaki sposób standard będzie ewoluował? I znowu radzę – nie wyrzucaj, wykorzystaj. Jest przecież Agencja Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji – tyle że by ją mądrze wykorzystywać, trzeba ją wzmocnić. A kiedy już wszystko określimy, wystandaryzujemy, policzymy i odważnie powiemy społeczeństwu, ile potrzeba pieniędzy, by zapewnić mu godne leczenie – niech to będzie dodatkowe 100 mld zł – to kolejne pytanie, na które trzeba odpowiedzieć, brzmi, jak te pieniądze będziemy dzielić. Mam na myśli zarówno świadczeniodawców, jak województwa – jedno i drugie innym kluczem. Najuczciwsza i najbardziej racjonalna jest dystrybucja na podstawie miary stopnia zaangażowania świadczeniodawcy w realizację zadania publicznego, jakim jest ochrona zdrowia, gdyż zmusi ona do racjonalizacji zasobów oraz zainicjuje inwestycje zgodne z polityką zdrowotną państwa w tych obszarach, w których występują niedobory.

Ostatnią rzeczą, którą należy ująć w polityce zdrowotnej, są ubezpieczenia dodatkowe. To kolejna sprawa, o której od lat dyskutujemy – jałowo, trzeba dodać.

Najwyższa pora, by ubezpieczenia dodatkowe wprowadzić pod warunkiem, że będą tworzone w zgodzie z systemem podstawowym, czyli nie doprowadzają do różnicowania obywateli w dostępie do wystandaryzowanych, powszechnych świadczeń.

Przedmiotem ubezpieczeń dodatkowych może być jedynie to, co wykracza ponad standard gwarantowany dla wszystkich. I tu właśnie otwiera się pole do systemu ubezpieczeniowego, do asekuracji. Idę o zakład, że znalazłoby się wielu chętnych do wykupienia dodatkowego ubezpieczenia, choćby na usługi opiekuńczo-pielęgnacyjne, których możemy potrzebować na starość.

Wszystko to tematy do debaty w kampanii wyborczej, do dyskusji, do spierania się, a co najważniejsze – do wyboru. Bo to nic innego, jak uczciwy, kompleksowy, rzetelny dokument, polityka zdrowotna, powinien być jednym z argumentów, by oddać głos w wyborach na tę czy inną partię – i jeśli ma to być realny plan polityczny, to oznacza, że musi być mierzalny, by obywatel wiedział, na jakim etapie realizacji tego planu czego ma prawo oczekiwać i czego się spodziewać.

Dziś zamiast tego mamy pustosłowie, populizm. Nie jestem politykiem, lecz ekspertem – dlatego z coraz większym rozczarowaniem słucham miałkich obietnic składanych Polakom przez partie biorące udział w wyścigu wyborczym.

In vitro? Aborcja? To są puste hasła, a nie elementy polityki zdrowotnej państwa czy konstrukcji systemu. Oczywiście, w polityce zdrowotnej można przyjąć je za jeden z priorytetów wsparcie par dotkniętych niepłodnością, tylko należy to uczciwie ujmować w całości polityki, by dać społeczeństwu prawo wyboru. Prawdziwego wyboru wizji, która najbardziej przystaje do jego potrzeb.

Wszystkie materiały z cyklu „Zdrowie po wyborach” są dostępne po kliknięciu w poniższy baner.



 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.