Archiwum
Po dwudziestu latach jesteśmy wreszcie zauważalni
Redaktor: Krystian Lurka
Data: 06.10.2022
– Początki Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Szpitali Prywatnych były trudne. Dziś jest już zupełnie inaczej. Mamy o wiele lepsze kontakty z resortem zdrowia. Członkowie naszej organizacji zajmują wysokie stanowiska w administracji lub stamtąd trafiają do nas. Funkcjonujemy w zupełnie innej rzeczywistości – mówi prezes OSSP Andrzej Sokołowski.
Dlaczego powstało Ogólnopolskie Stowarzyszenie Szpitali Prywatnych?
– Przechodząc z administracji dużej publicznej placówki zatrudniającej kilkaset osób do prywatnego szpitala, poczułem, że nagle stałem się jakby... przezroczysty. Żaden z urzędników, zwłaszcza średniego szczebla lokalnych decydentów, nie rozmawiał z przedstawicielami małych prywatnych jednostek, nawet w bardzo istotnych kwestiach. Prywatny szpital można było zamknąć z byle powodu i nie było gdzie się odwołać. Informacje o podobnych problemach prywatnych podmiotów dochodziły z całego kraju. A już zupełnie przerażające było to, co wydarzyło się w województwie zachodniopomorskim. Pewien bardzo dobry chirurg założył tam prywatny szpital i zawarł kontrakt z Narodowym Funduszem Zdrowia. Widząc ogromne powodzenie tego przedsięwzięcia, obok zbudował nowy obiekt, na który uzyskał wszystkie pozwolenia (co gwarantowało zgodność obiektu z wymogami prawa i bezpieczeństwa pacjentów), po czym przeniósł pacjentów i zabiegi do nowego budynku. Dyrektor oddziału NFZ uznał wbrew prawu, że jest to powód do zerwania kontraktu. Chirurg został bez szpitala, z długami i zaciągniętymi kredytami. Dopiero po latach działania kolejnych komisji prezes NFZ Jerzy Miler na piśmie przyznał, że dyrektor regionalny NFZ naruszył prawo. To wszystko sprawiło, że wraz z prezesami czternastu polskich szpitali prywatnych podpisaliśmy 2 grudnia 2002 roku w Gdyni akt założycielski Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Szpitali Niepublicznych, które w 2009 roku zmieniło nazwę na Ogólnopolskie Stowarzyszenie Szpitali Prywatnych (OSSP).
Czy od razu stowarzyszenie stało się poważnym partnerem dla urzędników?
– Nie było łatwo. Nasze pisma kierowane do Ministerstwa Zdrowia w sprawie grupy szpitali prywatnych pozostawały bez odpowiedzi. Po prostu – pisaliśmy na Berdyczów.
Czy to, co robili urzędnicy, było legalne?
– Nie. Ale i tak łamano wszelkie zasady korespondencji administracyjnej. Po roku działalności stowarzyszenia zadzwonił do mnie Piotr Gerber, prezes EuroMediCare z Wrocławia. Powiedział, że zlokalizował Europejską Unię Szpitali Prywatnych (UEHP) z siedzibą w Brukseli. W niej były skupione szpitale prywatne z większości krajów Europy. Zaproponował wysłanie e-maila w sprawie współpracy. I tak to się zaczęło. Wraz z Piotrem Gerberem dostaliśmy zaproszenie na jedno ze spotkań Europejskiej Unii Szpitali Prywatnych, organizowanych w kolejnych krajach członkowskich. Do pierwszego spotkania doszło w pięknym Monako, gdzie odbywał się zjazd UEHP. Na tym spotkaniu zadeklarowaliśmy chęć przystąpienia do europejskiej organizacji i zostaliśmy przyjęci jako członek obserwator, a po roku staliśmy się pełnoprawnym członkiem.
Uczestnictwo w tak poważnej organizacji musiało wiązać się z dużymi kosztami?
– Na ówczesne czasy i dla jeszcze małej organizacji – z bardzo dużymi. Na szczęście po miesiącu otrzymaliśmy pismo, że w pierwszym roku naszego członkostwa zostajemy zwolnieni ze składek.
