Powołajmy konfederację zdrowotną bez polityków i urzędników

Udostępnij:
-Najpierw wypracujmy w ochronie zdrowia wspólne stanowisko, a dopiero potem rozmawiajmy z pozostałymi interesariuszami - apeluje w "Menedżerze Zdrowia" Maciej Biardzki. -Sami powołajmy konfederację, dogadajmy między sobą, a dopiero później dyskutujmy z politykami, lobbystami i urzędnikami -precyzuje.
Skąd czerpać wzorce postępowania, gdy władza nie spełnia naszych oczekiwań? Można z PRL – wyjść na ulice, licząc, że władza nie użyje siły. Jeżeli jednak sięgniemy do historii, do najlepszych lat Polski, możemy znaleźć zdecydowanie ciekawsze przykłady. W Rzeczypospolitej przed 1795 r. dysponowano narzędziem, które pozwalało całkowicie zgodnie z prawem przeciwstawić się władzy. Była nim konfederacja.

Konfederacja to związek osób lub organizacji kwestionujących porządek prawny. Wywodzi się ona ponoć już od znanego w średniowieczu prawa do oporu. W historii Polski konfederacje zawiązywano nie tak znowu często. Z najsłynniejszych pozytywnych przykładów trzeba wymienić konfederację tyszowiecką, zawiązaną m.in. przez Stefana Czarnieckiego przeciw królowi Karolowi Gustawowi w trakcie inwazji Szwedów w 1655 r., tzw. potopu. Mało kto pamięta, że sejm polski uznał wtedy oficjalnie króla Szwedów za króla Polski i aby uniknąć zarzutu buntu przeciw legalnemu wówczas władcy, zawiązano konfederację. Drugą była konfederacja barska, jeden z ostatnich krzyków rozpaczy w obronie upadającego państwa. Na przeciwnym biegunie jest oczywiście konfederacja targowicka, która stanowi przykład tego, jak egoistyczni interesariusze mogą wykorzystać dobre narzędzie do złych celów.

Poczucie beznadziei
Dziś wśród osób najaktywniej zajmujących się systemem opieki zdrowotnej dominuje poczucie beznadziei. Nie ma jakichkolwiek reform porządkujących system i przeciwdziałających produkowaniu knotów. Powszechna jest totalna prowizorka, jeśli chodzi o ogłaszane rozwiązania, które następnie kolejnymi aktami prawnymi są odwoływane lub przesuwany jest termin ich wejścia w życie. Wszechobecna biurokracja odrywa od leczenia pacjenta i uniemożliwia próby kreatywnego zarządzania. Brakuje rzeczywistego dialogu z reprezentantami pacjentów, organizacjami pracodawców czy korporacjami. To wszystko powoduje, że każdy wykonuje swoją robotę, ale bez wizji przyszłości i najczęściej bez satysfakcji.
Sporo spośród nas oczekiwało na zmianę ministra zdrowia w trakcie planowanej rekonstrukcji rządu. Do zmiany nie doszło, co można odczytywać w jeden sposób: władze nie planują przeprowadzenia jakichkolwiek reform systemu w najbliższych dwóch latach. Zbliżają się wybory europejskie, potem samorządowe, potem prezydenckie i parlamentarne, a żadna reforma nie daje efektów krótkoterminowo. Zresztą premier pamięta efekty wprowadzenia chociażby ustawy refundacyjnej. Możemy się zatem spodziewać wyłącznie chocholego tańca wokół wyświechtanych tematów: decentralizacji NFZ, ubezpieczeń dodatkowych itp.

Protesty
Tymczasem swoje niezadowolenie zaczynają manifestować kolejne grupy interesu. Pierwsze były dolnośląskie szpitale psychiatryczne, w których proteście sam uczestniczyłem. W ostatniej chwili powstrzymano protest lekarzy podstawowej opieki zdrowotnej związany z proponowanym sposobem finansowania świadczeń w 2014 r., powiązanym z weryfikacją statusu ubezpieczenia przez system eWUŚ. W tym wypadku tradycyjną metodą wycofano się ze wszystkich proponowanych zmian. W trakcie pisania tego artykułu 23 dolnośląskie szpitale powiatowe odmówiły uzgodnienia warunków finansowania na 2014 r. Do ilu jeszcze takich protestów dojdzie w najbliższym czasie? W interesie grup szpitali, sektorów, grup zawodowych?
W ostatnim czasie przycichła też działalność organizacji pacjentów. Piotr Piotrowski – inicjator Porozumienia 1 Czerwca, organizacji ostatnio najbardziej znanej – ogłosił swoją rezygnację. Motywował to beznadzieją walki z urzędniczym murem. Czy podzielimy się na tych, którzy zrezygnują, i na tych, którzy będą walczyć o grupowe interesy?
W poprzednich numerach „Menedżera Zdrowia” pisałem o czarnych chmurach nad systemem, a następnie dywagowałem, po co jest nam potrzebne Ministerstwo Zdrowia, zwłaszcza w takiej postaci i funkcjonujące jak obecnie. W obu tekstach wyrażałem nie tylko osobistą, ale powszechną frustrację. Może w takim razie nadszedł czas, abyśmy tę frustrację spróbowali zwalczyć poprzez wspólne działanie?

