Fot. J. Maciejowski

Pacjenci wyklęci z systemu, czyli jak ładnie powiedzieć "spieprzaj, dziadu"

Udostępnij:
Konstytucja RP gwarantuje każdemu obywatelowi równy dostęp do świadczeń zdrowotnych i... na tym kończy się ta bajka, bo w rzeczywistości jest to jedynie zapis literalny. Stworzono co prawda narzędzia, które pozwalają na stwierdzenie, że w naszym systemie nie istnieje pojęcie osób wykluczonych, bo nadrzędne jest ratowanie ludzkiego życia. System umożliwia każdemu choremu nieubezpieczonemu znalezienie się w sytuacji dramatycznej.
Zasada jest prosta - ograniczyć dostęp do podstawowej opieki zdrowotnej, by potem pomóc w sytuacji, gdy pojawia się zagrożenie.

Przykładem błędnego pojmowania dostępności do opieki zdrowotnej jest system eWUŚ, który sprawdza się jedynie w sytuacjach, gdy nie ma wątpliwości o wykonaniu świadczenia, czyli osoba jest ubezpieczona i wyświetla się w systemie.

- eWUŚ niedowidzi około 7,5% pacjentów, którzy przy próbie skorzystania z pomocy medycznej na różnych piętrach systemu wyświetlają się na czerwono. To około 3 mln osób. Są wśród nich nieubezpieczeni, ale to niewielka liczba. To głównie ofiary braku mądrej integracji systemu informatycznego ZUS i NFZ. To małżonkowie lub dzieci osób zatrudnionych, którym przytrafiło się zlecenie i spowodowało wyrzucenie ich z systemu ZUS. To dzieci ubezpieczonych po 18tym lub 26 roku życia nie zgłoszone ponownie przez rodziców-pracowników lub uczelnie, rodziny pracowników, którzy zmienili pracę, ludzie bezrobotni, którym przytrafiła się praca z odprowadzeniem składki na ZUS czy w końcu osoby na zasiłkach opłacanych przez sam ZUS. Tak naprawdę czerwony kolor w ZUS jest karą za incydentalną pracę, przekroczenie granicy wieku, zmianę pracy czy zmianę podmiotu opłacającego składki. To, że ten oczywisty defekt integracji systemu nie został od 2013 roku naprawiony to skandal zasługujący na kontrolę NIK. Ten system jest w interesie firm informatycznych, ZUS i NFZ. Na pewno nie jest w interesie pacjentów. Pacjent który wyświetlił się w Warszawie na czerwono, został odesłany i zmarł pod poradnią z powodu nieudzielenia mu pomocy. Ale także nie jest ten system w interesie nas podatników. Te publiczne pieniądze można wydać znacznie lepiej niż na informatyków i urzędników przekładających papiery - mówi Ewa Borek, prezes Fundacji My Pacjenci.
To jednak pacjenci, którzy z różnych powodów, często tylko informatycznego zaniedbania, zostali pominięci.

A co z osobami bezdomnymi, o których słyszymy, że - co prawda nie odmawia się im dostępu, ale generują straty?

Pan Franciszek miał stan podgorączkowy, poszedł do przychodni, by dostać się do internisty. Zapytany o dowód osobisty odpowiedział, że nie posiada. Dodał, że mieszka na ulicy. Przyjęty nie został. Został natomiast pouczony, w jaki sposób może uzyskać pomoc. Wyjaśnia to także stanowisko Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej:

"Należy zauważyć, że osoby bezdomne tak jak wszyscy obywatele Polski mają zagwarantowany równy dostęp do świadczeń zdrowotnych finansowanych ze środków publicznych. Jeżeli osoba bezdomna nie jest osobą ubezpieczoną może korzystać z prawa do świadczeń opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych, na zasadach i w zakresie określonych dla ubezpieczonych, na podstawie decyzji wójta (burmistrza, prezydenta) pod warunkiem, że spełniaj kryterium dochodowe, o którym mowa w art. 8 ustawy z dnia 12 marca 2004 r. o pomocy społecznej, oraz że nie stwierdzono w stosunku do niej okoliczności, o której mowa w art. 12 ustawy o pomocy społecznej (art.2 ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych)" - odpowiada biuro prasowe ministra pracy.