Co zmienił fakt członkostwa w UEHP?
– Od tej pory każde pismo do Ministerstwa Zdrowia kierowaliśmy najpierw do Brukseli, a stamtąd wysyłano je do Warszawy. Ministerstwo odpowiadało Brukseli, a stamtąd odpowiedź szła do nas. To sprawiło, że pewnego dnia zadzwonił do mnie jeden z ministerialnych urzędników, pytając, dlaczego używamy takiej dziwacznej drogi korespondencyjnej. Odparłem, że może droga jest dziwaczna, ale za to skuteczna. Bo wcześniej nas w ogóle nie zauważano.
Pomogło?
– Po kilku latach znaleźliśmy się na wszystkich listach resortowego rozdzielnika, a to sprawiło, że zaczęliśmy otrzymywać istotną dla nas korespondencję. Po 10 latach otrzymywaliśmy już do zaopiniowania dokumenty sejmowe, projekty rządowe. Mamy obecnie dostęp do istotnych informacji. Z każdym nowym ministrem zdrowia na początku jego urzędowania odbywamy spotkanie, przedstawiając sektor prywatnego szpitalnictwa. Dziś możemy wręczyć naszym rozmówcom wydawane regularnie katalogi szpitali prywatnych, statystyki funkcjonowania tego sektora i wiele innych wydawanych przez nas opracowań. To wszystko na przestrzeni kolejnych lat zupełnie zmieniło postrzeganie szpitali prywatnych – staliśmy się wreszcie partnerem, choć czasem niewygodnym.
Jak pozostali członkowie UEHP traktowali nowych członków ze Wschodu?
– Trochę tam namieszaliśmy, zwłaszcza między 2010 a 2015 rokiem. UEHP zmienił statut, chciał, by wysokość wpłacanych składek przekładała się na liczbę głosów. Oznaczało to, że mniejsze, biedniejsze kraje niewiele miałyby do powiedzenia, a decyzje podejmowałyby Niemcy, Francja i Włochy, może jeszcze Hiszpania. Obrady odbywały się w Rzymie i były bardzo burzliwe. Z Piotrem Gerberem przez trzy godziny negocjowaliśmy zarówno w trakcie posiedzenia zarządu na sali obrad, jak i w hotelowym lobby.
Jakie były efekty?
– No cóż, trochę wywalczyliśmy. Wróciliśmy do kraju z niesmakiem, że to za mało, oni za to twierdzili, że było to bardzo dużo. Nasz protest zakończył się zaproszeniem do zarządu, które przyjęliśmy, uznając, że możemy współzarządzać tą organizacją. Następnie zostałem powołany na dwie kadencje na stanowisko sekretarza Europejskiej Unii Szpitali Prywatnych. Członkowie UEHP zauważyli, że mogą na nas liczyć. Wielokrotnie organizowaliśmy w Polsce spotkania UEHP i posiedzenia zarządu. Piotr Gerber został członkiem prezydium, a ja od dwóch lat jestem prezydentem general ensemble Europejskiej Unii Szpitali Prywatnych. Mamy więc pewien wpływ na działanie tej organizacji. A przynajmniej wiemy o wszystkim, co się w niej dzieje – informacja jest rzeczą cenną.
To istotna wiedza?
– Oczywiście. Tam są pieniądze. Oni siedzą w parlamencie i w Komisji Europejskiej, a każda informacja stamtąd idzie do członków zarządu lub jest omawiana na posiedzeniach prezydium. My ją przekazujemy do członków OSSP. Czy z tego w pełni korzystamy? Tu jest duży problem. Nasze szpitale funkcjonują od około 25 lat, a na Zachodzie trzy razy dłużej. Ale radzimy sobie coraz lepiej.
Z tego, co pan mówi, najtrudniejsza, ale i najbardziej emocjonująca była pierwsza dekada istnienia OSSP. Od ilu szpitali zaczynaliście?
– Od piętnastu. W 2004 liczba ta zwiększyła się do 61 członków, a w 2010 roku było ich już około 150.
