Informatyczna przestroga wyborcza

Udostępnij:
W pierwszej turze wyborów samorządowych niepowodzenie informatycznego systemu wsparcia doprowadziło do trzęsienia ziemi. Zawiniły, jak słyszymy, różne rzeczy: system zamówień publicznych, syndrom najniższej ceny, brak partnerstwa, brak konsultacji np. z Krajową Izbą Informatyki, niekompetencja informatyczna zleceniodawców, lekkomyślność wykonawców. Jaka z tego nauczka dla konstruktorów systemu informatycznego dla ochrony zdrowia?
W sprawie systemu wyborczego – projekt nie wiedzieć czemu zdecydowano się zastosować mimo negatywnych testów. Rzecz ciekawa, bowiem tym, co udało się zrobić, był zakup serwerów. Nie pierwszy to sukces w tej dziedzinie – w zakupie serwerowni. W wypadku Centrum Systemów Informacyjnych Ochrony Zdrowia jest ona wielka.

Lekkomyślni informatycy i przestraszeni politycy
Nie pierwszy raz o tym, że projekt informatyczny nie działa lub nie spełnia podstawowych wymogów, dowiadujemy się, gdy jest już za późno – dochodzi do skandalu politycznego na zamówienie. Celuje w tym ochrona zdrowia. Tak było przy receptach na przełomie lat 2011/2012, na to zanosiło się w związku z terminami wprowadzenia elektronicznej dokumentacji medycznej. Ale w innych dziedzinach też są wpadki, choćby informatyzacja ZUS czy MSW.
W ochronie zdrowia mamy też prehistorię: w „Computerworld” z 2 listopada 1998 r. pod tytułem „Informatyczna niedola szpitala” zamieszczono następującą wiadomość: „Na systemy dla szpitali Ministerstwo Zdrowia i Opieki Społecznej (MZiOS) miało przeznaczyć – jak dowiedzieliśmy się nieoficjalnie – ok. 15 mln USD (po 50 tys. USD na każdy szpital mający ponad 200 łóżek). Systemy miały działać na komputerach IBM, których zakup w 1996 r. sfinansowano z pożyczki Banku Światowego. Kiedy komputery trafiły do Zakładów Opieki Zdrowotnej (ZOZ) i szpitali, okazało się, że nie ma do nich oprogramowania. Oprogramowania nie ma do tej pory i – jak mówią wtajemniczeni – są ZOZ-y przechowujące sprzęt w piwnicach”.
Zadziwiające jest to, że informatycy startują w wielkich publicznych przetargach i wygrywają je, a potem realizują zamówienie, jakby ryzyko polityczne ich nie dotyczyło. Wykonują polecenia i pilnują faktur.

Bomba w piwnicy
A politycy? Trudno się dziwić, że kolejne projekty informatyczne, jakiekolwiek by były, budzą wśród nich panikę jak wybuch niewypału wrzuconego do ogniska. Towarzyszy temu zbyt łatwe i lekkomyślne podniecenie dużej części komentatorów i obserwatorów. A można temu zaradzić.
Tymczasem nadchodzi największy w Europie projekt informatyzacji w ochronie zdrowia. Po zmianie kierownictwa Centrum Systemów Informacyjnych Ochrony Zdrowia intensywnie pracuje nad urealnieniem projektu i opanowaniem niekontrolowanych konsekwencji społecznych ewentualnych błędów. I słusznie. Chodzi szczególnie o to, żeby w pierwszym etapie wprowadzania redukować „pole rażenia” projektu informatycznego i dopiero w kolejnych krokach, po upewnieniu się, że wszystko dobrze działa, pole to rozszerzać. Chodzi też o to, by redukować te wszystkie równolegle planowane rozwiązania systemowe, które z powodu nieoczekiwanego niepowodzenia systemu informatycznego zostałyby zablokowane, co zakłóciłoby funkcjonowanie systemu ochrony zdrowia. Przykład takiej sytuacji mieliśmy w wypadku kryzysu z receptami na przełomie lat 2011/2012, gdy okazało się, że rozwiązanie działa w próżni komunikacyjnej z powodu nieoczekiwanego (!?) braku instrumentarium informatycznego. Tę niedoróbkę gwałtem, ale skutecznie załatano, wprowadzając eWUŚ.