Jak to rozumieć, poprosiliśmy prawnika.
- W polskim prawie jest szereg grup objętych szczególną opieką Państwa. Należą do nich również osoby bezdomne, bezrobotne, ubogie, katalog jest dość duży. Za udostępnieniem tym osobom pomocy odpowiadają urzędnicy, którzy kierując się przepisami prawa są zobowiązani do realizacji celu zapisanego w określonym przepisie. Oczywiście potrzeba do tego chęci, kompetencji urzędników, ale również chęci samego zainteresowanego - mówi Rafał Janiszewski, prawnik, ekspert ds. ochrony zdrowia.

Pojawiają się kolejne pytania, czy system jest właściwie skonstruowany, czy też tak, by pomoc mogła być wykazana w raportach.

- Bezdomni. Leczyć czy już tylko ratować życie - to pytanie, które często kierujemy do decycentów gdy przed nami staje pacjent bezdomny lub nieubezpieczony. Czytając ustawę o świadczeniach, to w Polsce nie ma osób nieuprawnionych do świadczeń zdrowotnych. Wszyscy są uprawnieni , tylko są tacy, którzy tych formalności uprawniających nie dopełnili i to z wielu różnych powodów - opisuje Bożena Janicka, prezes PPOZ. - Podstawowa opieka zdrowotna winna obejmować wszystkich obywateli , dawać im prawo do leczenia, a tym samym zapobiegania stanom zagrożenia zdrowia i życia , które są znacznie bardziej kosztowne w systemie. Dlatego od lat apelujemy do decydentów o danie pełnych praw wszystkim Polaków do podstawowej opieki zdrowotnej. A dziś o tym decyduje eWUŚ- zielony , czy czerwony. Doraźnie mając takiego pacjenta w poradni, uruchamiany opiekę społeczną i staramy się mu zabezpieczyć podstawowe leczenie, ale nie jest to takie proste. Niestety zwykle trafiają w stanie ciężkim do szpitala, podleczeni wracają do swojego środowiska i wymagają dalszego leczenia, a tu już są schody, bo adres, ubezpieczenie - dodaje.

Minister zdrowia, odpowiadając na to pytanie w roku 2011 stwierdził, że problem faktycznie istnieje i resort pracuje nad jego rozwiązaniem. Na tamten czas rzekomo rozpoczęły się prace mające na celu analizę problemu.

"Obecnie trwają prace analityczne nad rozwiązaniami prawnymi, które znajdą się w planowanym projekcie ustawy zmieniającej ustawę o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych. Przedmiotem rozważań będą możliwości zmian w procedurze wydawania decyzji potwierdzających prawo do świadczeń opieki zdrowotnej..." - pisał w 2011 r. minister Bartosz Arłukowicz do Rzecznika Praw Obywatelskich.

W tym samym piśmie minister zauważył, że problem nie istnieje jednak w procedurach, a jest częściowo autorstwem samych wykluczonych.

"Wśród osób objętych obowiązkiem ubezpieczenia zdrowotnego są także osoby bezdomne objęte społecznym programem wychodzenia z bezdomności. (...) Minister zdrowia dostrzega problem osób, które z własnego wyboru nie korzystają z instrumentów pomocy społecznej, a zatem osób, które nie będą mogły być objęte ubezpieczeniem zdrowotnym" - pisał minister zdrowia.

Pojawia się więc tutaj, nie tylko zresztą u niego, pojęcie bezdomności z wyboru. Ten stereotyp myślenia przeczy nie tylko logice, ale zastanawia - skoro system pozwala na zakłamywanie rzeczywistości, to jak można mówić o rzeczowej analizie problemu.

Według tego standardu myślenia, każdy nałogowy palacz powinien umrzeć na raka, bo tak sobie wybrał, a paradoksalnie ci, którzy nie chcą rzucić palenia, a nie zapadają na schorzenia nowotworowe, dobrowolnie wykluczają się z możliwości niesienia im pomocy, np. objęcia programem pomagającym rzucić nałóg.
Kolejnym absurdem jest podawanie przez oba zainteresowane ministerstwa liczbowych danych o środkach przeznaczanych na to, by pomóc bezdomnym. Dlaczego? Bo środki te nie zabezpieczają faktycznych potrzeb, jak choćby dostępności do świadczeń zdrowotnych. Z tych środków nie można zatrudnić w ośrodkach dla bezdomnych lekarzy, nie można zakupić choćby leków, czy zatrudnić pielęgniarki do opieki nad przebywającymi tam chorymi.

W praktyce wygląda to tak, że osoba chora, która trafi do ośrodka, może liczyć na osoby tam zatrudnione i ich doświadczenie w... omijaniu zapisów systemowych.