Co sprawiło, że ta organizacja się utrzymała i że Ogólnopolskie Stowarzyszenie Szpitali Prywatnych jest dziś dużą, wpływową, międzynarodową organizacją?
– Rzeczywiście, początkowo sporo osób uważało, że się nie utrzyma. Wiele przyniosło nam rozpoczęcie współpracy z Europejską Unią Szpitali Prywatnych oraz członkostwo w Konfederacji Pracodawców Prywatnych, przekształconej w czerwcu 2010 r. w Pracodawców Rzeczypospolitej Polskiej. Staliśmy się ścianą, udzielającą podparcia i pomocy wielu szpitalom.
Jak jest dzisiaj?
– Dziś jest już zupełnie inaczej. Mamy o wiele lepsze kontakty z resortem zdrowia. Członkowie naszej organizacji zajmują wysokie stanowiska w administracji lub stamtąd trafiają do nas. Przykładowo, Jarosław Pinkas, były wiceminister zdrowia, sekretarz stanu w Kancelarii Premiera i były główny inspektor sanitarny, pełnił także funkcję wiceprezesa OSSP. Współpracował z nami były wiceprezes Narodowego Funduszu Zdrowia Michał Kamiński i wielu innych. Świadomość naszego istnienia, możliwości i potrzeb jest coraz większa wśród przedstawicieli kolejnych administracji. Nasze stowarzyszenie znalazło się wśród przedstawicieli pracodawców w Trójstronnej Komisji ds. Społeczno- Gospodarczych. Reprezentuje nas tam wiceprezes OSSP Andrzej Mądrala. Uczestnictwo w jej pracach pozwala na żądanie wyjaśnień w wielu istotnych dla szpitali prywatnych sprawach oraz na pewien wpływ na to, co dzieje się wokół nas. Obecnie nasze zjazdy i konferencje odwiedzają ministrowie zdrowia czy wysocy funkcjonariusze administracji NFZ. Funkcjonujemy w zupełnie innej rzeczywistości. Nie możemy jednak zapominać o pionierskich początkach, gdy toczyła się walka o wpływy. Takie zdarzenie, jak to przed ponad dwudziestoma laty w województwie zachodniopomorskim, już się nie powtórzyło. Dziś natychmiast interweniowalibyśmy w Ministerstwie Zdrowia, odwoływalibyśmy się do dziennikarzy z mediów regionalnych i ogólnopolskich. Obecnie współpracujemy z renomowanymi kancelariami prawnymi. Wielkim wsparciem jest dla nas członkostwo w Pracodawcach Rzeczypospolitej Polskiej. Jest to duża organizacja. Tam uzyskujemy wsparcie medialne, logistyczne i prawne. Na tym forum współpracujemy z innymi organizacjami medycznymi, działającymi w ochronie zdrowia. Ważnym momentem w naszym rozwoju było powstanie kilka lat temu Medycznej Grupy Zakupowej, która realizuje wspólne nasze potrzeby.
Jak widzi pan przyszłość stowarzyszenia?
– W miarę optymistycznie. Myślę, że nawet minister zdrowia nie wyobraża sobie funkcjonowania systemu bez Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Szpitali Prywatnych i jego stu kilkudziesięciu szpitali. We wszystkich nagłych i nieoczekiwanych zdarzeniach z ostatnich lat mieliśmy swój udział. Podczas pandemii dawaliśmy przykład, przyjmując covidowych pacjentów, przeznaczając dla nich ponad 1000 łóżek i dodatkowo 800 łóżek rehabilitacyjnych. Kiedy wybuchła wojna w Ukrainie, w ciągu 12 godzin nasze karetki ruszyły w stronę granicy. Teraz oddajemy karetki, przewozimy leki, sprzęt, materiały higieniczne, przyjmujemy do naszych szpitali rannych, z których znaczną część stanowią dzieci. Zebraliśmy kilkaset tysięcy złotych, które pozwoliły na niezbędne zakupy dla Ukrainy. Pokazaliśmy nie tylko naszą solidarność, lecz także dużą sprawność organizacyjną. To wszystko świadczy, że jesteśmy organizacją, która umie poradzić sobie w każdej sytuacji i może być partnerem i wsparciem dla polskiego systemu ochrony zdrowia.