Może więc – zawiążmy konfederację
Konfederację organizacji pacjentów, korporacji zawodowych, organizacji pracodawców. Zaprośmy do rozmów rzeczywistych ekspertów zajmujących się systemem opieki zdrowotnej. Pokażmy, że można stworzyć koncepcję systemu opieki zdrowotnej, pod którą podpiszą się leczący i leczeni.
Co prawda porządek prawny w Polsce nie uznaje konfederacji jako podmiotu prawa, ale jeżeli się spotkamy i zaczniemy wspólnie działać pod tym szyldem, to chyba nikt nas do więzienia z tego powodu nie zamknie.

Bez polityków, urzędników i lobbystów
Konfederacja musi zatrzasnąć drzwi przed nosem kilku grupom, które chętnie by do niej przystąpiły, aby potem albo ją zniszczyć, albo poprzez nią starać się ugrać własne interesy. Dlatego nie przyjmujmy do konfederacji czynnych polityków. Ich obecność gwarantuje gwałtowny spór wewnątrz konfederacji. Przecież jesteśmy już wszyscy na tyle duzi, aby zauważyć, że cokolwiek zaproponuje polityk powiązany z PO, to oprotestuje polityk związany z PiS. Identyczna reakcja nastąpi w odwrotnej sytuacji. Poza tym czynni politycy mają interesy, które uznają za ważniejsze od opieki zdrowotnej. Jest taka partia, która szczyci się, że nigdy nie rządzi samodzielnie, ale za to zazwyczaj rządzi jej koalicjant. Dla dobra koalicji (czytaj: tej partii) pielęgniarka zarabiająca 2300 zł brutto miesięcznie płaci większą składkę zdrowotną niż gość gospodarujący na 200 hektarach i zgarniający sute nieopodatkowane dopłaty z UE – i tak ma pozostać. Podobnie będzie przy próbach np. zwiększenia obciążeń czy ograniczenia przywilejów jakiejkolwiek innej grupy, którą politycy uznają za swój elektorat.

Nie dopuśćmy do rozmów urzędników Ministerstwa Zdrowia i Narodowego Funduszu Zdrowia. Oni zrobią wszystko, aby po pierwsze – utrzymać dotychczasowe rozwiązania, które sami tworzyli i do których są przyzwyczajeni, a po drugie – nie utracić bodaj odrobiny władzy, jaką mają nad uczestnikami systemu i nie doprowadzić do sytuacji, że sami temu systemowi staną się niepotrzebni. Bo do tego, żeby ich przekonać, że ich urzędnicza praca może być nawet potrzebna, ale w inny sposób – nie dopuszczą. Jeszcze mogłoby się okazać, że to oni komuś służą, a nie na odwrót.

Trzeba szczególnie uważać, aby do konfederacji nie trafili lobbyści, gdyż oni nie będą chcieli naprawy systemu, lecz wprowadzenia takich rozwiązań, które im samym lub reprezentowanym przez nich grupom interesu przyniosą konkretne korzyści. Nie ma takiej możliwości, aby w skład konfederacji weszli sami altruiści. Ale zwracajmy uwagę na to, aby nie dopuścić do forowania rozwiązań jednoznacznie korzystnych dla określonych grup.

Zadanie
Konfederacja powinna być zawiązana, aby spróbować wykonać zadanie należące do władzy, bo ta władza nie umie lub nie chce stworzyć sprawnego systemu opieki zdrowotnej. Ułomność rządzących sprawia, że tworzy się prawo pozorne, które niczego nie zmienia, a często pogarsza system. Jeżeli nawet próbują zrobić coś konstruktywnego, to ich nieudolność, podatność na wpływy lobbystów i oddanie redakcji zapisów kolejnych ustaw biurokratom z Ministerstwa Zdrowia i Narodowego Funduszu Zdrowia sprawiają, że rodzą się takie potworki legislacyjne, jak ustawa o działalności leczniczej czy ustawa refundacyjna.

Pełny tekst Macieja Biardzkiego ukaże się w najnowszym numerze "Menedżera Zdrowia"
 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.