- Dla zrozumienia tego opowiadam często taką historię - mówi Adriana Porowska, dyr. Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej z Warszawy. - Trafiła do nas osoba, która niegroźnie się skaleczyła. Do rany wdarło się zakażenie. W międzyczasie okazało się, że ten człowiek nie może skorzystać z podstawowej opieki medycznej. Jedyne, co mogliśmy zrobić, to skorzystać z instytucji pozarządowej, która ma pielęgniarkę lub chirurga, którzy mogliby tę ranę opatrzyć. Organizacje pozarządowe to jedyna możliwa pomoc dla tych ludzi, a trzeba powiedzieć, że nie działają one dla zysku. Tutaj przykładem są Lekarze Nadziei. Bo chwała za to, że jesteśmy społeczeństwem, które ma nie tylko obowiązek, ale prawo pomagania innym. Jednakże i tutaj nie jest tak cudownie, bo okazuje się, że ci lekarze mają ogromne problemy z wykonywaniem swojego wolontariatu. Samo zdiagnozowanie choroby nie pomoże, bo przecież chodzi jeszcze o przekazywanie leków, a tu wchodzi prawo farmaceutyczne. Problemem jest pozyskiwanie tych leków i ich dystrybucja. Też problemem jest kwestia zatrudniania pielęgniarek. Jest bowiem tak, że ci lekarze mają dyżury, przychodzą w różne dni. Raz jest internista, raz chirurg, ale musi być ktoś, kto spaja ten system, kto jest tam na stałe. Taką osobą jest pielęgniarka, ale prawnie nie można jej zatrudnić - wyjaśnia Porowska.

Pielęgniarki u Lekarzy Nadziei nie wiadomo jak zatrudnić, z jakiego budżetu, czy z ministerstwa pracy, czy zdrowia. Z pierwszego nie bardzo, bo to jednak zawód medyczny, a drugie odpowiada, że nie, bo ludzie korzystający z wolontariuszy medyków przecież nie są pozbawieni dostępu i powinni być ubezpieczeni. I tu kółko się zamyka.

- Wśród tych ludzi jednak zdarzają się i tacy, którzy nie są w stanie powiedzieć nawet jak się nazywają - mówi dalej dyr. Porowska. - Taki człowiek trafiający do Lekarzy nadziei oprócz tego, że jest ciężko schorowany, czy też ma zaburzenia psychiczne, bardzo często jest brudny i śmierdzący. W zwykłej przychodni, kolejce do lekarza to nie byłoby w ogóle akceptowalne. Ja nie mówię o tworzeniu specjalnego systemu, tylko to właśnie jest już jakieś rozwiązanie. Nie wolno zabijać tego ducha wolontariatu. To jest szalenie istotne, żeby państwo wspierało działalność organizacji pozarządowych - proponuje dyrektorka KMPS.

"Obecnie na hasło „leczenie bezdomnych” pojawia się w wyszukiwarce internetowej lista artykułów, których autorzy obliczają, ile szpitale „tracą” na leczeniu ludzi nieubezpieczonych. Taka retoryka powinna być uzupełniona relacjami osób, którym uratowano życie dzięki interwencji bez oglądania się na procedury. Niestety dziennikarzom, dyrektorom szpitali i urzędnikom ciężko oceniać efektywność działań miarą inną niż finansowa – uratowane ludzkie życie nie może się przebić jako wskaźnik jakości naszych działań. Trzeba to zmienić" - pisali autorzy raportu Zespołu ds. Zdrowia Warszawskiej Rady Opiekuńczej.

Tylko że nie ma woli zmiany w systemie, gdzie rządzą stereotypy, gdzie bezdomny postrzegany jest jako jednostka zdegenerowana, która wybrała swój los, i która wreszcie sama ucieka przed rozwiązaniami stworzonymi specjalnie dla niej - to jest chore i póki resort nie zrozumie, że to właśnie te rozwiązania stwarzają problem, bo nie są dostosowane do rzeczywistości, póty nie zmieni się nic. A to nieprawda, że obywatel nieposiadający dowodu osobistego nie istnieje, a do tego się do sprowadza.

Jeśli wierzymy w to, że demokracja nie pozwala na tworzenie niedopuszczalnych rozwiązań prawnych, jak pisał minister Arłukowicz, to bądźmy konsekwentni, by ubrane w skomplikowane retorycznie figury prawne przepisy nie tworzyły polityki rodem z niesławnej deklaracji "spieprzaj, dziadu".

Janusz Maciejowski
 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.