Niedobór lekarzy: rozwiązaniem „patent norweski”

Udostępnij:
Norwegowie się zżymają, protestują i naciskają na swój rząd: obecnie około 1 na 6 lekarzy w tym kraju to obcokrajowcy. Co piąty ordynator pochodzi z innego kraju. Ale może Norwegowie zamiast atakować swój rząd powinni go chwalić? A Polacy – naśladować?
-W ciągu 10 lat, liczba zagranicznych lekarzy, którzy żyją i pracują w Norwegii, wzrosła o 40%, jak pokazują statystyki Związku Lekarzy. Obecnie około 1 na 6 lekarzy w Norwegii jest obywatelem innego państwa, w przypadku ordynatorów liczba jest jeszcze większa. Więcej niż 1 na 5 ordynatorów pochodzi spoza Norwegii. Ta sytuacja martwi Związek Lekarzy w Norwegii – pisze portal „Moja Norwegia”.

Wśród obcokrajowców - lekarzy największą grupę (30 proc.) stanowią Niemcy, dalej idą Szwedzi, Duńczycy i Polacy (5 proc.).

-Kiedy spojrzeliśmy na to, do jakiego stopnia Helse-Norge zależne jest od ich pracy, obraz nie jest różowy. Problemy sprawić może sytuacja,gdy wielu z tych lekarzy będzie chciało wrócić. Powinniśmy poprawić system tak, żebyśmy byli o wiele bardziej samowystarczalni - mówi Johan Torgersen, główny członek zarządzający w norweskim Związku Lekarzy.

A Even Holth Rustad, szef Norweskiego Związku Studentów Medycyny, wprost zarzuca, że rząd oszczędza na kształceniu. 2,28 mln koron (1,3 mln zł). Na czym polega „norweski patent”? Rozumowanie jest proste: nie trwońmy pieniędzy na niepewną inwestycję w edukację. Zaoszczędzone pieniądze przeznaczmy na stworzenie dobrych warunków finansowych dla lekarzy, wtedy sami przyjadą.

Patent działa, i wart jest rozważenia także w Polsce, gdzie borykamy się z problemem braku lekarzy w stopniu większym niż w Norwegii. Na dodatek w Polsce trwonimy pieniądze na edukację lekarzy: wielu z nich otrzymuje wykształcenie na koszt podatnika – a potem wyjeżdża, na przykład do Norwegii, Niemiec, USA. Z punktu widzenia podatnika, pacjenta, budżetu państwa: czysta strata.

- Ale warto myśleć i o jednym, i o drugim: czyli i kształceniu lekarzy na koszt podatnika, i o tworzeniu już wykształconym lekarzom dobrych warunków pracy w Polsce – przestrzega Wojciech Misiński, ekspert Centrum im. Adama Smitha. – Bo na globalnym rynku lekarzy, ściągając ich do naszego kraju, nie jesteśmy w stanie konkurować cenowo z bogatszymi od nas państwami – dodaje.

Problem dotyczy tych kandydatów, którzy gorzej zdali egzamin maturalny (będący podstawą kwalifikacji na studia lekarskie), ale mają odpowiednie kwalifikacje, ambicje i predyspozycje, by kształcić w wymarzonym zawodzie lekarza. Maturę zdali nie na „pięć”, a „cztery plus”, więc na miejsca finansowane przez państwo nie zostali zaproszeni, bo nie zmieścili się w ścinanych przez ministerstwo limitach. Często mają wsparcie rodziców czy instytucji stypendialnych, które pokryją wydatki na czesne. Polski system takich ludzi odrzuca. Ich potencjał zostałby zmarnowany, gdyby nie oferta – przede wszystkim z krajów ościennych: Ukrainy i Słowacji.
 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.