Przeczytaj także: „O jubileuszu Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Szpitali Prywatnych”.
– Przechodząc z administracji dużej publicznej placówki zatrudniającej kilkaset osób do prywatnego szpitala, poczułem, że nagle stałem się jakby... przezroczysty. Żaden z urzędników, zwłaszcza średniego szczebla lokalnych decydentów, nie rozmawiał z przedstawicielami małych prywatnych jednostek, nawet w bardzo istotnych kwestiach. Prywatny szpital można było zamknąć z byle powodu i nie było gdzie się odwołać. Informacje o podobnych problemach prywatnych podmiotów dochodziły z całego kraju. A już zupełnie przerażające było to, co wydarzyło się w województwie zachodniopomorskim. Pewien bardzo dobry chirurg założył tam prywatny szpital i zawarł kontrakt z Narodowym Funduszem Zdrowia. Widząc ogromne powodzenie tego przedsięwzięcia, obok zbudował nowy obiekt, na który uzyskał wszystkie pozwolenia (co gwarantowało zgodność obiektu z wymogami prawa i bezpieczeństwa pacjentów), po czym przeniósł pacjentów i zabiegi do nowego budynku. Dyrektor oddziału NFZ uznał wbrew prawu, że jest to powód do zerwania kontraktu. Chirurg został bez szpitala, z długami i zaciągniętymi kredytami. Dopiero po latach działania kolejnych komisji prezes NFZ Jerzy Miler na piśmie przyznał, że dyrektor regionalny NFZ naruszył prawo. To wszystko sprawiło, że wraz z prezesami czternastu polskich szpitali prywatnych podpisaliśmy 2 grudnia 2002 roku w Gdyni akt założycielski Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Szpitali Niepublicznych, które w 2009 roku zmieniło nazwę na Ogólnopolskie Stowarzyszenie Szpitali Prywatnych (OSSP).
Czy od razu stowarzyszenie stało się poważnym partnerem dla urzędników?
– Nie było łatwo. Nasze pisma kierowane do Ministerstwa Zdrowia w sprawie grupy szpitali prywatnych pozostawały bez odpowiedzi. Po prostu – pisaliśmy na Berdyczów.
Czy to, co robili urzędnicy, było legalne?
– Nie. Ale i tak łamano wszelkie zasady korespondencji administracyjnej. Po roku działalności stowarzyszenia zadzwonił do mnie Piotr Gerber, prezes EuroMediCare z Wrocławia. Powiedział, że zlokalizował Europejską Unię Szpitali Prywatnych (UEHP) z siedzibą w Brukseli. W niej były skupione szpitale prywatne z większości krajów Europy. Zaproponował wysłanie e-maila w sprawie współpracy. I tak to się zaczęło. Wraz z Piotrem Gerberem dostaliśmy zaproszenie na jedno ze spotkań Europejskiej Unii Szpitali Prywatnych, organizowanych w kolejnych krajach członkowskich. Do pierwszego spotkania doszło w pięknym Monako, gdzie odbywał się zjazd UEHP. Na tym spotkaniu zadeklarowaliśmy chęć przystąpienia do europejskiej organizacji i zostaliśmy przyjęci jako członek obserwator, a po roku staliśmy się pełnoprawnym członkiem.
Uczestnictwo w tak poważnej organizacji musiało wiązać się z dużymi kosztami?
– Na ówczesne czasy i dla jeszcze małej organizacji – z bardzo dużymi. Na szczęście po miesiącu otrzymaliśmy pismo, że w pierwszym roku naszego członkostwa zostajemy zwolnieni ze składek.
Co zmienił fakt członkostwa w UEHP?
