Strona polska psuje i zaostrza unijne prawo w ochronie zdrowia

Udostępnij:
- Niepotrzebnie na gruncie polskim zaostrzamy i tak dość restrykcyjne unijne przepisy. Na przekład źle tłumacząc angielskie słówko „area” – zauważa Maciej Bogucki, ekspert Zespołu ds. Konkurencyjności Branży Farmaceutycznej.
Rozmowa z Maciejem Bogucki – ekspertem Zespołu ds. Konkurencyjności Branży Farmaceutycznej

- Zakończyło się spotkanie przedstawicieli polskiej branży farmaceutycznej z Elżbietą Bieńkowską, komisarz ds. rynku wewnętrznego, przemysłu i przedsiębiorczości. Czego dotyczyło?
- Sytuacji polskiego sektora farmaceutycznego. O to spotkanie zabiegaliśmy od wielu miesięcy. Bo o warunkach w jakich działa ten sektor decyduje się w dwóch miejscach. I w Warszawie, i w Brukseli. W Brukseli dlatego, że – po pierwsze - to tam zapadają decyzje o wsparciu dla startupów, dla firm branży farmaceutycznej w całej Europie, w tym w Polsce. Po drugie – dlatego, że Unia Europejska formułuje szereg regulacji prawnych, które potem implementowane są w Polsce.

- To regulacje coraz bardziej krępujące dla przemysłu farmaceutycznego. To generuje dodatkowe koszty, które utrudniają polskim firmom konkurencję z zagranicznymi, na ogół silniejszymi kapitałowo.
- Okazuje się, że nie zawsze. Można powiedzieć, że sami sobie strzelamy w stopę. Bo twarde warunki unijne dodatkowo zaostrzamy w procesie implementacji brukselskiego prawa. Wygląda to tak, jakbyśmy chcieli być świętsi od papieża. To zjawisko nazywa się w żargonie unijnym „pokrywanie złotem”. Błędy zaczynają się już na etapie tłumaczenia anglojęzycznych tekstów prawnych na polski.

- Błędy w tłumaczeniu?
- Tak, nasi eksperci podają konkretne przykłady. W tekście dotyczącym działań hurtowni farmaceutycznych wymogiem było by do składowania leków wydzielona została odrębna „area”. Słowo „area” tłumaczyć można jako „strefa”, czyli teren wydzielony, odgrodzony, na przykład siatką. W polskim tekście słowo „area” przetłumaczono nie wiedzieć dlaczego na słowo „lokal”. A to nosi za sobą, zgodnie z prawem budowlanym, konieczność budowania ścian, w niektórych wypadkach ognioodpornych, dodatkowe koszty. Akurat za ten błąd odpowiedzialni są tłumacze Komisji Europejskie. Ale wpadki zdarzają się także naszym rządowym tłumaczom.

- Do dodatkowych zaostrzeń dochodzi w dalszym procesie implementacji prawa europejskiego. Często wykręcają one sens i ducha stanowionego prawa.

- Tak. I to już za sprawą nie tłumaczy a polityków, czy nacisków grup interesów. Szkoda, bo w Unii Europejskiej zanim powstanie dyrektywa odbywają się szerokie, wieloletnie konsultacje. Także z udziałem polskich podmiotów. Powstaje konsensus, strony godzą się na ustępstwa licząc, że w zamian w niektórych dziedzinach uzyskują konkretne korzyści. Podczas implementacji okazuje się, że ustępstwa owszem są przyjęte, ale korzyści są albo żadne, albo mocno okrojone. Cały rzetelny, długi proces konsultacji europejskiej pali na panewce. Dobrym przykładem może być tu dyrektywa transgraniczna, gdzie prawa pacjentów – i tak uszczuplone w trakcie negocjacji unijnych – strona polska ograniczyła do absolutnego minimum.
 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.