Za 70-kilometrowy rajd karetki zwolniono dyrektor skierniewickiego szpitala

Udostępnij:
Grażyna Krulik, dyrektorka szpitala w Skierniewicach, 7 marca wezwała karetkę pogotowia z odległej o 70 km Łodzi tylko po to, by przewiozła jej pacjentkę o 200 metrów, z oddziału na oddział. Pacjentka, możliwe, że wskutek zbyt długiego czekania na transport - zmarła. We wtorek dyrektorka straciła pracę. Ale dlaczego pracę wraz z nią stracił dyrektor wojewódzkiego pogotowia z łódzkiego, który widząc, że szpital w Skierniewicach sobie nie radzi, zachował się porządnie i karetkę wysłał? Termedia.pl zapytała ekspertów.
- Karetka pogotowia z Łodzi jechała do Skierniewic, by pacjentkę szpitala przewieźć z oddziału na oddział tamtejszego szpitala. Kobieta zmarła. Bogusława Tyka, dyrektor Wojewódzkiej Stacji Ratownictwa Medycznego w Łodzi, i Grażyna Krulik, dyrektorka szpitala w Skierniewicach, zostali zwolnieni z pracy. Taką decyzję podjął Zarząd Województwa Łódzkiego, któremu podlega pogotowie i szpital - pisze "Express Ilustrowany".

Pytaliśmy ekspertów, dlaczego doszło do tego, że do przejechania dwustumetrowego dystansu w Skierniewicach wzywano karetkę z odległej o 70 km Łodzi. - Za mało wiem, by komentować – powiedział termedia.pl prof. Piotr Kuna, dyrektor Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego im. Norberta Barlickiego w Łodzi. – Ale wiem z praktyki szpitalnej, że często lekarz, wykręcając numer 112, nie wie, czy najbliższa karetka pogotowia stacjonuje w tym samym mieście, czy gdzie indziej. On po prostu dzwoni do „systemu ratowniczego”, nie konkretnej stacji. I wie, że prawo zabrania mu w tej sprawie dzwonić na przykład na radio taxi, warunki przewozu określają bowiem ściśle przepisy. Za wezwania transportu nie spełniającego warunków może być kara. Ale nie wierzę, by lekarz ze Skierniewic, wiedząc, że karetka ma do jego szpitala dojechać aż z Łodzi, zgodził się na to i nie podjął bardziej adekwatnych w tej sytuacji działań. Poczekajmy z komentarzem na resztę ustaleń – dodawał.

Jak jednak się dowiedzieliśmy, obowiązkiem szpitala jest zapewnić odpowiedni do ratowania swoich pacjentów system transportu. - To wynika z prawa – mówi nam Renata Jażdż-Zaleska, dyrektor Specjalistycznego Centrum Medycznego w Polanicy-Zdroju. – Ten system powinien działać sprawnie, a jak widać, nie zadziałał. Jednak wina wcale nie musi leżeć po stronie dyrektor, mogły nie zadziałać inne elementy systemu. Nasz system ratownictwa nie działa jeszcze sprawnie, poczekałabym z ferowaniem jednoznacznych osądów – dodaje.

Jeśli zatem nie zadziałał system – z pewnością nieprofesjonalnie zadziałali skierniewiccy lekarze. Powinni orientować się, dokąd dzwonią, prosząc o karetkę. Czy do Łodzi – czy na drugą stronę ulicy w rodzinnych Skierniewicach.

Dlaczego zatem pracę stracił dyrektor łódzkiego pogotowia? Cóż, po zorientowaniu się, że wezwanie pochodzi ze Skierniewic, albo on, albo jego ludzie powinni uświadomić zamawiającego, że dla ratowania pacjenta lepsze byłoby inne rozwiązanie. Czy to w Łodzi zrobiono? – Nie wiemy, poczekajmy zatem z komentarzami – mówią nasi rozmówcy.
 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.