– Od tej pory każde pismo do Ministerstwa Zdrowia kierowaliśmy najpierw do Brukseli, a stamtąd wysyłano je do Warszawy. Ministerstwo odpowiadało Brukseli, a stamtąd odpowiedź szła do nas. To sprawiło, że pewnego dnia zadzwonił do mnie jeden z ministerialnych urzędników, pytając, dlaczego używamy takiej dziwacznej drogi korespondencyjnej. Odparłem, że może droga jest dziwaczna, ale za to skuteczna. Bo wcześniej nas w ogóle nie zauważano.
Pomogło?
– Po kilku latach znaleźliśmy się na wszystkich listach resortowego rozdzielnika, a to sprawiło, że zaczęliśmy otrzymywać istotną dla nas korespondencję. Po 10 latach otrzymywaliśmy już do zaopiniowania dokumenty sejmowe, projekty rządowe. Mamy obecnie dostęp do istotnych informacji. Z każdym nowym ministrem zdrowia na początku jego urzędowania odbywamy spotkanie, przedstawiając sektor prywatnego szpitalnictwa. Dziś możemy wręczyć naszym rozmówcom wydawane regularnie katalogi szpitali prywatnych, statystyki funkcjonowania tego sektora i wiele innych wydawanych przez nas opracowań. To wszystko na przestrzeni kolejnych lat zupełnie zmieniło postrzeganie szpitali prywatnych – staliśmy się wreszcie partnerem, choć czasem niewygodnym.
Jak pozostali członkowie UEHP traktowali nowych członków ze Wschodu?
– Trochę tam namieszaliśmy, zwłaszcza między 2010 a 2015 rokiem. UEHP zmienił statut, chciał, by wysokość wpłacanych składek przekładała się na liczbę głosów. Oznaczało to, że mniejsze, biedniejsze kraje niewiele miałyby do powiedzenia, a decyzje podejmowałyby Niemcy, Francja i Włochy, może jeszcze Hiszpania. Obrady odbywały się w Rzymie i były bardzo burzliwe. Z Piotrem Gerberem przez trzy godziny negocjowaliśmy zarówno w trakcie posiedzenia zarządu na sali obrad, jak i w hotelowym lobby.
Jakie były efekty?
– No cóż, trochę wywalczyliśmy. Wróciliśmy do kraju z niesmakiem, że to za mało, oni za to twierdzili, że było to bardzo dużo. Nasz protest zakończył się zaproszeniem do zarządu, które przyjęliśmy, uznając, że możemy współzarządzać tą organizacją. Następnie zostałem powołany na dwie kadencje na stanowisko sekretarza Europejskiej Unii Szpitali Prywatnych. Członkowie UEHP zauważyli, że mogą na nas liczyć. Wielokrotnie organizowaliśmy w Polsce spotkania UEHP i posiedzenia zarządu. Piotr Gerber został członkiem prezydium, a ja od dwóch lat jestem prezydentem general ensemble Europejskiej Unii Szpitali Prywatnych. Mamy więc pewien wpływ na działanie tej organizacji. A przynajmniej wiemy o wszystkim, co się w niej dzieje – informacja jest rzeczą cenną.
To istotna wiedza?
– Oczywiście. Tam są pieniądze. Oni siedzą w parlamencie i w Komisji Europejskiej, a każda informacja stamtąd idzie do członków zarządu lub jest omawiana na posiedzeniach prezydium. My ją przekazujemy do członków OSSP. Czy z tego w pełni korzystamy? Tu jest duży problem. Nasze szpitale funkcjonują od około 25 lat, a na Zachodzie trzy razy dłużej. Ale radzimy sobie coraz lepiej.
Z tego, co pan mówi, najtrudniejsza, ale i najbardziej emocjonująca była pierwsza dekada istnienia OSSP. Od ilu szpitali zaczynaliście?
– Od piętnastu. W 2004 liczba ta zwiększyła się do 61 członków, a w 2010 roku było ich już około 150.
Co sprawiło, że ta organizacja się utrzymała i że Ogólnopolskie Stowarzyszenie Szpitali Prywatnych jest dziś dużą, wpływową, międzynarodową organizacją?