Działania zapobiegawcze

W ramach rozsądnych działań zapobiegawczych na stronie WWW Centrum Systemów Informacyjnych Ochrony Zdrowia, tam gdzie mowa o Internetowym Koncie Pacjenta, na pierwotnym tekście zaczynającym się od słów: „Warto założyć Internetowe Konto Pacjenta (jeśli nie potraficie zrobić tego sami, na pewno ktoś pomoże – dzieci, wnuki). To będzie takie nasze archiwum. Zamiast wielu nieczytelnych notatek – indywidualne konto w internecie”, pojawia się zielony napis: „Prace nad Projektem P1 trwają. Zapraszamy do zapoznania się z podstawowymi informacjami na temat Projektu, które pozwolą na sprawne założenie Internetowego Konta Pacjenta z chwilą startu systemu”. O jeden powód do napięć i nieporozumień mniej.
Chodzi o to, żeby uniknąć sytuacji, że coś, co ma działać, działa na niby lub nie działa, lub nie daj Boże działa, ale siejąc spustoszenie. To są groźby towarzyszące projektom realizowanym w trybie „wielkiego wybuchu” czy „z góry na dół”, konsultowanym bez porządnej strukturalizacji problemów, w momencie „za późno”.

Projekt wielkiej informatyzacji (P1) jak groźny, wielki wulkan o niejasnej aktywności wybuchowej – już budzi lęki. I słusznie. Świadczy o tym przezorne i radykalne izolowanie innej wielkiej inicjatywy realizowanej również „z góry na dół” – pakietu kolejkowego lub inaczej onkologicznego – od jakichkolwiek relacji z P1. Ani słowa o IKP. I słusznie, choć w całości fatalnie.

Doszło do paradoksalnej sytuacji, że lepiej i bezpieczniej jest, gdy wielkie projekty na wszelki wypadek nie współdziałają ze sobą, choć powinny. Można to zmieniać, zmniejszając ryzyko polityczne na poziomie rządowym przez oddanie maksimum odpowiedzialności interesariuszom, kontrolując tyko zagadnienia wrażliwe, na które centrum ma rzeczywiście wpływ i którymi ktoś inny nie może się zająć. Taka strategia ułatwi spokojne, bo pozbawione okazjonalnych i nagłych presji politycznych, uruchamianie od dołu synergicznie złożonych i zazębiających się projektów. Jak się wydaje, oddolny ogólnokrajowy cancer plan łatwiej mógłby współpracować z oddolnie, ale przy uzgodnionych standardach wdrażanymi rozwiązaniami informatycznymi.

Katatonia liderów i obezwładnienie interesariuszy

Poprzednie kierownictwo CSIOZ, broniąc się przed kierowanymi pod jego adresem zarzutami, zgodnie z prawdą stwierdziło, że projekt był realizowany na oczach wszystkich. I rzeczywiście. Rzecz polega bowiem nie na ściganiu poszczególnych osób, choć ich odpowiedzialność też musi być brana pod uwagę, ale na podejściu systemowym. Informatyzacja jest szczególnym przykładem dziedziny, gdzie hulają, siejąc postrach, dzieci czarnoksiężnika: żyjące własnym życiem przetargi, SIWZ-y, umowy, a potem realizowane i staczające się pod własnym ciężarem projekty przynoszące wszystkim szkodę. W warstwie instytucjonalnej są to nierozmawiające ze sobą instytucje, a w warstwie komunikacyjnej, czyli również informatycznej – brak interoperacyjności zastępowany jej pozorami. Wszystkie kraksy informatyczne były budowane na oczach wszystkich. Brak komunikacji i niefunkcjonalny mechanizm konsultacyjny zamiast wydobywać inicjatywę, ostrzegać przed zagrożeniami, dostarczać nowych rozwiązań, wprawia liderów w swego rodzaju zarządczą katatonię i rozbraja interesariuszy.

Przede wszystkim mamy niepotrzebną koncentrację wszystkich sznurków w rękach ministra, co zamiast stymulować procesy – blokuje je, zamiast uspołeczniać – zawłaszcza, zamiast budować zaufanie i wewnętrzną dynamikę – działa na odwrót. Dotyczy to cancer planu blokowanego przez pakiet onkologiczny. Dotyczy to również informatyzacji na poziomie szpitali i regionów blokowanej przez wielką informatyzację w CSIOZ. W efekcie mamy gwałcenie zasady subsydiarności i nadmierne ryzyko polityczne na szczeblu państwa. Co więcej, te sznurki, które naprawdę trzeba mocno trzymać, giną wśród niepotrzebnie trzymanych i wypadają. Zamiast szybciej jest wolniej.

Pełny tekst Wiktora Góreckiego ukazał się w najnowszym numerze "Menedżera Zdrowia"
 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.