– Rzeczywiście, początkowo sporo osób uważało, że się nie utrzyma. Wiele przyniosło nam rozpoczęcie współpracy z Europejską Unią Szpitali Prywatnych oraz członkostwo w Konfederacji Pracodawców Prywatnych, przekształconej w czerwcu 2010 r. w Pracodawców Rzeczypospolitej Polskiej. Staliśmy się ścianą, udzielającą podparcia i pomocy wielu szpitalom.
Jak jest dzisiaj?
– Dziś jest już zupełnie inaczej. Mamy o wiele lepsze kontakty z resortem zdrowia. Członkowie naszej organizacji zajmują wysokie stanowiska w administracji lub stamtąd trafiają do nas. Przykładowo, Jarosław Pinkas, były wiceminister zdrowia, sekretarz stanu w Kancelarii Premiera i były główny inspektor sanitarny, pełnił także funkcję wiceprezesa OSSP. Współpracował z nami były wiceprezes Narodowego Funduszu Zdrowia Michał Kamiński i wielu innych. Świadomość naszego istnienia, możliwości i potrzeb jest coraz większa wśród przedstawicieli kolejnych administracji. Nasze stowarzyszenie znalazło się wśród przedstawicieli pracodawców w Trójstronnej Komisji ds. Społeczno- Gospodarczych. Reprezentuje nas tam wiceprezes OSSP Andrzej Mądrala. Uczestnictwo w jej pracach pozwala na żądanie wyjaśnień w wielu istotnych dla szpitali prywatnych sprawach oraz na pewien wpływ na to, co dzieje się wokół nas. Obecnie nasze zjazdy i konferencje odwiedzają ministrowie zdrowia czy wysocy funkcjonariusze administracji NFZ. Funkcjonujemy w zupełnie innej rzeczywistości. Nie możemy jednak zapominać o pionierskich początkach, gdy toczyła się walka o wpływy. Takie zdarzenie, jak to przed ponad dwudziestoma laty w województwie zachodniopomorskim, już się nie powtórzyło. Dziś natychmiast interweniowalibyśmy w Ministerstwie Zdrowia, odwoływalibyśmy się do dziennikarzy z mediów regionalnych i ogólnopolskich. Obecnie współpracujemy z renomowanymi kancelariami prawnymi. Wielkim wsparciem jest dla nas członkostwo w Pracodawcach Rzeczypospolitej Polskiej. Jest to duża organizacja. Tam uzyskujemy wsparcie medialne, logistyczne i prawne. Na tym forum współpracujemy z innymi organizacjami medycznymi, działającymi w ochronie zdrowia. Ważnym momentem w naszym rozwoju było powstanie kilka lat temu Medycznej Grupy Zakupowej, która realizuje wspólne nasze potrzeby.
Jak widzi pan przyszłość stowarzyszenia?
– W miarę optymistycznie. Myślę, że nawet minister zdrowia nie wyobraża sobie funkcjonowania systemu bez Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Szpitali Prywatnych i jego stu kilkudziesięciu szpitali. We wszystkich nagłych i nieoczekiwanych zdarzeniach z ostatnich lat mieliśmy swój udział. Podczas pandemii dawaliśmy przykład, przyjmując covidowych pacjentów, przeznaczając dla nich ponad 1000 łóżek i dodatkowo 800 łóżek rehabilitacyjnych. Kiedy wybuchła wojna w Ukrainie, w ciągu 12 godzin nasze karetki ruszyły w stronę granicy. Teraz oddajemy karetki, przewozimy leki, sprzęt, materiały higieniczne, przyjmujemy do naszych szpitali rannych, z których znaczną część stanowią dzieci. Zebraliśmy kilkaset tysięcy złotych, które pozwoliły na niezbędne zakupy dla Ukrainy. Pokazaliśmy nie tylko naszą solidarność, lecz także dużą sprawność organizacyjną. To wszystko świadczy, że jesteśmy organizacją, która umie poradzić sobie w każdej sytuacji i może być partnerem i wsparciem dla polskiego systemu ochrony zdrowia.
Przeczytaj także: „O jubileuszu Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Szpitali Prywatnych”.